Stracone pokolenie. Jak zaprzepaściliśmy ostatnią szansę na sukces?

Stracone pokolenie. Jak zaprzepaściliśmy ostatnią szansę na sukces?
Tomasz Bidermann / Shutterstock.com
Blamaż, katastrofa, klęska. Można mnożyć określenia, które opiszą przygodę Polski podczas Mistrzostw Świata w Rosji. Przygodę, która zakończyła się boleśnie zarówno dla kibiców, jak i zawodników. Dla wielu z nich być może była to ostatnia szansa na odniesienie sukcesu na wielkiej imprezie w barwach narodowych. Niestety została zmarnowana jak wszystkie poprzednie.
Gdy już wydawało się, że wreszcie Polska ma kadrę gotową pisać historię, nawiązując do wspaniałych czasów „Orłów Górskiego” czy ekipy Piechniczka, przyszło bolesne zderzenie z rzeczywistością. 12 lat czekaliśmy na mundial i gdy wreszcie było nam dane na nim zagrać, okazało się, że przez ten czas nie zmieniło się praktycznie nic.
Dalsza część tekstu pod wideo
Po raz kolejny powtórzył się pewien smutny dla kibica cykl. Przed pierwszym spotkaniem wielkie nadzieje, potem skupienie się na matematycznych szansach na awans, a następnie brutalna weryfikacja jakości jeszcze przed trzecim meczem.
To co jednak najważniejsze jeśli chodzi o matematykę, to wiek naszych liderów. Fabiański, Glik, Piszczek, Pazdan, Błaszczykowski, Lewandowski – każdy z nich stanowi trzon zespołu i każdy z nich ma już za sobą trzydzieste urodziny.
Tak naprawdę to EURO we Francji było turniejem, kiedy wymienieni zawodnicy znajdowali się w idealnym wieku dla piłkarza. Ćwierćfinał dla niektórych jest osiągnięciem, dla innych z kolei zawodem. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej, mniej optymistycznej opcji.
Trudno nie być niezadowolonym, gdy szczytem umiejętności kadry o tak ogromnym potencjale okazuje się zaledwie najlepsza "ósemka" Mistrzostw Europy.

Koniec pewnej ery

Mundial, który dla Polski już właściwie się zakończył był ostatnią okazją na odniesienie sukcesu przez zawodników, których czas w kadrze powoli mija. Nie ma co się oszukiwać, ale już teraz widać było pewne braki motoryczne właśnie u Piszczka i Błaszczykowskiego. Kolejne 2 lata prawdopodobnie jeszcze bardziej ograniczą umiejętności zawodników, którzy w głównej mierze bazowali na swojej szybkości.
Niektórzy mogą sobie nie zdawać z tego sprawy, ale zastąpienie tej dwójki będzie piekielnie trudnym zadaniem. Czasami odnoszę wrażenie, że ich osiągnięcia nie są do końca należycie doceniane. Przecież Borussia Dortmund w składzie z Piszczkiem, Błaszczykowskim oraz Lewandowskim zdołała dojść do finału Ligi Mistrzów, wyrwać mistrzostwo Bayernowi Heynckessa, a architektami sukcesów byli właśnie Polacy.
Mając w składzie takich zawodników naprawdę trudno jest stwierdzić, że ćwierćfinał sprzed dwóch lat to ogromny sukces. Kariera finalistów Ligi Mistrzów oraz rekordzistów Bundesligi zostanie zdefiniowana przez blamaż na EURO 2012, blamaż na tegorocznym mundialu oraz oczywiście nieobecność na turniejach w 2010 oraz 2014.

