Świderski strzela, Brzęczek kule nosi. Czyli pukając do kadry bram

Świderski strzela, Brzęczek kule nosi. Czyli pukając do kadry bram
alphaspirit / shutterstock
Uruchamiając komputer przy każdym ligowym weekendzie w celu przejrzenia aktualności ze świata sportu oraz sprawdzenia rezultatów poszczególnych meczów, prawie zawsze jestem pewien, że nasi stranieri odcisną ślad na mapie piłkarskiej Europy. Lewandowski strzelił gola (rutyna), Grosicki zdobył bramkę z rzutu wolnego (ładnie mu to weszło w krew), Krychowiak zanotował kolejne trafienie (został zawodnikiem miesiąca rosyjskiej ekstraklasy). W tym sezonie do tej elitarnej grupy trzymającej władzę na obczyźnie dołączył Karol Świderski, który jest liderem klasyfikacji strzelców greckiej Super League.
Styczniowe przedpołudnie bieżącego roku, ja na biegu wstecznym, bo nocka zarwana z powodu obserwowania zmagań w najlepszej koszykarskiej lidze globu. Nie relacjonowałem akurat tamtych potyczek, ponieważ moje nazwisko nie widniało w harmonogramie. Chyba dopadł mnie karnawałowy nastrój (albo inne objawy choroby morskiej) i nie chciał puścić, ale zamiłowania do sportu nie sposób usunąć za pomocą klawisza „delete”. Kawy nie lubię, więc tym trudniej było mi utrzymać koncentrację. Zadzwonił do mnie znajomy i mówi: „Słyszałeś już?”. Udałem, że wiem o czym prawi: „Oczywiście, że słyszałem. Ale ja nie mam z tym nic wspólnego”. On ciągnie dalej: „Te, dowcipniś, przestań stroić sobie żarty. Nie dziwi cię, że Świderski w PAOK-u?”. Zdębiałem. Odpalam przeglądarkę i faktycznie. Stoi jak wół, że „Świderek” przeprowadza się z Białegostoku do greckich Salonik.
Dalsza część tekstu pod wideo
Karol odszedł z Jagiellonii, czyli z klubu, któremu na co dzień kibicuję, nawet kiedy dostają łupnia. Nie tam, że biegam z szalikiem, kroję barwy drużyn przeciwnych i naparzam się z fanami innych ekip rywalizujących z Jagą. Ot, zwyczajnie trzymam kciuki za białostocki zespół. Może i trochę powiało januszowatością, jednak moja miłość do lokalnego sportu jest powszechnie znana. Zresztą, gdybym chciał maszerować wśród tłumu zagorzałych wyznawców żółto-czerwonej religii, byłoby to wykluczone ze względu na życzliwość. Tzn. ludzie zawsze życzyli mi połamania nóg, że niby na szczęście i mam dzięki temu odnosić sukcesy. Kiedy w lipcu doznałem poważnego urazu kolana, przestało mi być do śmiechu, aczkolwiek wciąż grzeszyłem poczuciem humoru. Zrozumiałem, że należy uważać, czego komu się życzy. Życzliwość nie w każdym przypadku bywa życzliwa.
Wracając do niespełna 22-letniego wówczas napastnika: nic zdumiewającego, że zamienił Białystok na Saloniki. U nas termometr wskazywał -4 stopnie Celsjusza z opadami śniegu, natomiast tam 4 stopnie na plusie i słonecznie. Dochodziły mnie głosy, że to zły kierunek dla Świderskiego, że sobie nie poradzi, że nie zdoła zastąpić świetnie dysponowanego Aleksandara Prijovicia oraz że – uwaga, achtung, attenzione! – zostanie przyspawany do ławki rezerwowych albo będzie grał ogony i prędko wróci do podrzędnego klubu polskiej Ekstrak(l)asy, żeby kopać z obcokrajowcami na naszym ekskluzywnym futbolowym podwórku. Świderski postanowił udowodnić, że jego wartość znacznie przewyższa teorie super ekspertów spod trzepaka. Niektórych ludzi krytyczne opinie potrafią wytrącić z równowagi, inni rżną głupa, że jest im to obojętne. Natomiast dla Karola tego rodzaju złośliwości są wodą na młyn. Kąśliwe docinki działają na niego motywacyjnie.

