Pogromcy gigantów. Tak się bawi rewelacja sezonu Premier League. "Gdzie jest ich sufit?"

Pogromcy gigantów. Tak się bawi rewelacja sezonu Premier League. "Gdzie jest ich sufit?"
Mark D Fuller/Focus Images/MB Media/PressFocus
Manchester City, Manchester United i ostatnio Liverpool. Zjawiskowe Brentford ma na rozkładzie kolejnego giganta Premier League. “The Bees” skrupulatnie realizują nakreślony lata temu plan rozwoju. Gdzie jest ich sufit?
4:0 z Manchesterem United. 0:0 z Chelsea. 2:1 z Manchesterem City. 2:2 z Tottenhamem. 3:1 z Liverpoolem. I jeden wynik, który nie pasuje do tego zestawienia, czyli wysoka porażka 0:3 z Arsenalem.
Dalsza część tekstu pod wideo
To nie są rezultaty dzielnie bijącego się o Ligę Mistrzów Newcastle, mającego największe szanse na naruszenie obecnego w Anglii od lat “Big Six”. To sukcesy Brentford, absolutnej rewelacji tego sezonu Premier League. A choć nierówna dyspozycja (seria remisów z zespołami z dołu tabeli) trzyma “The Bees” na dystans od ligowego podium, to nie sposób nie docenić imponującej drużyny Thomasa Franka.

“Pszczoły” latają wysoko

W poniedziałkowym meczu Brentfordu z Liverpoolem piłka pięć razy wpadała do bramki Alissona. “The Reds” przed zupełną kompromitacją uchroniły jednak dwukrotnie odgwizdane pozycje spalone zawodników z Londynu. Niewiele to zmieniło - “Pszczoły” wygrały 3:1, zainkasowały kolejne w tym sezonie trzy punkty i znów zebrały mnóstwo pochwał. Oczywiście zasłużonych. Szczególnie, że grały bez Ivana Toneya, największej gwiazdy i najlepszego strzelca zespołu.
Przeciwko Liverpoolowi piłkarze Thomasa Franka pokazali swoje największe atuty, które pozwalają im ogrywać kolejnych “wielkich”. Udowodnili, że doskonale się czują, gdy mogą z łatwością kontrować rywali, wykorzystując dynamiczną grę bocznymi sektorami boiska. Kluczowe do zwycięstwa było też zgarnianie tzw. drugich piłek, z czym nie radzili sobie rywale. A creme de la creme stanowiły innowacyjne, sprytne stałe fragmenty gry i ogólnie dośrodkowania, po których zawodnicy Juergena Kloppa zupełnie tracili głowę. To wystarczyło, by znaleźć sposób na wicemistrzów Anglii. Wszystkie wymienione elementy, okraszone niezłą grą w defensywie i doskonałą organizacją całej drużyny, zapewniły Brentford komplet punktów.
System Thomasa Franka znów zadziałał jak należy. Taktycznie Duńczyk ograł bardziej doświadczonego i utytułowanego Kloppa. To spotkanie zresztą może posłużyć jako wizytówka “The Bees”. Zespołu zdyscyplinowanego. Sprawnie funkcjonującej maszyny, w której nie ma wielkich nazwisk, ale każdy zna swoje zadania i wypełnia obowiązki zgodnie z założeniami trenera. Drużyny doskonałej w realizacji wymyślonego planu na mecz. Nie ma przypadku w tym, że odkąd półtora roku temu Brentford po 74 latach wróciło do najwyższej ligi w Anglii, ani razu nie przegrało starcia, w którym jako pierwsze strzeliło gola. Ani razu! Bilans takich gier to 15 zwycięstw i cztery remisy.
Londyńczycy są konsekwentni i efektywni, choć trudno nazwać ich grę zachwycającą. Jeśli już, to raczej zachwycająco inteligentną, nastawioną na maksymalizację korzyści z podejmowanych działań, na czerpanie pełnymi garściami z tego, co przygotowali na konkretny mecz. Widać to po statystykach z całego sezonu Premier League.
Brentford to czwarta najsłabsza drużyna, jeśli chodzi o liczbą strzałów na mecz, kluczowe podania, dryblingi oraz niewykorzystane “duże” sytuacje bramkowe. Najgorsza pod względem celności podań. Wydaje się, że z takimi liczbami powinna kręcić się wokół strefy spadkowej. Zamiast jednak walczyć o utrzymanie, naciska na miejsca premiowane awansem do europejskich pucharów. Dlaczego? Wskazówki też możemy poszukać pośród “cyferek”. Gracze “The Bees” mają najwięcej wygranych pojedynków w całej lidze. Wymieniona nieco wyżej litania zalet londyńskiej ekipy staje się więc jasna, zrozumiała. Thomas Frank ma określony pomysł na ten zespół i z uporem go realizuje. Skutecznie.