Wiecznie drugi

Dawne „trio z Dortmundu” oczywiście nie jest osamotnione. W podobnej sytuacji znajduje się Łukasz Fabiański. Polski bramkarz, który przed kilkoma dniami dołączył do West Hamu, mimo wieloletniej kariery w koszulce z orzełkiem przeżył więcej upadków niż wzlotów.
Czołowy bramkarz Premier League przez wiele lat był postacią marginalną dla kadry i w sumie nic się w tej sprawie nie zmieniło. Na Euro 2012 nie pojechał kosztem Sandomierskiego z Jagiellonii. 4 lata później wykorzystał kontuzję Szczęsnego i wskoczył do pierwszego składu, gdzie rozegrał wspaniałe spotkania z Niemcami czy Portugalią, ale wszystko poszło na marne z powodu słabej postawy w serii jedenastek.
Na tegorocznym turnieju Fabiański jak na razie nie dostał szansy. Wspaniała gra w Swansea, która zaowocowała transferem do lepszego klubu to za mało, by wygrać rywalizację z Wojciechem Szczęsnym, który również ma za sobą udany sezon w Juventusie.
Nie można mieć oczywiście pretensji ani do Nawałki, ani do Szczęsnego. Niezależnie od dokonanego wyboru, jeden świetny bramkarz musiał oglądać mecz, będąc rezerwowym. Padło na Fabiańskiego, dla którego Rosja może być ostatnim przystankiem z kadrą narodową.
Przykre jest jednak to, że w swoich szeregach Polska (jeszcze) ma dwóch światowej klasy bramkarzy, podczas gdy na wielu innych pozycjach nie ma nawet jednego gracza na takim poziomie jak Fabiański czy Szczęsny.

Samotny lider

Warto poświęcić jeszcze kilka słów Robertowi Lewandowskiemu. Takiego zawodnika Polska nie miała być może nigdy i na takiego zawodnika trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Mówimy przecież o piłkarzu, który od wielu lat należy do ścisłego topu na swojej pozycji, który stanowi o sile jednej z najlepszych drużyn na świecie.
Przez wiele lat zarzucano Robertowi, że nie umie przenieść poziomu z piłki klubowej na reprezentacyjną. I patrząc na Euro 2012, czy eliminacje do mundialu w Brazylii rzeczywiście można było odnieść takie wrażenie, ale po tym okresie nastąpiła totalna przemiana napastnika Bayernu.
Objęcie kadry przez Adama Nawałkę zbiegło się z prawdziwym wystrzałem formy „Lewego”. Od tamtej pory były piłkarz Lecha Poznań nabrał niesamowitej regularności, najpierw zostając królem strzelców eliminacji Mistrzostw Europy, a później eliminacji do mundialu.
Gdy jednak przyszedł mundial wróciły stare demony. W okresie 2010-2014 zarzucano Robertowi, że prezentuje jakość tylko w klubie, ale tak naprawdę mało kto zastanowił się nad tym, że cała reszta naszej kadry gra fatalnie.
Oczywiście, że od tego jest lider, by wybijać się ponad przeciętność, ale chociażby na przykładzie Kolumbii widać, że nawet najwspanialszy piłkarz potrzebuje nieco wsparcia ze strony partnerów. James Rodriguez, który rozegrał niemal perfekcyjny mecz był wspierany przez wyśmienitych Cuadrado oraz Falcao.
W tym samym czasie Robert Lewandowski w ataku grał właściwie w pojedynkę. Z Senegalem najgroźniejszą akcją Polski był indywidualny zryw „Lewego”. Z Kolumbią nasza „dziewiątka” przegrała starcie z Yerrym Miną, ale trzeba sobie zadać pytanie, gdzie w tym czasie byli Dawid Kownacki, Kamil Grosicki, czy Łukasz Teodorczyk.
Jak się okazuje największe zagrożenie powodował podwójnie kryty Lewandowski. Reszta napastników postanowiła wtopić się w tłum, zagrać incognito, dokładnie tak jak robili to inni w latach 2010-2014, gdy praktycznie cała wina spadała (a jakże) na „Lewego”.

