Sylwetka Louisa van Gaala. Kolejne lata pokazują jak bardzo nie docenialiśmy byłego trenera Manchesteru United

Kolejne lata dowodzą jak nie docenialiśmy Louisa van Gaala. To nie tylko genialny trener, ale i trendsetter
AGIF / Shutterstock.com
Często powtarza się, że „prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym, jak zaczynają, ale jak kończą”. Jednak nie zawsze, zwłaszcza w świecie piłki, jest to prawda. Tak, jak w przypadku Louisa van Gaala. Holenderski trener to jeden z wielkich futbolowych artystów. Niestety, przez wielu zostanie zapamiętany jako stary, zarozumiały „beton”, który kurczowo trzymał się swojego nudziarskiego futbolu. A tak naprawdę, pozostawił nam wspaniałą spuściznę i wdzięczni powinni mu być wszyscy, którzy kochają piękną grę XXI wieku.
Wejście na szczyt to jedna sprawa. Spaść z niego jest jednak dużo łatwiej. Jeden błąd, jedna zła decyzja i wszelkie osiągnięcia mogą pójść w niepamięć. W przypadku Holendra można za nią uznać podpisanie kontraktu z Manchesterem United, w którym cierpiał zarówno menedżer, jak i piłkarze. Okres pracy w Anglii rzucił poważny cień na postać szkoleniowca.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tymczasem van Gaal był jednym z ludzi, którzy współtworzyli znany nam obraz naszego ukochanego sportu. Przyczynił się do jego ewolucji, niejednokrotnie podejmując odważne i kontrowersyjne decyzje. Obecne podejście ogółu do jego osoby jest niebywale krzywdzące. Obalanie negatywnej opinii zacznijmy jednak od początku...

Spadkobierca Michelsa i Cruyffa

Wszyscy znamy piękne ideały, które wpajane są zawodnikom w szkółkach Ajaksu. To właśnie one zaprowadziły młodą, niesamowicie ambitną drużynę do półfinału Ligi Mistrzów. Ich geneza leży w latach 60-tych XX wieku, kiedy to ekipę „de Godenzonen” objął legendarny Rinus Michels.
Potem te same tradycje kontynuował jego podopieczny Johan Cruyff, który jeszcze jako gracz pomagał współtworzyć legendarną koncepcję. I tak, kolejne pokolenia piłkarzy hołdowały filozofii pięknego, ofensywnego futbolu i opierania drużyny na wychowankach.
Nie inaczej było, gdy na ławce utytułowanego zespołu zasiadł 40-letni Louis van Gaal. Debiutant na ławce trenerskiej przejął schedę po dobrze nam znanym Leo Beenhakkerze, w którego sztabie pracował jako asystent.
Sześć lat pracy w stolicy przyniosło ogromne sukcesy. Długa lista trofeów, na którą wpisać można trzy mistrzostwa kraju, zdobycie Pucharu Holandii i tryumfy na arenie międzynarodowej (w Pucharze UEFA i Lidze Mistrzów) sprawiła, że w 1997 roku odznaczono go Orderem Oranje-Nassau.
Jego Ajax porywał tłumy. Grał efektownie, ofensywnie i nawiązywał do pięknych tradycji. O jego sile stanowiły przyszłe gwiazdy futbolu, jak Marc Overmars, Dennis Bergkamp, bracia de Boer czy Edwin van der Sar. Nie sposób było się nie zakochać.
U młodego trenera debiutowali też tacy zawodnicy, jak Edgar Davids, Patrick Kluivert czy Clarence Seedorf. Wielu młodzianów rozwinęło skrzydła pod wodzą van Gaala. Jego podopieczni zasilili potem europejskie potęgi i stanowili ich kluczowe ogniwa przez długie lata.

