UEFA znów utrudnia, a my znów walczymy. Polskie kluby zaczynają grę w europejskich pucharach

UEFA znów utrudnia, a my znów walczymy. Polskie kluby zaczynają grę w europejskich pucharach
Marcin Kadziolka/Shutterstock
Jeszcze trwa Mundial, a nasze drużyny klubowe już spieszą nieść nam radość i emocje w rozgrywkach pucharowych. UEFA w trosce o jak najwyższy poziom rozgrywek przeprowadziła kolejną zmianę zasad ich rozgrywania, dzięki której piłkarska jesień zaczyna się dla nas 10 lipca.
W zasadzie chodzi o Ligę Mistrzów, ponieważ Liga Europy od dawna traktowana jest po macoszemu i niespecjalnie zajmuje wielkich piłkarskiego świata. Reforma w skrócie polega na tym, że 16 drużynom z 4 najsilniejszych lig zagwarantowano udział w rozgrywkach grupowych bez konieczności gry w uciążliwych eliminacjach.
Dalsza część tekstu pod wideo
Po dodaniu do tak zacnego grona klubowych potęg z krajów zajmujących w rankingu miejsca 5-10 okazało się, że angażujące dziesiątki drużyn eliminacje mogą dać maksymalnie sześć przepustek do piłkarskiego raju. W tym cztery dla mistrzów swoich krajów. O szacunek dla nich apelowali na przykład duńscy kibice, ale jest to przysłowiowe wołanie na puszczy.
Ta pseudoreforma to odpowiedź na ponawiane od lat groźby wielkich klubów, że stworzą Superligę poza strukturami UEFA. Ględzenie o podwyższeniu poziomu i jeszcze cudowniejszych rozgrywkach to bujda dla pięciolatków. Na naszych oczach bezgranicznie pazerni ludzie niszczą piłkę nożną, a my ich poczynania obserwujemy iście cielęcym, zachwyconym wzrokiem.
Nas dotyczy to w niewielkim stopniu. Jesteśmy piłkarsko na tyle słabi, że w zasadzie niezauważalni. Nasze aspiracje wynikają li tylko z przyzwyczajenia i uporczywych urojeń, że najważniejszy w rozgrywkach Ligi Mistrzów jest aspekt sportowy. O rzucony przez UEFA „ochłap” Legia będzie walczyła z mistrzami takich państw jak na przykład: Chorwacja, Holandia, Szwajcaria czy Grecja.
Jedno jest pewne. Podczas gdy wielcy zaczynają rozgrywki 18 września, nasza Liga Mistrzów zaczyna się dzisiaj. I tego się trzymajmy.

Cork City - Legia Warszawa (pierwszy mecz: 10 lipca, 20.45)

