Słowny jak Zbigniew Boniek. Więcej byłyby warte licencje na Ekstraklasę z Kinder Niespodzianki

Słowny jak Zbigniew Boniek. Więcej byłyby warte licencje na Ekstraklasę z Kinder Niespodzianki
Marcin Kadziolka/Shutterstock
Może niektórym nieco bez echa przeszła przed nosem informacja o przyznaniu licencji na grę w Ekstraklasie w następnym sezonie wszystkim zespołom aktualnie w niej występującym. W teorii - super, każda drużyna spełniła zawiłe i trudne wymogi, polski futbol się profesjonalizuje. A w praktyce? Jakby licencje rozdawano wraz z Kinder Niespodzianką, miałyby podobną wartość. Na niespodziankę od Komisji ds. Licencji Klubowych PZPN załapał się Raków Częstochowa.
Święty Mikołaj przyszedł do Częstochowy 2 czerwca, choć kilkukrotnie groził, że jeśli klub nie zmieni swojej postawy, to nie przyjdzie wcale, a na dodatek zabierze ekstraklasowe zabawki. Ale po kolei.
Dalsza część tekstu pod wideo

“Koniec z graniem poza domem”

W maju 2018 r. z Ekstraklasy spadała Sandecja Nowy Sącz, która pograła w niej tylko rok i to w dodatku na boisku Bruk-Bet Termaliki. Słusznie podnoszono larum, że czas prowizorki w najwyższej lidze musi dobiec końca, a drużyny nieprzygotowane np. infrastrukturalnie na obecność w niej, zwyczajnie nie powinny dostawać licencji. Zgodził się z tym i szumnie zapowiedział zmiany miłościwie nam panujący Zbigniew Boniek.
Koniec z graniem poza domem. Najpierw infrastruktura, szkolenie, potem przypadkowe awanse. Bez wątpienia krok w słuszną stronę. Szkoda, że tylko w kilkudziesięciu znakach na Twitterze, gdzie prezes czuje się jak ryba w wodzie. Od tamtego wpisu minęły ponad dwa lata, a kluby dalej mogą nabijać Komisję Licencyjną w butelkę. Nic się nie zmieniło.
Już w zeszłym roku przyznanie licencji Rakowowi Częstochowa budziło, delikatnie mówiąc, wątpliwości. Sprawa jednak rozeszła się po kościach, w myśl - tak można było przynajmniej sądzić - zasady “w tym roku im jeszcze odpuścimy”. Zgodnie z duchem rywalizacji i boiskowego fair play. Bo faktycznie, sportowo zespół Marka Papszuna bronił się i broni, w cuglach awansował do elity, nieźle sobie radzi, ale gdyby PZPN - kierowany, przypominamy, przez prezesa Bońka, który czasem zdaje się sytuować w pozycji… obserwatora - działał zgodnie z wytycznymi własnego szefa, częstochowianie w ogóle by w Ekstraklasie nie zagrali. Stadionu na najwyższą ligę jak nie mieli, tak nie mają. Cały sezon spędzają na boisku GKS-u w pobliskim Bełchatowie.
Oczywiście nie ma w tym żadnej winy naprawdę przyzwoitej drużyny, ani trenera Papszuna, ani wiernych kibiców. Mają pecha i możemy im tylko współczuć. Ale albo będziemy poważnie traktować Ekstraklasę, kluby i proces licencyjny, albo polski futbol nigdy nie wygrzebie się z pół-profesjonalnego bagna.

