Tylko on był w stanie zatrzymać Mbappe. Gdy go zabrakło, wszystko się posypało. "Uciszył krytyków"

Tylko on był w stanie zatrzymać Mbappe. Gdy go zabrakło, wszystko się posypało. "Uciszył krytyków"
fot. Pawel Andrachiewicz/Pressfocus.pl
Mecz z reprezentacją Francji był prawdopodobnie naszym najlepszym spotkaniem na tym turnieju. Przez kilkanaście minut byliśmy w stanie zagrozić mistrzom świata, zmusić ich do rozpaczliwej obrony, a Hugo Llorisa i spółkę do szalonych interwencji na linii bramkowej. "Trójkolorowi" nie byli może do łyknięcia, wygrał w końcu zespół z lepszym trenerem i zawodnikami. Nie ulega jednak wątpliwości, że gigantyczny wpływ na naszą klęskę miała jedna osoba. Lider z prawdziwego zdarzenia, czyli Kylian Mbappe. Zatrzymać potrafiła go właściwie tylko jedna osoba.
Pożegnanie z mistrzostwami świata zawsze jest trudne, bo oznacza koniec marzeń. My zostaliśmy z nich odarci w sposób brutalny, bo Francja - niczym mistrz wagi ciężkiej - posłała nas na deski. Nie było jednak tak, że dostaliśmy gong już w pierwszej rundzie. Nie odklepaliśmy, nie rzuciliśmy białego ręcznika na środek ringu. W gruncie rzeczy zagraliśmy taki mecz, jakiego oczekiwaliśmy. A być może nawet lepszy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była naprawdę dobra. Zmuszenie "Trójkolorowych" do defensywy, rozgrywanie piłki i tworzenie akcji, jakie być może będziemy pamiętać latami, tak jak teraz pamięta się o niewykorzystanej szansie ze starcia z Portugalią. To była reprezentacja Polski, którą chcieliśmy oglądać. Porażki można było się spodziewać, ale wreszcie zagraliśmy jak drużyna, która się nie boi. Która nie pęka, gdy trzeba wyprowadzić piłkę. To cenne doświadczenie i - mam nadzieję, że nie jest to pochopna konkluzja - dobry omen na przyszłość.
Francuzi wygrali w sposób uczciwy. Byli na wielu płaszczyznach po prostu lepsi - zawodnicy wyższej jakości, wyżej ceniony selekcjoner i wreszcie lider, który koniec końców nie zawiódł. Kylian Mbappe nie został swoistym odpowiednikiem schwarzeneggerowskiego One Man Army tylko dlatego, że przez dużą część spotkania musiał mierzyć się z piłkarzem mającym na niego sposób. W spotkaniu 1/8 finału MŚ 2022 Matty Cash po prostu uciszył wszystkich krytyków.

