Rabony od niechcenia i podania pośladkami to krzyki rozpaczy. Liga francuska dusi Neymara i Mbappe

Rabony od niechcenia i podania pośladkami to krzyki rozpaczy. Liga francuska dusi Neymara i Mbappe
Stefan Ugljevarevic / shutterstock.com
„Co my tu jeszcze robimy?” – to pytanie musi się kotłować w głowach Neymara i Mbappe podczas każdego spotkania Ligue 1. Przerastają rozgrywki o dwie klasy, ośmieszają przeciwników, stroją też fochy, gdy trener ściąga ich za wcześnie z boiska. Czy gra z rywalami dużo poniżej ich poziomu ma jeszcze jakikolwiek sens?
Brazylijski element tego tandemu wyjechał do Paryża, aby wyjść z cienia Leo Messiego. Żeby pokazać, że to on staje w pierwszej linii sukcesji do miana najlepszego na świecie. Prawie trzy lata później ruch ten można uznać za całkowitą porażkę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Być jak Leo

Zasadniczo zawsze chciał wygrać tę cholerną Złotą Piłkę. W ostatnich sezonach przed dołączeniem do PSG mocno ugruntował się w pierwszej piątce, nawet pierwszej trójce, ale ciągle widok najwyższego stopnia podium zasłaniały plecy Argentyńczyka i Cristiano Ronaldo. Wchodząc w jego rozumowanie: nie mógł dokonać tego decydującego skoku po wielką estymę, jeśli nawet nie uznawali go za najlepszego gracza w swojej drużynie. Pępowina musiała więc zostać odcięta, FC Barcelona więcej mu dać już nie mogła.
W pierwszym roku po rekordowym transferze zajął trzecie miejsce w głosowaniu Ballon d’Or. Dwanaście miesięcy później był już dwunasty (to rok mundialu, co zawsze nieco wypacza głosy). Za poprzedni rok dwóch graczy PSG znalazło się na finałowej liście. Mbappe sklasyfikowano na szóstej lokacie, Marquinhosa na 28. Neymara nawet nie nominowano. Musiało do niego wtedy dotrzeć, że to wszystko nie idzie w odpowiednim kierunku.
Sam założył sobie na szyję tę pętle. Sam wybrał nowe środowisko, zaryzykował, mając z tyłu głowy, że francuskie kluby od dawna nie odnoszą sukcesów na arenie europejskiej. Projekt PSG miał być inny. Miały być wielkie nazwiska, wspaniałe wyniki, doskonały trener i piękny futbol. Skończyło się tylko na tym pierwszym, a Neymar został z pustymi rękami, no, nie licząc oczywiście tych dwóch tytułów mistrzowskich (zaraz będzie trzeci), pucharów i superpucharów Francji… To wszystko nic nie znaczy. Nawet nie udało mu się zostać królem tej ligi.

Magia substytutem sławy

Nic zatem dziwnego, że coraz częściej widzimy u napastnika zachowania, które są wynikiem frustracji. Jak wtedy, gdy głośno protestował przeciwko upominaniu go przez arbitra za jego popisowy „rainbow flick” na zawodniku Montpellier. „Halo, ja po prostu gram w piłkę!” – wyjaśniał i rozkładał ręce w geście bezradności. Ta atmosfera zaczyna go dusić. Jak ma pokazać światu, że jeszcze istnieje, jak nie poprzez właśnie takie triki, nieszablonowe zagrania? Złoty medal za mistrzostwo Francji nikogo poza kibicami z kraju znad Sekwany nie obchodzi. A Liga Mistrzów w tych barwach jest praktycznie nie do zdobycia.
Coś istotnego zawiera się w poglądzie Neymara na piłkę: wyobraźnia, rozmach, pewność siebie i umiejętności, to oczywiste, tak, ale to także przekonanie, że najwyższą formą futbolu jest wyraz indywidualnych umiejętności. Stara brazylijska szkoła. To właśnie sprawia, że “Ney” żyje w zgodzie ze współczesną erą sportu, pełną gifów, memów i sześciosekundowych migawek. Dzięki temu ciągle jest na powierzchni, mimo że rankingi dawno o nim zapomniały.
Na przeciwległym biegunie mamy Kyliana, piłkarza również genialnego, ociosany już diament, który przebiera nogami, by wyrwać się z paryskiego klimatu i rzucić w wir większej, bardziej ekscytującej przygody.
Myślenie o Mbappe należy do bardziej surrealistycznych. Ma zaledwie 21 lat i w CV nie tylko wzmiankę o byciu mistrzem świata, ale też przekonanie ekspertów, że jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Podczas gdy inni gracze w jego wieku jeszcze nie mają poprawnie ocenionego potencjału, on w zawodowej karierze strzelił ponad 100 goli i został dwa razy ogłoszony piłkarzem roku we Francji.

