Real Madryt. Zaginiony talent ratuje swoją karierę w Holandii. Czy Martin Odegaard w końcu pokaże swoją klasę?

Zaginiony talent Realu ratuje swoją karierę w Holandii. Martin Odegaard przypomina się kibicom
Ivica Drusany / Shutterstock.com
Talent. Dar od losu, od niebios... mniejsza z tym, skąd się bierze. Najważniejsze jest to, jak się go pielęgnuje. Trzeba dbać o to, aby nie stać w miejscu i stale się rozwijać, zarówno dzięki swojej ciężkiej pracy, jak i odpowiednim wyborom. Czasem jednak okazuje się, że gdzieś, w pewnym momencie, coś się psuje i jednostka, która wydawała się być następnym wielkim swojej dziedziny zwyczajnie przepada w tłumie. Tak, jak to miało miejsce w przypadku Martina Ødegaarda.
Jeszcze cztery lata temu Norweg był książkową wręcz definicją słowa „wonderkid”. Debiutował w zawodowej piłce w wieku dokładnie 15 lat, 3 miesięcy i 27 dni. W dorosłej reprezentacji niecałe 5 miesięcy później.
Dalsza część tekstu pod wideo
Takiego gościa w Europie nie było od dawna. Piłkarski świat stał dla niego otworem, na testy zapraszały Barcelona, Liverpool, Bayern Monachium, Manchester United i Real Madryt. To właśnie oferta ostatniego z tych klubów okazała się najbardziej kusząca dla 16-letniego chłopaka, gdy nadeszła pora na zmianę klubu.

Za wysokie progi na jego nogi

Umówmy się, „Królewscy” to nie najlepsza drużyna do rozwoju młodego piłkarza. Szanse na grę, zwłaszcza kilka lat temu były nikłe. Gdy Martin trafiał na Bernabeu, musiał liczyć na przeskoczenie w klubowej hierarchii takich tuz jak Ronaldo, James Rodriguez, Gareth Bale czy Isco. I tutaj ogromnie stracił.
Na papierze przenosiny do Madrytu to spełnienie marzeń. Nobilitacja, gra dla jednej z najbardziej rozpoznawalnych drużyn na świecie, u boku piłkarskich ikon. Tylko właśnie, trzeba grać, a o to jest bardzo trudno.
Ødegaard był ogromnie zawiedziony koniecznością gry w trzecioligowych rezerwach klubu. Frustrowało go to, że nie dostawał możliwości występów w pierwszej drużynie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – zwyczajnie odstawał poziomem od swoich konkurentów.
U Carlo Ancelottiego, za którego kadencji trafił do Realu, wybiegł na boisko tylko raz, na 32 minuty w ostatniej kolejce sezonu 2014/15, gdy „Królewscy” pokonywali Getafe 7:3. Stał się wtedy najmłodszym piłkarzem w historii najbardziej utytułowanego w Europie klubu.
Nieoficjalnie mówiło się jednak, że jego występ był efektem nalegań Florentino Pereza, który koniecznie chciał wypromować swoją przyszłą gwiazdę. Zresztą, naciski miały dotyczyć nie tylko tego trenera.
Włocha zastąpił Rafa Benitez, który nie widział w składzie miejsca dla nieopierzonego Norwega. Następcą byłego menedżera Liverpoolu został jednak Zinedine Zidane, który dobrze znał młodego piłkarza z czasu swojej pracy w Castillii.
Wydawało się, że to może być przełom. Że właśnie z dniem objęcia schedy przez francuską legendę nadejdą w końcu szanse na grę dla Ødegaarda. I tutaj Norweg musiał się zawieść.
„Zizou” niemalże od razu zakomunikował swojemu podopiecznemu, że najlepszym wyborem w jego sytuacji byłoby wypożyczenie. Gra w trzeciej lidze hiszpańskiej, która wcale nie jest mocniejsza od norweskiej Tippeligaen, w której Martin stawiał swoje pierwsze kroki, nie dawała możliwości robienia zadowalających postępów.
Sęk w tym, że młodzian miał swoje zdanie i takiej możliwości odmówił. I tak „kisił” się w drużynie B Realu, aż zmądrzał. A miało to miejsce rok po zawitaniu Zidane’a w klubie. Zmarnował więc kolejne 12 miesięcy.

