Szalona jak Premier League. TOP6 najbardziej zwariowanych meczów w Anglii w ostatnich latach

Szalona jak Premier League. TOP6 najbardziej zwariowanych meczów w Anglii w ostatnich latach
screen
Po czym poznać prawdziwie wielki mecz? Po tym, że nawet jeżeli nie miałeś przyjemności oglądać go na żywo, do dziś doskonale pamiętasz, gdzie w jego trakcie byłeś oraz co dokładnie wtedy robiłeś. Nadążając za zwariowanym startem trwającego od kilku tygodni sezonu Premier League, wspominamy najbardziej niesamowite spotkania tych rozgrywek z minionych lat.
Po czym poznać prawdziwie wielki mecz? Po tym, że nawet jeżeli nie miałeś przyjemności oglądać go na żywo, do dziś doskonale pamiętasz, gdzie w jego trakcie byłeś oraz co dokładnie wtedy robiłeś. Nadążając za zwariowanym startem trwającego od kilku tygodni sezonu Premier League, wspominamy najbardziej niesamowite spotkania tych rozgrywek z minionych lat.
Dalsza część tekstu pod wideo
Dawno nie było takiego początku rozgrywek ligi angielskiej. Ostatnie tygodnie były absolutnie szalone. Dlaczego?
  • W pierwszych 48 meczach padły aż 172 gole, czyli średnio ponad 3,5 bramki na mecz
  • W 12 spotkaniach piłka wpadała do siatki co najmniej sześć razy
Na inaugurację rozgrywek Liverpool pokonał 4:3 Leeds United, które tydzień później w identycznych rozmiarach rozprawiło się z Fulham. Tottenham wygrał 5:2 z Southampton oraz 6:1 z Manchesterem United. Chelsea zremisowała 3:3 zarówno z West Bromwich Albion, jak i z Southampton. Leicester City zwyciężyło na wyjeździe Manchester City 5:2. Aston Villa rozgromiła u siebie Liverpool 7:2. Wreszcie, niemożliwego dokonał West Ham United.
To świetna okazja, by przed rozpoczęciem kolejnej serii gier przypomnieć najlepsze spotkania ostatnich lat. Trochę ich było. Wiele meczów na stałe zapisało się w annałach angielskiego futbolu. Uwaga - świadomie pominęliśmy słynną potyczkę Manchesteru City z Queens Park Rangers, o której pisaliśmy niedawno w innym kontekście w tym miejscu.

28.08.2011: Manchester United 8:2 Arsenal (Welbeck, Young x2, Rooney x3, Nani, Park - Walcott, Van Persie)

Obecny menedżer Arsenalu Mikel Arteta mógł nigdy nie trafić na Emirates Stadium, gdyby nie lanie, jakiego podopieczni Arsene’a Wengera doznali pod koniec sierpnia 2011 roku na Old Trafford. Co ciekawe, Manchester United do 64. minuty prowadził ”tylko” 3:1. Wayne Rooney i spółka nie mieli jednak litości dla londyńczyków do samego końca spotkania, którego końcowy rezultat ustalił już w doliczonym czasie gry Ashley Young. Wojciechowi Szczęsnemu lepiej zapewne tamtego popołudnia nie przypominać. A wspomniany “Wazza” skończył mecz z hat-trickiem.
Jeżeli Wenger rzeczywiście upierał się tamtego lata, że jego drużyna - po sprzedaży Ceska Fabregasa do Barcelony i Samira Nasriego do Manchesteru City - nie wymaga wzmocnień, po tamtym meczu był zmuszony zmienić zdanie. Kilka dni później, w ostatnich godzinach okna transferowego, Arsenal zasilili m.in. właśnie Arteta oraz aktualny dyrektor akademii “Kanonierów”, Per Mertesacker.

21.04.2009: Liverpool 4:4 Arsenal (Torres x2, Benayoun x2 - Arszawin x4)

Nawet gdyby Liverpool odniósł tamtego zwariowanego wieczoru z kwietnia 2009 roku zwycięstwo, na koniec sezonu i tak zabrakłoby mu dwóch punktów do mistrzowskiego po raz trzeci z rzędu Manchesteru United. Ekipa Rafy Beniteza przynajmniej grałaby jednak o tytuł do ostatniej kolejki. A tak, na kilka tygodni przed finiszem rozgrywek, mający wtedy “dzień konia” Andriej Arszawin praktycznie pozbawił “The Reds” realnej szansy na pierwszy triumf w Premier League.
Co ciekawe, w meczu z Arsenalem również nie zabrakło polskiego akcentu. Łukasz Fabiański, dla którego był to jeden z pierwszych występów w angielskiej ekstraklasie, prawdopodobnie mógł lepiej zachować się przy bramce Fernando Torresa na 3:3. Przy trzech pozostałych trafieniach rywali raczej nie miał nic do powiedzenia. To nie zmieniło jednak faktu, że Liverpool musiał znowu odłożyć mistrzowskie marzenia.