„Gorąca” Barcelona

Van Gaal, jako człowiek ambitny, nie osiadł jednak na laurach. Postanowił zmienić otoczenie i spróbować swoich sił w innej części Europy. Poszedł śladem swoich wielkich poprzedników – wybrał Barcelonę, w której wierzono w wartości podobne do tych, które rządziły w jego poprzednim klubie. To zresztą pod jego batutą zadebiutowały dwie legendy – Xavi i Carles Puyol.
Napotkał jednak pierwsze problemy. Rządził twardą ręką i wymagał od swoich podopiecznych bezwzględnego posłuszeństwa. Dlatego też doszło do poważnego spięcia na linii Rivaldo-trener i konfliktów z prasą. Brazylijczyk nie chciał grać jako skrzydłowy, ale boss widział go akurat na tej pozycji.
Doniesienia prasowe na temat relacji ze swoim podopiecznym komentował naskakując na jednego z przedstawicieli mediów:
- Jesteś bardzo zły! Złamałem umowę z Rivaldo? Nigdy tego nie zrobiłem. Jesteś bardzo zły. Bardzo, bardzo zły. Nie, nie, nie, jesteś bardzo zły. Bardzo zły. Zawsze negatywny. Nigdy pozytywny. Zawsze negatywny – odpowiadał dziennikarzowi.
Nigdy nie wiadomo było, kiedy nagle z pozycji ofiary przejdzie do roli drapieżnika. Taki jednak był jego charakter.
Z pozoru spokojny, stonowany, a tak naprawdę nie znosił sprzeciwu i braku zaangażowania. Zdarzyło mu się ekspresywnie krytykować, a wręcz atakować, podopiecznych podczas otwartych sesji treningowych. Pewnego razu powiedział Oscarowi Garcii na oczach dziennikarzy, że może odejść. Piłkarz posłuchał – latem w klubie już go nie było.
Ostatecznie atmosfera zrobiła się na tyle gęsta, że po trzech latach opuścił Katalonię. Zdobył dwa tytuły mistrzowskie, ale pierwsze potknięcie wykorzystano, aby go wypędzić. Gdy to ogłoszono, pożegnał się słowami: „Przyjaciele prasy. Odchodzę. Gratulacje”. Nie bał się wywoływać kontrowersji.
Objął reprezentację swojej ojczyzny, ale poległ w eliminacjach do Mistrzostw Świata w Japonii i Korei Południowej. Podał się więc do dymisji. Spekulowało się, że miałby zastąpić Sir Alexa Fergusona w Manchesterze, ale Holender zaskoczył wszystkich. Wrócił tam, skąd wcześniej go wyrzucono.
Powrót do „Blaugrany” był ogromnym zawodem. Rozpoczęło się od pożegnania wielkiego nemesis – Rivaldo, który odszedł za darmo, choć jego kontrakt obowiązywał jeszcze przez 12 miesięcy. Wyniki były słabe, a swoistym symbolem nieudanej walki o odzyskanie godności była próba zrobienia z Juana Romana Riquelme skrzydłowego.
Van Gaal opuścił „Barcę” w styczniu 2003 roku. Zostawił ją na dwunastym miejscu w tabeli, trzy punkty nad strefą spadkową. Zamknął hiszpański rozdział swojego życia, wracając do domu.

Powrót do chwały

Krótko pracował w Ajaksie, w roli dyrektora sportowego. Znowu jednak dał o sobie znać jego stanowczy charakter. Spór z Ronaldem Koemanem oznaczał, że ktoś musiał ustąpić. Były szkoleniowiec „de Godenzonen” postanowił więc poszukać szczęścia gdzie indziej.
I tak, w 2005 roku, trafił do AZ Alkmaar, w którym kończył swoją piłkarską karierę i otwierał nowy rozdział swego życia. W nowym-starym klubie rozpoczął świetnie, dwukrotnie finiszując na podium ligowych rozgrywek. Kampanię 2007/08 zakończył jednak na 11. miejscu. Ogłosił, że kończy swoją przygodę z drużyną. Nie zgadzali się jednak na to... zawodnicy.
Holender przystał na ich prośbę, pozostając na DSB Stadion i rok później... wraz z nimi świętował wygraną w Eredivisie! Ekipa, z m.in. niesamowicie skutecznym Mounirem El Hamdaouim (pamiętacie go?) i młodym Mousą Dembele, który u utytułowanego szkoleniowca wyrósł na prawdziwego maestro środka pola, zaskoczyła wszystkich ekspertów.
Wtedy po van Gaala sięgnął Bayern. Chociaż przygoda w Niemczech nie zaczęła się najlepiej, to trener zachowywał spokój. Wiedział, że piłkarze potrzebują czasu na zaadaptowanie się do jego koncepcji (słynny „proces”). Ponadto dokonał kilku zmian personalnych. Stawiał na młodych: Holgera Badstubera i Thomasa Müllera, Bastiana Schweinsteigera przesunął do środka pola, a Lucę Toniego wypchnął z klubu – a jakże, z powodu konfliktu.
To właśnie w szatni Bawarczyków menedżer postanowił zdobyć posłuch swoich podopiecznych, pokazując jaja. Dosłownie. Zdjął spodnie i zaprezentował swoje przyrodzenie, pragnąc udowodnić, że nie boi się niczego.
Ostatecznie dopiął swego, zdobywając krajowy dublet i dochodząc do finału Ligi Mistrzów. Tam uległ swojemu asystentowi z czasów pierwszej przygody w Barcelonie, Jose Mourinho i jego Interowi.
U naszych zachodnich sąsiadów było jednak widać lekką zmianę w filozofii Holendra. Drużyna jakby męczyła się przy piłce, nie było widać energii i radości z gry, zwłaszcza w drugim sezonie – zakończonym zwolnieniem po utracie tytułu na rzecz Borussi Dortmund.

