Trener nazwany sk****synem, obrażeni piłkarze, narodowa katastrofa. Dekadę temu "Trójkolorowi" sięgnęli dna

Trener nazwany sk****synem, obrażeni piłkarze, narodowa katastrofa. Dekadę temu "Trójkolorowi" sięgnęli dna
ph.FAB/shutterstock.com, AHMAD FAIZAL YAHYA/shutterstock.com
Raz na wozie, raz pod wozem. Nie ma chyba drugiej piłkarskiej reprezentacji na świecie, do której losów równie dobrze pasowałoby to stare powiedzenie. Od 1998 roku Francja aż pięć razy zagrała w finale ME lub MŚ. W tym okresie trzykrotnie potrafiła również w ogóle nie wyjść z grupy na którymś z wielkich turniejów. Od blisko dwóch lat “Trójkolorowi” znowu znajdują się na samym szczycie. Zaledwie dekadę temu upadli jednak prawdopodobnie tak nisko, jak tylko można sobie wyobrazić. Można by z tego zapewne nakręcić niezły serial.
Rok 1978. Francja wraca “na salony”. Po dwunastoletniej przerwie “Niebiescy” kwalifikują się do finałów mistrzostw świata.
Dalsza część tekstu pod wideo
Rok 1984. Historyczny sukces. Francja z niesamowitym Michelem Platinim, “magicznym kwadratem” pomocników i trenerem-romantykiem zostaje mistrzem Europy. Tamta drużyna do dziś uważana jest za najlepszą w dziejach reprezentacji.
Rok 1994. Francja po raz drugi z rzędu nie kwalifikuje się na mundial.
Rok 1998. Mistrzostwo świata. Reprezentacja złożona z “rodowitych” Francuzów oraz potomków imigrantów z krajów Maghrebu, Afryki i Karaibów staje się symbolem nowego porządku społecznego nad Sekwaną.
Rok 2000. Mistrzostwo Europy. Dużo bardziej ofensywna Francja niż dwa lata wcześniej potwierdza swój status najlepszego zespołu reprezentacyjnego na świecie.
Rok 2002. Klęska. Mistrzowie świata i Europy nie wychodzą z grupy ani nie zdobywają bramki na mundialu w Korei Południowej i Japonii.
Rok 2006. Wicemistrzostwo świata. Francja nieoczekiwanie dociera aż do finału mundialu. Zinedine Zidane kończy karierę z czerwoną kartką za uderzenie “z byka” Marco Materazziego.
Rok 2018. Francja znowu na topie. Wicemistrzowie Europy zostają mistrzami świata po raz drugi w historii. Reprezentacja jeszcze raz staje się symbolem - tym razem potęgi przedmieść Paryża.

Symbol indywidualizmu

- Nie oceniliśmy wystarczająco dokładnie reakcji, jaką to wywoła - wspominał później Jeremy Toulalan. - Nie zdawaliśmy sobie z niej sprawy, dopóki nie wróciliśmy do hotelu, kiedy otrzymaliśmy pierwszy oddźwięk od naszych bliskich.
Francja nie byłaby sobą, gdy pomiędzy finałami mundiali w 2006 a 2018 roku nie przydarzył jej się spektakularny upadek. O absolutnie bezprecedensowych, niewyobrażalnych wręcz rozmiarach. Już kilka godzin po tym, jak piłkarska reprezentacja kraju odmówiła wyjścia na trening, nie tylko media, ale przede wszystkim klasa polityczna trąbiła o “narodowej katastrofie”, “autobusie wstydu” czy “światowym upokorzeniu”.
- Atmosfera, jaka panuje w reprezentacji Francji, w pełni odzwierciedla klimat, jaki pobudził Nicolas Sarkozy: indywidualizmu, patrzenia tylko na siebie i jedynej wartości ludzkiego powodzenia, czyli wypłaty na koniec miesiąca - przez socjalistę Jerome’a Cahuzaca “Trójkolorowi” ponownie uznani zostali za symbol.

“Idź się pieprzyć, brudny sk****synu!”

