Słowa Pepa Guardioli wywołały burzę. Dominacja jednego klubu, czyli powód do podziwu i zmartwień

Słowa Pepa Guardioli wywołały burzę. Dominacja jednego klubu, czyli powód do podziwu i zmartwień
Oleksandr Osipov / shutterstock.com
Liverpool i Paris Saint-Germain w zasadzie mogą już szykować się do świętowania tytułów mistrzów Anglii i Francji za sezon 2019/20. We Włoszech i Niemczech wszystko wraca do normy: Juventus i Bayern znowu są liderami w rozgrywkach ligowych. Tylko Real Madryt na razie korzysta w tym sezonie na problemach Barcelony. Zastanawiamy się, czy stała dominacja jednego klubu jest dobra dla danej ligi.
- Dwa sezony temu właściciel Premier League powiedział, że to nie może się wydarzyć ponownie; że to niedobrze dla ligi, że City zdobywa tytuł w taki sposób, z dorobkiem 100 punktów – mówił po przegranym meczu z Tottenhamem na początku lutego menedżer Manchesteru City, Pep Guardiola. – Teraz to samo robi Liverpool, więc trzeba być zmartwionym, jeżeli jest się właścicielem Premier League.
Dalsza część tekstu pod wideo
Hiszpański szkoleniowiec odnosił się do słów byłego, wieloletniego dyrektora wykonawczego Premier League, Richarda Scudamore’a z 2018 roku. Ten mówił wówczas, że dominacja jednego klubu jest z (marketingowego) punktu widzenia ligi dla niej niekorzystna. Dużo lepiej byłoby bowiem, gdyby o mistrzostwo Anglii rywalizowało jak najwięcej klubów, najlepiej do ostatniej kolejki w sezonie.

Stała dominacja

Dominacja jednego klubu to dziś stały punkt ligowych rozgrywek w wielu krajach. Dość napisać, że w poprzednich dwóch sezonach po mistrzostwo Anglii, Hiszpanii, Niemiec, Włoch i Francji sięgały za każdym razem te same kluby.
Juventus i Bayern zdobyły mistrzostwo Włoch i Niemiec odpowiednio: osiem i siedem razy z rzędu. Paris Saint-Germain i Barcelona okazały się najlepsze we Francji i Hiszpanii odpowiednio: w sześciu na siedem i w czterech na pięć ostatnich sezonów.
Tak naprawdę to właśnie w… Anglii jest „najciekawiej”. Liverpool, który wiosną zatriumfuje w rozgrywkach Premier League po raz pierwszy w historii, będzie czwartym różnym – obok City, Chelsea i Leicester – mistrzem kraju w minionych pięciu latach.
Równocześnie, to jednak nic dziwnego, że 22-punktowa przewaga The Reds nad Manchesterem City na 13 kolejek przed końcem rozgrywek w połączeniu z 19-punktową przewagą tego samego City nad Manchesterem United na koniec sezonu 2017/18 nasuwa oczywiste pytanie.
Pytanie pod tytułem: „czy to dobrze dla ligi?”