Z nieba do piekła

Znowu jednak otworzyła się szansa na poprowadzenie „swojej” reprezentacji. Tym razem udało się awansować na mundial, a sukces ustawienia 3-5-2, preferowanego przez doświadczonego selekcjonera, spowodował renesans formacji z trójką defensorów na Starym Kontynencie. Ponad 60-letni trener kolejny raz wywarł wpływ na trendy w grze.
Brązowy medal był zasługą fenomenalnego przygotowania taktycznego drużyny, która po drodze rozbiła mistrzów świata z Hiszpanii. Dowodem niesamowitej pewności siebie jej nietuzinkowego szkoleniowca była legendarna już zmiana Jaspera Cillessena na Tima Krula przed serią rzutów karnych w ćwierćfinałowej konfrontacji z Kostaryką.
Przed Mistrzostwami Świata wiadomo było jednak, że van Gaal zakończy swoją przygodę z drużyną narodową po turnieju. Czekała na niego posada, do której przymierzano go kilkanaście lat wcześniej – na Old Trafford.
W Manchesterze, nawet po rozczarowującej kadencji Moyesa, oczekiwania jak zwykle były ogromne. Były selekcjoner ekipy "Oranje" nie bał się jednak zmienić wiele. W swoim debiucie ustawił drużynę w dobrze znanym sobie 3-5-2, które na Wyspach pachniało egzotyką. W podstawowej jedenastce na murawę wybiegli niedoświadczeni Jesse Lingard i Tyler Blackett.
Pomimo kilku okazałych zakupów i zapewnień, że "proces" wdrażania "filozofii" będzie długotrwały, nie było widać progresu. "Czerwone Diabły" grały nużący futbol, a wyniki nie powalały. Van Gaala zwolniono po tym, jak zdobył Puchar Anglii w 2016 roku - jego jedyne trofeum w Anglii i zarazem ostatnie w karierze.
Fani United z ulgą odetchnęli, gdy ich klub pożegnał szkoleniowca. Ich zdaniem tłamsił drużynę, a najlepszym tego dowodem było przesunięcie Wayne'a Rooneya na pozycję... defensywnego pomocnika. Z tym trudno się kłócić. Louis van Gaal zwyczajnie do Manchesteru nie pasował.
Nie można jednak demonizować jego osoby. To on zabiegał o transfer Anthony'ego Martiala. To on dał szansę Marcusowi Rashfordowi, Jessiemu Lingardowi i wielu innym wychowankom klubu, którym niestety nie udało się przebić w klubie jak Donald Love, Paddy McNair czy wspomniany Blackett.
To tylko kolejne świadectwo przekonania Holendra o tym, że jego filozofia jest słuszna. Był uparty, nie uginał się i zawsze dążył do celu po swojemu. A to cechy wielkich trenerów.
Dziś, z perspektywy czasu, można powiedzieć, że United to klub, który niszczy menedżerów. Od odejścia Sir Alexa Fergusona mieliśmy: bolesną weryfikację Moyesa, najsmutniejszy okres pracy w długiej karierze van Gaala, zwolnienie Mourinho przez rozkapryszoną szatnię i wysysanie wszelkich pokładów pozytywnej energii Ole Gunnara Solskjæra. Udanie się tam to ogromne wyzwanie. Nawet dla największych.

