Upokorzenie Maradony, gol pracownika fabryki, wymowny polski ślad. Historia meczów otwarcia MŚ

Upokorzenie Maradony, gol pracownika fabryki, wymowny polski ślad. Historia meczów otwarcia MŚ
fifg / Shutterstock
Mecze otwarcia to jeden z najważniejszych momentów mistrzostw świata. Losy tych spotkań obfitują we wszystko, czego oczekiwałby przeciętny kibic. Piękne gole, szalone niespodzianki i wydarzenia, które zapisały się w dziejach futbolu - oto piękna historia inauguracyjnych wydarzeń na mundialach.
- Nadszedł dzień dzisiejszy - można by powiedzieć, nawiązując do słynnych już słów Kamila Grosickiego. Dziś, 20 listopada, rozpoczyna się turniej wyczekiwany przez cały piłkarski świat. Mundial to tak wyjątkowa impreza, że nawet niepozornie zapowiadający się mecz Kataru z Ekwadorem wygeneruje szaloną ilość emocji. Zwłaszcza, że pierwsze spotkania mistrzostw niemal zawsze zapadają w pamięci. Niedzielnym popołudniem zostanie dopisany kolejny rozdział futbolowej opowieści, która zaczęła się prawie 100 lat temu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Trudne początki

Pierwsze mistrzostwa świata rozpoczęły się 13 lipca 1930 roku w Urugwaju. Wówczas inauguracja turnieju pod żadnym pozorem nie była medialnym wydarzeniem, które skupiało uwagę całej kuli ziemskiej. Było widać, że futbol znajduje się jeszcze w powijakach. Pierwotnie jeden z dwóch meczów otwarcia miał zostać rozegrany na Estadio Centenario w Montevideo, jednak obiekt ten nie został oddany do użytku na czas. W efekcie starcie Stanów Zjednoczonych z Belgią odbyło się na Parque Central. Pierwszy gol w historii mundiali padł jednak w spotkaniu Francji z Meksykiem, które rozpoczęło się o tej samej godzinie. W 19. minucie Lucien Laurent oddał strzał z woleja, po którym piłka zatrzepotała w siatce. Reprezentant “Trójkolorowych” znalazł się na turnieju, chociaż jeszcze kilka tygodni wcześniej pracował w fabryce Peugeota.
- Federacja miała problem ze skonstruowaniem drużyny, ponieważ kilku wyselekcjonowanych piłkarzy się w ostatniej chwili wycofało. Ich szefowie nie pozwolili wziąć im dwumiesięcznego urlopu. Peugeot pozwolił mi jednak wyjechać na turniej. W tej samej fabryce pracowali jeszcze trzej inni zawodnicy, którzy zagrali potem na mistrzostwach. Wtedy byliśmy amatorami - wspominał Laurent w wywiadzie dla portalu “FIFA.com”.
Turniej w 1930 roku padł łupem gospodarzy z Urugwaju. Cztery lata później obrońcy trofeum zbojkotowali imprezę, która odbywała się we Włoszech pod czujnym patronatem Benito Mussoliniego. Również kilka europejskich drużyn zrezygnowało z wzięcia udziału w mistrzostwach, będących zawoalowaną okazją na promocję faszyzmu. Na Półwysep Apeniński udali się za to Amerykanie, chociaż nie mieli oni nadziei na jakikolwiek sukces. Reprezentację USA złożono naprędce, a kadrowiczów wyłoniono w meczach drużyn uniwersyteckich. W efekcie nieco przypadkowa zbieranina “Jankesów” w meczu otwarcia została rozbita przez gospodarzy 1:7. Bohaterem spotkania został Angelo Schiavio, autor hat-tricka.
- Przegrana z Włochami nie była powodem do wstydu. Oni od początku szli po tytuł mistrzów świata. My po ostatnim gwizdku pogratulowaliśmy sobie, że udało nam się strzelić chociaż jednego gola przeciwko drużynie tego kalibru, która miała w swoich szeregach topowych piłkarzy z dwóch najlepszych nacji - przyznał w rozmowie z “Soccer Monthly” Billy Gonsalves, ówczesny reprezentant Stanów Zjednoczonych.
“Azzurri” swój skład w 1934 roku oparli na największych talentach z własnego kraju oraz czołowych piłkarzach Argentyny z włoskimi korzeniami. Tak oto do ekipy “Squadra Azzurra” trafili Raimondo Orsi, strzelec dwóch goli przeciwko USA, czy Luisito Monti, który jeszcze podczas mundialu w 1930 roku zdobył srebrny medal z reprezentacją “Albicelestes”. Argentyńsko-włoska mieszanka doprowadziła ekipę z Półwyspu Apenińskiego do pierwszego mistrzostwa świata.
Zdecydowanie najsmutniejsza historia wiąże się z meczem otwarcia w 1938 roku. Europa stała wtedy u progu wojny, co oczywiście odbiło się również na świecie futbolu. Anschluss Austrii sprawił, że nie mogła ona wziąć w mundialu, chociaż wywalczyła sobie awans w eliminacjach. Wielu z jej reprezentantów pojechało na turniej już jako członkowie drużyny Niemiec. W pierwszym spotkaniu kadra “Die Mannschaft” zremisowała 1:1 ze Szwajcarią, a zasady mistrzostw głosiły, że w takim wypadku mecz zostanie powtórzony. Pięć dni później “Helweci” dość niespodziewanie wygrali z Niemcami 4:2. Wtedy pokojowe państwo odniosło zwycięstwo nad naszymi zachodnimi sąsiadami pałającymi żądzą wojny. Jej wybuch sprawił, że nie odbyły się dwie kolejne edycje mistrzostw świata.

