Tak Dani Alves został wrogiem "ukochanego klubu". "Kanalia i drań. Najgorszy transfer w historii futbolu"

Tak Dani Alves został wrogiem "ukochanego klubu". "Kanalia i drań. Najgorszy transfer w historii futbolu"
Photo Works / shutterstock.com
To, co powinno być romantyczną opowieścią o kibicu z lat młodzieńczych grającym dla klubu, który kochał, w ciągu niespełna dwóch lat przerodziło się w burzliwy związek, zakończony rozwiązaniem kontraktu. Dani Alves w Sao Paulo to podróż z nieba do piekła.
Bajka. Przyszło to, na co czekał całą karierę. Złoto olimpijskie. Wymęczone dzięki zwycięstwu nad Hiszpanią w Jokohamie późnym, sierpniowym wieczorem przy niesłabnącym upale przekraczającym 30 stopni. Brazylia przypieczętowała mistrzostwo na igrzyskach po raz drugi z rzędu, a on dodał kolejny kawałek cennego kruszcu do swojej i tak bogatej kolekcji.
Dalsza część tekstu pod wideo
Świętując, Dani Alves wiedział, że wkrótce stanie przed kamerami telewizyjnymi, a rodzimi dziennikarze nie będą go bynajmniej pytać tylko o wspaniały moment dla każdego sportowca, o chwili, gdy stanął na podium z kolegami i mógł odsłuchać skocznych taktów brazylijskiego hymnu. W piłkarskich debatach dyskutowano bowiem o równolegle toczącym się dramacie na linii Alvesa - Sao Paulo, czyli jego aktualny klub. Sezon trwał, a on opuścił ligowe spotkania dla tokijskiej olimpiady.

“Drań i jego banda niezaangażowanych leni”

- Sao Paulo zawiodło mnie wiele razy. A ja nie nigdy nie zawiodłem tego klubu - mówił na jednej z pierwszych konferencji, jeszcze z medalem zawieszonym na szyi.
Po części miał rację. W sierpniu 2019 roku podpisał umowę z brazylijskim hegemonem,, a gdy klub popadł w fatalne tarapaty finansowe, nie wypełniał swoich zobowiązań. Po prostu nie wypłacał mu pensji. Jednak to sześciokrotny mistrz Brazylii rościł sobie pretensje do zawodnika, podsycane przez fanów, którzy trzymali stronę organizacji, a nie indywidualności.
Alves, opuszczając bez zgody drużynę, by realizować olimpijskie ambicje, rozwścieczył fanów “Tricolor Paulista”. Twierdził, że jest jednym z nich, mówił, że będzie “walczył o ten klub bardziej niż jakikolwiek kibic”. A jednak znalazł się na pokładzie samolotu do Japonii po sporze o pieniądze. Rozpoczęła się wojna pomiędzy Danim Alvesem a największą klubową grupą kibicowską “Torcida Organizada”. W ten sposób na Instagramie oburzeni sympatycy Sao Paulo opisali ostatnią, nocną aktywność piłkarzy:
“Dani Alves prowadzi najbardziej bezwstydną drużynę, jaką kiedykolwiek widziały nasze oczy. Sam siebie nazywa największym mistrzem w historii futbolu, a ostatni tytuł zdobył jako wujek przy grillu, wśród chłopców na olimpiadzie. Przez całą karierę był graczem drugoplanowym, odnosząc sukcesy na plecach innych. Od pierwszych miesięcy w Sao Paulo rozpustnik, ironiczny, sarkastyczny w stosunku do cierpienia kibiców. Narzeka na spóźnione pieniądze, ale nie ma żadnych argumentów na boisku. Drań. Obok niego banda niezaangażowanych leni. Myślą tylko o zabawie. Igor Vinicius, ta bezzębna miernota. Liziero i jego wieczna nocna hulanka. Szkoda, że nie zdążyliśmy ich złapać w Santo Cupido Bar. Kanalie.”

Witany jak bohater...

Zażądano unieważnienia kontaktu Alvesa i nieco ponad miesiąc później w istocie tak się stało. We wrześniu najbardziej utytułowany piłkarz na świecie stał się wolnym zawodnikiem. Nasuwają się tu pewne pytania: jak on tam w ogóle się znalazł i jaki był tego koszt?
Podpisanie umowy z prawym obrońcą dwa lata temu opisywano jako największą transakcję w historii ligi brazylijskiej. Odkąd opuścił Amerykę Południową w 2002 roku stał się integralną częścią największych europejskich zespołów, zdobywając wiele trofeów (łącznie aż 43). Po tym, jak w 2019 roku otrzymał tytuł Gracza Turnieju podczas Copa America, był w świetnej formie, wyglądał świeżo, nie brakowało mu też dynamiki mimo podeszłego jak na sportowca wieku. Co więcej, przychodził do klubu, któremu kibicował i otwarcie mówił o tym, że zamierza przywrócić Sao Paulo dawną świetność. Podczas oficjalnej prezentacji koszulkę z numerem 10 wręczyli mu Kaka i Luis Fabiano, wszystko przy akompaniamencie śpiewów ponad 45 tysięcy zachwyconych fanów. Co mogło się nie udać?

