Tak narodził się jeden z najlepszych obrońców na świecie. "Obrażałem go, wyzywałem, dostawał prosto w brzuch"

Tak narodził się jeden z najlepszych obrońców na świecie. "Obrażałem go, wyzywałem, dostawał prosto w brzuch"
Fotografo01 / IPA / Sipa / PressFocus
Mógł zostać absolutną legendą Juventusu, gdyby nie popadł w konflikt z Maxem Allegrim. Zaatakował złodzieja uzbrojonego w pistolet, a jego bronią na boisku były czosnkowe cukierki. Nie bez powodu stał się jednym z ulubionych piłkarzy Pepa Guardioli, choć ten nigdy go nie trenował. Leonardo Bonucci, człowiek który miał być gorszy od Andrei Ranocchii, a stał się jednym z najlepszych obrońców w historii “Starej Damy” oraz reprezentacji Włoch. W kadrze stuknęło mu właśnie 100 spotkań.
Tercet obrońców Giorgio Chiellini, Leonardo Bonucci, Andrea Barzagli przez lata był jednym z największych atutów Juventusu. Murem nie do przebicia dla rywali. W sezonie 2015/16 “Stara Dama” w całych rozgrywkach Serie A straciła zaledwie 20 bramek, z czego tylko 6 na swoim boisku, w 19 meczach. Bonucciego już wtedy uznawano za czołowego obrońcę świata, jednak jeszcze kilka lat wcześniej mało kto uwierzyłby, że “Leo” będzie w stanie wejść na taki poziom.
Dalsza część tekstu pod wideo

Młodzi zdolni

Wierzył w to jednak Giampiero Ventura, w sezonie 2009/10 trener Bari. Późniejszy selekcjoner reprezentacji Włoch postawił wówczas na duet młodych obrońców, Leonardo Bonucci - Andrea Ranocchia, i już wtedy wieszczył im świetlaną przyszłość.
- Obaj mogą celować w grę dla wielkich klubów, być może nawet najlepszych. Jeśli nie zawiodą oczekiwań to kto wie, być może wywalczą sobie nawet miejsce w reprezentacji - chwalił defensorów włoski trener.
Choć i on jak widać nie w pełni zdawał sobie sprawę z potencjału Bonucciego. Leonardo nie tylko zdołał osiągnąć poziom “Azzurrich”, ale wręcz stał się dla niej jednym z punktów odniesienia. W ostatnim spotkaniu - przeciwko Irlandii Północnej - osiągnął kamień milowy, który jest pisany niewielu; rozegrał setne spotkanie w reprezentacji. Więcej meczów w historii “Squadra Azzurra” rozegrali tylko: Giorgio Chiellini (105), Dino Zoff (112), Andrea Pirlo (116), Daniele De Rossi (117), Paolo Maldini (122), Fabio Cannavaro (136) oraz Gigi Buffon, który dobił do gargantuicznej liczby 176 spotkań.
Tymczasem w czasach Bari to Andrea Ranocchia uchodził za tego bardziej utalentowanego stopera. I to po nim prędzej spodziewano się, że może zostać filarem włoskiej kadry.
- Andrea był wtedy lepszy od Bonucciego, miał w sobie coś więcej pod względem taktycznym, był też silniejszy pod względem fizycznym - wspomina Giampiero Ventura. - Mógłbym się wtedy założyć, że to Ranocchia będzie miał większą karierę, nawet jeśli Leonardo przeważał pod względem technicznym - twierdził włoski trener.
Duet dobrze zapowiadających się obrońców Bari został rozdzielony. Ranocchia trafił do Interu, który to w nim dostrzegł większy potencjał. I popełnił błąd. Nie po raz pierwszy zresztą w Mediolanie nie docenili możliwości Leo Bonucciego. Młody obrońca trafił co prawda do “Nerazzurrich”, jednak kilka lat wcześniej, jako osiemnastolatek wypatrzony w malutkim Viterbese. Oddano go jednak po jakimś czasie bez większego żalu do Genoi, jako część wymiany za Diego Milito oraz Thiago Mottę.
Andrea Ranocchia zrobił karierę dość umiarkowaną - nigdy nie stał się kluczowym, pewnym elementem Interu, za to został czasowo obiektem szyder i memów. Bonucci prześcignął go przynajmniej o dwie długości, choć nie od razu. Jego początki w Juventusie wskazywały wręcz na to, że działacze “Starej Damy” dali się nabrać i ściągnęli piłkarza, który nigdy nie wejdzie na poziom godny ambicji tego klubu.

