To jego rekordy goni Robert Lewandowski. Gerd Mueller - "mały grubasek", który został wybitnym bombardierem

To jego rekordy goni Robert Lewandowski. "Mały grubasek", który został wybitnym bombardierem
youtube
W ostatnich miesiącach nazwisko Gerda Muellera wielokrotnie przewinęło się przez media sportowe z każdego zakątka świata. Większość wzmianek dotyczyła szans Roberta Lewandowskiego na pobicie rekordu trafień Niemca w jednym sezonie Bundesligi. Dziś już wiemy, że doskonała forma polskiego snajpera nie wystarczyła, aby choćby zbliżyć się do wyczynu legendarnego “Bombera Narodu”. A bilans 40 goli w trakcie pojedynczej kampanii ligowej to tylko wycinek z obfitej kariery utytułowanej legendy Bayernu.
W niektórych krajach od lat debata publiczna dotyczy wyboru najlepszego piłkarza w historii konkretnej reprezentacji. Argentyńscy konserwatyści zawsze staną po stronie Maradony, podczas gdy młodsze pokolenie raczej wybierze Messiego. Na rodzimym podwórku istnieją obozy zwolenników zarówno Zbigniewa Bońka czy innych piłkarzy sprzed lat, jak i kibiców Roberta Lewandowskiego. Niemcy zaś nie mają tego problemu. W historii “Die Mannschaft” nie ma, nie było i najprawdopodobniej nigdy nie będzie piłkarza na miarę Gerda Muellera.
Dalsza część tekstu pod wideo

Od ziemniaków po Bundesligę

- Bez tych wszystkich trafień Gerda, Bayern nie byłby tu gdzie jest. On stworzył fundamenty dzisiejszego pałacu. Przed nim byliśmy jak drewniana chatka - wspominał jeden z jego boiskowych partnerów, inny wybitny zawodnik, “Cesarz” Franz Beckenbauer.
Nim ścieżki karier obu panów zbiegły się w sercu Bawarii, Mueller robił w rodzinnych stronach to, co umiał najlepiej - odbierał rywalom chęci do gry. Krępa budowa ciała pomagała mu przerastać innych pod względem przygotowania fizycznego. Masywne nogi powodowały, że jego strzały mogły z powodzeniem rozrywać siatki. Według jednej z legend fizjonomię zawdzięczał sałatkom ziemniaczanym przygotowanych przez mamę. Są piłkarze, którzy na sukces muszą pracować latami, dopracowywać każdy detal w wachlarzu możliwości. Gerd był inny. On urodził się z darem od losu, a jego przeznaczenie wiązało się wyłącznie z podbiciem europejskich boisk.
Dość powiedzieć, że jako nieograny jeszcze nastolatek trafił do klubu z okolicy, TSV 1861 Nordlingen. Spoglądając w annały, z łatwością zauważymy przepaść dzielącą Muellera i rówieśników. Statystyki mówią, że ciągu sezonu 1963/64 napastnik zanotował 180 bramek. Zero na końcu tej cyfry nie zostało wciśnięte przez przypadek. Bombardier naprawdę zaliczył niemal 200 trafień na przestrzeni kilku miesięcy.
Osiągnięcia młodego napadziora oczywiście przykuły uwagę skautów z okolic. W kolejce po podpis stanął utytułowany monachijski klub, lecz nie Bayern, tylko TSV 1860. Gerd odrzucił tę propozycję, ponieważ zdawał sobie sprawę z ogromnej konkurencji w ataku znakomitej wówczas drużyny. Wybrał “Die Roten”, którzy mogli sobie pozwolić na ogrywanie młokosa - występowali wtedy na poziomie drugiej ligi. Z perspektywy czasu brzmi to absurdalnie, ale w pewnym momencie Gerd Mueller, Sepp Maier oraz Franz Beckenbauer grali na zapleczu Bundesligi. Bawarska machina z “Bomberem” u sterów nabierała rozpędu w swoim tempie.