Pełen sprzeczności futbolowy artysta

67-letni dziś były już szkoleniowiec oceniany jest najczęściej przez pryzmat nieudanej przygody na Old Trafford. Wielu fanów piłki nożnej z mojego pokolenia zapamięta go zapewne jako nudziarza, który ostatecznie zabił szaloną energię United i z nudnym Bayernem dał się ograć Borussi.
To jednak bardzo niesprawiedliwe uproszczenie. Mówimy o człowieku, który w pewnym sensie pomagał położyć podwaliny pod futbol, jaki znamy.
Od piłkarzy, których wprowadzał w Ajaksie, przez Xaviego, Puyola, Müllera, Alabę, a później Rashforda. Pod jego wodzą szansę dostali gracze, którymi zachwycano się długimi latami. Liderzy zespołów tryumfujących w rozgrywkach europejskich czy turniejach międzynarodowych. Niektórzy z nich wciąż piszą swe historie.
To on kształtował i redefiniował piłkarskie umysły, jak m.in. Schweinsteigera, Kroosa czy Dembele, który w mojej opinii był jednym z najbardziej niedocenianych zawodników ostatnich lat.
Jego spuścizna to jednak nie tylko ludzie, którzy biegają bo boisku, a także Ci, którzy zasiadają za linią boczną. Wystarczy tylko wspomnieć, że od van Gaala uczyli się Mourinho czy Guardiola, czyli jedni z największych menedżerów XXI wieku. Co ciekawe, reprezentujący dwie całkowicie odmienne filozofie gry w piłkę. Portugalczyk, jak można wnioskować, czerpał od swojego mentora również jeśli chodzi o podejście do mediów.
Wayne Rooney określił go mianem najlepszego taktyka, z jakim miał okazję pracować. Nawet podczas niesamowicie rozczarowującego okresu na Old Trafford było widać jego rękę, zwłaszcza z rywalami z czołówki, na których niemal zawsze potrafił znaleźć sposób.
Nie dajmy się więc zwieść. Van Gaal zaczął jako spadkobierca wielkich Michelsa i Cruyffa, ale potem sam zaczął eksperymentować, odnosząc wiele sukcesów. Od futbolu totalnego Ajaksu po 3-5-2 Holandii z mundialu w Brazylii, a nawet nudziarskie United, jest wiele powodów dla którego wspominać będziemy go latami jako jednego z wielkich.
Był człowiekiem nietuzinkowym, kontrowersyjnym, momentami dziwnym i nieprzewidywalnym, ale właśnie tacy są szkoleniowcy, o których pamięta się dziesiątkami lat. Łatwo było uznać go za dziwaka, zadufanego w sobie, ślepo wierzącego w swój "proces". To był jednak efekt tego, że nie owijał w bawełnę. Mówił, co widział, a widział często więcej niż wszyscy dookoła. To była jednak tylko jedna strona medalu.
Ja sam dałem się nabrać. Jako fan Manchesteru United uwierzyłem, że to zgorzkniały dziad, który postradał zmysły. Tymczasem był to wyznawca pięknych ideałów, trener starej daty rządzący twardą ręką. Być może w obecnych czasach nie mógłby odnaleźć się w każdej szatni. Śmiem twierdzić, że wypchnąłby dziś z klubu Pogbę czy Neymara bez mrugnięcia okiem.
Jego pewność siebie, wiara w młodzież, przekonanie o słuszności własnej koncepcji... bez tych cech nie można liczyć na sukces. Dopiero z czasem zrozumiałem, jak wyjątkowa jest to postać. I teraz, powiem szczerze, jestem vangaalistą.
Z przyjemnością wspominam radosny krzyk, gdy Guillermo Varela dośrodkowywał piłkę do Marcusa Rashforda w meczu z Arsenalem, uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy, gdy szkoleniowiec United "symulował" podczas konfrontacji z sędzią techniczną czy kosmicznego szczupaka Robina van Persiego.
Te piękne futbolowe wspomnienia współtworzył Louis van Gaal. Człowiek pełen sprzeczności, uosabiający to, za co kochamy futbol. Dziś odpoczywa na emeryturze, w końcu poświęcając czas ukochanej żonie. Zasłużył na to. Z dala od stresu, od hejtu, od narzekań, konfliktów, ale i zachwytów - wspominając wspaniałą karierę.
To se ne vrati. Można jednak dostrzegać ducha van Gaala w dzisiejszym futbolu. Cieszyć się z tego, co nam zostawił. A jest tego naprawdę wiele.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również