Drugi raz Włosi nie mogą popełnić tego samego błędu. "Tym razem ich to nie uratuje"

Drugi raz Włosi nie mogą popełnić tego samego błędu. "Tym razem ich to nie uratuje"
Han Yan/Xinhua/PressFocus
Włoski futbol przez wiele lat kojarzył się przede wszystkim z uwielbieniem defensywy i przeszkadzaniem rywalom w zdobywaniu bramek. Pragmatyzm, cynizm, cwaniactwo. Reprezentacja Roberto Manciniego znajduje się na przeciwnym biegunie - swoją grą potrafi porywać i cieszyć także postronnych widzów, a nie tylko pasjonatów piłkarskich szachów. I ten styl być może zaprowadzi ich do upragnionego mistrzostwa Europy.
To oczywiście pośredni efekt zmian, jakie zachodzą w ostatnich latach we włoskiej piłce. Wśród trenerów nowego pokolenia już mało kto zdecydowanym ruchem przesuwa wajchę w kierunku gry defensywnej. Panuje chęć grania w sposób odważny i przekłada się to na widowiskowość całej Serie A. W sezonie 2020/21 średnio padało 3.06 bramki na mecz - co jest najwyższym wynikiem od 1951 roku. Dla porównania, dekadę wcześniej we Włoszech strzelano średnio 2.51 gola na 90 minut gry.
Żeby jeszcze dokładniej to uplastycznić, w La Liga zdobywano 2.51 bramki na mecz, w Premier League 2.69, a w Bundeslidze 3.03. Innymi słowy, wśród czołowych lig najwięcej goli padało w lidze, która jeszcze do niedawna była uważana za najbardziej nudną i najmniej obfitującą w gole spośród TOP 4 w Europie. W kraju, którego główne piłkarskie pióro ostatnich kilkudziesięciu lat, słynny dziennikarz Gianni Brera, mówił: “perfekcyjny mecz to taki, w którym pada wynik 0:0”.

Dalecy od perfekcji

7:2, 7:1, 7:0, 6:2. Tak w rozgrywkach 2019/20 bawiła się na włoskich boiskach Atalanta Bergamo, najbardziej jaskrawy przykład przemiany, jaka nastąpiła w Calcio. Klub nie tylko zdrowy finansowo, budowany w odpowiedzialny sposób i doskonale się rozwijający, ale przede wszystkim posiadający klarowną filozofię, którą wpoił w nim Gian Piero Gasperini. Grunt to atakować i strzelić o jedną więcej niż rywale.
A takich “Gasperinich” w Serie A jest coraz więcej. Roberto De Zerbi sprawił, że małe Sassuolo było jednym z najprzyjemniejszych do oglądania zespołów w całej lidze, a w nagrodę otrzymał propozycję przejęcia Szachtara Donieck. Vincenzo Italiano utrzymał beniaminka Spezię grając przyjemnie dla oka, czasem utrzymując posiadanie piłki na poziomie ponad 70% i starając się atakować nawet, gdy rywalem był Juventus. I również otrzymał za to nie tylko powszechne uznanie, ale też konkretną “premię” - został nowym trenerem Fiorentiny.
Poza Atalantą granicę 80 goli przekroczyły też Napoli Gennaro Gattuso oraz Inter Antonio Conte, a zdecydowanie lepiej z przodu niż w defensywie wyglądała chociażby Roma prowadzona przez Paulo Fonsecę. Wcześniej piewcami gry ofensywnej byli chociażby Eusebio Di Francesco w Sassuolo, Maurizio Sarri w Napoli, czy Fabio Liverani w Lecce.
- Nie możemy już grać defensywnie, murować, uczyć jak przede wszystkim nie popełnić błędu. Młode pokolenie Włochów jest inne - chce ryzykować, wyjeżdżać, eksperymentować. To inna generacja - przekonywał dyrektor akademii Atalanty.