Obrońca z żabą w kieszeni

Leonardo co prawda z miejsca wszedł do pierwszego składu “Bianconerich”, jednak była to zupełnie inna drużyna niż ta, którą kojarzymy z seryjnego zdobywania mistrzostw Włoch. Juventus zawodził na każdym froncie. W Lidze Europy odpadł w rozgrywkach grupowych po sześciu remisach, w tym dwóch z Lechem Poznań. W Serie A zajął dopiero siódme miejsce, a lista blamaży była naprawdę długa. Porażki z Bari, Palermo, Parmą, Lecce, remisy z Ceseną, Lecce i Catanią - to stanowiło wówczas chleb codzienny ich kibiców.
Zawodził też sam Leo Bonucci, który grał tak, jakby miał żabę w kieszeni. Jeśli pod bramką Juventusu dochodziło do jakiejś kuriozalnej sytuacji, to z reguły był w nią zamieszany właśnie on. Bramki po rykoszetach, odbijanie piłki ręką, błędy w kryciu i trzymaniu linii - młody obrońca regularnie miał pecha lub podejmował złe decyzje prowadzące do utraty bramki. Bardzo szybko pojawiły się głosy, że ponad 15 milionów euro zapłacone Bari “Stara Dama” wyrzuciła w błoto, nabierając się na potencjał, którego tak naprawdę nigdy nie było.
Sytuacja poprawiła się w drugim sezonie Bonucciego, już po przyjściu na ławkę trenerską Antonio Conte, kiedy cała drużyna wyglądała na dużo lepiej zorganizowaną, funkcjonowała jako zespół i ostatecznie sięgnęła po mistrzostwo Włoch. Jednak nawet wtedy Bonucci nie wyglądał na pewnego obrońcę i niewiele brakowało, by zawalił Juventusowi to Scudetto. W lutowym meczu z Milanem, bezpośrednim rywalem w walce o prymat w Italii, Włoch podał piłkę w tak niefrasobliwy sposób, że przejął ją przed polem karnym Robinho, podał do Antonio Nocerino, a ten uderzył z dystansu. Piłka nie dość, że wpadła do siatki, to jeszcze zrobiła to rykoszetem po tym, jak odbiła się od pleców Bonucciego.
Włochowi wciąż zarzucano wtedy, że jest zbyt miękki, nieskoncentrowany, nie posiada odpowiedniej determinacji i popełnia zbyt wiele prostych błędów. A on krótko później stał się czołowym obrońcą Europy. Pep Guardiola twierdził, że to jeden z jego ulubionych piłkarzy na świecie, a Jose Mourinho mówił, że Leo, w duecie z Giorgio Chiellinim, mógłby udać się na Harvard, żeby uczyć tego, jak być środkowym obrońcą. Jakim cudem?

Mentalny żołnierz

Być może kluczowa była zmiana, która nastąpiła w głowie piłkarza, a jej autorem był Alberto Ferrarini - jego trener mentalny, choć sam tytułował się raczej jako “duchowy przywódca”. Zakazał Bonucciemu używania wyrażeń takich jak “nie mogę” i jakichkolwiek innych negacji. Jak sam opowiada, stworzył z niego prawdziwego wojownika, żołnierza, który miał wychodzić na boisko z myślą, że zatrzyma każdego przeciwnika. Choć metody miał bardzo kontrowersyjne.
- Przez lata zabierałem Bonucciego do piwnicy, pod ziemię, w ciemności. Tam obrażałem go na wszystkie możliwe sposoby. Oceniałem, wyzywałem. Jeśli chociaż spróbował na mnie spojrzeć, dostawał cios prosto w brzuch - opowiadał Włoch. - Po co to wszystko? Aby przestać przejmować się ocenami, by Leo zawsze pozostawał skupiony i ignorował wszystko, co jest dookoła niego. Właśnie tak zacząłem zamieniać go w żołnierza.
Osobisty trener motywacyjny miał zresztą w arsenale także inne ciekawe pomysły. Takie jak na przykład jedzenie czosnku przed meczem.
- W sobotę spędziliśmy trzy godziny w hotelu, aby odpowiednio przygotować się do batalii. Gdy skończyliśmy nasze rutynowe zabiegi, podałem mu czosnek i kazałem zjeść go przed meczem - opowiadał Ferrarini o tym, jak przygotowywał Bonucciego przed jednym z kluczowych spotkań sezonu. Twierdził, że setki lat wcześniej żołnierze jedli czosnek, by być silnymi, zdrowymi i skupionymi na celu. - Chciałem, żeby Bonucci wrócił do korzeni i także poczuł tę moc. Powiedziałem mu, że ma dmuchać w twarz Tottiego i Gervinho - dodał.
Jak dziwnie by te sposoby na zbudowanie Bonucciego nie brzmiały, ewidentnie zdały próbę. A nawet próby. Włoch musiał radzić sobie w czasie kariery nie tylko z problemami na boisku, ale też tymi znacznie bardziej istotnymi - poważnie zachorował jego dwuletni syn. Życie dziecka było zagrożone, chłopiec przeszedł operację, przynajmniej dwukrotnie trafiał na oddział intensywnej terapii. Mimo tak trudnej sytuacji w życiu prywatnym, Bonucci nigdy na boisku nie pokazał słabości. Zrobił to tylko podczas zgrupowania reprezentacji Włoch, gdy z dzieckiem było już wszystko w porządku.
- Są w życiu rzeczy ważniejsze od nieudanego wślizgu - stwierdził, po czym zakrył w twarzy dłoniach, po których pociekły łzy.
Pod względem mentalnym stał się człowiekiem nie do ruszenia, nie tylko na murawie. Wojownicze zapędy przełożył także na życie codzienne. Pewnego dnia został napadnięty pod salonem Ferrari, a napastnik z pistoletem w ręku zażądał od niego zegarka. Bonucci nie dość, że mu go nie oddał, to jeszcze uderzył go, a potem gonił aż ten wskoczył na skuter i odjechał ze swoim wspólnikiem. Czy było to odważne, czy głupie - na ten temat można dyskutować, natomiast z pewnością pokazało to jego mentalność wojownika. Czysto boiskowo natomiast pomogło mu na pewno przybycie Antonio Conte, który jak nikt potrafi wpłynąć na podejście swoich zawodników.
- Jego pojawienie się w Turynie było darem od Boga. Byliśmy jak żołnierze na jego zawołanie - wspominał Bonucci.

