Rok temu biła ich Legia Warszawa, teraz są jak walec. Wygrywają 5:0, 7:0, 8:0. Następny krok - Liga Mistrzów

Rok temu biła ich Legia, teraz są jak walec. Wygrywają 5:0, 7:0, 8:0. Następny krok - Liga Mistrzów
Mikolaj Barbanell / Shutterstock.com
W poprzednim sezonie potrafili przegrać dwukrotnie z Legią Warszawa, ale też rozgromić AS Romę z Jose Mourinho na ławce. Dotarli do ćwierćfinału Ligi Konferencji, a niedługo później drugi raz z rzędu święcili tytuł mistrza Norwegii. Teraz mają jeden cel - przywitać się z Ligą Mistrzów. Do wykonania został im tak naprawdę jeden krok. Formę mają doskonałą. Wygrali pięć ostatnich spotkań z bilansem bramek… 27:1. Mowa oczywiście o norweskim Bodo/Glimt.
Przez lata uchodzili raczej za ligowego średniaka. Balansowali gdzieś na granicy pierwszej i drugiej klasy rozgrywkowej w swoim kraju. Do norweskiej elity wrócili w 2017 roku i niewiele brakowało, by momentalnie spadli na jej zaplecze. Wtedy jednak rozpoczął się najlepszy okres w historii klubu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Najpierw, w 2019 roku, Bodo/Glimt wywalczyło wicemistrzostwo kraju. Rok później poszło już po pełną pulę. Nikt nie miał z nimi szans. Drugie Molde straciło do pierwszego mistrza Norwegii zza koła podbiegunowego aż 19 punktów.
- Sukcesu Bodo/Glimt należy upatrywać u samych podstaw. Północna część Norwegii była przez lata lekceważona i zaniedbywana pod kątem sportowym. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było tam żadnej renomowanej akademii, ani klubu na szczeblu centralnym. Ba, drużyny z tej części kraju nie otrzymywały pozwolenia na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej aż do lat siedemdziesiątych. Kiedy Glimt zagospodarowało ten obszar, tak jak chociażby Tromso II, zyskało monopol na największe talenty - mówi nam Maciej Szełęga, który na Twitterze prowadzi profil “Skandynawski Futbol”.

Niespodziewana porażka z Legią

Polscy kibice latem ubiegłego roku mieli okazję z bliska przyjrzeć się drużynie, która dość niespodziewanie zaczęła królować w Norwegii. W pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów na Bodo/Glimt trafiła bowiem wówczas Legia Warszawa. I choć to “Wojskowi” są klubem ze zdecydowanie większą historią i sukcesami, faworytem bukmacherów byli wtedy Norwegowie.
Przewidywania się jednak nie sprawdziły. Legia, będąca na starcie sezonu w naprawdę niezłej formie, przyleciała do Norwegii i na sztucznej murawie wygrała 3:2. Pierwsze skrzypce w zespole z Warszawy grał Mahir Emreli. Azer zdobył dwie bramki, jedno trafienie dołożył Luquinhas i gospodarzom na niewiele zdały się gole Erika Botheima oraz Pernambuco. Na Łazienkowskiej podopieczni Czesława Michniewicza postawili tylko kropkę nad “i”. Wygrali 2:0 i zameldowali się w kolejnej rundzie walki o Ligę Mistrzów.

