Tutaj Jose nie jest bajerantem i przebrzmiałym gwiazdorem. Rzym oszalał na punkcie Mourinho

Tutaj Jose nie jest bajerantem i przebrzmiałym gwiazdorem. Rzym oszalał na punkcie Mourinho
cristiano barni / shutterstock.com
Pojechałem do Rzymu, by zobaczyć zbiorowe szaleństwo wokół Jose Mourinho i przekonać się jak wielką siłę ma nostalgia za jego wielkością. To wygłodniałe środowisko, udręczone trzynastoletnim brakiem tytułów, przyjęło go jak króla, bagatelizując wady i ostatnie lata kariery. Typowy Rzym, który od dwóch tysięcy lat się nie zmienia: patrycjusze, plebejusze, politycy, przestępcy, dziwki, księża i umiłowanie wielkości. Nawet przebrzmiałej.
Recepcjonista w hotelu tuż obok dworca kolejowego “Roma Termini” wita mnie entuzjastycznie, bo jest fanem Bayernu Monachium, a ja pochodzę z Polski. Mówi, że nie ma lepszego piłkarza na świecie od Roberta Lewandowskiego. Kiedy pytam, skąd ten jego dziwny, twardy akcent, odpowiada:
Dalsza część tekstu pod wideo
- Pochodzę z Bawarii, przyjechałem tu przed laty za dziewczyną. Miłość minęła, a ja zostałem. Co tu robisz?
- Idę na prezentację Mourinho.
- Widziałeś jak go przyjęli w Trigorii? Jakby zdobył Scudetto. Typowi kibice Romy. Wygrają dwa mecze i krzyczą, że są najlepsi we Włoszech. Śmieszy mnie to od lat.
Jest w tej gorzkiej analizie sporo prawdy. Lud rzymski wariuje, a jego rozhuśtanie emocjonalne bawi i jednocześnie przeraża. Uczucia rządzą tą społecznością, więc Mourinho już rozgrzewa palce, by na nich grać. Do centrum treningowego wjechał jak bohater wojenny, oklaskiwany przez setki nienaturalnie podnieconych fanów, którzy powitali go jak gwiazdę rocka. I nawet on - przeżarty przez egocentryzm trener - czuł się niezręcznie. Tu czasem wystarczy tylko być i nic więcej. Na początek to aż nadto, zwłaszcza jak człowiek nazywa się Jose Mourinho.
Jego przyjazd to raj dla lokalnych mediów. W stolicy działa kilka stacji radiowych, które miażdżącą większość czasu antenowego podporządkowują Romie. Ta niesłychana kakofonia postrzegana jest jako przeszkoda w osiąganiu dobrych wyników. Pracują tu redakcje gazet (w tym dziennika ”l Romanista” poświęconego niemal wyłącznie Romie), stacji telewizyjnych i portali internetowych. Gada się nieustannie. Antonio Cassano, który spędził tu pięć lat, powiedział niedawno:
- Jedynym trenerem, który w XXI wieku umiał poradzić sobie z tą presją zewnętrzną, był Fabio Capello i między innymi dlatego wygrał Scudetto. W Rzymie trenowanie piłkarzy i zarządzanie kadrą to łatwiejsza część tej roboty. Okiełznanie zgiełku medialnego jest o wiele trudniejsze.
Szacuje się, że dwa miliony ludzi w Italii kibicuje “Giallorossim”. To zajadła, nieustępliwa grupa fanatyków. Rzymskie stacje radiowe, które toczą zażartą walkę o słuchacza, biją się o dotarcie do siedmiuset tysięcy ludzi. To ich target w samym mieście, gdzie zainteresowanie Romą jest olbrzymie. Były właściciel klubu, James Pallotta, był tak przerażony zamętem medialnym wywoływanym przed dziennikarzy, że zlecił uruchomienie własnej stacji.
W marcu 2018 roku, podczas konferencji prasowej w Bostonie powiedział: - Rzymskie radia to gówno. Założyliśmy swoje, by dementować bzdury, które wymyślają i kolportują. To nasza jedyna szansa na prawdziwy przekaz.
Piłkarze nie mają lekko. Włoski dziennikarz Gabriele Nobile napisał książkę o wspaniałym tytule „Mistrzowie calcio mówionego", w której wyjaśnia fenomen rozgadania rzymskiego środowiska. Z ankiety, którą wypełniło prawie stu byłych: piłkarzy, trenerów i działaczy wynika, że nawet w Turynie czy Mediolanie nie ma tak destabilizującego zgiełku medialnego. W stolicy nieustannie wrze pod pokrywą, co ma destrukcyjny wpływ na Romę. Trener, który tego nie opanuje, przegra z kretesem.
