Tak Legia Warszawa zmarnowała miniony sezon. Oni zawiedli najbardziej

Tak Legia zmarnowała miniony sezon. Oni zawiedli najbardziej
Wojciech Dobrzynski/Legionisci.com/PressFocus
Legia Warszawa ma za sobą fatalny sezon. Kto zawiódł najbardziej? Do kogo kibice mogą mieć pretensje? Wskazujemy pięć nazwisk i jeden bonus.
Sezon 2021/22 w Ekstraklasie dobiegł końca. Końca, którego fani Legii wypatrywali z utęsknieniem. "Wojskowi" zakończyli go na 10. miejscu w tabeli i wypadli najgorzej w od 30 lat, a po drodze pobili i wyśrubowali rekord ligowych porażek. Trzeba jednak pamiętać, że na początku legioniści błyszczeli w eliminacjach europejskich pucharów. Nic wówczas nie zwiastowało, że Legia tak zmarnuje sezon.
Dalsza część tekstu pod wideo
Kto zawiódł najbardziej? Do kogo kibice mogą mieć pretensje? Przedstawiamy mniej albo bardziej oskarżonych o wpędzenie stołecznych w tarapaty. Przy czym staramy się również znaleźć okoliczności łagodzące.

1. Dariusz Mioduski

Właściciel i prezes klubu od 2017 r.
Przez ten czas irracjonalnymi ruchami (m. in. osiem zmian trenerów, niezliczone rewolucje w składzie, brak koncepcji budowy zespołu i prowadzenia klubu) systematycznie ciągnął Legię w dół. Kumulacja nastąpiła w zakończonym sezonie, jak można usłyszeć w klubie, będącym wypadkową ostatnich lat. Ten zaś zaczął się od medialnych przepychanek z Czesławem Michniewiczem, gdy Mioduski próbował "prostować" doświadczonego trenera, który narzekał na brak wzmocnień i wąską kadrę. Kibice zapamiętali jednak przede wszystkim niefortunne ruchy z jesieni - zastąpienie Michniewicza Markiem Gołębiewskim, ogłoszenie chęci zatrudnienia Marka Papszuna za plecami Rakowa i bez osiągnięcia porozumienia z trenerem, czy wreszcie katastrofalny wizerunkowo występ w audycji "LegiaTalk" na Twitterze, w trakcie którego Mioduski bezrefleksyjnie odsuwał od siebie odpowiedzialność, cedując ją głównie na Michniewicza. A jak się potem okazało, również na Radosława Kucharskiego, którego zwolnił, choć parę dni wcześniej zapewniał, że ma jego pełne zaufanie.
Stanowisko dyrektora sportowego otrzymał Jacek Zieliński, z którym z kolei klub długo nie wiedział, co zrobić. Zieliński otrzymał zapewnienie, że prezes nie będzie się wtrącał, a środki, które zimą zgromadzi z transferów wychodzących, będzie mógł spożytkować na wzmocnienia. W efekcie nie dostał ani złotówki, a znajdująca się w strefie spadkowej drużyna straciła najbardziej wartościowe ofensywne ogniwa i nie otrzymała nic w zamian. Wreszcie wiosną Mioduskiego nie było stać na to, by zakomunikować trenerowi Aleksandarowi Vukoviciowi, że umowa z nim nie zostanie przedłużona. W przypadku właściciela i prezesa trudno znaleźć okoliczności łagodzące. Niewątpliwie otoczył się niewłaściwymi ludźmi, ale sam ich dobierał, więc to żadne usprawiedliwienie. Od pewnego czasu jednak prezes, przynajmniej oficjalnie, odsunął się od bieżących spraw klubu i być może w tym należy upatrywać nadziei na poprawę sytuacji.

