Tutaj wyniki schodzą na drugi plan. "Czy sens działalności klubu piłkarskiego stanowi wygrywanie meczów?"

Tutaj wyniki schodzą na drugi plan. "Czy sens działalności klubu piłkarskiego stanowi wygrywanie meczów?"
Paul Chesterton/Focus Images/MB Media/PressFocus
Żaden klub nie spadł ani nie awansował do Premier League więcej razy niż Norwich City. Na Carrow Road nie przejmują się jednak statystyką. Kilka lat temu postawiono tam bowiem na zupełnie nowy model biznesowy. Taki, w którym wyniki meczów schodzą na dalszy plan.
Przenieśmy się w czasie do inauguracyjnego sezonu Premier League, czyli rozgrywek 1992/93. Po mistrzostwo Anglii sięgnął wtedy Manchester United. Drugie miejsce w tabeli zajęła Aston Villa. Na trzeciej lokacie uplasowało się, to nie pomyłka, Norwich City. Tamto największe osiągnięcie w historii klubu ze wschodniej części kraju wydaje się po latach o tyle zaskakujące, że od tamtej pory - obok West Bromwich Albion - to właśnie ekipa z Carrow Road stała się synonimem tzw. “klubu jo-jo”. Za mocnego na drugą klasę rozgrywkową, za słabego na najwyższy poziom.
Dalsza część tekstu pod wideo
Norwich spadło dotychczas z Premier League aż pięciokrotnie, tyle samo razy awansując do elity z Championship. Trzy ostatnie sezony w angielskiej ekstraklasie “Kanarki” zakończyły na kolejno: 18., 19. i 20. pozycji w klasyfikacji. Na finiszu dwóch ostatnich występów na zapleczu na Carrow Road świętowano wygranie ligi.
W Norwich nikt nie przejmuje się jednak przypiętą łatką. Tam - podobnie jak w innym beniaminku nowego sezonu Premier League, czyli Brentford, o którym więcej przeczytacie TUTAJ (warto!), kilka lat temu przyjęto znacznie szerszą perspektywę.

Młody dyrektor

O co chodzi?
- Piłka nożna jest grą bez końca - powiedział kilka miesięcy temu w wywiadzie udzielonym prestiżowemu dziennikowi “Financial Times” dyrektor sportowy Norwich City, Stuart Webber. - Ludzie pytają: “dlaczego wydajecie dwa miliony funtów na budowę nowej siłowni? Przeznaczcie je na napastnika, będziecie mieli większą szansę wygrać następny mecz.” To prawdopodobnie racja. Ale ten klub będzie tu zawsze. Infrastruktura pomoże wytrenować większą liczbę napastników, niż można ich kupić za dwa miliony funtów. Za 15 lat spojrzymy w przeszłość i pomyślimy: “wyszkoliliśmy tutaj 30 zawodników”.
W 2016 roku, po kolejnym spadku z Premier League, wieloletni właściciele Norwich City, Delia Smith i jej mąż Michael Wynn-Jones, postanowili poszukać nowego modelu zarządzania. Takiego, dzięki któremu klub stanie się samowystarczalny, czyli będzie generował większe przychody niż wydatki. Niezależnie od tego, w której klasie rozgrywkowej przyjdzie mu występować w danym sezonie. Niespełna rok później do współpracy zaproszono zaledwie 33-letniego wtedy Webbera, w przeszłości szefa rekrutacji w Liverpoolu, a w tamtym okresie dyrektora sportowego zmierzającego po niespodziewany awans do angielskiej ekstraklasy Huddersfield Town.
Walijczyk - zainspirowany m.in. tzw. “teorią gry”, spopularyzowaną w ostatnich latach przez światowej sławy mówcę biznesowego, Simona Sineka - zaczął od samego początku i spróbował odpowiedzieć na pytanie, jaki jest w ogóle sens działalności klubu piłkarskiego.
- Czy sens działalności klubu piłkarskiego stanowi wygrywanie meczów? - tłumaczył rozumowanie Webbera dziennikarz “Financial Times”, Murad Ahmed, na antenie podcastu pt. “Football Today”. - Wielu ludzi i wielu kibiców odpowiedziałoby, że tak. Tymczasem w Norwich uważają, że sens działalności klubu piłkarskiego stanowi reprezentowanie lokalnej społeczności i przedłużenie istnienia na całe dekady. Niezależnie od zwycięstw i porażek.
W 2017 roku, krótko po zatrudnieniu dyrektora sportowego, na Carrow Road pojawił się również nowy trener w osobie piastującego do tamtej pory funkcję szkoleniowca rezerw Borussii Dortmund Niemca Daniela Farke.
- Naprawdę uważam, że moja rola polega na pomocy temu klubowi w uczynieniu go lepszym na przyszłość - wyjaśniał tymczasem swoją filozofię po ubiegłorocznym spadku z Premier League sam Webber. - Niektóre korzyści z mojej pracy będą widoczne długo po tym, jak stąd odejdę. Gdyby chodziło tylko o mnie czy Daniela, nie budowalibyśmy ośrodka treningowego, a przeznaczalibyśmy pieniądze wyłącznie na piłkarzy. Potem odeszlibyśmy do innych klubów, aby trochę więcej zarobić i cieszyć się większym uznaniem. Właściciele nam jednak zaufali. Musimy zatem się odpłacić i pomóc im zbudować coś, co ktoś lepszy ode mnie lub Daniela, kto przyjdzie tu po nas, uczyni w przyszłości jeszcze lepszym. Ten klub zasługuje na bycie tak dobrym, jak to tylko możliwe.