TGV vs PKP

Przed samym spotkaniem można było mieć obawy dotyczące naszych bocznych obrońców. Z jednej strony Bereszyński był skazany na Dembele, co już samo w sobie jest wyzwaniem, a z drugiej stanowiło to betkę przy rywalach Casha. Przedstawiciel Aston Villi miał bowiem na swojej głowie i narwanego Hernandeza, i Mbappe, na którego brakuje epitetów. Było to więc starcie, jakie śmiało można by określić mianem walki TGV z PKP. Okazało się jednak, że nasza kolej, napędzana angielskim paliwem, jest w stanie zaskoczyć faworytów.
Stwierdzenie, że Matty Cash był w tym meczu wielki, jest być może na wyrost. Niemniej mówimy o zawodniku, który właściwie perfekcyjnie wywiązał się ze swoich zadań w spotkaniu z reprezentacją Francji. Nie każdy z kadrowiczów Czesława Michniewicza może to o sobie powiedzieć, a przecież nie każdy musiał wspinać się na wyżyny możliwości. Tymczasem 25-latek zagrał swoje najlepsze spotkanie w historii występów dla "Biało-czerwonych".
Kylian Mbappe po prostu nie miał z nim życia. Nasz prawy obrońca ustawiał się na tyle mądrze, że skutecznie niwelował przewagę szybkości lidera "Trójkolorowych". Wtedy zaś, gdy zawodnik PSG zaczynał mu odjeżdżać, ratował się w sposób na tyle umiejętny, iż arbiter długo nie pokazywał mu żółtej kartki. Matty Cash nie dawał ku temu konkretnych podstaw - grał na cienkiej granicy, ale to przecież tylko świadczy o tym, jak bardzo sprostał swojej misji.
Ktoś może powiedzieć, że chwalenie zawodnika z Premier League jest w gruncie rzeczy niestosowne, bo przecież Mbappe strzelił koniec końców dwa gole. Działo się to jednak w momentach, gdy 25-latek nie był obecny na swojej pozycji. Przy czym wynikało to nie z jego niesubordynacji, lecz konieczności parcia do przodu i gonienia wyniku. O ile Cash pokazał się jako zaskakująco szybki piłkarz, o tyle nie posiadł jeszcze umiejętności bilokacji.
Przy pierwszej bramce znajdował się gdzieś w okolicach pola karnego "Trójkolorowych", zaś przy drugiej pojedynkował się z Thuramem. Ciężar powstrzymania Mbappe spadł wówczas na Glika, który nie dysponował odpowiednią zwrotnością. Francuz zdołał spokojnie przyjąć piłkę i wyprowadzić dwa uderzenia, które posłały nas na deski. Parafrazując klasyka - Casha winiłbym najmniej. O ile winiłbym kogokolwiek.
Przeciwko Francji nasz prawy obrońca zaliczył pięć interwencji i wygrał trzy z pięciu pojedynków. Wywalczył też jeden rzut wolny i zaliczył kluczowe podanie, co jest wynikiem lepszym niż dorobek całej (!) reprezentacji Polski w otwierającym spotkaniu z Meksykiem. Cash stał się zatem przykładem tego, że my, Polacy, naprawdę potrafimy grać w piłkę i nie potrzeba do tego jezusowych zdolności.
Wymownym jest również fakt, że gdy nasz defensor zobaczył żółtą kartkę, to francuscy eksperci skwitowali to bardzo krótko - w reszcie. Dla nas pojedynki Casha i Mbappe mogą stanowić jeden z najpiękniejszych obrazków całego mundialu. Dla "Trójkolorowych", a przede wszystkim Kyliana Mbappe, były męczarnią.

Koniec mistrzostw, do widzenia

Reprezentacja Polski na mistrzostwach świata w Katarze zasługuje na bardziej obszerne opracowanie i z pewnością się takiego doczeka. Osiągnęła w końcu wynik historyczny, a jej łabędzi śpiew pozwolił nieco zapomnieć o trudach fazy grupowej, gdzie dookoła drużyny działo się tyle, że można było odnieść wrażenie, iż właśnie przechodzi ona rewolucję. Nie ma co jednak kryć - bezpośrednio wynikało to z podejścia samego Czesława Michniewicza.
Z "Trójkolorowymi" rzeczywiście zagraliśmy zdecydowanie bardziej ofensywie. To była gra, na którą kibic po prostu czekał, a część akcji powodowała wypieki na twarzy. Myślą wcale nie perwersyjną lub niegrzeczną stało się wobec tego myślenie, jakie mogło przejść przez głowę każdego z nas - co by było, gdybyśmy chociaż spróbowali z Meksykiem. Kropkę w tej kwestii postawię w tym miejscu, bo nie jest to czas na dopisywanie kolejnego rozdziału do gdybologii futbolu polskiego. Mam jednak nadzieję, że starcie z Francją - paradoksalnie, wszak wracamy na tarczy - udowodniło, że ta drużyna nie musi siedzieć w okopach i liczyć na cud.
Wymaga tego sam Robert Lewandowski, który na tym mundialu... zawiódł. Nie bójmy się tych słów - nasz kapitan grał po prostu źle. Niewykorzystany karny, anonimowe występy, a z Francją, gdzie przecież pokazaliśmy się nieźle w ofensywie, też nie błyszczał. A jednak istnieje przeświadczenie, skądinąd prawdopodobnie słuszne, że nie stać nas na rezygnację z napastnika FC Barcelony. Napastnika, który ma swoje własne wymagania i wizję gry odbiegającą od propozycji selekcjonera.
Chociaż pożegnaliśmy się z mistrzostwami świata, to wcale nie oznacza to dla nas końca emocji. W kadrze będą się działy rzeczy w gruncie rzeczy ciekawe od tego, co zobaczyliśmy na boisku przeciwko Meksykowi oraz Argentynie. Ładunku ze spotkania z Francją jednak nie przebije, bo byliśmy świadkami czegoś, na co całe pokolenie czekało kilkadziesiąt lat. I za to tej drużynie możemy być wdzięczni.

Przeczytaj również