Odrodzenie

Ten powiew świeżości we włoskiej piłce przełożył się także na reprezentację. “Azzurri” kompletnie skompromitowali się podczas eliminacji do MŚ 2018, w barażowym dwumeczu ze Szwecją nie zdobyli ani jednej bramki, a Giampiero Ventura stał się symbolem tego, co przez lata było złe w Italii. Starych metod, nienadążania za nowoczesną piłką, braku inwencji i kreatywności, a przede wszystkim odwagi w stawianiu na nowych, młodych zawodników. Dość powiedzieć, że goniąc wynik postanowił wpuścić na boisko Daniele De Rossiego zamiast Lorenzo Insigne, co wyprowadziło z równowagi nawet ówczesnego piłkarza Romy.
Poszukiwania nowego selekcjonera trwały pół roku, a reprezentację Włoch traktowano jak gorący kartofel, którego nikt nie chciał się dotknąć, żeby nie popsuć sobie CV. Włosi miieli dziurę pokoleniową, starzy mistrzowie przeszli na emeryturę, a ich następców nie było widać. Dość powiedzieć, że na mistrzostwach Europy w 2016 roku w pierwszym składzie na mecz z Belgią w środku pomocy wybiegli Emanuele Giaccherini (31 lat), Marco Parolo (31 lat) oraz Daniele De Rossi (33 lata), a z ławki mogli ich zmienić Stefano Sturaro i 34-letni Thiago Motta, dumnie noszący na plecach symboliczną “10”. Kompletny upadek.
Reprezentację ostatecznie przejął Roberto Mancini i odmienił ją jak za pomocą magicznej różdżki. Stała się zdecydowanie młodsza i bardziej ofensywna, zaczęli się w niej regularnie pojawiać piłkarze także z mniejszych klubów. Mancini dał szansę Mattii Zaccagni z Hellasu, Nicolo Zaniolo, gdy ten jeszcze nawet nie grał regularnie w Romie, Nicolo Barelli, kiedy ten występował w Cagliari, a na EURO powołał 21-letniego Giacomo Raspadoriego z Sassuolo, który nawet nie zadebiutował wcześniej w kadrze. Wewnątrz reprezentacji powstała z czasem kapitalna atmosfera, o której mówi każdy z piłkarzy, niezależnie od tego, czy jest jej gwiazdą, czy rezerwowym.
- Cała grupa jest zjednoczona, w powietrzu czuć coś wyjątkowego. Jasne, że chciałbym grać, ale wystarczy mi bycie częścią tak wyjątkowej grupy - zachwycał się Francesco Acerbi, a Leonardo Bonucci twierdził, że jeszcze nigdy nie czuł w szatni takiej atmosfery.
Przede wszystkim jednak - reprezentacja Włoch zaczęła wygrywać.
31. Taką serią meczów bez porażki mogą pochwalić się Włosi - nawet biorąc pod uwagę średniej lub niskiej klasy rywali, to i tak jest liczba wręcz niesamowita. Najlepszy wynik w historii, lepszy od 26 za czasów Marcelo Lippiego oraz 30 reprezentacji Vittorio Pozzo z lat 40. Do tego 1168 minut bez utraty bramki (pobity rekord Dino Zoffa) i 12 spotkań wygranych z rzędu, z absurdalnym bilansem bramek 34:1.
EURO MECZ DNIA 1/4
wlasne

Piękni jak Włosi

Grupowych rywali Włosi rozjechali niczym walec, nawet wtedy, gdy wystawili ośmiu rezerwowych w ostatnim spotkaniu przeciwko Walii. Pełna kontrola, spokój, nieustanne atakowanie bramki rywali. Italia, w jakiej zauroczyli się nawet neutralni widzowie, a co dopiero kibice “Azzurrich”. To był po prostu zbiorowy show, który mógłby się nie kończyć, do tego okraszony indywidualnymi popisami.
Bohaterem meczu ze Szwajcarią po zdobyciu dwóch goli został Manuel Locatelli, powołany z Sassuolo - choć długo tam już nie posiedzi. Świetnie zaprezentował się jego klubowy kolega, wieczny “Książę Prowincji”, Domenico Berardi, który ku zaskoczeniu wszystkich wygryzł z pierwszej jedenastki Federico Chiesę. Jedyną bramkę z Walią zdobył Matteo Pessina, którego na tym turnieju nawet by nie było, gdyby nie kontuzja Stefano Sensiego. Leonardo Spinazzola? Żywe srebro, nieustannie napędzające akcje Włochów, człowiek który mógłby napisać poradnik jak powinien grać w ofensywie lewy wahadłowy.
Włosi z miejsca stali się jednym z czołowych faworytów turnieju, wychodziło im wszystko, grali ładnie i odważnie. Roberto Mancini i jego piłkarze byli wychwalani prawie przez wszystkich i stali się jedną z najbardziej lubianych drużyn na całym turnieju. I potem przyszedł mecz z Austrią.

Strach w oczach

Równie dobrze mogło to być ostatnie spotkanie Italii na całym turnieju. O ile pierwsza połowa była rozegrana na niezłym poziomie, o tyle druga była wręcz koszmarna jak na ich standardy. Wraz z upływem czasu Austria rosła i powoli, ale sukcesywnie przejmowała kontrolę nad tym, co działo się na boisku, a Włosi z każdą minutą grali coraz bardziej przestraszeni. Dwukrotnie ratował ich spalony, najpierw przy golu Marko Arnautovicia, a później przy faulu w polu karnym na Stefanie Lainerze.
Patrząc na to, jak bardzo Włochom drżały nogi, jak proste i głupie popełniali błędy - naprawdę trudno sobie wyobrazić, by tamtego wieczora byli w stanie podnieść się po straconej bramce. Już wcześniej ostrzegał przed tym Dino Zoff. - Entuzjazm przychodzi bardzo szybko, ale równie łatwo można go stracić - zauważał słynny włoski bramkarz. I miał rację. Włochy niesione serią zwycięstw, bitymi kolejnymi rekordami, rywalami, którzy wręcz bali się ich zaatakować, wyglądali niczym rzymscy gladiatorzy, gotowi zgładzić każdego rywala. Gdy Austria nie dość, że im się postawiła, ale wręcz zdołała ich momentami zdominować, nagle stali się zagubieni i niepewni, a zagrania, które wcześniej wykonywali z dziecinną łatwością, nagle urosły do miana wręcz niewykonalnych.