Żądło i żołnierze

Nie byłoby to możliwe bez Ivana Toneya. Angielski napastnik, który strzelał jak na zawołanie jeszcze w Championship, nie obniżył lotów. W poprzednich rozgrywkach zdobył 12 goli. W bieżących, mimo że połowa sezonu dopiero nadchodzi, już wyrównał ten wynik. Jest absolutnie fundamentalną postacią drużyny, choć, jak pokazał mecz z Liverpoolem, nie całkowicie niezastąpioną. Daje jednak dużo zespołowi nie tylko za sprawą goli, które zdobywa, ale i sposobu gry, pasującego do koncepcji Franka. Nie bez przyczyny porównuje się Toneya do Harry’ego Kane’a, również harującego dla ogółu mimo nominalnej gry na środku ataku. W tzw. link-up play 26-latek czuje się jak ryba w wodzie. On już przerasta Brentford i wydaje się, że po sezonie zmieni klub na większy i bogatszy. O ile FA srogo nie ukarze go za wyjątkowa słabość do zakładów bukmacherskich (w tej sprawie toczy się postępowanie przeciwko Toneyowi).
Brentford ma więcej bohaterów. Toneya z powodzeniem potrafi zastąpić Yoane Wissa. W bramce błyszczy David Raya, autor największej liczby interwencji w całej Premier League (przy skuteczności blisko 75%), prawdopodobnie najlepiej grający nogami golkiper w stawce. W defensywie pod nieobecność Kristoffera Ajera i Pontusa Janssona błyszczy Ethan Pinnock, zajmujący drugą pozycję w lidze, jeśli chodzi o skuteczne wybicia ze strefy obronnej. Opokę stanowi pozyskany z Burnley 33-letni Ben Mee, charakterny, ale broniący się sportowo stoper (czołówka pod kątem udanych wybloków i przechwytów). Gdy trzeba, w pogotowiu jest inny weteran, Zanka. To też stanowi siłę Brentford - gdy Frankowi ucieka jeden ważny puzzel, potrafi go zastąpić kolejnym.
Warto także wyróżnić zjawiskowego Rico Henry’ego, lewego obrońcę/wahadłowego, który przez ponad sześć ostatnich lat w klubie rósł w siłę razem z nim. Od środka tabeli Championship po górną połowę klasyfikacji Premier League. Dziś to, bez cienia przesady, czołówka na swojej pozycji. Podobnie cofnięty pomocnik Christian Norgaard. Na słowa uznania zasługują też Mathias Jensen czy Bryan Mbuemo, a w kolejce czekają następni utalentowani: najdroższy nabytek w historii klubu Keane Lewis-Potter oraz Aaron Hickey.
Lewis-Potter, 19-latek pozyskany latem z Hull, kosztował “Pszczoły” niespełna 20 mln euro. Hickey kilka milionów mniej, podobnie jak Mikkel Damsgaard. To niewielkie kwoty jak na klub z aspiracjami w Premier League. Tyle że Brentford dopiero rozpoczęło większe wydatki. Zanim w 2021 r. londyńczycy awansowali do Premier League, ich największymi transferami byli Ollie Watkins i Mbuemo, ściągnięci za mniej niż 8 mln odpowiednio z League Two i francuskiej Ligue 2.