Saloniki? Nie, salony!

Stając się zawodnikiem klubu z Salonik, Świderski rozpoczął tworzenie nowego rozdziału w swojej sportowej karierze. Karol wykonał ogromny rozwojowy krok naprzód nie tylko stricte piłkarsko, lecz również pod kątem budowania własnej renomy marketingowej. Do transferu nie doszłoby, gdyby nie starania trenera Razvana Lucescu. To właśnie on był głównym orędownikiem sprowadzenia młodego napastnika do Salonik i trzeba przyznać, że rumuński szkoleniowiec trafił w dziesiątkę. PAOK we wspaniałym stylu zaprezentował nowy nabytek. Chylimy czoła. The future is here! Let’s play football!
Wychowanek Rawii Rawicz, za którego zapłacono dwa miliony euro, prędko zaaklimatyzował się w drużynie Lucescu, odnajdując się jednocześnie w realiach najwyższej klasy rozgrywkowej w Grecji. Tydzień po obchodach dwudziestych drugich urodzin, a precyzyjniej 30 stycznia 2019 roku, „Świderek” zameldował się na murawie w 67. minucie spotkania, by tuż przed upływem regulaminowego czasu gry sprawić sobie prezent, zapewniając PAOK-owi zwycięstwo w starciu przeciwko PAS Janina. Kredyt zaufania, jakim obdarzył go trener, został spłacony. Może nie całkowicie, ale pierwsza rata w postaci trzech punktów wpłynęła na konto ekipy z Salonik.
Powiem szczerze, jak na świętej spowiedzi, że podobało mi się wejście smoka Karola do Super League. Jeszcze nie zdążył zawiązać sznurówek, nawet zbytnio się nie napocił, a już był na ustach skautów, analityków, kibiców oraz greckich dziennikarzy. Ochrzczony od razu mianem bohatera ostatniej akcji. Pamiętacie obraz filmowy pod takim tytułem? We współczesności Arnold Schwarzenegger miałby spore problemy z otrzymaniem kultowej roli Jacka Slatera, jeśli na castingu pojawiłby się Świderski. Polak, umieszczając futbolówkę w sieci, wyważył drzwi na mitologiczny Olimp z zawiasami. Przebił się przez mur niepochlebnych komentarzy, że aż ciskane zeusowe gromy negatywnych ocen utraciły swą i tak wątpliwą potęgę.
Lucescu rezolutnie dawał „Świderkowi” możliwość potwierdzenia wysokich umiejętności piłkarskich w spotkaniach Pucharu Grecji (dwa strzelone gole) i choć napastnik nie dostał szansy występu podczas finałowego pojedynku, gdzie podopieczni rumuńskiego mentora pokonali AEK Ateny 1:0, zaznaczył swoją obecność w tęgich zwojach mózgowych fanów PAOK-u. W lidze zanotował jedenaście występów, zdobywając cztery bramki i zaliczając dwie asysty, co osobiście przyjąłem jako obiecujący prognostyk przed następną kampanią.
Dublet w trakcie premierowego sezonu na greckiej ziemi? Brałbym w ciemno, ale jednak biedny ten Świderski. Myślał, że zamieszka w Salonikach, tymczasem zuchwale, bez żadnych kompleksów wniknął na futbolowe salony. Zagościł wśród profesjonalnej śmietanki towarzyskiej, lecz – jak się później okazało – spijanie śmietanki było dopiero przed nim.