Wyjazd do krainy tulipanów

Zimą 2016 roku po wielki talent, który zaliczył ogromny zastój sięgnęło holenderskie Heerenveen. Wyjazd do położonego najniżej kraju Europy wydawał się sensownym ruchem. Takim, na który powinien zdecydować się już wcześniej.
Wiadomo przecież, że szkolenie młodzieży stoi tam na niesamowicie wysokim poziomie. Eredivisie to najprawdziwsza kuźnia talentów. Poziom rozgrywek oczywiście nie umywa się nawet do tego, co można oglądać w La Liga, ale specyfika gry ogromnie sprzyja rozwojowi takich zawodników jak Ødegaard.
Techniczny, ofensywny futbol sprawia, że młodzi piłkarze nie tylko zbierają w Holandii kolejne szlify, ale i cieszą się grą. Trenerzy i włodarze klubów z kolei nie boją się na nich stawiać. Nasz bohater wyraźnie skorzystał na swojej wyprawie.
Półtora sezonu w zespole „Dumy Fryzji” przyniosło 38 występów. Przed tą kampanią zmienił miejsce swojego pobytu, lądując w Vitesse Arnhem i do tej pory zagrał w klubie z Gelredome 21 razy, zaliczając udział przy 11 bramkach.
Takie statystyki pod wodzą Leonida Słutskiego nie są przypadkiem. Norweg pełni w taktyce Rosjanina szalenie istotną rolę. Jako prawoskrzydłowy jest stale pod grą. Napędza ataki dzięki swojej umiejętności dryblingu i zagrania prostopadłej piłki.
Idealnie odnajduje się w holenderskiej filozofii konstruowania akcji podaniami od linii obrony. Raz cofa się po piłkę, raz schodzi do środka, ale zawsze dokłada swoją cegiełkę.
Rzucamy okiem na statystyki i niespodzianki nie ma: zagrywa średnio 3,3 kluczowego podania na 90 minut. Drugi w klubowej klasyfikacji Alexander Büttner robi to niemal dwa razy rzadziej. Udane dryblingi? Również dwa razy większa częstotliwość niż wszyscy regularnie grający koledzy.
Nie owijajmy w bawełnę, to już gwiazda Eredivisie! Właśnie tego było potrzeba młodemu ofensywnemu pomocnikowi – szansy na regularną grę, nawet w słabszej lidze. Zapracował już na zainteresowane Ajaksu Amsterdam.
Włodarze zespołu z Johann Cruyff ArenA są gotowi wyłożyć za niego nawet 20 milionów euro. Drużyna ze stolicy Holandii jest naprawdę świetnym miejscem do gry. Jej piłkarze pokazali to wyrzucając Real Madryt z Ligi Mistrzów. I to w fenomenalnym stylu!
Historia zna wielu piłkarzy, którzy przygodę z wielkim futbolem rozpoczęli właśnie w tym klubie. Od szerokiej rzeszy reprezentantów „Oranje”, przez Christiana Eriksena, aż po Luisa Suareza czy Zlatana Ibrahimovicia. Jest to więc bardzo interesująca opcja.

Nauczka dla młodych gniewnych

Chociaż Martin Ødegaard ma zaledwie 20 lat, to już byłem gotów (w tym miejscu muszę posypać głowę popiołem) nazwać go zmarnowanym talentem. Początki jego przygody w Heerenveen mnie w tym utwierdzały, ale teraz zamknął mi usta, a może bardziej sprawił, że naprawdę jestem gotów wypowiadać się o nim w superlatywach.
Kluczowe dla niego było jednak postawienie na regularną grę. Zrezygnował z puszenia się i domagania gry w absolutnie fenomenalnej drużynie, jaką był Real Zidane’a, na rzecz próby zapracowania na swoje nazwisko. I chwała mu za to.
Podjął bardzo dojrzałą decyzję. Pojawiła się kiedyś anegdotka, że jego ojciec, gdy opuszczał Hiszpanię, zostawił mu karteczkę z napisem „pora dojrzeć”. I to właśnie zrobił jego syn.
Długo był bowiem tylko dzieciakiem. Ogromnie utalentowanym, ale ogromnie niedojrzałym i przesadnie wierzącym w siebie. Gotowym uważać, że jest w stanie wedrzeć się do składu „Królewskich” zaraz po transferze ze Strømsgodset.
To, jak przebiegała dotychczasowa kariera Ødegaarda, powinno być bardzo dobrym materiałem szkoleniowym dla jego młodszych kolegów po fachu. Czy warto jest od razu rzucać się na głęboką wodę?
Nie zrozumcie mnie źle, niektórych ofert po prostu się nie odrzuca. Jeśli jednak w czołowym klubie młody zawodnik słyszy, że korzystne dla niego może być wypożyczenie, to powinien posłuchać ludzi bardziej doświadczonych od siebie.
Ilu znamy piłkarzy klasy światowej, którzy przed dwudziestką wdarli się do składu zespołów z absolutnego światowego topu? Messi, Ronaldo, Pogba, aktualnie mamy jeszcze Mbappe. Czasem po prostu lepiej robić drobniejsze kroki, które pewnie prowadzą do celu, zamiast ryzykować ogromny przeskok.
Jak trudno jest przebić się w czołowych drużynach wiedzą młodzikowie Chelsea, którzy ciągle odsyłani są na wypożyczenia, niedające żadnego efektu. Niedawno klub opuścił Matej Delac, który spędził w zespole osiem lat i zaliczył dziesięć wypożyczeń. A to tylko jeden z wielu przykładów.
Z Ødegaardem może jednak być inaczej, nie tylko z powodu formy, którą prezentuje w Holandii. Zespół „Królewskich” potrzebuje rewolucji. Nowego impulsu, który sprawi, że drużyna Santiago Solariego (a może już kogoś innego?) podniesie się z kryzysu.
Może właśnie w świeżej, młodej krwi należy upatrywać rozwiązania problemu? Może to Martin Ødegaard obok Viniciusa będzie stanowił w przyszłości o sile Realu? Chociaż kilka lat temu zdecydowanie bym w to powątpiewał, to aktualnie jestem w stanie w to uwierzyć.
Norweg pokazał jednak, że czasem warto zrobić krok w tył, aby nabrać rozpędu. Teraz wszystko zależy od niego, musi tylko dokonać kolejnego dojrzałego wyboru.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również