Wielkie cierpienie

Jednak i tym razem Włosi znaleźli swoich bohaterów - przede wszystkim w osobie Federico Chiesy, który odpowiedział na wezwanie Roberto Manciniego, gdy okazał się naprawdę potrzebny. We Włoszech odbiór tego meczu był wszędzie identyczny, w każdym podsumowaniu i wypowiedzi powtarzało się to samo słowo: cierpienie.
Zaznaczając, że Włosi byli wcześniej drużyną przepiekną i dominującą nie tylko w grupie mistrzostw, ale też w ostatnich latach, “Corriere dello Sport” w ten sposób opisał występ Azzurrich: - Stanęli oko w oko ze strachem i podeszli do niego w najlepszy możliwy sposób. Drżąc i cierpiąc, jednak nawet na moment nie tracąc przytomności.
Roberto Mancini sam także przyznał, że Włosi w drugiej połowie cierpieli fizycznie, jednak ostatecznie zasługiwali na to, by awansować, a tak trudny mecz może im dobrze zrobić. Co ciekawe, stwierdził też, że ze względu na styl gry Austrii oraz to, że był to pierwszy mecz poza fazą grupową, jego zdaniem miało to być najtrudniejsze spotkanie czekające Italię na całym turnieju. Jeszcze przed rozpoczęciem meczu w podobnym tonie wypowiadał się Leonardo Bonucci.
- Biorąc pod uwagę to jak grają, są zdecydowanie najtrudniejszym z dotychczasowych rywali. Czasem zdarzają się mecze, kiedy trzeba zagrać brzydko i skupić na determinacji, musimy być na to gotowi - ostrzegał Włoch.
“La Gazzetta dello Sport” po meczu z Austrią napisała, że potrzeba było aktu Wiary (Fede, jak Federico Chiesa), by wysłać Włochy do ćwierćfinału EURO 2020. I właśnie tej wiary, tego przekonania o własnej wartości i nietuzinkowych umiejętnościach, nie może Włochom zabraknąć w meczu z Belgią. Bo jeśli ponownie w siebie zwątpią, to tym razem może ich nie uratować chorągiewka sędziego liniowego.

EUROkupon

W meczu Italii z Belgią trudno wskazać faworyta, ale naszym zdaniem Włosi nie będą już cierpieć tak jak z Austrią. Ten najgorszy mecz turnieju mają za sobą. Przeciwko Belgom powinni być odświeżeni, podwójnie zmotywowani i znów lepiej zorganizowani. W dodatku ich rywale zagrają na 99% bez Edena Hazarda i być może bez Kevina De Bruyne.
Belgia to generalnie zagadka. Podopieczni Roberto Martineza wyeliminowali Portugalię, ale także - podobnie jak “Azzurri” - nie zachwycili. Też mieli trochę szczęścia. Ewentualny brak De Bruyne byłby ogromnym ciosem dla całego zespołu, choć oczywiście ofensywny ciężar spoczywa też na niesamowitym Romelu Lukaku. Na papierze to jednak Włosi zdają się być odrobinę silniejsi personalnie. Dlatego typujemy, że Italia zwycięzcy, zabezpieczając się na wypadek remisu i dogrywki zwrotem stawki.
Wcześniej zaś w pierwszym ćwierćfinale Szwajcaria zagra z Hiszpanią. Mecze poprzedniej fazy EURO 2020 z udziałem tych zespołów obfitowały w zwroty akcji i sporą liczbę goli. Spodziewamy się, że nie inaczej będzie tym razem. Obie ekipy lepiej czują się w ataku, z tyłu często popełniając niekiedy wręcz absurdalne błędy. Minimum trzy bramki w tym spotkaniu brzmią rozsądnie. Liczymy na szybką, widowiskową piłkę.
Poniższy kupon możesz obstawić w Fortunie, korzystając przy okazji z bonusów na EURO 2020. Jest to m.in. pierwszy zakład bez ryzyka o wartości 600zł! Kliknij TUTAJ, aby sprawdzić szczegóły promocji.
EURO KUPON 1/4 1
wlasne
Fortuna to legalny bukmacher, a gra u nielegalnych podlega karze. Pamiętaj, że hazard grozi uzależnieniem.

Przeczytaj również