Tak biliśmy się z Rosją na EURO 2012. Dziś tamte słowa Smudy brzmią jak żart

Tak biliśmy się z Rosją na EURO 2012. Dziś tamte słowa Smudy brzmią jak żart
Rafał Oleksiewicz PressFocus
W dotychczasowej historii reprezentacja Polski tylko raz mierzyła się z Rosją w spotkaniu o stawkę - na EURO 2012. I mimo że sam turniej zakończył się dla nas klęską, to starcie ze "Sborną" pod względem samej gry “Biało-Czerwonych” można wspominać pozytywnie. Pamiętacie ten mecz?
Po losowaniu baraży sporo polskich kibiców podchodzi do nich z dużym optymizmem. Wielu chyba jednak zapomina, że kiedy dobierano nam w drodze losowania zespoły teoretycznie będące w naszym zasięgu lub na podobnym poziomie, to dość często kadra ostatecznie nie spełniała pokładanych w niej nadziei. Tak było zarówno w meczu z Ekwadorem na mundialu w 2006 roku, jak i w czasie EURO 2008 w spotkaniach z Austrią i de facto Chorwacją, ale przede wszystkim na europejskim czempionacie cztery lata później.
Dalsza część tekstu pod wideo
W Polsce po losowaniu grup EURO 2012 panowała radość. Z pierwszego koszyka jako gospodarze trafiliśmy przecież na Rosję, Grecję i Czechy. Ekipy solidne, ale żadna z nich nie była wtedy wielką marką. Spośród nich tylko reprezentacja Grecji zagrała na poprzedzającym polsko-ukraiński turniej mundialu w RPA. Wszyscy cieszyli się przy tym, że udało nam się uniknąć takich potęg jak Niemcy, Włochy, Anglia, Portugalia czy Francja. I choć ostatecznie “wyszło jak zawsze”, to akurat mecz z Rosjanami był chyba najlepszym występem drużyny prowadzonej przez Franciszka Smudę na tym turnieju.

“Rosja albo śmierć”

To był wtorek, 12 czerwca 2012 roku. Reprezentacja Polski była po meczu otwarcia mistrzostw Europy, w którym w dość dramatycznych okolicznościach zremisowała z Grecją 1:1. Bez wyrzuconego po czerwonej kartce Wojciecha Szczęsnego Polacy szykowali się do starcia z Rosjanami, którzy wcześniej bez problemów poradzili sobie z Czechami i rozbili ich aż 4:1. Choć z Grekami wcale nie zagraliśmy wielkiego spotkania, pompowanie balonika wciąż trwało - wszak po raz pierwszy w XXI wieku na wielkiej imprezie nie przegraliśmy meczu otwarcia.
Sam mecz przedstawiany był jako prawdziwa bitwa. “Wyborcza” pisała, że Rosjanie to najbardziej zgrana ekipa z 16-drużynowej stawce i ten mecz “trzeba po prostu przetrwać”. “Przegląd Sportowy” grzmiał, że czeka nas “mecz na ostrzu noża”. “Wprost” z kolei bez ogródek nawoływał kadrę Smudy, by ta się obudziła i pytał retorycznie: “Czy chcecie EURO bez Polski? Rosja albo śmierć”. Wreszcie angielski “The Guardian” podziwiał unikalność i mistyczność wokół reprezentacji Rosji. Pisał przy tym dość ironicznie, że dla Brytyjczyków większość z zawodników tej kadry to i tak kuzyni Andrieja Arszawina.
Ta wojenna atmosfera udzieliła się niektórym kibicom, a właściwie chuliganom z obu stron barykady, którzy w dniu spotkania starli się ze sobą i z polską policją na ulicach Warszawy. W sumie zatrzymano wtedy ponad 200 osób, a zagraniczne media opisywały te wydarzenia jako pierwszy poważny skandal na EURO 2012. Czeski dziennik “Lidove nowiny” zatytułował dzień później swoją relację zdaniem “krwawa bitwa wstrząsnęła Warszawą”. I pomyśleć, że do wszystkiego doszło nie tylko w dniu święta piłki, ale również w tzw. Dniu Rosji, kiedy Rosjanie obchodzą rocznicę ogłoszenie deklaracji suwerenności swojego kraju z 1990.

“Dobrze sobie z nimi radziliśmy”

Tak jak wrzało na ulicach Warszawy przed tym spotkaniem, tak i gorąco było już na samym Stadionie Narodowym. Tuż przed godziną 20:45 na murawę tego obiektu obie reprezentacje wyprowadził, a jakżeby inaczej, niemiecki sędzia Wolfgang Stark. Co ciekawe, dla Polaków był to przed tym starciem arbiter bardzo szczęśliwy - to on prowadził wygrane i dobrze wspomniane spotkania “Biało-Czerwonych” z Portugalią (2:1 w eliminacjach EURO 2008) oraz Czechami (również 2:1, w eliminacjach mistrzostw świata 2010).
Polacy rozpoczęli to starcie z dużym animuszem. Już w 7. minucie byli blisko pierwszego gola po tym, jak nieźle z rzutu wolnego w pole karne Rosjan dośrodkował Ludovic Obraniak. Chwilę później futbolówkę nad poprzeczką przeniósł Robert Lewandowski, który następnie mógł mieć asystę, ale choć Eugen Polanski trafił do siatki rywali, to był na pozycji spalonej. Mimo że Rosjanie mieli większe posiadanie piłki, to podopieczni Franciszka Smudy byli w tej części meczu groźniejsi. Aż tu nagle, w 37. minucie, po rzucie wolnym i centrze Arszawina bramkę zdobył Ałan Dzagojew.
- Największa wina leży po mojej stronie, nie upilnowałem swojego zawodnika. Wiadomo, że mogliśmy jako cały zespół w obronie zachować się lepiej. Nie ulega wątpliwości, że to mój zawodnik strzelił bramkę i ponoszę winę za jej utratę. Takie rzeczy niestety się w piłce zdarzają - mówił przed kamerami Polskiego Związku Piłki Nożnej dzień po spotkaniu Łukasz Piszczek, dodając jednak w innej wypowiedzi: - Gra się tak, jak przeciwnik pozwala. My nie pozwoliliśmy Rosjanom na to, co oni lubią najbardziej, czyli grę z kontry. Na pewno kilka razy udało im się wyjść z groźną kontrą, ale za każdym razem dobrze sobie z nimi radziliśmy.

