Turcja. Czołowe kluby piłkarskie borykają się z ogromnymi problemami. Winni politycy i kryzys w kraju

Turecki futbol w szponach polityki. Kryzys państwa przyczyną degrengolady największych klubów
mehmetcan / Shutterstock.com
Myśląc o hegemonach tureckiej piłki od razu przychodzą do głowy takie marki jak Fenerbahce, Galatasaray czy Besiktas. Ten sezon pokazuje jednak, że tak naprawdę w Turcji najlepsza jest ta ekipa, którą akurat nie rządzą pazerni prezesi, dbający tylko o własny interes. Droga ze szczytu na dno stała się niezwykle krótka.
Początek sportowego „zjazdu” największych klubów, jak i całej ligi, rozpoczął się dosyć niewinnie. Wielki futbol i zainteresowanie nim rodzi okazję do ogromnych zarobków, a raczej nie trzeba nikogo przekonywać, że Turcy to jedni z najbardziej zagorzałych kibiców na świecie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Okazja czyni prezesa

Fanatyczna wręcz pasja milionów ludzi niestety przyczyniła się do tego, iż zarządcami największych klubów stali się zwykli biznesmeni. Dodatkowo czas trwania ich kadencji oscylował w granicach 3 lat, zatem mało kto przejmował się rzeczywistym dobrem klubu i działaniami na jego korzyść.
Każdą minutę trzeba i spokojnie można było wykorzystać do prowadzenia własnych interesów, co przyczyniło się do ogromnego zadłużenia największych, głównie stambulskich marek wymienionych na początku.
W 2017 roku jeden z działaczy UEFA – Andrea Traverso przyznał, że Turcja jest jedynym państwem, gdzie zadłużenia klubów przerastają aktywa, którymi mogą one dysponować. Co najgorsze, niemal wszystkie inne kluby z europejskich lig poprawiają swoje sytuacje finansowe podczas, gdy w Turcji długi i wiążące się z nimi straty nieustannie rosną.

Lep na kibiców

Oczywiście prezesów niezbyt interesowały wciąż rosnące zadłużenia, ponieważ kadencja była dla nich najczęściej tylko najbardziej opłacalną przygodą w życiu. Zarobić ile się da w ciągu 3 lat, oddać stołek kolejnemu „hochsztaplerowi” i napawać się finansowym sukcesem – oto przepis na sukces w tureckich klubach.
Można by się jednak zacząć zastanawiać co na to ci wszyscy fanatyczni kibice, którzy przecież niejednokrotnie oddaliby życie za swoje ukochane barwy. Otóż metody stosowane przez prezesów, aby zyskać uznanie sympatyków, były właściwie odzwierciedleniem kadencji.
Chodziło o to, aby zaspokoić potrzeby krótkotrwale, nie zważając na przyszłość klubu. I tak oto np. w szeregach Galatasaray pojawiły się nazwiska, które kilka lat wcześniej występowały w topowych ekipach Starego Kontynentu. Niewielkim kosztem zadowolono na kilka sezonów wszystkich kibiców.
Podobną politykę transferową stosowano w innych wielkich klubach. Do Fenerbahce trafili m.in. Meireles, Bruno Alves, Van Persie, Nani, a szeregi Besiktasu zasilili zawodnicy pokroju Quaresmy, Pepe, Kagawy, Babela czy Adriano Correi.

Wielkie nazwiska, nikłe perspektywy

Próżno w zestawieniach transferów największych tureckich marek szukać młodych graczy z wielkim potencjałem, którzy mogliby stanowić o sile danych drużyn w teraźniejszości, jak i przede wszystkim w przyszłości. Niestety sukcesy długoterminowe absolutnie nie leżały w gestii łakomych prezesów kupujących niemal wyłącznie zawodników w podeszłym wieku.
Skauting dotychczasowych hegemonów został całkowicie zaniedbany, ponieważ nazwiska dopiero wchodzących na wielką scenę juniorów prawdopodobnie nie przyciągnęłyby kibiców choćby do klubowych sklepików. Co innego nazwiska mistrzów Europy, finalistów mundialu, zdobywców Ligi Mistrzów.
I nie jest to pod żadnym pozorem wyolbrzymianie problemu, tylko jasne pokazanie polityki transferowej tureckich klubów. Wystarczy spojrzeć w statystyki, aby zobaczyć w jak złą stronę zmierza cała liga i kadra, której młodzi reprezentanci nie mogą się ogrywać na krajowych boiskach.

Ostatnie tchnienia

Stawianie na doświadczonych zawodników u schyłku swych karier może przyciągnąć widzów na stadion i spowodować, że klub przez chwilę będzie na fali, ale brak perspektyw tureckich potęg jest widoczny gołym okiem.
Nie da się zbudować fundamentów na graczach, którzy coraz częściej myślą o zawieszeniu butów na kołku, a opisów szczytu ich formy można powoli szukać na kartach historii.
Mogą bez wątpienia nadal zdarzać się przypadki, które nieco obalają tę tezę, ponieważ zawodnicy 30+ czasem są w stanie jeszcze ten jeden, ostatni raz wycisnąć z siebie absolutne maksimum. Wtedy klub może z dumą obwieścić ogromny sukces, a wszystkie problemy finansowe i kwestie budowania przyszłości momentalnie zejdą na dalszy plan.
Tylko, że właśnie przykład Besiktasu pokazuje jak zgubny jest taki tok myślenia, przyświecający działaczom tureckich potęg. Rok temu „Czarne Orły” wygrały swoją grupę Ligi Mistrzów, wyprzedzając tak uznane firmy jak Porto, RB Lipsk i Monaco, ale już ten sezon pokazuje, że był to tylko chwilowy wystrzał formy, który już się nie powtórzy.
Bieżące rozgrywki zweryfikowały drużynę zbudowaną na bazie weteranów, która ostatecznie nie zdołała nawet wyjść z grupy Ligi Europy. Lepszymi od Besiktasu okazały się ekipy, których raczej nie można zaliczać do ścisłej czołówki - Genk i Malmo.