Irlandczycy to jak na wyspiarskie standardy istne piłkarskie niemowlę. Nie dość, że klub został założony w 1984 roku, to jeszcze zdążył splajtować i powstać od nowa pod tą samą nazwą, co czyni go dziwnie bliskim naszym futbolowym zwyczajom. Cork to mistrz sezonu 2017, ponieważ liga irlandzka gra systemem wiosna – jesień. W tej chwili nowy sezon trwa w najlepsze, ale niech to będzie ewentualnym sprytnym alibi dla Legii.
Obecnie Cork zajmuje drugie miejsce w lidze. Po serii majowo-czerwcowych zwycięstw przyszła porażka 1:2 w wyjazdowym meczu z liderującym Dundalk i niedzielny remis 0:0 z Shamrock Rovers. W zasadzie najistotniejsza informacja jest taka, że rywal Legii jest w trakcie sezonu. Może z tego względu w dwóch ostatnich sezonach pucharowych nie był dla rywali chłopcem do bicia.
W ubiegłym roku Cork wyeliminował estońską Levadię (4:2, 2:0), a następnie dwukrotnie przegrał 0:1 z cypryjskim AEK Larnaka. Jeszcze rok wcześniej Irlandczycy poradzili sobie z rywalem z północy - Linfield oraz islandzkim Häcken, by ostatecznie ulec KRC Genk 1:2 i 0:1. Szczególnie wyniki spotkań kończących ich pucharową przygodę powinny dać do myślenia piłkarzom Legii.
Oczywiście warszawianie są faworytami i powinni odnieść dwa zwycięstwa, ale szczególnie w pierwszym meczu muszą być przygotowani na zawzięty opór. Walczyć, biegać i skakać do główek piłkarze z Cork niewątpliwie potrafią. Poniżej skrót wspomnianego wcześniej meczu z Dundalk. Jakby nie patrzeć spotkanie na szczycie ligi irlandzkiej:
Włodarze Legii w letnim okienku transferowym jakimś cudem dokonali odkrycia, że zamiast szukać za granicą graczy, którzy w Warszawie mogą ewentualnie odbudować formę, lepiej poszukać w naszej lidze sprawdzonych piłkarzy. Pozyskanie Carlitosa (nie zagra w dwumeczu z Cork) i Kante, a także odzyskanie Wieteski to moim zdaniem doskonałe ruchy, które mogą wreszcie przyspieszyć grę Legii i nadać jej polotu wymaganego od mistrza.

Górnik Zabrze – Zaria Balti (pierwszy mecz: 12 lipca, 20.00)

Liga mołdawska kojarzy mi się jak najgorzej po ubiegłorocznej, zawstydzającej porażce Legii z tamtejszymi „Szeryfami”. Tyle tylko, że Górnik trafił akurat na drużynę, która wydaje się być w absolutnym kryzysie. Ostatnie miejsce w tabeli, przy ledwie jednym odniesionym zwycięstwie nie wróży większego oporu ze strony Zarii.
Poniżej fragmenty rozegranego 1 lipca wyjazdowego meczu z Sheriffem (1:5). Rywale Górnika w czerwonych strojach.
Tylko najwyższa ostrożność wypracowana przez lata obserwowania poczynań naszych eksportowych zespołów w pucharach każe mi się cieszyć z tego, że Górnik pierwszy mecz rozegra na własnym boisku. Zmiany personalne w zabrzańskim klubie, które są po prostu osłabieniem tej drużyny praktycznie w każdej formacji, nie wróżą powiem pucharowych sukcesów. Obym się mylił!
Na dzisiaj trudno nawet w przybliżeniu określić, ile będzie wart Górnik w nadchodzącym sezonie. Odejście Kądziora, Kurzawy i Wieteski, a także niepewny los Żurkowskiego to ciosy, które mogą okazać się nokautujące.
Przedsezonowe sparingi niewiele wnoszą. Górnik wygrał co prawda z Opavą, ale poniósł też zawstydzającą klęskę w Splicie, prezentując grę defensywną na poziomie ligi okręgowej. Pokonanie fatalnej Zarii jest jednak obowiązkiem, a co będzie dalej zobaczymy. Może trener Brosz dokona kolejnego cudu i jeszcze raz poukłada te piłkarskie klocki.

Lech Poznań – Gandzaspar Kapan (pierwszy mecz: 12 lipca, 20.45)

