Słaby styl, fatalna forma kilku piłkarzy i brak awansu. Europa znów odjechała Legii Warszawa

Słaby styl, fatalna forma kilku piłkarzy i brak awansu. Europa znów odjechała Legii Warszawa
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
To był piękny sen, ale trwał zdecydowanie za krótko. Legia Warszawa po dwóch meczach była liderem grupy śmierci w Lidze Europy, ale nie udźwignęła wypracowanego przez siebie rezultatu i ostatecznie odpada pozostając na ostatnim miejscu w grupie. Europa znów odjechała Legii, oby nie na tak długo jak ostatnio.
Wreszcie zobaczyliśmy piłkarzy mistrzów Polski na ich naturalnych pozycjach. Jeśli spojrzeć na indywidualne umiejętności zawodników i to, na co ich stać, gdy są na najwyższych obrotach, Marek Gołębiewski wystawił pewnie optymalny skład. Co innego forma jednego, drugiego czy piątego piłkarza, bo niestety niemal każdy z nich podpadł już w tym sezonie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przez uraz wypadł Mladenović, ale zastępujący go dziś Yuri Ribeiro zagrał bez większej skazy. Można wręcz napisać, że był to jego najlepszy mecz w Legii. Szkoda, że nie było w czym wybierać, a runda się właśnie kończy.
Gorzej spisał się Maik Nawrocki, który ewidentnie stracił formę z początku rozgrywek. Zawalił gola, a generalnie obrona Legii to masa błędów i niepewności.
Z przodu nie było nikogo, kto by to pociągnął. Luquinhas był niewidoczny, Josue na wysokim poziomie też nie zagrał i nie angażował kolegów do lepszej gry, a Lirim Kastrati - no niestety - nawet nie był za szybki.
Lirim Kastrati jest od dwóch dni na ustach środowiska, bo Dariusz Mioduski w pokoju twitterowym ’’LegiaTalk” wymieniał jak to wyśmienitymi piłkarzami dysponował Czesław Michniewicz podając za przykład Kastratiego jako najszybszego piłkarza w Europie. Aż krzyknął to zdanie dwa razy, żeby słuchacze dobrze to zanotowali.
I niestety dla niego tak zrobili. Dzisiaj ten pędziwiatr kilka razy udowodnił, że w obecnej formie ma tylko gaz. Ale kiedy w pierwszej połowie minął w końcu sprintem Ayrtona, to tak nie zapanował nad piłką, że wybiegł z nią za linię bramową. Potem miał dobrą sytuację do strzelenia gola, gdy w polu karnym doszło pod jego nogi dośrodkowanie Emira Emreliego. Niestety wykończenie było dużo słabsze niż dogranie.
Spartak nic dziś nie grał. Nie było widać na boisku, że do Warszawy przyjechał przedstawiciel dziesiątej ligi w Europie. Ale rywale Legii w lidze rosyjskiej też mają swoje problemy. Natomiast na pewno pokazał się dziś jako zespół bardziej wyrachowany.
Quincy Promes w pierwszym meczu zrobił znacznie większe wrażenie niż dziś. Przy Łazienkowskiej był nijaki, jak cały Spartak. Jakbyśmy mieli najdokładniej opisać to, co widzieliśmy na murawie, to napisalibyśmy, że Rosjanie oddali pole i piłkę Legii, a ona nie wiedziała, co z nią zrobić.
W pierwszej połowie legioniści mieli pół sytuacji, w drugiej pod presją czasu przyśpieszyli. Kilka razy zagrozili bramce Aleksandra Selikhova i tliła się nadzieja na remis. Błąd, że na kwadrans przed końcem, a nie od początku drugiej części spotkania. Najbliżej wyrównania Legia była, gdy Tomas Pekhart trafił w poprzeczkę po strzale głową.
A rzut karny Czecha w doliczonym czasie gry, to po prostu zobrazowanie stanu rzeczy w warszawskim zespole. Pamiętajmy, że ten karny niczego w tabeli Ligi Europy by nie zmienił, tyle że mógł zatrzymać awans Spartaka. Jednak pieniądze przeleciały klubowi koło nosa. Ale w gruncie rzeczy, Legia od ugrania czegoś z Rosjanami była bardzo daleko.
Europy nie było w Warszawie przez pięć długich lat. Teraz mimo fajnego startu ze Spartakiem i Leicester - nie będzie już pucharów, nie będzie mistrzostwa, nie ma trenera z prawdziwego zdarzenia. Oby sytuacja uległa za jakiś czas zmianie, ale z przekonaniem władz (jednoosobowych) Legii o własnej wielkości - mamy o to obawy.

Przeczytaj również