Europejska wpadka

Przed inauguracją rozgrywek 2019/2020 byłem pozytywnie nastawiony do gry mistrzów Grecji, przystępujących do współzawodnictwa od trzeciej rundy eliminacji Champions League. Mina mi nieco zrzedła, gdy losowanie par tego etapu rywalizacji wyłoniło, że przyjdzie im stanąć w szranki z półfinalistą ubiegłorocznej edycji, Ajaksem Amsterdam. Drużynie z Salonik należy oddać, że nie poddali się bez walki, lecz w dwumeczu lepszy okazał się bardziej doświadczony, pełen młodzieńczej fantazji, holenderski zespół.
Pomyślałem: „Eee tam, nic wielkiego. Zakwalifikują się do fazy grupowej Ligi Europy”. W końcu przeciwnikami PAOK-u był Slovan Bratysława, więc podopieczni świeżo upieczonego trenera, Abela Ferreiry, powinni na luzaku awansować, aczkolwiek niecny plan wyrzucenia za burtę niżej notowanej ekipy niezupełnie poszedł po ich myśli.
Doliczony czas gry pierwszego pojedynku w stolicy Słowacji, bramkarz gospodarzy ekspediuje daleką piłkę – cytując Piotra Świerczewskiego – „na chaos”, koszmarne zachowanie obrońców, brak pewności golkipera przy interwencji i szczęśliwie, ale jednak, Myenty Abena pakuje futbolówkę do bramki, wprawiając w euforię tłumnie zgromadzonych sympatyków „Belasi”.
Rewanż na Stadionie Tumba miał być formalnością, odkupieniem win za wtopę z Bratysławy, choć zrobiło się pod górkę, kiedy w 38. minucie spotkania wynik otworzyli przyjezdni. Odpowiedź z adnotacją zwrot nadeszła tuż po przerwie. Najpierw gol Dimitrisa Limniosa, następnie trafienie Karola Świderskiego. Niebawem padła bramka wyrównująca, która kompletnie ostudziła zapał w szeregach greckiej drużyny. Pomimo wyraźnej przewagi, ich rozpaczliwe ataki kończyły się fiaskiem. Wprawdzie jeszcze w trakcie ostatnich fragmentów starcia prowadzenie 3:2 dał im Dimitris Giannoulis, lecz to wszystko, na co było stać PAOK. „Świderkowi” i jego kibicom na otarcie łez pozostał gol (akcja od 0:52):
Brak promocji do jesiennych konfrontacji odebrano w Salonikach z goryczą. Cudowne sny o przeprowadzeniu szturmu na europejskie puchary trzeba było odłożyć na kolejny sezon. Z marzeń nie można rezygnować, nie można załamać rąk i zaniechać wiary w ich spełnienie, bo nawet jeśli człowiek traci wiarę w marzenia, to one wciąż wierzą w człowieka.

Snajperski instynkt

Skoro PAOK pożegnał się z rozgrywkami na arenie europejskiej, to mógł – wzorem polskich zespołów – skupić się na kampanii ligowej. Rawiczanin rozpoczął sezon z wysokiego C, zdobywając bramkę w meczu z Panaitolikosem, po którym pochwalił się publiczności, że jego partnerka życiowa, Martyna, jest w stanie błogosławionym. Gratulujemy!
Panie Karolu, jestem wręcz rozgorączkowany, wszak niepokoi mnie jedna kwestia, a mianowicie to, że nadal nie otrzymałem zaproszenia na pępkowe i listonosz tu chyba nic nie winien. Chociaż niewykluczone, że właśnie tak jest. Cezary „Z Pazurem” Kowalski trzy dni temu zamieścił bardzo ciekawy wpis odnoszący się do funkcjonowania Poczty Polskiej.
Ja tu opowiadam koszałki-opałki, a dużo osób siedzi jak na tureckim kazaniu. Nieważne. W każdym razie potem Świderski zapolował na Panionios, walnie przyczyniając się do triumfu ekipy z Salonik, natomiast w piątej kolejce Super League strzelił dwa gole na wagę remisu z AEK Ateny. Grecka prasa rozpływała się nad skalą talentu oraz piłkarskiej dojrzałości byłego zawodnika Jagiellonii Białystok.
Nic dodać, nic ująć. 22-letni napastnik PAOK-u posiada w swoim arsenale wrodzony instynkt mordercy na zlecenie, bez zlecenia zresztą też. Widać gołym okiem, że piłka go szuka, zaś on sam potrafi z wojskową precyzją znaleźć sobie miejsce w szesnastce oponentów. Gracze, którzy odpuszczają pilnowanie Karola, popełniają karygodny błąd. Z drugiej strony „Świderek”, nawet przy doskonałym kryciu, jest w stanie oszukać defensorów, wygrać pojedynek powietrzny, urwać się obrońcom i uderzyć z zegarmistrzowską dokładnością oraz siłą, żeby futbolówka zatrzepotała w siatce.
Nie ma co rozwodzić się nad kunsztem strzeleckim Karola. Po prostu: lis pola karnego!