2. Radosław Kucharski

Dyrektor sportowy w latach 2018-2021.
Przed sezonem sprowadził tylko jednego piłkarza z listy życzeń trenera Michniewicza. Co więcej, na Łazienkowską trafiali zawodnicy, którzy nawet profilowo nie odpowiadali potrzebom sztabu szkoleniowego - gdy ci szukali mobilnych środkowych pomocników, otrzymywali graczy statycznych, gdy potrzebowali wahadłowych do gry trójką obrońców, kontraktowano klasycznych bocznych obrońców itd. Kucharski tylko w tym sezonie ponosi odpowiedzialność za ściągnięcie niemal niegrających Joela Abu Hanny, Yuriego Ribeiro, Ihora Charatina, czy Lirima Kastratiego, a pozycja w tabeli każe poddać pod wątpliwość jakość również większości innych przybyłych latem piłkarzy. Trudno się ponadto oprzeć wrażeniu, że tych graczy pozyskano bez określonego klucza, nie weryfikowano ich przydatności do zespołu, kwestii zdrowotnych i mentalnych, a zwyczajnie brano dostępnych na rynku.
Jednocześnie Kucharski miał problemy w relacjach interpersonalnych. Zwlekał nawet nie tyle z przedstawieniem propozycji piłkarzom, którym kończyły się umowy, ale przede wszystkim z przekazaniem informacji o planach klubu wobec nich (popisowy numer: nieodbieranie telefonu). Zrażał tym do siebie kolejne osoby, podobnie jak brakiem decyzyjności oraz pomysłu na drużynę i klub. Nie zbudował też platformy porozumienia między pierwszym zespołem i Akademią Legii. Na jego korzyść świadczą jednak znakomite strzały transferowe na przestrzeni kilku lat. Luquinhas, Pekhart, Juranović, Emreli, Josue - wystarczy przywołać tylko te nazwiska, by wykazać, że Kucharski potrafił postawić na właściwych ludzi. Należy przy tym pamiętać, że funkcjonował przecież mocno ograniczonym budżetem i kłopotliwym przełożonym, za którego pomysłami próbował nadążać. Nie ulega jednak wątpliwości, że w efekcie jego działań i zaniechań w zakończonym sezonie zespół nie tylko nie został wzmocniony, ale i osłabiony. Ta źle zbalansowana kadra nie była zaś w stanie podołać rywalizacji w Ekstraklasie i Lidze Europy.

3. Filip Mladenović

Lewy wahadłowy/obrońca Legii.
W sezonie 2020/21 został wybrany najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy. To był jego czas. W 36 meczach dla Legii strzelił osiem goli i zanotował 10 asyst. Razem z Juranoviciem byli kluczowymi postaciami drużyny Michniewicza, który w najlepszy z możliwych sposobów wykorzystał predyspozycje ofensywne obu piłkarzy z Bałkanów. A potem… Można zażartować, że potem się ożenił. Jednak już wcześniej wytracił impet. Nie pomogła przerwa w rozgrywkach. Serb nie punktował, ale przede wszystkim słabo wywiązywał się z obowiązków defensywnych, czym irytował nie tylko kolegów, ale i życzliwego mu Michniewicza. Wydawało się, że łapie oddech w końcówce lata, gdy zanotował trzy ze swych pięciu asyst w sezonie, ale tak się tylko wydawało. Po odejściu Juranovicia, którego nie udało się zastąpić, i ze znajdującym się bez formy Mladenoviciem, Legia zupełnie przestała sobie radzić z akcjami oskrzydlającymi, które wcześniej były jej znakiem rozpoznawczym.
Można zatem powiedzieć, że 30-latek, czołowa postać minionego sezonu zawiódł, bo nie potrafił utrzymać formy, ale to tylko część prawdy. To nie wielka tajemnica, że "Mladen" nie należy do grona największych intelektualistów w drużynie, a mimo tego lubi się mądrzyć i rządzić, jest przy tym roszczeniowy. Postawą na boisku, ale i zachowaniem w szatni rozczarował wszystkich trenerów. W efekcie Vuković odsunął go od grania, mimo że nie miał zmiennika i musiał przesuwać na lewą obronę Jędrzejczyka albo Hołownię. Ostatni raz Mladenovicia na boisku widzieliśmy na boisku 15 marca, a kibice zapamiętali jego występ głównie z tego, że nie pozwolił Ernestowi Muciemu wykonać rzutu wolnego. Okoliczności łagodzące? Uraz kolana, o którym się nie mówiło. Serb przez dłuższy czas grał z bólem, bo trenerzy potrzebowali go na boisku, a nie mieli kim zastąpić. Jak się jednak w końcu okazało, nie był niezbędny.