Pomocnik wśród obrońców

Przybycie Conte było także ważne pod względem rozwoju czysto piłkarskiego. Włoski trener wprowadził ustawienie z trójką środkowych obrońców i miało to niebagatelny wpływ na rozwój Leonardo Bonucciego, który stał się wręcz drugim rozgrywającym drużyny, ustawionym w linii defensywy. Jego długie przerzuty na skrzydła i asysty prostopadłymi podaniami z okolic środka boiska stały się wręcz znakiem rozpoznawczym Włocha, zarówno w klubie, jak i w reprezentacji.
Obrońca Juventusu nie ukrywa zresztą, że z piłką u nogi czuje się wybornie i chciałby kiedyś spróbować się w innej roli.
- Zaczynałem jako pomocnik i wciąż mam spore umiejętności w podawaniu piłki, ale to zupełnie inne tempo gry. Kusi mnie jednak, żeby sprawdzić się w tej roli - opowiadał Bonucci.
Dość zresztą powiedzieć, że kiedy “Starą Damę” opuszczał Andrea Pirlo, to kibice drużyny z Turynu zastanawiali się, czy środkowy obrońca nie mógłby po prostu zająć jego miejsca.
W zestawieniu z Giorgio Chiellinim, obrońcą wręcz skrajnie różnym, mocnym fizycznie, grającym ostro i bezpośrednio, Leonardo stworzył zestawienie wręcz idealne, które sięgało perfekcji, gdy grali w zestawieniu z Andreą Barzaglim, łączącym w sobie cechy obu piłkarzy. W trójkę stworzyli być może najmocniejszą defensywę w historii Juventusu, z pewnością jedną z najlepszych w historii futbolu, a sam Leonardo Bonucci był pewniakiem do tego, by stać się legendą “Juve”, wspominaną przez dekady. Zwłaszcza, że był w doskonałych stosunkach z ultrasami Juventusu i kiedy nie mógł grać, widywano go razem z nimi na turyńskiej “Curva Sud”.

Skaza

Niestety Włoch popadł w konflikt z Massimiliano Allegrim. Podczas spotkania z Palermo w sezonie 2016/17 między trenerem Juventusu a Bonuccim doszło do pyskówki. - Zamknij się głupku, spier***** - krzyczał Allegri, a obrońca odwdzięczył mu się poradą, by szedł do diabła. Sytuacja w kolejnych tygodniach tylko się pogorszyła, co skończyło się tym, że obrońca spędził ważny mecz Ligi Mistrzów z Porto na trybunach - do tego na barowym krzesełku, dostawionym z boku obok siedzeń na loży.
Allegri i Bonucci nie doszli do porozumienia, a Włoch ostatecznie odszedł do Milanu i przynajmniej w pewnym stopniu stracił na uznaniu. Nazywano go zdrajcą i wężem, a sytuacji nie pomogła jego sztandarowa cieszynka i stuprocentowe zadowolenie po tym, jak strzelił gola Juventusowi. Po powrocie do Turynu jego sytuacja, z czasem, stopniowo się poprawiła, jednak nie weszła i nigdy już nie wejdzie na ten poziom uwielbienia, na jakim była wcześniej.
Jednak pod względem piłkarskim trudno Bonucciemu coś zarzucić. Do dziś jest kluczowym obrońcą Juventusu i gdy obaj są zdrowi, tworzy z Giorgio Chiellinim najlepszy duet na środku defensywy. Zarówno w klubie, jak i w reprezentacji.

Przeczytaj również