Upadek na oczach elektoratu

Zainteresowania futbolem nie wykorzystują jedynie prezesi klubowi, ale również rząd, który być może zarabia na tym najwięcej. Wszyscy politycy przecież dobrze wiedzą jak duża część społeczeństwa jest żywo zainteresowana futbolem. Nie inaczej jest w przypadku obecnego prezydenta Turcji – Recepa Erdogana.
To właśnie pod jego rządami doszło do wielu licytacji praw telewizyjnych, w których uczestniczyły m.in. Turk Telekom, Turkcell oraz związany z rządem Digiturk – ostateczny zwycięzca wszystkich licytacji. Za prawa do pokazywania spotkań ligi tureckiej aż do sezonu 2022/23 firma zapłaci 500 milionów, ale na odpłatę ze strony federacji nie trzeba było długo czekać.
Nigdy nie dowiemy się kto i ile w rzeczywistości zarobił na tego typu przetargach, ale jest to dopiero wierzchołek góry lodowej. Rząd może szastać pieniędzmi na prawo i lewo, ale problem w tym, że z miesiąca na miesiąc tracą one na wartości.
Galopująca inflacja powoduje, że słabnie wartość tureckiej liry, ale znacznie rośnie zadłużenie wszystkich najpotężniejszych klubów. Finansowe „eldorado” na rynku transferowych emerytów również może w bardzo krótkim czasie dobiec końca.

UEFA kończy zabawę

Skutki nieodpowiedniego gospodarowania i tak pożyczonymi pieniędzmi np. przez Galatasaray mogliśmy zaobserwować całkiem niedawno, gdy UEFA zdecydowała się nałożyć na klub zakaz gry w europejskich pucharach w sezonie 2016/17.
Sankcje nie wpłynęły zbytnio na zmianę sposobu postępowania działaczy „Galaty”, którzy i tak ściągnęli do Stambułu m.in. Belhandę, Maicona, Ndiaye, Fernando, Mariano, Feghouliego i Gomisa za niebagatelną sumę ponad 40 mln euro.
Brak jakichkolwiek objawów swoistej resocjalizacji spowodował, że w 2018 roku UEFA ponownie obrała sobie za cel Galatasaray. Tym razem karą była konieczność zapłacenia 6 milionów euro i to już przekonało chciwych prezesów do zmiany metod działania na rynku transferowym.
Bilans transferowy Galatasaray po letnim okienku wyniósł nieco ponad 5 mln euro na plusie. W obawie przed kolejnymi karami od UEFA sprzedano nawet największą gwiazdę drużyny – Bafetimbiego Gomisa, który wręcz brylował na tureckich boiskach.

Błędne koło

Brak najlepszego strzelca jest na pewno jednym z głównych powodów ogromnego spadku jakości Galatasaray, która traci do lidera już 8 punktów. Basaksehir obecnie znajduje się na szczycie tureckiej ligi, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że nowo powstały klub jest na etapie, który w Besiktasie, Fenerbahce i „Galacie” przerabiano kilka lat temu.
Drużyna Basaksehiru jest zbudowana na zawodnikach, których data przydatności może minąć właściwie w każdej chwili. Średnia wieku całego zespołu przekracza 30 lat, a nazwiska największych gwiazd znamy już od ponad dekady.
Podopieczni Abdullaha Avciego jakimś cudem zdołali wykrzesać z siebie resztki sił, aby najprawdopodobniej zdobyć mistrzostwo. Ale co potem? Co za kilka lat? Co z przyszłością drużyny?
Zapewne nic, ponieważ za parę lat przyjdzie nowy prezes z nowymi emerytami i wszystko będzie sprawnie działało aż do momentu, gdy UEFA nie zainteresuje się poczynaniami nowopowstałego klubu.
Wtedy na szczyt wróci, któryś z klubów wielkiej trójki. Niezależnie która z drużyn najszybciej odnajdzie formą, pozostaje mieć nadzieję, że tym razem ewentualny powrót na szczyt nie będzie tylko chwilowy.
Do drużyny Galatasaray tylko w tym sezonie awansowało 8 zawodników dotychczas występujących w drużynach młodzieżowych, 17-letni Oguzhan Akgun, który na poziomie juniorskim zdobył 92 bramki w 84 meczach, niedawno podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt z Besiktasem.
Dotychczasowi hegemoni w tym sezonie mogą odczuwać trudy związane z całkowitą zmiana modelu budowania drużyny, ale oczywistym jest, że efekty stawiania na zdolnych nastolatków przyjdą dopiero za kilka lat.
Chyba, że do gry wejdą znów nowi prezesi, którzy tym razem nie przejmą się sankcjami UEFA i wprowadzą rządy oparte na dbaniu o własny interes. Kibicom pozostaje tylko czekać na to, jak tym razem polityka wpłynie na piłkę nożną w Turcji.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również