… pożegnany jak zdrajca

Otóż byli i tacy, którzy wieścili, że sprowadzenie Alvesa może okazać się katastrofą. Sao Paulo nie zdobyło żadnego ważnego skalpu od 2012 roku. W tym czasie zadłużyło się też po uszy w pogoni za sukcesami, które nigdy nie przyszły. Pojawiły się informacje, że miało płacić obrońcy 1,5 miliona brazylijskich reali miesięcznie, czyli niecały milion złotych, co jest olbrzymią kwotą jak na standardy jakiegokolwiek południowoamerykańskiego klubu.
Jak niby chciano to sfinansować? Prezes Leco zarzekał się, że znajdzie partnerów, firmy, chcące dołożyć “jakiś tam procent” do pensji Alvesa jako osobisty sponsor zawodnika. To znany schemat, jednak rzadko się udaje. Tak było i tym razem. Negocjacje z jedyną firmą, gotową to zrobić, nie powiodły się. Mimo tego, Sao Paulo dostało przecież najwyższej klasy zawodnika, czyż nie? Alves sprawiał, że drużyny, do których przechodził, stawały się jeszcze lepsze. Bardzo inteligentny zawodnik, świetnie współgrający z innymi gwiazdami zarówno w Barcelonie, Juventusie, jak i w późniejszych latach w Paris Saint-Germain. Tymczasem dołączenie do przeciętnej grupy grajków, kopiącej w kiepskiej lidze na beznadziejnie przygotowanych boiskach, ciągłe podróże, nawet po kilka tysięcy kilometrów przez cały kraj, dawałyby w kość każdemu profesjonaliście, co dopiero takiemu przed czterdziestką. Wzlotów nie brakowało, ale pojawiło się więcej wpadek.

Cel: Katar

Grał jako “dycha”, ze względu na to, że mógł być bardziej zaangażowany w poprawę stylu zespołu. W swoim debiucie strzelił jedyną bramkę, do końca sezonu wypadał poprawnie, lecz nie spektakularnie. Sao Paulo zajęło 6. miejsce w lidze. Dużo słabszy był rok 2020. Spadała forma nie tylko samego zawodnika, ale też i całej drużyny. Potem przyszła pandemia, która pogorszyła i tak beznadziejną sytuację ekonomiczną klubu.
Gdy piłka nożna wróciła po przerwie, “Tricolor Paulista” odpadało z kolejnych rozgrywek, przegrywało wszystko, jak leci. Dani Alves rzucany raz na środek pola, raz na skrzydło lub na swoją koronną pozycję prawego obrońcy kompletnie nie potrafił się odnaleźć. Na trybunach kibice śpiewali: “Jak dobrze by było, gdybyś wrócił do Bahia! (stanu, z którego piłkarz pochodzi - przyp. red.)”.
W końcu Sao Paulo odzyskało dobrą dyspozycję, zdobyło nawet stanowy tytuł Campeonato Paulista, ale bez stempla Daniego Alvesa, który akurat wtedy leczył kontuzję. W tym czasie klub zalegał mu z pensją, długi sięgały 18 milionów reali. “Skoro mi nie płacą, to dlaczego mam się starać?” - mógł pomyśleć reprezentant Brazylii, akceptując zaproszenie krajowej federacji na wyjazd z kadrą U-23 na igrzyska w Tokio. Po powrocie postawił ultimatum: albo dług zostanie uregulowany, albo nigdy już nie wyjdzie na boisko w koszulce w czerwono-biało-czarnych barwach. Pożegnano go bez żalu. Jeden z uznanych brazylijskich dziennikarzy sportowych w dniu rozstania napisał:
- To było z pewnością najgorszy transfer w historii Sao Paulo. Śmiem twierdzić, że najgorszy w historii futbolu. Tak to jest, gdy ktoś chce być ważniejszy niż klub.
38-latek do teraz pozostaje bez klubu. W ojczyźnie nie znajdzie nowego pracodawcy przynajmniej do grudnia. Okienko transferowe skończyło się ostatniego dnia września i od tego momentu zawieszone są wszelkie ruchy kadrowe. Nawet podpisywanie graczy z kartą zawodniczą w ręku. Jeśli jednak ktoś myśli, że historia na tym się kończy, a Dani Alves da za wygraną, to jest w błędzie. Jego marzenie to występ na mundialu w 2022 roku. Do tego czasu musi znaleźć nową drużynę i znacząco obniżyć wymagania finansowa. Albo kasa, albo marzenia.

Przeczytaj również