Liga Ormiańska jest chyba najdziwniejszą z europejskich lig. Gra w niej zaledwie sześć drużyn, w związku z czym 67% zespołów wywalcza awans do rozgrywek pucharowych. Złośliwi twierdzą, że dziwniejsza jest tylko druga liga Armenii, w której większość stanowią rezerwy pierwszoligowców.
Gandzasar Kapan w ubiegłym sezonie uległ czarnogórskiej Podgoricy (0:3, 0:1)...
…i nic nie wskazuje na to, by miał w jakikolwiek sposób utrudnić życie piłkarzom Lecha Poznań. Rzecz w zasadzie sprowadza się do wypracowania odpowiedniej zaliczki bramkowej w meczu przy Bułgarskiej. Warto przypomnieć, że spotkanie odbędzie się przy pustych trybunach, co nie ułatwi graczom „Kolejorza” zadania. Podobnie zresztą jak dokonane wzmocnienia.
Z jednej strony wydanie miliona euro na portugalskiego pomocnika Tibę może świadczyć o przemożnej chęci odniesienia sukcesu, ale brak wzmocnienia linii napadu może okazać się już na starcie niedociągnięciem mającym poważne konsekwencje. Zapowiadanie dalszych wzmocnień na chwilę przed rozpoczęciem sezonu to trochę mało, by załagodzić gniewną frustrację poznańskich kibiców.
Rywal Lecha to charakterystyczna dla drużyn z regionu mieszanina graczy rodzimego chowu z egzotycznymi nabytkami. Należy zauważyć, że kilku z nich serwis Transfermarkt wycenia w przedziale 150-300 tysięcy euro. Jednak pomimo wszystko rozważanie szans w kontekście rywalizacji z drużyną na podobnym poziomie wydaje się, pomimo słabości naszej ligi, grubszą nieprzyzwoitością.

Jagiellonia Białystok – Rio Ave (pierwszy mecz: 26 lipca, 19.20)

Jagiellonia co prawda staje w pucharowe szranki dopiero 26 lipca, ale wylosowała zdecydowanie najsilniejszego rywala. Rio Ave to w końcu piąta drużyna ligi portugalskiej, ale jej osiągnięcia na arenie krajowej i międzynarodowej nie powalają na kolana. Po cichu można liczyć, że „Jaga” przełamie polsko-portugalski impas i będzie pierwszą drużyną, która w bezpośrednim starciu wyeliminuje Portugalczyków.
Transfery rywala Jagiellonii to głównie operacje bezgotówkowe. Na tym tle wyróżnia się sprzedaż za 10 milionów euro defensywnego pomocnika o wielce optymistycznym pseudonimie „Pele” do Monaco.
Krótko pisząc, mamy do czynienia z klubem przeciętnym, jednym z tych, które od wielkiej trójki Porto, Benfiki i Sportingu dzielą piłkarska i finansowa przepaść.
Już fakt, że Rio Ave uzyskało pucharową promocję z ujemnym bilansem bramkowym i 24-punktową stratą do czwartego miejsca w tabeli, wiele mówi o klasie rywala Jagiellonii. Naprawdę nie ma się czego bać, ale skoro rozważamy szanse w starciu z outsiderem ligi mołdawskiej, trudno pokusić się o zdecydowanie optymistyczną prognozę.
***
Pisanie o naszym udziale w rozgrywkach pucharowych jest z roku na rok coraz smutniejszym obowiązkiem. Jasne, że kibic musi wierzyć, że może tym razem, że za chwilę, w najbliższym starciu…
Już zdefiniowanie, co będzie sukcesem naszych drużyn i każdej z nich z osobna nastręcza trudność. Zasadniczo jest tak, że uczestniczy się w rozgrywkach, aby je wygrać. U nas przyjęło się, że za największe wyobrażalne osiągnięcie mamy awans do fazy grupowej. I coraz trudniej zaspokoić nawet tak skromne apetyty kibiców.
Jest to gra o uniknięcie zawstydzających porażek. O to, by nie słuchać komentarzy w duchu, że w zasadzie ta liga mołdawska jest dość silna, a amatorzy z północy Europy grają z zębem… I przede wszystkim, żeby znowu nie opowiadano nam bajek o porażkach, które nas wzmacniają i teraz będziemy mogli skoncentrować się na lidze!
Na lidze zaś koncentrujemy się po to, żeby zająć miejsce uprawniające nas za rok do udziału w europejskich pucharach. Niech się ta karuzela bezczelności wreszcie zatrzyma! To tyle, bo czas zacisnąć kciuki za naszych.
Jacek Jarecki

Przeczytaj również