Tak Niemcy i Austriacy ustawili mecz na mundialu. "Hańba w Gijon" znów na tapecie. "Wynoście się. Kryminał."

Tak Niemcy i Austriacy ustawili mecz na mundialu. "Hańba w Gijon" znów na tapecie. "Wynoście się. Kryminał."
ilfdez/shutterstock.com
Czy dojdzie dziś do zaprzeczającej sportowej rywalizacji powtórki sprzed lat? Austriacy deklarują, że to niemożliwe. Prawie cztery dekady temu oszukali cały świat, własnych fanów, zniszczyli marzenie Algierii. Ich mecz z RFN zyskał sobie miano “Hańby w Gijon”. Z tego też względu dzisiejsze starcie z Ukrainą, w którym remis da awans obu zespołom, będzie bardzo pilnie obserwowane.
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem dostaje się Austrii. Cóż, sami sobie winni. To dzięki nim i Niemcom 39 lat temu organizatorzy dużych turniejów piłkarskich musieli zmienić format rozgrywek, tak, aby ostatnie mecze danej grupy nie mogły być rozgrywane o tej samej porze. O tej zmianie przesądził jeden mecz, jedna nieprzemyślana decyzja, hańbiące tę dyscyplinę sportu spotkanie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Niedocenieni kontra zadufani

Mundial 1982. Hiszpania. Ekspansja Pucharu Świata pozwoliła na udział w turnieju 24 zespołom, otworzyła więc podwoje dla mniej znanych ekip z rozwijającego się świata. Jednak w przypadku Algierii ich występ był czymś więcej niż tylko pokazem nowej kultury, świeżym spojrzeniem na piłkę. “Pustynne lisy” dwa lata wcześniej zajęły drugie miejsce w Pucharze Narodów Afryki, a przed turniejem wygrały sparingi z Realem Madryt, Benfiką i Irlandią. Do reszty zespołów z mundialu dochodziły informacje, że rywala trzeba będzie potraktować bardzo poważnie. Ale nie do wszystkich.
Algieria na pierwszy ogień dostała potentata. Niemcy. Mistrzowie świata sprzed 8 lat i aktualni “władcy” Starego Kontynentu. Ich skład aż roił się od znakomitości: od Karla-Heinza Rummenigge poprzez Horsta Hrubescha, aż do Paula Breitnera. I te same gwiazdy kompletnie pokpiły sprawę. Pozostając nieświadomi zagrożenia, jakie mogą stworzyć reprezentanci państwa Maghrebu, z samozadowoleniem odmawiali jakichkolwiek konkretnych przygotowań wobec swoich pierwszych przeciwników. Zamiast tego spędzali czas na przedmeczowych konferencjach prasowych, wyśmiewając Algierię i przechwalając się, jak będą celebrować gole:
- Siódmą bramkę zadedykujemy naszym żonom, ósmą naszym psom - mało dyplomatycznie stwierdził Breitner.
Na podobną uwagę pokusił się również Jupp Derwall, trener Niemców, bardzo pewny swego:
- Jeśli przegramy ten mecz, rzucę się do Morza Śródziemnego.
Nie było dedykacji dla żon, ani dla psów, jedną bramkę dla faworyzowanych Europejczyków zdobył Rummenigge, ale nie wystarczyła nawet do remisu. Derwall też postanowił oszczędzić swoje życie, mimo kompromitującej porażki 1:2. Prasa nie zostawiła na nim i na jego podopiecznych suchej nitki. “To jak zatonięcie Titanica!” - grzmiało “Sueddeutsche Zeitung”, a trener posypał głowę popiołem na pomeczowej konferencji, mówiąc “że nie wie, co się wydarzyło”. Później przyznał się, że miał zebrane informacje i kasety wideo z gry rywali, ale nie zdecydował się na przedstawienie ich piłkarzom, z obawy o… wyśmianie w szatni. Fakt, faktem Algierczycy zrobili wielki krok do wyjścia z grupy.