Napastnik starej daty

Gerd Mueller bez cienia wątpliwości należy do ścisłej czołówki najlepszych graczy w historii. Gdyby jednak ktoś ośmielił się odpalić kompilację jego bramek, zapewne odszedłby od ekranu po jakichś kilku minutach. Ewentualnie zasnąłby, obserwując gol nr 300, który wyglądałby identycznie, jak poprzednich 299.
W nowoczesnym świecie futbolu pozycja nr 9 niebywale ewoluowała. Lewandowski, Suarez czy Benzema są odpowiedzialni za wykończenie, ale biorą także czynny udział w procesie kreacji, często dryblują, pracują na całej długości boiska. Tymczasem Mueller wychodził z założenia, że jego partnerzy powinni nosić “fortepian”, aby on miał okazję oczarować widzów kolejną symfonią, jeszcze jednym dubletem, hat-trickiem, indywidualnym majstersztykiem.
Porównywanie Gerda z napastnikami XXI w. nie ma sensu, ponieważ futbol nie przeszedł ewolucji, ale całkowitą rewolucję. Obecnie nawet średniej klasy zawodnik ma rozpisany precyzyjny plan treningowy, z góry ustalony każdy posiłek bogaty w mikro, makroskładniki i inne cuda wianki. Piłkarze sprzed lat, zamiast kalorii, liczyli co najwyżej wypite kufle, zjedzone wursty czy wypalone papierosy. Tschick Cajkovsky, który był jego pierwszym trenerem w Bayernie, nadał mu pieszczotliwy pseudonim “mały grubasek”. Przy wzroście wynoszącym 176 cm ważył ponad 80 kg.
Mueller miał to szczęście, że naturalny talent pozwalał mu na podbój Europy. Na drodze do wielkości nie stanęły hedonistyczny tryb życia i boiskowe lenistwo. Konia z rzędem temu, kto znajdzie jakikolwiek dowód na to, że Gerd kiedykolwiek uczestniczył w pressingu czy powrocie na własną połowę. Obserwatorzy z tamtych lat niejednokrotnie powtarzają, że “Bomber” nigdy nie opuszczał pola karnego rywali. Koczował w szesnastce, czekając aż akcja nabierze tempa, a on stanie przed okazją na postawienie decydującego stempla. Połowę bramek na mistrzostwach świata zdobył z odległości 5 metrów od linii bramkowej. Instynkt wykorzystywał do granic możliwości, co potwierdzają osiągnięte kosmiczne liczby w Bayernie oraz kadrze narodowej.

Pan Rekord

Przeskok z poziomu juniorskiego na zawodowy nie wywołał na nim żadnego wrażenia. W debiutanckiej kampanii zaliczył 33 gole, wprowadzając monachijczyków do najwyższej klasy rozgrywkowej. Królem strzelców Bundesligi po raz pierwszy został w 1967 r., gdy wykręcił skromną jak na siebie liczbę 28 bramek. Wystrzał formy nastąpił w latach 70., a wszystkie niemieckie drużyny ukłoniły się przed monachijską potęgą.
Wszyscy wiemy, że Lewandowski gonił rekord 40 trafień w jednym sezonie, ale mało kto wie, że najbliżej przebicia Muellera był… on sam. 40, 38 i 36 - to trzy najlepsze indywidualne rezultaty strzeleckie w rozgrywkach naszych zachodnich sąsiadów. Wszystkie ustanowił jeden człowiek. Ten sam zresztą, który wyrył swoje nazwisko złotymi zgłoskami na kartach historii futbolu. W trakcie kilkunastu sezonów spędzonych w Bawarii znalazł drogę do siatki 365 razy. Drugi w klasyfikacji Klaus Fischer miał na koncie prawie 100 trafień mniej. Spośród dwunastu sezonów spędzonych w niemieckiej ekstraklasie, w dziesięciu przekroczył barierę dwudziestu trafień. Nikogo nie zdziwił werdykt władz ligi, gdy w 2003 r. jednogłośnie wybrano go najlepszym zawodnikiem w dziejach Bundesligi.
Sam zainteresowany do wszystkich osiągnięć podchodził z dystansem. Żaden rekord nie wywołał przypływu pewności siebie czy nadmiaru tzw. wody sodowej. W tym momencie można przypomnieć sobie słowa Muellera po tym, jak Messi pobił jego wynik bramek zdobytych w roku kalendarzowym:
- Mój rekord przetrwał aż 40 lat, ale bardzo się cieszę, że pobił go najlepszy zawodnik świata. Czuję się z tego powodu wyróżniony. Messi jest niesamowitym zawodnikiem, oglądanie go to przyjemność. Mam nadzieję, że przez następne 40 lat nikt nie zbliży się do jego 91 goli - dodał 74-latek.