Wychować napastnika

W odróżnieniu od Brentford, w Norwich postawiono na klubową akademię. Zarówno pod względem inwestycji w infrastrukturę, jak i szans dla jej najbardziej utalentowanych wychowanków w zespole seniorów. Kiedy kilkanaście miesięcy temu “Kanarki” z hukiem spadały z Premier League, tracąc w 38 meczach aż 75 bramek, ich czteroosobową linię obrony tworzyło aż trzech młodych zawodników:
  • Max Aarons (rocznik 2000, w klubie od 16. roku życia)
  • Jamal Lewis (rocznik 1998, w klubie od 16. roku życia)
  • Ben Godfrey (rocznik 1998, w klubie od 18. roku życia)
Ponadto, przechodząc do formacji ofensywnych, podstawowym graczem Norwich był już wtedy inny gracz z rocznika 1998, z tym, że będący w klubie od 9. roku życia - Todd Cantwell. Do pierwszej drużyny powoli przebijał się też nastoletni Adam Idah.
- Jeśli stawiasz sobie za cel wygrywanie i równocześnie chcesz, by średnia wieku w twoim zespole wynosiła 23 lata, te dwie rzeczy zwykle nie idą ze sobą w parze - zauważył Webber w lutym 2019 roku.
Na Carrow Road zaczęto odważnie stawiać na młodych piłkarzy, oczywiście również po to, by móc ich następnie sprzedać. A pozyskane środki zainwestować w dalszy rozwój klubu. I tak, mimo spadku z fatalnym bilansem straconych bramek, za obrońców Godfreya i Lewisa zainkasowano przed rokiem łącznie około 40 milionów funtów. Ten pierwszy szybko wywalczył sobie zresztą miejsce w podstawowym składzie Evertonu i znalazł się nawet we wstępnej, szerokiej kadrze reprezentacji Anglii na finały EURO 2020. W klubie na razie pozostał za to Aarons, którym interesują się jednak największe kluby Europy, w tym Barcelona i Bayern Monachium.
W Norwich liczą teraz na wychowanie dobrego napastnika. I to do tego stopnia, że trenerom pracującym w akademii klubu nakazano grę w ustawieniu z dwójką atakujących. Wszystko po to, by zwiększyć szansę na wyszkolenie klasowego gracza na tej newralgicznej pozycji na boisku. W końcu to za napastników płaci się najwięcej.
- Napastnicy są jak złoto - tłumaczył niedawno Webber. - Jeśli stworzymy własnego, w perspektywie czasu zaoszczędzimy na tym miliony funtów.

O utrzymanie

Nie samą długofalową perspektywą człowiek jednak żyje. Szerokie spojrzenie nie oznacza, że w Norwich, którego zawodnikiem pozostaje sprowadzony do klubu przed rokiem i zmagający się ostatnio ze skutkami zakażenia koronawirusem Przemysław Płacheta, nie stawia się również krótko- i średnioterminowych celów. Spośród tych ostatnich na starcie nowego sezonu na pierwszy plan wysuwa się utrzymanie w Premier League.
- Nasz spadek nie jest czymś niespodziewanym ani czymś, na co nie bylibyśmy przygotowani - nie ukrywał Daniel Farke kilkanaście miesięcy temu, kiedy ekipa z Carrow Road przystąpiła do rozgrywek najbogatszej ligi świata, dokonawszy najdroższego transferu za kwotę, to nie żart, 750 tysięcy funtów.
Tym razem ma być inaczej. Blisko 40 milionów funtów pochodzące ze sprzedaży najlepszego zawodnika ubiegłego sezonu Championship, Emiliano Buendii, do Aston Villi zainwestowano w nowych piłkarzy. I to nie tylko młodych, takich jak 19-letni grecki skrzydłowy Christos Tzolis z PAOK-u czy o dwa lata starszy amerykański napastnik Josh Sargent z Werderu Brema. Do zespołu dodano też doświadczenie pod postacią pomocników Milota Rashicy i Pierre’a Leesa Melou. Ponadto wykupiono wypożyczonych na poprzedni sezon obrońców: Bena Gibsona oraz Dimitriosa Giannoulisa, a także sprowadzono na ten sezon z Chelsea rewelacyjnego reprezentanta Szkocji - Billy’ego Gilmoura. Ten ostatni zastąpi w środku pola jednego z architektów awansu klubu do Premier League, Olivera Skippa, który zakończył swój okres wypożyczenia i powrócił do Tottenhamu.
- Szczerze mówiąc, po tym meczu jestem jeszcze bardziej pewny siebie niż wcześniej - powiedział Farke po wysoko przegranym na inaugurację sezonu spotkaniu z Liverpoolem (0:3). - Pokazaliśmy, że potrafimy stwarzać zagrożenie pod bramką przeciwnika, a na początku meczu byliśmy bliżsi zdobycia bramki. Sami mieliśmy z kolei trochę pecha przy straconych golach.
Grające atrakcyjną dla oka piłkę Norwich, które dwa sezony temu sensacyjnie pokonało przed własną publicznością najbliższego ligowego rywala, czyli Manchester City, mimo trudnego terminarza na starcie bieżących rozgrywek, powinno zanotować lepszy sezon niż ten sprzed dwóch lat. A jeśli nawet tak się nie stanie, na Carrow Road z pewnością spróbują znowu.
Tam sens znaczy bowiem więcej niż cele.

Przeczytaj również