Złe miłego początki

Losy w futbolu bywają naprawdę przewrotne. Ta sama Legia, która wtedy dość spokojnie wygrywała dwumecz z Bodo/Glimt, jakiś czas później zaczęła się całkowicie sypać i rozgrywki ligowe kończyła na dziesiątym miejscu. A Norwegowie? Nie podłamali się. Liga Mistrzów co prawda im uciekła, ale Europie i tak pokazali się ze znakomitej strony.
Najpierw w eliminacjach do Ligi Konferencji poradzili sobie bez problemu z Valurem Reykjavik (3:0, 3:0). Później uporali się jeszcze z kosowską Prisztiną i litewskim Żalgirisem Wilno i to dało im już awans do fazy grupowej. W niej działo się naprawdę sporo.
Bodo trafiło wówczas na Romę, Zorię Ługańsk i CSKA Sofia. Bilans? Trzy zwycięstwa i trzy remisy. Żadnej porażki. Bilans bramek 14:5. Największe wrażenie zrobiło oczywiście słynne już zwycięstwo z Rzymianami - aż 6:1. Później podopieczni Jose Mourinho mieli zemścić się na Stadio Olimpico, ale i spotkanie na włoskiej ziemi zakończyło się podziałem punktów (2:2). Cały świat zobaczył w akcji nieprzewidywalną ekipę z miasteczka liczącego niewiele ponad 40 tysięcy mieszkańców.

Marsz przerwany przez… Romę

Bodo/Glimt po wyjściu z grupy trafiło wtedy na Celtic Glasgow. Norwegowie nie byli może skazywani na porażkę, bo pokazali już na tle mocnych ekip, że są naprawdę bardzo groźni, ale większe szanse na awans i tak dawano Szkotom. Skończyło się zaś na dwóch zwycięstwach (3:1 i 2:0) ekipy prowadzonej od 2018 roku przez Kjetila Knutsena.
W kolejnej rundzie o sile mistrzów Norwegii przekonało się jeszcze AZ Alkmaar, które też musiało pożegnać się z rozgrywkami. Na drodze Bodo/Glimt stanęła dopiero… Roma. Drużyna, która w grupowej rywalizacji przegrała z nimi 1:6, co śmiało można uznać za jedną z największych kompromitacji w historii klubu ze Stadio Olimpico.
I choć znów zaczęło się od zwycięstwa Bodo/Glimt (2:1 u siebie), tym razem “Giallorossi” na własnym stadionie byli wyraźnie lepsi. Zwyciężyli 4:0, awansowali dalej, a później wygrali całe rozgrywki. Mourinho potrzebował jednak aż czterech meczów przeciwko Glimt, by odnieść pierwsze zwycięstwo.
W sezonie 2021/22 podopieczni Knutsena nie tylko zachwycili Europę, ale drugi raz z rzędu (i w swojej historii), sięgnęli po mistrzostwo Norwegii. Tym razem nie z tak ogromną przewagą, jednak to była już kwestia drugorzędna. Molde straciło do nich trzy punkty, a Bodo/Glimt stworzyło sobie w ten sposób kolejną szansę, by zapukać do bram Ligi Mistrzów.

Krok do raju

Do niej pozostał właściwie jeden krok. Mistrzowie Norwegii wyeliminowali już Klaksvik z Wysp Owczych (3:0, 1:3), Linfield z Irlandii Północnej (0:1 i 8:0), a ostatnio rozpoczęli dwumecz z Żalgirisem Wilno od wygranej 5:0. Dziś czeka ich rewanż, ale on powinien być tylko formalnością. W czwartej, ostatniej już rundzie, czekać będzie zwycięzca pary Dinamo Zagrzeb - Łudogorec Razgrad. Łatwo być nie powinno, ale nie są to z pewnością rywale z nieosiągalnej półki.
- W klubie są spore nadzieje na awans do Ligi Mistrzów. Szczególnie, że Glimt jest w gazie i straciło zaledwie jedną bramkę w pięciu ostatnich meczach. Kjetil Knutsen powtarza jednak, że na pierwszym miejscu zawsze stawia rozwój, więc każda przygoda w pucharach, postawionych nieco wyżej od Ligi Konferencji, będzie tu mile widziana - tłumaczy Szełęga.
W oczy rzuca się natomiast bardzo duża dysproporcja między rezultatami osiąganymi u siebie i na wyjeździe. Doskonale pokazały to dwumecze z Klaksvikiem i Linfield, rywalami teoretycznie niezbyt groźnymi, którzy jednak potrafili na własnych stadionach robić "Królom Północy" trochę krzywdy.
- Jest to problem, który dotyczy większości skandynawskich drużyn. Szczególnie tych, które większość spotkań rozgrywają na sztucznej murawie. W takich warunkach piłka chodzi znacznie szybciej, co pasuje do filozofii Glimt. Swoją rolę odgrywają także... kibice. Są nieco ekscentryczni (do ich ulubionych gadżetów należą żółte szczoteczki), ale słynna "Żółta ściana" potrafi zdziałać cuda. W przeciągu ostatnich kilku lat zainteresowanie klubem w Norwegii wzrosło o dobre kilkadziesiąt procent. Czuć to na każdym spotkaniu - dodaje redaktor “Skandynawskiego Futbolu”.

