Rozbił Real, przebojem wdarł się do kadry, wkrótce będzie do wzięcia. "Może zostać częścią wielkiego projektu"

Rozbił Real, przebojem wdarł się do kadry, wkrótce będzie do wzięcia. "Może zostać częścią wielkiego projektu"
Saolab Press / Shutterstock.com
Kiedy oczy hiszpańskich kibiców skierowane są na Real Madryt, rewelacyjną w tym sezonie Sevillę, a nawet na nastolatków z Barcelony, którzy na własnych barkach niosą klub znajdujący się w kryzysie, nieco w tle błyszczy Carlos Soler. Piłkarz Valencii może wkrótce okazać się królem drugiej linii w lidze i reprezentacji.
Sezon 2009/10. Odległe czasy. Valencia zakończyła rozgrywki na trzecim miejscu, kwalifikując się do Ligi Mistrzów. Tamtego lata klub prowadzony przez prezydenta Manuela Llorente pozbył się z powodu długów swoich najlepszych graczy, Davidów: Silvę i Villę. W następnym sezonie stracił nowe gwiazdy Juana Matę oraz Isco. W 2013 roku odszedł Jordi Alba, a w 2014 Roberto Soldado. Jako ostatni odeszli Juan Bernat, Andre Gomes i snajper Paco Alcacer.
Dalsza część tekstu pod wideo
W sumie 250 milionów euro przychodu, któremu oczywiście musiał towarzyszyć spadek jakości piłkarskiej, efektem czego był “zjazd” z trzeciej lokaty na dwunastą w kilka lat. Właśnie wtedy, gdy kryzys sportowy, instytucjonalny i tożsamościowy Valencii, należącej obecnie do potentata Petera Lima, wchodził w najgorszy etap, pojawiła się postać nowej ikony. 20-letniego canterano, wychowanka, Carlosa Solera.

Od snajpera do playmakera

Najbardziej atakujący z całej trójki środkowych pomocników “Nietoperzy” po raz pierwszy kopnął piłkę na boisku w Bonrepos i Mirambell, oddalonego zaledwie 15 minut od Mestalla. Ledwie odrósł od ziemi, miał raptem pięć lat. Pewnie nawet nie założyłby korków, gdyby nie jego dziadek Rafael, który pasjonował się futbolem. W tamtym czasie furorę wśród dzieci robiły małe przenośne konsole:
- Dziadek szantażował mnie. “Kupię ci Game Boya, ale pójdziesz na kilka treningów” - przypomina sobie początki Soler.
Super Mario szybko mu się znudził, ale gra w piłkę pozostała w jego codziennym rytuale. Grając jako napastnik z dziećmi starszymi od siebie i wyższymi co najmniej o dwie głowy, radził sobie doskonale. W jednym towarzyskim turnieju strzelił przeciwko Valencii trzy bramki, a ekipa z Mestalla, zamiast się wściec, polubiła go. Wszystko potoczyło się niezwykle szybko. Negocjacje z rodzicami, zaproszenie do akademii, wsparcie finansowe. Carlos błyszczał na każdym poziomie. Do ostatniego meczu w juniorskich rozgrywkach, Benjamin Liga, miał 95 trafień. Postanowił, że zdobędzie pięć bramek i ani jednej więcej. Setka wyglądała ładniej niż 101 czy 102.
Do młodzieżowego zespołu Valencii przybył jako naturalny lis pola karnego, lecz później trenerzy stopniowo przesuwali go do tyłu, aż do pozycji, na której stał się jedną z rewelacji La Liga ostatnich kilku lat. Przygotowywano go do bycia playmakerem doskonałym, kimś na wzór dawnych legend VCF, Rubena Barajy czy Davida Albeldy. Kusząca perspektywa dla fanów “Los Che”.
To właśnie Baraja, który prowadził rezerwy Valencii, zobaczył w Solerze dar operowania w środku pola. W trzeciej lidze 24-latek stoczył setki walk, większość na sztucznych boiskach. Pot, krew, cierpienie. Kto z powodzeniem doświadczy gry w niskich hiszpańskich ligach, będzie wystarczająco zahartowany, by później występować w La Liga. Nauczył się wielu rzeczy. Nigdy bowiem nie był wielkim dryblerem czy zawodnikiem stworzonym do kontrataków. Dostosował się do wymagań zawodowej piłki.
W przeciwieństwie do wielu innych nastolatków w szeregach akademii, on postawił na pracę u podstaw. Żadnego przeskakiwania kategorii wiekowych, jak to się często dzieje w przypadku dużych talentów, żadnych dodatkowych ułatwień. Zamiast tego cierpliwe budowanie kariery. Grając u boku Rafy Mira, dziś rosnącej gwiazdy La Liga, dostarczał napastnikowi licznych goli. I czekał na kolejne awanse.
Jednak potrzebna była dopiero obca myśl szkoleniowa, żeby mógł zaistnieć w pierwszej drużynie. Gary Neville w swojej dziwnej i absurdalnej kadencji jako trenera Valencii przynajmniej pomógł w rozwoju kariery młodego hiszpańskiego talentu. 17 marca 2016 roku powołał Solera na mecz rewanżowy 1/8 finału Ligi Europy przeciwko Athletikowi Bilbao, chociaż zdolny pomocnik musiał poczekać na debiut aż do ostatniej kolejki tamtego sezonu. W ciągu niespełna 12 miesięcy, gdy pukał do drzwi seniorskiego teamu, miał trzech trenerów. Na wszystkich zrobił wielkie wrażenie.

