To może zadecydować o mistrzostwie Anglii. Guardiola wspominał. "I największa szansa, i zagrożenie"

To może zadecydować o mistrzostwie Anglii. Guardiola wspominał. "I największa szansa, i zagrożenie"
Matt Wilkinson / Focus Images / MB Media / PressFocus
Kto zostanie mistrzem Anglii? Wygląda na to, że szanse na tytuł mają tylko Arsenal i Manchester City. Za którym zespołem stoi więcej argumentów? W obu nie brakuje i pozytywów, i problemów.
19 rozegranych spotkań, pięć punktów przewagi i dodatkowy mecz zapasu nad Manchesterem City. Równo na półmetku ligi Arsenal zgromadził 50 “oczek”, co stawia zespół Mikela Artety w jednym szeregu ze 100-punktowym Manchesterem City z sezonu 2017/18 i zdecydowanie bije na głowę na dorobek słynnych “The Invincibles”, czyli niepokonanego Arsenalu z kampanii 2003/04. Piłkarze City, którzy startowali do rozgrywek w roli faworyta, jak na razie mogą czuć się lekko zawiedzeni. Po 20 występach ekipa Pepa Guardioli ma już trzy porażki i trzy remisy na koncie. Kilka razy wyniki wymykały się City w okolicznościach, które nie przystoją urzędującemu mistrzowi Anglii. Tak było choćby w starciu z Brentford, czy odchodząc na moment od Premier League, Pucharze Ligi z Southampton. Na dziś można jednak stwierdzić, że Guardiola powoli opanowuje kryzys, a jego zespół wraca na właściwe tory. To na pewno zwiastuje niezwykle ciekawą drugą część sezonu. Tym bardziej, że obie ekipy mają do rozegrania choćby dwa mecze bezpośrednie i rywalizują jeszcze na innych frontach. Sprawa tytułu jest otwarta, a o tym gdzie on trafi, powinny decydować przede wszystkim trzy istotne kwestie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kalendarz

Po pierwsze, wspomniane bezpośrednie mecze. Arsenal i Manchester City w tym sezonie nie grały jeszcze ze sobą w Premier League, a parafrazując pewną bajkę - “The Gunners” nauczyli się już boiskowego cwaniactwa, zaczęli pokonywać niewygodnych dla siebie rywali… ale nie potrafią jeszcze wygrywać z City. W lidze ostatni raz dokonali tego w 2015 roku. Poprzednie dziesięć ligowych konfrontacji padało łupem “The Citizens”. Taka seria musi ciążyć londyńskim pretendentom do mistrzostwa. Dlatego tak istotne będą dwie daty: 15 lutego i 26 kwietnia. Na te dni zaplanowano pojedynki, które mogą wyjaśnić losy mistrzostwa Anglii.
Jak prezentuje się terminarz drugiej części sezonu Premier League dla obu stron, jeśli chodzi o liczbę spotkań plus miejsce ich rozgrywania?
  • Arsenal - 19 meczów, 10 u siebie, 9 na wyjeździe
  • City - 18 meczów, 8 u siebie, 10 na wyjeździe
Poza dwumeczem z City, “Kanonierów” czekają jeszcze trudne wyjazdy do Newcastle czy Liverpoolu na Anfield. U siebie zawodnicy Artety zagrają m.in. z Chelsea oraz Crystal Palace, z którym nie wygrali domowego starcia w czterech ostatnich spotkaniach. Poza tym ich kalendarz wygląda nieźle. Londyńczycy z dorobkiem dziewięciu “oczek” na 12 możliwych odhaczyli po dwie potyczki z Manchesterem United i Tottenhamem, zatem rywalami, z którymi regularnie gubili w lidze punkty. Najtrudniejszym momentem sezonu może być przełom kwietnia i maja, gdy “The Gunners” w ciągu kilkunastu dni zmierzą się kolejno z City (wyjazd), Chelsea (dom) i Newcastle (wyjazd).
Manchester zaś, nie licząc wyjazdu do Arsenalu i najbliższego na Tottenham Hotspur Stadium, najtrudniejszych rywali podejmie w domu. Tak będzie w przypadku Newcastle, a także Liverpoolu czy Chelsea, do których mimo słabszej dyspozycji należy podejść z respektem. Nie jest jednak tak, że “Obywatele” mają ścieżkę do tytułu usłaną różami. Aż dziesięć meczów wyjazdowych może być problemem, tym bardziej, że City zgubiło punkty na obcych stadionach w czterech z dziewięciu rozegranych już spotkań. Bez poprawy gry w delegacjach mistrzostwo będzie poza zasięgiem Guardioli i jego graczy, a nie da się ukryć, że rywale widzą słabości “The Citizens” i mogą je wykorzystywać.
Analizując kalendarz, trzeba brać pod uwagę także to, co dzieje się obok Premier League. City walczy jeszcze w Pucharze Anglii i przede wszystkim Lidze Mistrzów. “Kanonierom” została Liga Europy. City może rozegrać nawet 11 dodatkowych spotkań. W przypadku Arsenalu to potencjalne siedem gier.