Duma narodu

Spektakularna postawa w koszulce “Die Roten” szła w parze z dyspozycją na arenie międzynarodowej. Wystarczy przytoczyć, że w drugim meczu w kadrze Mueller odprawił Albanię z bagażem czterech bramek. W 62 meczach dla “Die Mannschaft” wpisywał się na listę strzelców 68 (!) razy. Po kilkudziesięciu latach przegonił go Miroslav Klose, jednak napastnik z Opola dokonał tego za sprawą ponad dwukrotnie większej liczby meczów.
Gra na turniejach rangi mistrzowskiej nie wywoływała na nim nawet najmniejszego wrażenia. MŚ w 1970 r.? Tytuł króla strzelców ze sporym zapasem nad drugim w klasyfikacji Jairzinho. Na europejskim czempionacie dwa lata później nie spuścił z tonu. Dublet w finale przeciwko ZSRR wprowadził Niemcy do futbolowego raju. A to wciąż jedynie przedsmak dania głównego.
Mundial w 1974 r. przeszedł do naszej historii przez pamiętny “mecz na wodzie”. Ulewne deszcze we Frankfurcie spowodowały, że “Orły Górskiego” musiały zamoczyć skrzydła. W niekorzystnych warunkach odnalazł się, a któż by inny, Gerd Mueller. Decydujący gol wprowadził naszych rywali do turnieju finałowego. Nikogo raczej nie zszokuje fakt, że tam również brylował nieposkromiony bombardier.

Chwilowy upadek mentora

Triumf w 1974 r. zamknął rozdział pt. Mueller w reprezentacji. Napastnikowi nie spodobało się zachowanie dygnitarzy, którzy na bankiet po finale zakazali wstępu partnerkom piłkarzy. Gerd odebrał to jako osobistą potwarz i z kadrą pożegnał się zaledwie jako 28-latek. Możemy się tylko domyślać, ile trofeów dołożyłby do narodowej gabloty, gdyby zmienił zdanie i pojechał na kolejne turnieje.
Karierę w Bayernie także skończył przedwcześnie, ponieważ już w wieku 33 lat przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. W niezbyt prestiżowej ekipie Smith Brothers Lounge spokojnie odcinał kupony od jakże owocnej kariery. Zawieszenie butów na kołku niestety nie podziałało na niego kojąco. Nie poradził sobie z codziennością pozbawioną spotkań, treningów, okazji do świętowania sukcesów. Smutki zaczął topić w kieliszku, co doprowadziło go do alkoholizmu. Na szczęście Mueller, w przeciwieństwie do np. Paula Gascoigne’a, mógł liczyć na wsparcie z zewnątrz. W chwili słabości Bayern wyciągnął pomocną dłoń do klubowej legendy. Opłacono potrzebne leczenie oraz zaproponowano angaż w roli trenera drużyn juniorskich.
- Bayern to Gerd, a Gerd to Bayern. Jesteśmy jedną wielką rodziną i nie zostawimy ani jego, ani rodziny. W takich chwilach wsparcie jest niezbędne - mówił przed kilkoma laty Karl Heinz-Rummenigge. Co interesujące, jako menedżer juniorów sprawdził się idealnie. On był najlepszy po prostu we wszystkim, co dotyczyło futbolu.
- Gerd jest moim idolem. Gdy przybyłem do akademii, trafiłem pod jego skrzydła. Powiedział mi w jakich strefach powinienem się poruszać, żeby wykorzystać swoje atuty, że muszę cały czas atakować pole karne. Jestem mu wdzięczny, ponieważ wpłynął na moją karierę - zdradził obecny filar Bawarczyków, Thomas Mueller.
Słodką tajemnicą pozostaje informacja o tym, jak wielu piłkarzy Bayernu zakochało się w monachijskiej drużynie dzięki fenomenowi napastnika. To on dał twarz odrodzeniu “Die Roten” i wprowadzeniu ich w nową erę, pasmo sukcesów, które nieprzerwanie ciągnie się do dziś. Przed “Bomberem” była druga liga i nikłe perspektywy na horyzoncie. Jeden człowiek położył fundamenty i pierwsze piętra potęgi, która obecnie rzuca cień na futbol w całych Niemczech. Gerd Mueller.

Przeczytaj również