“10”, którą wyszarpał

Spokojny, skromny i z dobrze “umeblowaną” głową. Soler dystansuje się od stereotypu wytatuowanego młodego piłkarza, zachłyśniętego nagłym przypływem gotówki, z obsesją na punkcie swojego wyglądu. Utożsamia się z miastem i klubem. Valencianista na wskroś. Kiedyś zaproszono go do hiszpańskiego programu telewizyjnego “La Resistencia”. Gospodarzowi show wręczył tradycyjne walenckie instrumenty, które można zobaczyć co roku na regionalnym festiwalu Las Falles. W zespole dostał pseudonim “El Chino”, czyli “Chińczyk”, ze względu na azjatyckie rysy twarzy.
Mianowany wicekapitanem drużyny w 2020 roku wydaje się osobą cichą, której brakuje przywództwa. Nic bardziej mylnego. Mówi się, że jest bardzo szanowany w szatni. Świadczą o tym czyny. Po odejściu kompana z pomocy, Daniego Parejo, Soler poprosił o możliwość wzięcia po nim “dychy”. Klub odrzucił prośbę, mając inne plany. Ze względów marketingowych “dziesiątka” lepiej sprzedałaby się, gdyby nosił ją Kang-in Lee. Koreańczyk jednak postawił weto, wiedząc, że decyzja spowodowałaby konflikt w szatni. Valencia rozpoczęła sezon jako jedyna drużyna w lidze bez “dziesiątki” w składzie. Soler dostał ją dopiero w następnym roku przy aplauzie kolegów.
Gdy wspomniany Parejo zmienił barwy klubowe, zwolnił się jeszcze jeden kluczowy obszar. Ktoś musiał zostać wykonawcą stałych fragmentów gry. Odwrotnie niż w przypadku doboru numeru, sztab nie miał żadnych wątpliwości, że za kopnięcia ze stojącej piłki powinien odpowiadać Soler. Ten podjął się tego wyzwania, czego efektem jest doskonała skuteczność: 13 wykorzystanych karnych z 15 w ostatnich dwóch sezonach i hat-trick z jedenastek w historycznym meczu przeciwko Realowi Madryt w ubiegłym roku.

Jaka przyszłość?

W ciągu ostatnich 12 miesięcy sportowe życie Carlosa Solera nabrało niesamowitego rozpędu. Przeszedł krętą drogę - od walki o występy na swojej pozycji do roli wicekapitana, niekwestionowanego członka pierwszego składu i reprezentanta Hiszpanii. “Chińczyk” poleciał do Japonii, gdzie poświęcając kilka tygodni urlopu wziął udział w igrzyskach olimpijskich. Z Tokio przywiózł srebrny medal, wdzięczność kibiców oraz zapewnienie, że następne powołania otrzyma już z rąk Luisa Enrique. Debiut w dorosłej kadrze przyszedł na mecz ze Szwecją, kiedy strzelił pięknego gola po strzale z woleja. Drugą bramkę dołożył trzy dni później w starciu z Gruzinami.
Choć pozycja Solera rośnie, to dzieje się to w czasie, gdy zawodnik wchodzi w obszar piłkarzy “do wzięcia”. Brakuje mu 18 miesięcy do wypełnienia kontraktu, który wygasa w 2023 roku. Transfer latem? Zarówno pomocnik, jak i klub studzą nastroje, informując, że wprawdzie oferty się pojawiają, ale żadnej konkretnej na stole nie ma. Także i agent Carlosa uspokaja kibiców Valencii:
- Każdy dzień, który tu spędza, jest dla niego prezentem. Żyje w mieście, które kocha, trenuje i gra w klubie, w którym marzył, żeby być - twierdzi Javier Cordon.
Problem nie pojawia się znikąd. Ambicją każdego piłkarza powinno być wygrywanie. W listopadzie dla “Onda Cero” Soler mówił, że bardzo chciałby strzelić gola, który dałby Valencii mistrzostwo. Nie zanosi się na to, delikatnie mówiąc. “Nietoperze” zajmują obecnie siódme miejsce i marzy im się powrót do europejskich pucharów. Jednak samo zakwalifikowanie się do Ligi Konferencji czy nawet Ligi Europy to może być za mało dla chłopca, który staje się mężczyzną i ma o wiele większe ambicje. Powoli będzie musiał zdecydować, czy iść drogą legendy średniej drużyny, czy zostać częścią sukcesu wielkiego projektu.

Przeczytaj również