Know-how

Gdy bowiem rządy w Brentford przejął angielski biznesmen Matthew Benham, który zatrudnił duńskiego geniusza Rasmusa Ankersena, postawiono na ściąganie mało znanych piłkarzy za niewielkie pieniądze. A następnie, jak pokazał czas, sprzedawanie ich za dużo, dużo wyższe kwoty. Tą drogą podążyli m.in. wspomniany Watkins oraz Said Benrahma, Neal Maupay czy Ezri Konsa. Znacząco wzrosła również wartość zawodników, którzy do teraz grają na Community Stadium. David Raya kosztował trzy i pół roku temu niewiele ponad 3 mln, dziś pewnie trzeba byłoby za niego zapłacić dziesięć razy więcej. Norgaarda i Pinnocka sprowadzono za podobne pieniądze.
Wiele klubów kosztem transferów stawia na rozwój akademii. W Brentford poszli jednak inną drogą. Akademię… zlikwidowano, przywracając do funkcjonowania zespół rezerw, mający skupiać głównie zawodników między 17. a 21. rokiem życia. Piłkarzy nieoczywistych, utalentowanych, z różnych względów nie radzących sobie gdzie indziej. Mówił o tym Ankersen, który zimą 2021 roku po ponad sześciu latach zmienił pracodawcę na Southampton.
- Jeśli zwróci się uwagę na zawodników zwalnianych z kontraktów przez akademie klubów Premier League, to ogromna liczba. Kluby popełniają błędy, ponieważ podejmują takie decyzje na etapie, kiedy rolę odgrywa nadal, dla przykładu, wiek relatywny. My lubimy ściągać do siebie “odrzutki”, czy kolejnych graczy takich jak Jamie Vardy - tłumaczył.
Zasada “tanio kup, drogo sprzedaj” sprawdziła się w warunkach bojowych. A Brentford zainwestowało pieniądze np. w nowy stadion, otwarty w 2020 roku, tuż przed historycznym awansem do Premier League.

Dowódca

Trochę pieniędzy, tyle że w ostatnich tygodniach, poszło zaś na nowy kontrakt Thomasa Franka. Duńczyk, który w styczniu 2022 podpisał umowę z klubem do 2025, niedawno przedłużył ją o kolejne dwa lata. Dostał jeszcze większy kredyt zaufania i podwyżkę, a z Londynu poszedł jasny sygnał do ligowych rywali: nie zamierzamy nigdzie puszczać trenera. Dodajmy, że o Franka pytała choćby Aston Villa, gdy pracę stracił Steven Gerrard.
- Myślę, że mówię w imieniu wszystkich ludzi Brentford: jestem zaszczycony, że udało nam się podpisać nowy kontrakt z Thomasem. Niezwykle na to zasłużył, szczególnie wieloma wspaniałymi wynikami i występami w ostatnim półtora roku. Thomas szczegółowo zna się na swoim fachu, ale nie mniej ważna jest jego zdolność inspiracji piłkarzy i budowania silnych relacji z naszymi pracownikami. Udowodnił, że jest trenerem na poziomie Premier League, ale dalej jest też otwarty na rozwój i naukę - chwalił Duńczyka dyrektor sportowy Phil Giles.
- Bycie głównym trenerem danego klubu jest jak związek, w którym są wzloty i upadki, lepsze momenty i gorsze. Łącznie jestem tutaj od sześciu lat, w nowoczesnej piłce to kawał czasu. (...) Ciepło, wsparcie i sympatia fanów, z jaką się tutaj spotykam, są niesamowite, daje mi to dodatkową energię, by kontynuować pracę. Z optymizmem spoglądam na kontynuację naszego progresu. Chcemy razem wykreować więcej magicznych momentów - to z kolei słowa Franka.
Menedżer Brentford ma rację - jest w tym klubie kawał czasu. Najpierw blisko dwa lata w roli asystenta (mimo że wcześniej samodzielnie prowadził Broendby), a następnie, od października 2018, jako pierwszy trener. To już klubowa legenda. Nie tylko za sprawą wprowadzenia “Pszczół” do elity i rozwijaniem ich z sezonu na sezon. Ani tego, że zdołał wskoczyć do trójki szkoleniowców z największą liczbą zwycięstw w dziejach klubu. To jedynie składowe tego, jaką wyrobił sobie tutaj markę. Jaki zyskał szacunek. Jakim jest, jak słychać, nie tylko dobrym fachowcem, ale i człowiekiem. Wydaje się naturalnym, że w przyszłości są mu pisane większe kluby. O ile samo Brentford takim klubem się nie stanie. Na razie jest na dobrej drodze.

Przeczytaj również