Exodus z Paryża – ale jak?

Różnica między Francuzem i Brazylijczykiem polega na tym, że Kylian znajduje się dopiero na początku swojej drogi. Cechą wspólną jest natomiast to, że obaj są uwięzieni na kontrakcie. Obaj zostali umieszczeni w wielkiej wieży z kości słoniowej przez „złego” prezesa, który nie zamierza ich wydać „pięknemu rycerzowi” za bezcen.
Nie należy się dziwić takiej postawie. W wielkich piłkarzy zainwestowano wielkie pieniądze i choć mamy do czynienia z właścicielami raczej swobodnie operującymi własnym bogactwem, to jednak odstąpienie od dwóch najbardziej utalentowanych piłkarzy ostatnich lat mogłoby znacząco wpłynąć na reputację katarskiego biznesmena. Co mogą robić zawodnicy, przy tak stanowczej postawie prezesa? Prowadzić intrygi.
Kłótnia z trenerem Thomasem Tuchelem, podstępnie wysyłane mediom plotki, imprezy – to wszystko ma podkopać zaufanie klubu do zawodnika. Mbappe to jednak nie Dembele. Jest profesjonalistą, nie zdecyduje się na jawną demonstrację niezadowolenia. Nie zamknie się w pokoju na klucz, nie wyda ultimatum pod tytułem „albo mnie sprzedacie, albo nie zjawię się na treningu”. Tu chodzi o miękkie wysyłanie sygnałów rozczarowania, grymasu i rozżalenia. Może w końcu to pęknie.

Koniec agresywnych ruchów

Nie ma żadnej tajemnicy w tym, że Mbappe tęsknym okiem spogląda na Madryt i chętnie założyłby już biały trykot, bawiąc publiczność na Santiago Bernabeu. Nie może jednak liczyć na to, że Real, zwłaszcza w realiach funkcjonowania Finansowego Fair Play, rzuci na stół kilkaset milionów euro. Florentino Perez także zmienił nastawienie i nie „fiksuje” się w temacie jednego zawodnika, robiąc absolutnie wszystko, by go pozyskać. To nie te szalone lata.
Właściciel “Królewskich” stał się bardziej wyrafinowany w prowadzeniu negocjacji, nie podpala się i czeka na dogodny moment, by przypuścić ostateczny atak. A do tego działa w sposób przejrzysty i etyczny. Podkładanie świń i szemrane interesy dawno wyszło z jego katalogu zagrań, zamiast tego woli szczerą rozmowę. Wiadomo, że jego i Nassera Al-Khelaifiego łączą dobre relacje i nie zostaną one nadszarpnięte nieodpowiedzialną i źle przeprowadzoną operacją „Mbappe do Madrytu”.
Kontrakt francuskiego napastnika wiąże go z paryżanami do 2022 roku, ale już teraz Mbappe daje znaki, że nie widzi siebie w długoterminowej przyszłości klubu. Po przeprowadzce z Monaco w 2017 roku nie uważa, że otrzymał wystarczającą pozycję w zespole, częściowo również z powodu tego, że gwiazdą pozostaje Neymar. Decydującym okresem może być najbliższe lato i okienko, kiedy rozstrzygnie się przyszłość Kyliana. PSG znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji, ponieważ z jednej strony mają niezadowolonego piłkarza, znudzonego ligowym kopaniem „ogórków”, z drugiej – nie ma absztyfikantów gotowych pobić transferowy rekord świata, a tylko w tej sytuacji Paryż gotów byłby puścić swojego geniusza.
Obaj znaleźli się tu z własnej inicjatywy i musieli zdawać sobie sprawę z tego, czym to pachnie. Po zaledwie dwóch latach mają dość, ale niewiele mogą z tym zrobić. Obiekty zainteresowań - Barcelona ze strony Neymara i Real w przypadku Mbappe, owszem, odwzajemniają uczucia, ale nie mają zamiaru ciąć żył i wykrwawiać się budżetowo, ani narażać na regulaminowe represje. Nastąpił klincz i pat, z którego wyprowadzić może tylko czas. To lekcja dla najlepszych piłkarzy świata. „Pacta sunt servanda” – umów należy dotrzymywać.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również