Kadra

Trochę o szansach na resztę sezonu powiedziało zimowe okno transferowe. Gdyby pod uwagę brać tylko działania na rynku obu zespołów, to lepiej wypadł Arsenal. “Kanonierzy” wzmocnili się w środku pola, pozyskując Jorginho, a także dołożyli do rotacji ofensywnej Leandro Trossarda. W klubie zameldował się również Jakub Kiwior. Były też transakcje wychodzące - z klubu na wypożyczenia udali się Cedric Soares, Marquinhos i Albert Sambi Lokonga. W City nie było wielu ruchów, ale za to jeden, który stał się niezwykle głośny - odejście Joao Cancelo do Bayernu. “The Citizens” pozyskali też młodego Maximo Perrone z argentyńskiego Velez. Być może ważniejsze jest jednak to, że poza jednym “zgniłym jabłkiem”, nikt inny z Etihad nie odszedł.
Oceniając kadry kompleksowo, Arsenal mimo transferów pozostaje nieco w tyle. Głębia składu to rzecz, nad którą fani “The Gunners” utyskują od długiego czasu. O ile w ofensywie pozyskanie Trossarda, nad wyraz dobra dyspozycja Eddiego Nketiaha, a także powroty Emila Smitha Rowe’a i - za jakiś czas - Gabriela Jesusa, to spora wartość, o tyle Arteta ból głowy może mieć w obsadzie środka pola.
Wsparciem dla duetu Granit Xhaka - Thomas Partey powinien być Jorginho. Jego transfer broni się z wielu powodów. Tego ruchu chciał sam menedżer, który do tej pory rzadko mylił się w doborze zawodników. Do tego włoski gracz ma spore doświadczenie w Premier League, a co więcej, był to rozsądny, niedrogi ruch dla klubowej kasy. Mimo wszystko jest kilka znaków zapytania. Dodatkowo inne opcje Artecie bowiem odpadły. Z jednej strony długotrwałej kontuzji nabawił się solidny Mohamed Elneny, a z drugiej na wypożyczenie do Palace trafił Lokonga, choć w jego przypadku strata dla “The Gunners” jest raczej nikła, bo młody Belg nie wykorzystał żadnej otrzymanej szansy.
Nie zmienia to jednak faktu, że rotacja w centrum nie wygląda na zbyt okazałą. W defensywie zaś Arteta może co prawda liczyć na uniwersalność swoich piłkarzy, ale z drugiej strony trzecim stoperem na ten moment jest Rob Holding, który pewnego poziomu już nie przeskoczy. Reasumując, mimo kilku wzmocnień, na Emirates nadal pozostają pewne dziury, w które piłkarze Arsenalu mogą wpaść w drugiej części sezonu.
A jak wygląda sytuacja w Manchesterze? Pep Guardiola może narzekać na formę czy zaangażowanie niektórych graczy, ale już sam potencjał kadrowy na Etihad jest ogromny. Wzrost formy Nathana Ake, odkrycie młodego Rico Lewisa i spora rotacja w ofensywie to niewątpliwie dobre zwiastuny na kolejne miesiące rywalizacji. Guardiola ma ten komfort pracy, że gdy pod formą bywają Phil Foden czy Kevin De Bruyne, to błyszczy Riyad Mahrez, a swoje potrafi dołożyć Jack Grealish. Nawet grający kosmiczny sezon Erling Haaland ma godnego zastępcę - lub partnera - w osobie Juliana Alvareza.
Większa piłkarska jakość przekłada się też na minuty gry w lidze. W przypadku Manchesteru City już 18 zawodników zagrało w obecnej kampanii Premier League więcej niż 300 minut. Dla porównania w Arsenalu było ich 14. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie rozgrywki, to próg minimum 500 rozegranych minut u Guardioli osiągnęło 21 graczy. U Artety 18. Do tego menedżer “Armatek” swoich najbardziej wartościowych piłkarzy eksploatował dotychczas bardziej aniżeli Guardiola. To nie musi - ale może - odbić się czkawką. O jakości zmienników najlepiej świadczą wyniki na innych frontach. City nadal jest w walce o Puchar Anglii i Ligę Mistrzów, a w Pucharze Ligi dotarło dwie rundy dalej niż Arsenal. “Kanonierzy” poza Premier League są jeszcze tylko w grze o Ligę Europy.