Panie Brzęczek, nie udawaj Greka!

Popieram edukację, zwłaszcza dlatego, że do dziś mam zaliczonych od groma balów maturalnych i ani jednej matury. Odkąd pamiętam, byłem ekspertem w dziedzinie curlingu. Zapieprzałem z miotełką, że aż miło patrzeć. Gdyby ktoś mógł zobaczyć statystyki podczas mojego prime time’u, byłbym wtedy olimpijczykiem w jednoosobowej kadrze kraju. A i czajnikiem po lodzie również potrafiłem pchnąć. Niestety, moja znakomicie zapowiadająca się kariera legła w gruzach przez paskudną kontuzję – czajnik zardzewiał.
Do czego piję? Nie, nie do lustra, bo mam zamontowane weneckie. Prawidłowo sformułowane pytanie brzmi: Do kogo piję? Piję do selekcjonera Jerzego Brzęczka. Wielka szkoda, ponieważ wolałbym pić z nim za piękną grę i sukcesy naszej kadry. Selekcjoner, jak sama nazwa wskazuje, musi przede wszystkim dokonać słusznego wyboru piłkarzy do kadry naszego kraju. Nie mam do niego pretensji, że wysłał powołanie Radosławowi Majeckiemu, ale brak nominacji dla Karola Świderskiego odbieram jako poważne uchybienie. Przecież zawodnik PAOK-u Saloniki seryjnie ładuje brama za bramą.
Co jeszcze ma zrobić, żeby zostać zauważonym przez Brzęczka? Wylądować na Księżycu i stamtąd wolejem zdjąć pajęczynę z okienka bramki np. Manuela Neuera? Rozumiem, że hierarchia napastników w drużynie narodowej jest nie do ruszenia: Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik, Krzysztof Piątek. Natomiast świat by nie runął, jeżeli na zgrupowanie przyjechałby „Świderek”. Przeciwko komu ma dostać szansę, jeśli nie przeciwko Łotyszom? Prezes Zbigniew Boniek podkreśla, że wyznaczył szkoleniowcowi naszej reprezentacji następujące cele: odmłodzenie składu przy jednoczesnym awansie na Euro 2020. Pierwszy jako tako realizuje, bo jest Krystian Bielik, Jan Bednarek czy wspomniany Majecki, lecz gdyby drugi spalił na panewce, to słynny „Zibi” musiałby wybudować inne cele, najlepiej więzienne. Jedną Brzęczkowi, drugą sobie. I nie dlatego, żeby chronić kibiców przed własnymi decyzjami, lecz żeby strzec się przed wściekłością fanów piłki nożnej w Polsce.
W trakcie konferencji prasowej selekcjoner Jerzy Brzęczek wydał komiczny komunikat, że gole zdobywane przez polskich graczy w rozgrywkach klubowych są jego zasługą, bo cytuję: „Jeżeli zawodnicy wracają z reprezentacji i są skuteczni, strzelają bramki, to znaczy, że dobrze pracowaliśmy”. Sięgnąłem głębiej pamięcią, jeszcze głębiej, nurkowałem i nurkowałem w retrospekcjach listy powołań na wrześniowe mecze, ale za Chiny ludowe nie znalazłem tam nazwiska Karola Świderskiego, a on przecież też urządził sobie festiwal strzelecki. Może coś mnie ominęło? Krótki moment konsternacji i dochodzę do jednego wniosku, że albo się mylę, albo jestem pomylony. Niech to nikogo nie dezorientuje. Zasadniczo w tej komedii pomyłek każdy może wyciągnąć podobne konkluzje.
Mateusz Połuszańczyk

Przeczytaj również