4. Czesław Michniewicz

Trener, za którego rządów drużyna wpadła w największy kryzys.
To jego Dariusz Mioduski obarczył winą za niepowodzenia. To w końcu on przygotowywał drużynę do sezonu i prowadził w trakcie pierwszej części rozgrywek. W takich sytuacjach zawsze ocenia się przede wszystkim pracę szkoleniowca i zwykle na jego barki składa odpowiedzialnosć. Co konkretnie można zarzucić obecnemu selekcjonerowi? Przede wszystkim całkowite podporządkowanie przygotowań pod eliminacje do europejskich pucharów. Legia trenowała tak, by być w najwyższej formie podczas meczów z Bodø/Glimt, Dinamem Zagrzeb i Slavią Praga. W krajowych rozgrywkach odpoczywała, grali rezerwowi, przekładano mecze. Trudno powiedzieć, czy trener miał plan, jak pogodzić występy na trzech frontach, a jeśli tak, to czemu nie udało się go wdrożyć. Ponadto, w obliczu tego co wypłynęło później, wydaje się, że Michniewicz był zbyt pobłażliwy dla zawodników sprawiających problemy i nie zareagował dostatecznie mocno, by ich zdyscyplinować, gdy jeszcze był na to czas.
Równocześnie większość tych zarzutów można obalić. Trener niejednokrotnie podkreślał bowiem, że awans do fazy grupowej był przy Łazienkowskiej swoistą obsesją, a jednocześnie koniecznością. Do jego realizacji nie otrzymał jednak odpowiednich narzędzi - co najmniej równorzędnych następców odchodzących zawodników i wzmocnienia mobilności w środku boiska. Piłkarze, którzy trafili do Legii zwykle nie byli gotowi do gry (Josue, Rose), łapali urazy (Abu Hanna), chorowali (Johansson). Zespół stracił Juranovicia i Kapustkę (kontuzja), a nie pozyskał nikogo, kto pasowałby Michniewiczowi do taktyki. Tę trzeba było więc modyfikować, podczas gdy nie było na to czasu w trakcie gry co trzy dni. Tak jak do takiej rywalizacji nie była gotowa zarówno kadra (za wąska), jak i poszczególni piłkarze wydawali się mieć problem mentalny oraz fizyczny z pogodzeniem rozgrywek krajowych z europejskimi. Jednocześnie liczył na profesjonalizm piłkarzy, w szczególności nowo pozyskanych, którzy cieszyli się niemal ślepym poparciem klubowych władz.