Polska myśl szkoleniowa

Robert to napastnik, którego prawdopodobnie niektórzy docenią dopiero, gdy go zabraknie. Wtedy jednak będzie już za późno, chociaż być może już jest. Wszak napastnik Bayernu w sierpniu skończy 30 lat, a nadal nie otrzymał odpowiedniego wsparcia w postaci kreatywnego pomocnika.
Gra bez rozgrywającego, grającego głęboko sprawiła, że jedyną taktyką Polski były przerzuty Krychowiaka, które bez problemu czyścili kolejno Koulibaly z Sane oraz Sanchez z Miną.
Adam Nawałka to człowiek, któremu należy się ogromny szacunek. Jako pierwszy w historii wprowadził Polskę na dwa wielkie turnieje z rzędu i chwała mu za to, ale nie można zapominać o błędach jakie popełnił już na samych imprezach.
We Francji obserwowaliśmy Polskę w jej najlepszym możliwym wydaniu. Podopieczni Nawałki grali szybko, stosowali wysoki pressing, narzucali rywalom tempo gry, strzelali gola, a następnie wszystko pryskało niczym bańka mydlana.
W każdym meczu na Mistrzostwach Europy po strzelonej bramce Polska cofała się głęboko do obrony, starając się obronić wynik. Gra na alibi była przyczyną dogrywek ze Szwajcarią oraz Portugalią, a w konsekwencji serii rzutów karnych.
Minęły 2 lata i Polska zamiast się rozwinąć zanotowała olbrzymi regres. Ani przez chwilę w Rosji nie widzieliśmy drużyny, której by zależało na zwycięstwie. Nudna, schematyczna gra, błędy w defensywie – z tego zapamiętamy udział Polaków na mundialu.
I tu rodzi się najważniejsze pytanie, na które ciężko znaleźć jednoznaczną odpowiedź: kto jest za to odpowiedzialny?
Z jednej strony mamy Adama Nawałkę, który z Senegalem postawił na doświadczenie zawodników, a z drugiej owych zawodników, którzy kompletnie nie wypalili. Można zarzucać trenerowi, że nie wystawił od 1 minuty Bednarka czy Kownackiego, ale nie można zapominać, że na murawę wyszli ludzie, którzy powinni walczyć do upadłego, ludzie dla których to prawdopodobnie ostatni mundial w życiu.

Ostatnia niedziela

Mecz z Kolumbią to niestety była klamra, która spięła w całość kariery wielu wspaniałych polskich reprezentantów, którym nie dane było odnieść sukcesu w narodowych barwach. Przez lata brakowało jakości, tworzono „wieżę Babel”, nie potrafiono otoczyć wielkich zawodników chociażby solidnymi graczami, którzy będą gotowi umrzeć za koszulkę z orłem na piersi.
I gdy po tylu mękach w końcu wykrystalizowała się grupa zawodników z ogromnymi umiejętnościami, gdy w narodzie znów rozbudziły się nadzieje, które rosły z każdym meczem eliminacyjnym, czar prysł i wróciła szara rzeczywistość.
Okazało się, że szansa na wykorzystanie umiejętności zawodników jak Piszczek czy Błaszczykowski minęła 2 lata temu na Stade Velodrome. Obecnie pozostaje tylko wierzyć, że nowa gwardia z Bednarkiem, Kownackim i Zielińskim na czele będzie potrafiła dorównać poziomem starszym kolegom.
Aby jednak tak się stało należy tym młodym zawodnikom dać prawdziwą szansę, obdarzyć ich zaufaniem. Nie może powtórzyć się sytuacja jak z wczoraj, gdy w końcówce meczu, przy wyniku 0:3 dla Kolumbii Adam Nawałka decyduje się wprowadzić Kamila Glika.
To nie był czas na roszady na pozycji środkowego obrońcy. To był czas na pokazanie np. Karolowi Linettemu, że kadra stoi przed nim otworem, że jest on w ogóle w planach trenera. Zamiast tego otrzymaliśmy coś absolutnie typowego dla polskiej piłki – zachowawczość.
Jeśli nowe pokolenie piłkarzy ma w przyszłości osiągnąć więcej niż starsi koledzy, musi otrzymać szansę już teraz. Jeszcze nie jest za późno by wykorzystać talent Lewandowskiego, Szczęsnego, czy Krychowiaka. Trzeba tylko przestać myśleć schematycznie, tak jak dotychczas.
Generacja piłkarzy 30+ powinna być właśnie w trakcie pisania epilogu do powieści „przygoda z kadrą”. Czas na następców, czas na nowe pokolenie. Postawmy na nie póki nie jest za późno.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również