Wzrost poziomu

Z jednej strony, chciałoby się wykrzyczeć: „tak!”. Oglądanie w akcji niesamowitego zespołu Pepa Guardioli dwa sezony temu i jeszcze bardziej niewiarygodnej drużyny Jürgena Kloppa w bieżących rozgrywkach to prawdziwa przyjemność.
Wszyscy obserwatorzy Premier League – nawet kibicujący innym klubom – muszą przyznać, że śledzenie, jak te dwie „maszyny” rozprawiają się z kolejnymi, ligowymi rywalami budzi niezwykły podziw. Jak to dobrze, że urodziliśmy się w tych czasach!
Warto również zwrócić uwagę, że postawa City w tym sezonie stanowi prawdopodobnie pewnego rodzaju „wypadek przy pracy”. Przecież przed rokiem zarówno „Niebiescy”, jak i „Czerwoni” wydawali się nie do zatrzymania. Zażarta walka o tytuł trwała do ostatniej kolejki.
Co więcej, gdyby nie ostateczny triumf zespołu Guardioli w maju ubiegłego roku, być może Liverpool nie miałby obecnie na swoim koncie 24 zwycięstw i jednego remisu w 25 ligowych meczach.
Perfekcja „najlepszego” motywuje i stanowi inspirację dla innych. Tak jak niesamowita postawa Borussii Dortmund sprzed niespełna dekady na nowo rozbudziła trwającą do dziś żądzę zwyciężania u Bayernu Monachium w Bundeslidze, tak drugie miejsce w tabeli Premier League na koniec poprzedniego sezonu Liverpoolu – mimo zaledwie jednej, ligowej porażki przez całe rozgrywki – tylko „rozpaliło” chęć rewanżu u podopiecznych Kloppa.
To samo zjawisko możemy zaobserwować obecnie w Realu Madryt (liderze La Liga), RB Lipsk (wiceliderze Bundesligi), Interze czy Lazio (rywalizującym z Juventusem o mistrzostwo Włoch). W poprzednich sezonach widzieliśmy je z kolei również w Atlético Madryt, Napoli czy Monako. Każdy chce być taki jak mistrz. A najlepiej go pobić.
Skoro tak, wzrasta zatem również poziom sportowy. Zarówno „dominatora”, jak i jego konkurentów. Przewaga City nad resztą stawki na krajowym podwórku tak zmobilizowała pozostałych, że w finałowych meczach Ligi Mistrzów i Ligi Europy w poprzednim sezonie zagrały wyłącznie angielskie kluby. A żadnym z nich nie było City.
Dominacja Barcelony w La Liga nie przeszkodziła równocześnie Realowi Madryt seryjnie sięgać po kolejne Puchary Europy w latach 2014 i 2016-2018. Nawet odwieczny rywal PSG w postaci Olympique’u Marsylia zagrał dwa sezony temu w finale Ligi Europy. Przeciwko… wspomnianemu Atlético.

Ligowa niesprawiedliwość

Z drugiej strony fakt, że w lutym tak naprawdę znamy już tegorocznych mistrzów Anglii i Francji rzeczywiście nie sprzyja zainteresowaniu ligowymi rozgrywkami w zbliżającej się, końcowej fazie sezonu. Ani się obejrzymy, a Klopp i Thomas Tuchel zaczną rotować składem swoich zespołów w pozostałych meczach ligowych. I – z perspektywy ich klubów – słusznie. W końcu, skoro liga została już w zasadzie wygrana, aż się prosi, by jeszcze bardziej skoncentrować się na spotkaniach fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
Z perspektywy innych uczestników rozgrywek nie jest to oczywiście do końca w porządku. Niby bowiem dlaczego broniące się przed spadkiem Bournemouth może w marcu zagrać na Anfield przeciwko występującemu być może w niepełnym składzie Liverpoolowi tylko dlatego, że kilka dni później The Reds czeka rewanżowy pojedynek w ramach 1/8 finału Ligi Mistrzów z Atlético? W przekroju całego sezonu ewentualny korzystny wynik osiągnięty we wspomnianym spotkaniu przez drużynę Eddiego Howe’a może wypaczyć rozstrzygnięcie rywalizacji o pozostanie w lidze.
Liczy się jednak prestiż (zwiększenie szans na zdobycie dwóch trofeów zamiast jednego) i… pieniądze. Sukcesy czołowych klubów w rozgrywkach europejskich pucharów tylko sprzyjają jeszcze większemu pogłębianiu się rozbieżności finansowych pomiędzy „największymi” a „mniej możnymi” w poszczególnych rozgrywkach ligowych.
Większe wpływy mogą na przykład pozwolić Paris Saint-Germain wykupić najlepszego zawodnika z mniejszego klubu, który… sam potrzebuje przecież dodatkowego zastrzyku gotówki. Dzięki temu będzie mógł przetrwać. Z tym, że niekoniecznie na… boisku w meczach przeciwko temu samemu PSG w kolejnym sezonie.
A to wszystko nieuchronnie doprowadzi nas w końcu do powstania „Superligi”. Ale tego kierunku nie da się już odwrócić, prawda?
Wojciech Falenta

Przeczytaj również