Słowny jak prezes

Od awansu Rakowa minęło dwanaście miesięcy i wróciliśmy do punktu wyjścia. Choć - co za zaskoczenie! - prezes PZPN znów groził palcem i zapewniał, że tym razem to na pewno licencji częstochowianie nie dostaną. Kilka miesięcy temu zwrócił się osobiście do prezydenta miasta i poinformował go, że bez stadionu nie tylko powinni porzucić plany o utrzymaniu w lidze, ale mogą mieć kłopoty z uzyskaniem błogosławieństwa na grę na drugim szczeblu!
Na tym Zbigniew Boniek nie poprzestał - poszedł za ciosem.
- Gwarantuję, że jak Raków Częstochowa nie będzie w lipcu gotowy ze stadionem albo stadion nie będzie na wykończeniu (...) to Raków Częstochowa nie będzie grał w Ekstraklasie. (...) Odsyłam do przepisów, spadną do I ligi - to z kolei słowa wypowiedziane w trakcie przerwy zimowej w programie “Stan Futbolu”. Już wtedy brzmiały co najwyżej zabawnie, bo nic nie wskazywało na to, że częstochowianom nagle z nieba spadnie obiekt spełniający wszelkie ligowe wymogi.
I cóż, mamy czerwiec, a prace na stadionie nieopodal Jasnej Góry nadal nie ruszyły. To, że Raków stara się o nowy obiekt, sprawę popchnięto do przodu, a z czasem cel zostanie zrealizowany, nie powinno mieć na ten moment znaczenia. To nie jest kwestia ostatnich szlifów czy prawie wykończenia.
Żeby było jasne, nie chodzi o tę konkretną sprawę Rakowa i jego gry w Bełchatowie, a o kompromitację komisji, PZPN-u i jego sternika, który znów jedno mówi, a drugie robi. Gdyby od razu ustalono, że “Czerwono-Niebiescy” mogą korzystać z innego obiektu do czasu zbudowania regulaminowego stadionu w ich mieście, sprawa może i budziłaby pewien niesmak, ale nie ośmieszała Ekstraklasy, PZPN-u i całego polskiego futbolu. Bo to, co dzieje się teraz, to farsa: Zbigniew Boniek dumnie zapowiada koniec przymykania oka na problemy infrastrukturalne, następnie przymyka oko na własne słowa, po czym znów zapowiada - tym razem serio! - koniec przymykania oka na problemy infrastrukturalne, podkreśla to z przekonaniem i swoją gwarancją, a finalnie przymyka oko na problemy infrastrukturalne, choć zapowiadał koniec przymykania oka ponad dwa lata temu. Komedia.
A co mówi dziś, w świeżo opublikowanej rozmowie na portalu “Interia”?
- Drużynom przyjezdnym jechać do Bełchatowa czy Częstochowy to nie robi żadnej różnicy. (...) Nie wyobrażam sobie, żebyśmy Rakowowi zabronili gry w Ekstraklasie. To świetnie zorganizowany klub - ogłosił Boniek.
No tak. Ani słowa o braku konsekwencji, kuriozalnych zapowiedziach. Jest super, jest super, więc o co Wam chodzi?

Kinder Niespodzianka

W komunikacie Komisji ds. Licencji Klubowych uwagę zwraca bardzo ciekawy i istotny fragment, który ma stanowić zabezpieczenie dla ewentualnych kolejnych opóźnień z budową stadionu w Częstochowie.
- (...) zobowiązać Klub do zapłaty, jako środek nadzoru, kwoty po 30.000 PLN za każdy mecz rozegrany w rundzie wiosennej w roli gospodarza na innym obiekcie niż znajdujący się przy ul. Limanowskiego 83 w Częstochowie - czytamy.
Czyli Raków może swobodnie spędzić kolejne dwanaście miesięcy w Bełchatowie, o ile w przyszłym roku zapłaci za to kilkaset tysięcy złotych. Innymi słowy, przekaz jest dość jasno czytelny: budujcie spokojnie stadion, a jak wam dalej będzie opornie szło, to zapłacicie i problem z głowy. Proste jak drut, ekstra-karuzela kręci się dalej.
Proces licencyjny przeszła też Lechia Gdańsk, w której przyjęto sprytną taktykę regularnego ociągania się z płatnościami, aby rzutem na taśmę je spłacać i rokrocznie spokojnie chować do kieszeni kolejną licencję od komisji. Ciekawe, co by było, gdyby wszystkie kluby Ekstraklasy przyjęły podobną taktykę, co triumfatorzy Pucharu Polski z zeszłego roku? Ale tutaj problem raczej leży w przepisach, których dziury są wykorzystywane przez gdańszczan. Albo problemu nie ma. Przynajmniej zdaniem szefa polskiej piłki.
- Prawda jest taka, że Lechia ma właściciela, który mógłby kupić wszystkie polskie kluby Ekstraklasy! - wypalił w cytowanej już rozmowie z "Interią" prezes.
Naprawdę, licencje mogliby chować po Kinder Niespodziankach. Mniej więcej tyle jest warte przebrnięcie w Polsce przez “poważny” proces, weryfikujący zdolność danego klubu do występów w - ekhem - zawodowej, profesjonalnej lidze. Tyle, że nawet słodkiej czekolady brak.
***
Swoją drogą, najprawdopodobniej nie tylko Raków Częstochowa będzie rozgrywał w przyszłym sezonie mecze poza własnym boiskiem. Warta Poznań, która ma spore szanse na wymarzony awans do Ekstraklasy, dostała właśnie licencję uwzględniającą występy w roli gospodarza w Grodzisku Wielkopolskim. Ale w Poznaniu stadion jest chociaż w trakcie przebudowy.
Na koniec słówko o tych zespołach, do których komisja nie miała żadnych uwag i przyznała im bezwarunkową licencję: Arka, Cracovia, Górnik, Jagiellonia, Korona, Lech, Legia, ŁKS, Piast Śląsk, Wisła Płock i Zagłębie Lubin oraz pięć klubów pierwszoligowych: Zagłębie Sosnowiec, GKS Tychy, Podbeskidzie, Bruk-Bet Nieciecza i Miedź. Siedemnaście drużyn. Może to jest droga na przyszłość?
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również