5. Artur Boruc

Jest legendą polskiej piłki, a jednocześnie legionistą.
Z jego powrotem do Warszawy przed dwoma laty wiązano wielkie nadzieje i trzeba przyznać, że raczej im podołał. W minionym sezonie jednak mierzył się w Legii też z poważnymi problemami. Gdy wydatnie pomógł zespołowi awansować do Ligi Europy, był wtedy przecież jednym z najlepszych graczy, okazało się, że w jego nowym kontrakcie nie znalazły się przepisy, na które się umawiał z klubem, gwarantujące mu stosowne premie z tego tytułu. Zbiegło się to w czasie z problemami bramkarza z kręgosłupem, w efekcie czego Boruc nie grał przez dwa miesiące. Wrócił, Legia w końcu wygrała, ale z szatni płynęły głosy, że 42-latek żył nie do końca w drużynie, był z nią, ale jakby nieco obok, miał swój świat i swoim zachowaniem nie pomagał. Zaczęło się od kontrowersyjnej aktywności w mediach społecznościowych, w której nie zawsze parlamentarnie komentował rzeczywistość. Skończyło na uderzeniu rywala z Warty, sprokurowanym karny, czerwonej kartce i trzech meczach zawieszenia. Potem Vuković nie widział go już w zespole.
Boruc trenował mało, a jak już to kiepsko (zdarzyło się, że w czasie zajęć zastąpił go trener bramkarzy Jan Mucha), za to jeździł na wyjazdy z kibicami Legii. W międzyczasie wypłynęła sprawa 25 tys. zł. kary, którą nałożyła na niego Komisja Ligi, a której nie miał zamiaru zapłacić. Być może dlatego, że inaczej się umawiał z klubem w kwestii kar, zwykle przedmiot indywidualnych ustaleń, a przy Łazienkowskiej nie chcieli wyłożyć pieniędzy. Tego jednak nie wiemy. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w tej sytuacji przepisy zabraniają zawodnikowi gry. Pojawił się więc problem z pożegnaniem kończącego karierę bramkarza. Nie wiadomo, jak zostanie on rozwiązany, ale wiadomo, że nie tak miała się ta historia skończyć.
Podsumowując, Boruc wystąpił w 22 meczach, z czego aż w 13 latem 2021 r. Wtedy też znajdował się w wybornej formie, potem było już tylko gorzej. Co go usprawiedliwia? Na pewno okoliczności. Relacje z klubem nie były najlepsze, Borucowi wiele spraw się nie podobało, włącznie z polityką transferową. Poczuł się też oszukany, gdy okazało się, że nie otrzyma premii, na którą ustnie się umawiał. Niewykluczone więc, że miało to niebagatelny wpływ na jego podejście. Czy jednak nie mógł zachować się lepiej? Mógł, a nawet powinien, ale z drugiej strony taki właśnie jest Artur Boruc i takim kochają go kibice. Nie zmienia to jednak faktu, że po udanym starcie oczekiwania względem bramkarza były dużo większe.

6. Piłkarze Legii jako grupa

Często piszemy o prezesach, dyrektorach i trenerach, krytykujemy poszczególnych zawodników, a jednocześnie zapominamy, że koniec końców na boisko wybiega zespół piłkarzy. Legia, zwłaszcza jesienią, dysponowała niezłą piłkarsko grupą, która jednak po pierwszych niepowodzeniach rozsypała się jak domek z kart.
Dziwi to o tyle, że była trzon tej ekipy stanowili zawodnicy już z pewnym doświadczeniem. Tymczasem jak wpadli w korkociąg porażek, to nie umieli się z niego wydostać. Czemu? Może dlatego, że część z nich wpadła do Warszawy tylko na chwilę, jeszcze inni w ogóle nie chcieli tu trafić, byli też tacy, których bardziej zajmowało korzystanie z życia. Zabrakło przy tym charakternych liderów (części pozbyto się z klubu latem), a wiodące postaci szatni (Boruc, Jędrzejczyk) nie potrafiły pozbierać drużyny. W końcu przewodnikiem stada został trener Vuković i legioniści zaczęli przyzwoicie punktować. I to właśnie świadczy na ich korzyść. Można zatem powiedzieć, że klub i trenerzy nie potrafili odpowiednio wykorzystać ich potencjału, co udało się dopiero w rundzie rewanżowej. Poza tym sami się do Legii nie ściągnęli, ktoś ich wybrał, uznał za potrzebnych do poprawienia jakości. Niezależnie od tego, liczba zgromadzonych w tym okresie punktów, jak i wahania formy, wskazują jednak, że możemy mówić tylko o przeciętniakach, nieprzygotowanych mentalnie do gry przy warszawskiej presji walki o trzy punkty w każdej kolejce.

Przeczytaj również