Wszystko rozegrało się podczas finałów mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki. Dziesięć lat temu Francuzi - zamiast ten z 1998 albo chociaż 2006 - powtórzyli swój wyczyn z mundialu z 2002 roku. Gdyby kadra prowadzona przez Raymonda Domenecha zakończyła swój udział w światowym czempionacie po prostu na fazie grupowej, nawet nie wygrywając żadnego meczu, po latach prawdopodobnie nie byłoby mowy o większym problemie.
Ten pojawił się jednak w przerwie drugiego turniejowego spotkania “Niebieskich”. Rywalem była reprezentacja Meksyku. Po pierwszej połowie na tablicy świetlnej widniał wynik 0:0. Trener Francuzów był szczególnie niezadowolony z postawy swojego jedynego wysuniętego napastnika, który w jego ocenie miał zupełnie nie szukać w grze tzw. “głębi”, czyli nie pokazywać się partnerom do podań za linię obrony rywala. A zamiast tego ciągle cofał się, by otrzymać podanie “do nogi”). Domenech nie omieszkał zwrócić mu na to uwagi.
W rezultacie, znany od lat jako enfant terrible francuskiego futbolu Nicolas Anelka, choć akurat zdobył krajowy dublet, a rok wcześniej koronę króla strzelców Premier League w barwach Chelsea, miał powiedzieć selekcjonerowi: “idź się pieprzyć, brudny s*****synu!”. Następnie, w zależności od wersji, miał też w niewybredny sposób odnieść się do systemu gry stosowanego przez Domenecha.
Rzekomy przebieg rozmowy szybko ujrzał światło dzienne. Powyższy cytat znalazł się dwa dni po meczu na okładce dziennika “L’Equipe”. Lawina ruszyła. Francuska Federacja Piłkarska natychmiast wykluczyła Anelkę z kadry.

Oświadczenie

- “Jak do diabła okładka dziennika może doprowadzić do wykluczenia jednego z nas?!” - cytował kilka lat później ówczesnego kapitana reprezentacji Francji, Patrice’a Evrę, rzecznik prasowy kadry w tamtym okresie, Francois Manardo.
Wykluczenie Anelki okazało się dopiero początkiem kłopotów. Za kolegą z drużyny wstawili się pozostali zawodnicy. Co do jednego. Spotkanie z Meksykiem rozegrano w czwartkowy wieczór. Okładka “L’Equipe” ukazała się w sobotni poranek. W niedzielne popołudnie francuska kadra zastrajkowała. Piłkarze nie wyszli na trening. Telewizyjne kamery zarejestrowały pełną wściekłości rozmowę pomiędzy Evrą i trenerem przygotowania fizycznego, Robertem Duvernem. Obu panów musiał odgradzać od siebie Domenech. Zawodnicy mieli wysiąść z autobusu tylko po to, by poświęcić czas kibicom zgromadzonym w ich południowoafrykańskiej bazie w miejscowości Knysna.
- Patrice znalazł nową okazję, by pokazać swoje zaangażowanie w grupę i odwagę, by stawić czoła mediom - dodał Manardo. Bez wątpienia najbardziej absurdalny wątek całej historii stanowi fakt, że Evra został powstrzymany przed odczytaniem oświadczenia przygotowanego przez piłkarzy. Zamiast niego, lub któregoś z kolegów, zrobił to… selekcjoner, który raz jeszcze postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
- Nie, nie byłem we Francji wrogiem publicznym numer 1 - wspominał potem Domenech na łamach “The Guardian”. - Byłem numerem 2, za [prezydentem kraju] Sarkozym.

W oczekiwaniu na “prawdę”

- Dziś wiemy, że słowa, które zostały napisane w prasie w 2010 roku, są fałszywe - powiedział nie dalej niż w tym tygodniu Nicolas Anelka. Wszystko wskazuje na to, że okrągła rocznica zdarzenia w Knyśnie przyniesie nowe rewelacje na temat najbardziej hańbiącego incydentu w historii francuskiego futbolu. Wszystko za sprawą spodziewanej w najbliższych tygodniach premiery nowego dokumentu filmowego Netflixa pt. “Anelka: Źle rozumiany”. - Całkiem sporo ludzi, którzy byli wtedy na miejscu, zabiera w tym filmie głos - zapowiedział jego główny bohater. - Ciekawie będzie zobaczyć to, czego nigdy Państwo nie usłyszeli. To będzie prawda o tej sprawie.
Francja nie potrafi się nudzić. Show must go on.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również