“Mówiłem, że to jest ten moment”

Bo w istocie oprócz tego feralnego rzutu wolnego kadra Dicka Advocaata nie stworzyła sobie w całym spotkaniu zbyt wielu dogodnych sytuacji. Zamiast gnać po drugiego gola, po przerwie znów raczej cierpliwie czekała na swoją szansę. Tymczasem więcej z gry ponownie mieli “Biało-Czerwoni”. Tuż po przerwie dwie ciężkie, aczkolwiek niezłe sytuacje miał Robert Lewandowski. W pierwszej został jednak nieco za mocno wyniesiony w bok pola karnego po podaniu Jakuba Błaszczykowskiego, a w drugiej w ryzykowny sposób zatrzymał go bramkarz “Sbornej”, Wiaczesław Małafiejew.
Wreszcie przyszła jednak 57. minuta i tak bardzo wyczekiwany przez komentującego to spotkanie Dariusza Szpakowskiego “ten moment”. Kolejna kontra Polaków, którą śmiało można ochrzcić mianem “akcji Borussii Dortmund”. Prawą flanką boiska pognał pragnący rehabilitacji po odpuszczeniu krycia Dzagojewa przy pierwszej bramce Piszczek. Wreszcie posłał on podanie w kierunku Błaszczykowskiego, a ówczesny kapitan reprezentacji bez ceregieli zdecydował się na potężny strzał swoją słabszą lewą nogą z linii szesnastego metra. Małafiejew nie miał przy tym uderzeniu żadnych szans i po chwili cały Narodowy po prostu eksplodował z radości.
- W pierwszej połowie graliśmy naprawdę dobrze i każdy zdawał sobie sprawę, że te sytuacje, które mieliśmy tej w części, zdarzą się też po przerwie. Wiedzieliśmy, żeby nie zwariować, nie zwieszać głów i wyjść na drugą połowę z takim samym nastawieniem jak przed pierwszym gwizdkiem. I to się udało. Zagraliśmy dobre spotkanie i wydaje mi się, że możemy być zadowoleni. (...) Wczoraj to mi udało się strzelić bramkę, ale cała drużyna zasłużyła na brawa. Każdy z nas zostawił sporo zdrowia i widać było to na boisku. Wydaje mi się, że po tym meczu możemy chodzić z podniesioną głową i przystąpić w optymistycznych nastrojach do meczu z Czechami - mówił dzień po meczu rBłaszczykowski.

“Nas każdy rozlicza jak Brazylię”

Później dwie niezłe sytuacje stworzyli sobie piłkarze określani przez niektórych mianem “farbowanych lisów”, czyli Obraniak i Polanski, który zagrali tego dnia naprawdę solidne zawody. Ostatecznie jednak wynik tego spotkania już się nie zmienił i po końcowym gwizdku redaktor Szpakowski mógł spokojnie stwierdzić: “jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”. Polacy po dwóch meczach mieli na swoim koncie dwa punkty i po raz pierwszy od 1986 roku przed ostatnim meczem fazy grupowej wielkiej piłkarskiej imprezy wciąż pozostawali w grze o awans do kolejnego etapu.
- Zawodnicy dali z siebie wszystko. Błędy zawsze mogą się zdarzać. Nigdy nie będziemy grać tak jak Brazylia. Nas każdy rozlicza jakbyśmy byli Brazylijczykami. Jesteśmy młodym zespołem i mamy przyszłość - powiedział dość po tym spotkaniu w swoim stylu w rozmowie z TVP selekcjoner Franciszek Smuda.
Życzliwe wobec kadry były po tym meczu również polskie media. Przeglądając nagłówki z pierwszych stron środowych wydań gazet natknąć mogliśmy się na: “Fakt” - “Kochane chłopaki, dziękujemy!”, “Wyborcza” - “Gramy dalej!”, “Przegląd Sportowy” - “Kapitan daje nadzieję”, “Rzeczpospolita” - “Wróciła nam nadzieja”. O tej nadziei w rozmowie z dziennikarzami dzień po spotkaniu wspominał też Marcin Wasilewski. Wynik meczu z Rosją nazwał “małą iskierką”, ale podkreślił, że liczy się tylko zwycięstwo z Czechami i wyjście z grupy. Jak doskonale wiemy, tych dwóch celów kadrze Smudy nie udało się już jednak zrealizować.

Przeczytaj również