Sąsiedzki skandal

Później wprawdzie nie aż było tak dobrze. Po niespodziewanym pogrążeniu Niemców nastąpiła porażka 0:2 z Austrią, ale znów w ostatniej kolejce Afrykanie z północy potwierdzili siłę i wyeliminowali Chile, wygrywając 3:2. Awans do drugiej rundy grupowej miał być jedynie formalnością. Musieli jednak czekać na wynik ostatniego meczu grupy B, w którym RFN mierzył się z austriackimi sąsiadami. Algierię premiował niemal każdy wynik, z wyjątkiem wygranej Niemców jedną lub dwiema bramkami. Nikt nie spodziewał się, że ten wytrych zostanie użyty.
To nie lata 50. czy 60., kiedy pod nieobecność kamer lub publiczności można było sparodiować wydarzenie sportowe i ustawić spotkanie. Zawodnicy musieli przynajmniej sprawiać jakieś pozory uczciwej walki. Wszystkie spotkania pokazywano na żywo, z komentarzem, z analizami. Tymczasem telefony na linii Berlin-Wiedeń grzały się do czerwoności. Podobno o tym, co ma nastąpić na murawie stadionu w Gijon, zdecydowali najwyżsi oficjele dopiero na kilka minut przed meczem. A zdarzyła się historia.
W 10. minucie piłkarze “Die Mannschaft” objęli prowadzenie po golu Horsta Hrubescha. Tym samym “widowisko” praktycznie się skończyło. Co oglądali kibice przez następnych 80 minut? Podania, podania i jeszcze raz podania. Pojedyncze długie piłki rozgrywano na połowie przeciwnika, bez większych konsekwencji. Spacerowe tempo, dreptanie, praktycznie żadnej intensywności. Europejscy sąsiedzi spędzili resztę meczu cynicznie “tocząc się” do wzajemnie korzystnego wyniku, podczas gdy kibice na trybunach z oburzenia odchodzili od zmysłów. Wielu Hiszpanów swoje obrzydzenie wyrażało okrzykami: “Wynoście się!”, “Niech się jeszcze pocałują!”, inni skandowali “Algieria! Algieria!”. Wściekli algierscy fani, których również nie brakowało, machali w kierunku graczy banknotami.
Liczne grono obserwatorów łapało się za głowy. Zachodnioniemiecki komentator ARD Eberhardt Stanjek w pewnym momencie odmówił komentowania meczu:
- To, co tutaj się dzieje, to hańba, która nie ma nic wspólnego z piłką nożną. Możecie mówić, co chcecie, ale nic nie usprawiedliwia tego zachowania - stwierdził, po czym zamilkł na długie minuty.
Austriacki komentator Robert Seeger poprosił widzów o wyłączenie telewizorów. George Vecsey, dziennikarz “New York Times”, postawił niezbyt spektakularną tezę, że zespoły “wydają się współpracować”, choć dodał też zachowawczo, że udowodnienie tego faktu byłoby niemożliwe. Najdalej poszła lokalna gazeta “El Comercio”, która wydrukowała raport ze spotkania w rubryce kryminalnej.
Po trwającej 90 minut hańbie zachodnioniemieccy gracze wrócili do hotelu, gdzie spotkali wzburzonych fanów, którzy ciskali w nich jajkami i butelkami. Ci z kolei dobrze się przygotowali na konfrontację, bo zrewanżowali się “bombami wodnymi”. Nie mieli żadnych wyrzutów sumienia, ba, twierdzili, że wszystko załatwili w zgodzie z duchem gry. Największą bezczelnością jednak popisał się szef delegacji austriackiej, niejaki Hans Tschak. Uwaga, bo cytat naprawdę robi wrażenie:
- Oczywiście, że dzisiejszy mecz był rozgrywany taktycznie. Jeżeli 10 tysięcy “synów pustyni” ze stadionu chce wywołać z tego powodu skandal, to pokazuje tylko, że mają za mało szkół. Jakiś szejk wyszedł z oazy, powąchał atmosferę mistrzostw po 300 latach i uważa, że może otworzyć gębę - rzucił do dziennikarzy i zarechotał.

(R)ewolucja w przepisach

Szybko stało się jasne, że wszelkie protesty nie mają sensu. Spalono je w kominku władz FIFA. Apelację Algierii odrzucono po trzyipółgodzinnym meetingu, na którym komitet organizacyjny światowej centrali piłkarskiej uznał, że wynik “nie może zmienić żadne ciało zewnętrzne”. Dlaczego? Bo nie.
Następnie FIFA zapewniła, że w kolejnych rozgrywkach ostatnie mecze grupowe będą rozgrywane jednocześnie, co, nawiasem mówiąc, powinni wziąć pod uwagę już przy okazji wcześniejszego mundialu, w 1978 roku, po kontrowersyjnym zwycięstwie Argentyny nad Peru 6:0. Kiedy bilans bramkowy zastąpiono wynikami bezpośrednimi, pojawiła się szansa na teoretyczne przywrócenie sprawiedliwości. Teoretyczne, bo Włosi nadal pamiętają Euro 2004 i to, co zrobili między sobą Skandynawowie z Danii i Szwecji, już nie mówiąc o wstydliwym “polsko-japońskim pakcie o nieagresji” z ostatnich minut mistrzostw świata sprzed trzech lat.
Dziś Austriacy zarzekają się, że nie rozważają remisu w ostatnim meczu grupy C z Ukrainą. Podział punktów mógłby pomóc obu drużynom w awansie, ale przywoła też, słusznie, wspomnienia z niechlubnej “Hańby z Gijon”:
- Gra o jeden punkt byłaby niewłaściwą taktyką pod każdym względem - powiedział prezes Austriackiego Związku Piłki Nożnej Leo Windtner, dodając: - Najlepiej nawet o tym nie dyskutować. To jest historia i nie wracajmy do tego.
Pozostaje trzymać za słowo, nie zapominając jednak, że historia lubi się powtarzać. Czasem wielokrotnie i nierzadko z bohaterami tych samych krajów.

Przeczytaj również