Mateusz Święcicki RZYM
wlasne
W zarządzaniu słowem Jose Mourinho wciąż jest mistrzem, co udowodniła pierwsza konferencja prasowa w Wiecznym Mieście. Zorganizowano ją na “Terrazza Caffarelli”, blisko Kapitolu, z pięknym widokiem na zapierające dech w piersiach zabytki Rzymu. Było profesjonalnie i światowo. Tak, jak być powinno, gdy masz międzynarodowe ambicje medialne, amerykańskiego właściciela i włoski rodowód. To nic, że sportowo stoisz w cieniu świetnego występu “Squadra Azzurra” na EURO 2020. Mourinho grzeje ludzi w Italii nie mniej niż w 2008 roku i czwartkowa konferencja prasowa to potwierdziła. Zjechali się dziennikarze z różnych części świata, a lista chętnych do zadawania pytań była długa. Pozwolono mi na jedno, więc zapytałem:
- Pamiętam pańską konferencję w Madrycie, gdzie przygotował pan słynne „papelito" (lista trenerów Realu, którzy łącznie raz dotarli do półfinału Ligi Mistrzów). Ja też mam swoje „papelito". Od 2008 roku Roma nie wygrała nic. Miała w tym czasie dziewięciu trenerów, zdobyła zero tytułów. Czy chce pan zmienić tę historię już teraz? Czy obecny skład jest wystarczająco silny?
Portugalczyk odpowiedział, że mam rację, bo ostatni sezon pokazuje jak daleko Roma była od czołówki, nie stanowiąc realnej konkurencji dla najlepszych w Serie A. Ale nie można liczyć na trofea już. To jest cel długoterminowy, który można oczywiście przyspieszyć, ale nie wolno być jego zakładnikiem w pierwszym sezonie.
W czwartek Mourinho był w dobrej formie. Wbijał szpile. Interowi, który wygrywa Scudetto, a później nie płaci. Antonio Conte, który nie może porównywać się z nim i Helenio Herrerą. Ole Gunnarowi Solskjaerowi, który nie wygrał nic z United.
- Sięgnąłem po trzy trofea w Manchesterze, a ludzie uważają, że to była katastrofa. Jestem ofiarą swoich wcześniejszych sukcesów. W Tottenhamie dotarłem do finału Pucharu Ligi i nie pozwolono mi go rozegrać. Chciałbym za trzy lata, kiedy będzie kończył się mój kontrakt w Romie, coś świętować. To jest cel.
- Cosa? (co?) - zapytał jeden z dziennikarzy
- Qualcosa (coś) - powiedział z szelmowskim uśmiechem Mourinho.
To niesamowite, ale Jose został przyjęty w Italii z wielkim entuzjazmem, zupełnie inaczej niż w Anglii, gdzie uważa się go za zmurszałego, przebrzmiałego gwiazdora, niepasującego do wymagań współczesnej piłki. Bajeranta, który nas wszystkich naciąga. Włosi traktują go nostalgicznie. W mediach próżno szukać wyrazistych, krytycznych opinii. Jest szacunek, uznanie, jakaś tęsknota za wielkością. Może to idealizowanie zmiksowane z życzeniowym myśleniem i nadzieją, że calcio pozwoli mu odzyskać blask z 2010 roku, kiedy stał na szczycie świata. Może zrozumienie, że Serie A, Roma i Mourinho spotykają się w podobnym stanie. Z nadszarpniętą reputacją, wybitną przeszłością, kłopotliwą teraźniejszością i niepewną przyszłością.
Giovanni Barsotii, młody dziennikarz telewizji DAZN, powiedział mi mądrą rzecz: - Roma i Mourinho są jak kobieta i mężczyzna po przejściach. Mają za sobą nieudane związki i bolesne rozstania, ale są na tyle młodzi, że stać ich na zbudowanie pięknego jutra. Spotykają się w dobrym czasie. Konferencję prasową Jose zakończył krótką odpowiedzią na pytanie przedstawiciela kibiców:
- Jak się mamy do pana zwracać?
- Mówcie mi Giuseppe!
Trzymaj się Beppe, lekko nie będzie! Może to już ostatni poważny pociąg w twojej karierze.
Korespondencja z Włoch, Mateusz Święcicki, komentator ELEVEN SPORTS

Przeczytaj również