Mental

Poprzednie dwa argumenty można zbywać mówieniem o tym, że kalendarz to sprawa uznaniowa, a i tak każdy musi rozegrać 38 spotkań. Co do kadry, pewnie niektórzy stwierdzą, że da się cały sezon objechać nawet wąskim, ale za to stabilnym składem. I zgoda. Pod tym względem Arsenal na pewno zyskuje, bo dopóki żelazna jedenastka dowozi wyniki i jest w pełni formy, to nie trzeba przesadnie się obawiać. Gra o tytuł może więc koniec końców być pojedynkiem strategów, którzy znają się jak łyse konie. Arteta i Guardiola z jednej strony nie mają przed sobą tajemnic, z drugiej - przynajmniej w bezpośrednich starciach - będą chcieli się wzajemnie oszukać. Impulsem dla Arsenalu jest na pewno fenomenalna gra w tym sezonie. Bo tu nie chodzi już o same wyniki, ale o to w jakim stylu “Kanonierzy” pokonują kolejne przeszkody. Były już efektowne i wysokie wygrane, były spotkania przepchnięte trochę po cwaniacku, a także odwracanie losów rywalizacji. To wszystko, czego brakowało do osiągnięcia TOP4 w zeszłym sezonie, teraz jest atutem lidera Premier League.
“The Citizens” z kolei nie uniknęli zakrętów, a sam Guardiola wspominał o pewnej stagnacji i braku ognia w zespole. W tle jawi się też Liga Mistrzów, tak upragniona przez Pepa i nadal niezdobyta pod szyldem City. I chyba właśnie tutaj należy szukać zarówno największej szansy, jak i największego zagrożenia dla wciąż panującego mistrza. Jeśli maszyna z Etihad rozpędzi się na dobre i zacznie wygrywać na obu kluczowych frontach, to może wrócić na swój niebotyczny poziom. Wówczas każde potknięcie bezpośredniego rywala będzie “Obywateli” napędzało. I w drugą stronę - każdy sukces City może deprymować konkurenta. Pytanie tylko, na ile sam Guardiola ma pomysł na ponowne “podpalenie” podopiecznych. Gamechangerem mógł już być choćby powrót z 0:2 na 4:2 w meczu z Tottenhamem, czy też ogranie Arsenalu w Pucharze Anglii. Na ocenę długofalowości tych zdarzeń trzeba jednak jeszcze poczekać. Jeśli “The Citizens” złapią rytm, a trzy wygrane z rzędu mogą być tego zwiastunem, to zażarta walka o mistrzostwo będzie trwała do samego końca. City nie takie straty już odrabiało.

Przeczytaj również