Trudny początek sezonu, teraz kapitalna forma

Żeby nie było jednak tylko tak kolorowo, wspomnieć trzeba też o problemach Bodo/Glimt. Te pojawiły się przede wszystkim na początku sezonu. Zespół pogubił wtedy sporo punktów w lidze i teraz musi gonić. Obecnie zajmuje dopiero trzecią lokatę. Do drugiego Lillestrom traci trzy punkty, do pierwszego Molde, które rozegrało jeden mecz więcej - osiem oczek. Co sprawiło, że obrońcy tytułu zaliczyli tym razem lekki falstart?
- Po pierwsze, trudny terminarz. Od początku kwietnia, mniej więcej do połowy maja, Glimt musiało zagrać z czterema najgroźniejszymi rywalami - Rosenborgiem, Molde, Lillestrøm oraz Viking FK. Na drużynie odbiła się również intensywność spotkań z poprzedniego sezonu. Przez większość czasu “Królowie Północy" grali na trzech frontach. W krajowym pucharze doszli aż do finału, Liga Konferencji zakończyła się dla nich w ćwierćfinale, a w międzyczasie trzeba było przecież walczyć o obronę tytułu. Siłą rzeczy, musiało minąć trochę czasu, zanim ekipa Knutsena odzyskała swój dawny blask - tłumaczy Szełęga.
Liga norweska
własne
Ostatnio Bodo/Glimt rozpoczęło natomiast prawdziwą kasację rywali. Pięć ostatnich spotkań w ich wykonaniu wyglądało tak:
  • Wygrana 5:0 z Jerv (liga norweska)
  • Wygrana 8:0 z Linfield (el. LM)
  • Wygrana 2:1 z Aalesund (liga norweska)
  • Wygrana 5:0 z Żalgirisem Wilno (el. LM)
  • Wygrana 7:0 z Odd (liga norweska)
Bilans bramek 27:1. W pięciu meczach. Robi wrażenie.

Fabryka produkuje

W ostatnich sezonach Bodo/Glimt funkcjonuje już jak dobrze prosperująca fabryka. Promuje piłkarzy, pokazuje ich także w Europie, a później sprzedaje za niezłe pieniądze. Klub rzadko wydaje natomiast duże kwoty na nowych zawodników, choć ostatnio dokonał pod tym względem historycznej, bo najdroższej transakcji. Zapłacił 1,3 mln euro za Larsa-Jörgena Salvesena, 26-letniego napastnika z Strømsgodset IF.
Lista najdrożej sprzedanych piłkarzy wygląda natomiast tak:
Transfery Bodo
Transfermarkt
- Kiedy jedna z gwiazd drużyny sygnalizuje chęć odejścia, na jej miejsce jeszcze przed finalizacją transferu ściągany jest nowy zawodnik. Przykład na czasie - podczas gdy Ola Solbakken zaczął rozmawiać z Romą, mistrzowie Norwegii pozyskali z Mariboru 22-letniego Nino Zugelja. Podczas gdy jeden pakuje walizki, drugi zapoznaje się z systemem gry zespołu. Proste, ale skuteczne - mówi o praktykach transferowych Bodo/Glimt nasz rozmówca.
***
Będziemy z ciekawością przyglądać się dalszym losom Bodo/Glimt, bo to z pewnością bardzo ciekawy projekt. Projekt, którego kolejnym etapem może być przygoda z rajem zwanym Ligą Mistrzów.

Przeczytaj również