05.05.2014: Crystal Palace 3:3 Liverpool (Delaney, Gayle x2 - Allen, Sturridge, Suarez)

I to odłożyć na więcej niż pięć lat. I to nawet mimo tego, że na kilka kolejek przed końcem sezonu 2013/2014 absolutnie wskazywało na to, że to będzie dla Liverpoolu właśnie ten rok. Historia jednak ponownie zatoczyła jednak koło. Znowu: nawet gdyby Liverpool zwyciężył tamtego majowego wieczoru na Selhurst Park, na koniec sezonu i tak przegrałby ostatecznie wyścig o tytuł - tym razem z Manchesterem City, tym razem gorszą różnicą bramek. Mistrzostwo podopieczni Brendana Rodgersa “oddali” bowiem osiem dni wcześniej. Wtedy kiedy wystarczył im remis w domowym spotkaniu z Chelsea Jose Mourinho. Wtedy kiedy pośliznął się Steven Gerrard.
Nikt nie spodziewał się jednak, że Liverpool wypuści z rąk prowadzenie 3:0 z Crystal Palace. Luis Suarez płakał jak bóbr, a tytuł powędrował w wielkim stylu na Anfield dopiero kolejnych sześć lat później.

20.09.2009: Manchester United 4:3 Manchester City (Rooney, Fletcher x2, Owen - Barry, Bellamy x2)

We wrześniu 2009 roku Manchester City nie wskazał jeszcze utytułowanemu, lokalnemu rywalowi miejsca w szeregu. I to nawet pomimo tego, że na Old Trafford aż trzykrotnie skutecznie odrabiał straty, z czego po raz ostatni w 90. minucie meczu. Przy stanie 3:3 przyszła bowiem szósta minuta doliczonego czasu gry. Wtedy sprawy w swoje ręce wzięła “stara gwardia”. Genialnie podawał już wtedy weteran - Ryan Giggs, po czym ostatni wielki moment w bogatej karierze przeżył Michael Owen. Tamtej chwili nie zabierze mu nikt.
Dominacja United na własnym podwórku trwała dalej.

23.10.2011: Manchester United 1:6 Manchester City (Fletcher - Balotelli x2, Aguero, Dzeko x2, D. Silva)

Ale niechybnie zmierzała ku końcowi. “Why always me?” - koszulkę z takim napisem odsłonił dokładnie dziewięć lat temu Mario Balotelli. Tuż po tym, jak wyprowadził City na prowadzenie w derbach Manchesteru z października 2011 roku. A to był dopiero początek strzelania podopiecznych Roberto Manciniego tamtego popołudnia na Old Trafford oraz “zmiany warty”. W mieście i w lidze. Gościom pomogła czerwona kartka, jaką na samym początku drugiej połowy - nadal przy wyniku 0:1 - otrzymał Jonny Evans. Przyszli mistrzowie Anglii rozbili rywali w samej końcówce. Edin Dzeko trafił jeszcze w regulaminowym czasie gry. David Silva i znowu Bośniak dołożyli dwa ostatnie gole już po jego upływie.
Kto nie dorastał w erze United Sir Alexa Fergusona, prawdopodobnie nigdy nie zrozumie znaczenia wyniku tamtego pojedynku. - Szczerze mówiąc, nadal jestem zszokowany - trafnie podsumował wtedy po końcowym gwizdku obrońca Manchesteru City, Micah Richards. - Przyjeżdżając tutaj, nawet zdobycie jednego punktu byłoby świetnym rezultatem!

05.02.2011: Newcastle United 4:4 Arsenal (Barton x2, Best, Tiote - Walcott, Djourou, Van Persie x2)

- Straciliśmy dwa punkty, to wszystko - skomentował przebieg tego szalonego meczu Arsene Wenger. I trudno mu się dziwić. Przecież jego podopieczni prowadzili na wyjeździe z Newcastle United dosłownie od pierwszej minuty meczu i długo nie byli w stanie się zatrzymać. W 26. minucie było 0:4. Wszystko zmieniła dopiero czerwona kartka, jaką na początku drugiej połowy obejrzał Abou Diaby, choć nawet wtedy nikt o zdrowych zmysłach nie przewidziałby tego, co wydarzy się w końcowych 22 minutach spotkania. Gola na 4:4 zdobył Cheick Tiote. Wojciech Szczęsny znowu nie miał szczęścia. A tragicznie zmarły przed kilkoma laty Tiote może nadal z niebios podziwiać swój największy, piłkarski moment.
Po takim starcie sezonu 2020/2021 mamy nadzieję, że zaraz ta lista będzie mogła zostać zaktualizowana. Kilka spotkań z poprzednich tygodni śmiało może aspirować do udziału w powyższym zestawieniu. Kibice mają pełne prawo zacierać ręce. I to niezależnie od sympatii klubowych. Jak pokazały przypadki z przeszłości choćby Manchesteru United - raz bijesz, raz jesteś bity. Football, bloody hell!

Przeczytaj również