Alergia na gole i polski opór

Po dwunastu latach przerwy mundial wrócił na salony starciem Brazylii z Meksykiem. Zgodnie z przewidywaniami zakończyło się ono zwycięstwem “Canarinhos” w rozmiarach 4:0. Ekipa “El Tri” nie może miło wspominać początków mistrzostw, ponieważ osiem lat później Meksykanie ulegli Szwecji 0:3 w meczu otwarcia.
Od 1966 roku nastąpiła passa, którą trudno logicznie wytłumaczyć. W czterech kolejnych spotkaniach inaugurujących mistrzostwa świata nie padł ani jeden gol. Co ciekawe, zarówno wcześniej, jak i później każdy mundial rozpoczynał się od rywalizacji z przynajmniej jedną bramką. Chociaż warto przy okazji przypomnieć, że bohaterami jednego z bezbramkowych remisów zostali reprezentanci Polski. W 1978 roku biało-czerwoni prowadzeni przez Jacka Gmocha postawili się RFN, faworyzowanym obrońcom tytułu.
- Prawdę mówiąc, my bardziej liczyliśmy na obrońcę tytułu mistrzowskiego. To właśnie oni, chcąc powtórzyć sukces, powinni atakować, a tymczasem czekali na nas. I gdybyśmy wówczas nacisnęli, poszli do przodu z rozmachem i wiarą w powodzenie, chyba doskonale broniący i w tym meczu Maier wyjmowałby piłkę z siatki. Mecz nie był widowiskowy, ale stał na dobrym poziomie. Poznać się na nim mogli jednak fachowcy. Mistrzowskie, szachowe posunięcia taktyczne zbyt trudne są do odczytania dla przeciętnego kibica, stąd to niezadowolenie na trybunach, a potem opinie w prasie, że taki sposób gry to antyfutbol. Loża prasowa chwaliła jednak Polaków. Znów los był dla nas niełaskawy, bo będąc lepszym zespołem, nie udokumentowaliśmy tego bramkami - tak w książce “Mundial po polsku” ten mecz opisał Stefan Grzegorczyk, były redaktor naczelny tygodnika “Piłka Nożna”, cytowany przez portal “łączynaspiłka.pl”.
Bez wątpienia pozytywna opinia na temat gry biało-czerwonych nie wynikała z pobudek patriotycznych. Wszyscy obserwatorzy tamtego spotkania zaznaczali, że Polska zaprezentowała się ze znakomitej strony. Ekipa z Włodzimierzem Lubańskim, Andrzejem Szarmachem, Grzegorzem Latą czy Kazimierzem Deyną zrobiła znacznie więcej, aby zdobyć komplet punktów i jedynie nieskuteczność stanęła na drodze do pokonania mistrzów świata. Poczynania Polaków docenił wtedy nawet legendarny Pele, jeden z najwybitniejszych piłkarzy w dziejach.

Afrykańskie sensacje

Po serii bezbramkowych remisów zapanowała era niespodzianek na starcie mistrzostw świata. Tak oto w 1986 roku Włosi sensacyjnie zremisowali 1:1 z Bułgarią. Prawdziwa sensacja nastąpiła jednak dopiero przy okazji kolejnego turnieju. Wtedy prologiem mundialu było starcie Argentyny z Kamerunem. Afrykańska reprezentacja na papierze miała być tylko tłem dla triumfatorów poprzednich mistrzostw z magicznym Diego Maradoną w składzie. Los zakpił z tych predykcji.
- Nikt nie sądził, że będziemy w stanie zrobić cokolwiek przeciwko Maradonie, ale my wiedzieliśmy, że możemy tego dokonać. Nienawidziliśmy tego, że przed turniejem europejscy dziennikarze pytali nas, czy jemy małpy i czy mamy w kadrze szamana. Chcieliśmy pokazać, że jesteśmy prawdziwymi piłkarzami i to zrobiliśmy - stwierdził Francois Omam-Biyik, strzelec jedynego gola w meczu z Argentyną, cytowany przez “The Guardian”.
Kameruńczycy zaprezentowali wówczas agresywny, ale niezwykle skuteczny futbol. “Boski Diego” przez niemal 90 minut był kopany, przepychany, wybijany z rytmu. Obrońcy imponowali siłą fizyczną, a między słupkami szalał Thomas N’Kono. Jego fenomenalne popisy na tamtym mundialu natchnęły zresztą Gianluigiego Buffona do zostania zawodowym bramkarzem.
- Nie mogę się kłócić z wynikiem, nie mogę szukać wymówek. Skoro Kamerun wygrał, to dlatego, że dziś był lepszy - podsumował tamtą porażkę Maradona.
12 lat później znów w meczu otwarcia zagrali poprzedni triumfatorzy i kopciuszek z Afryki. Tym razem chodziło o gwiazdorską reprezentację Francji oraz skromnych zawodników z Senegalu. Przed pierwszym gwizdkiem turnieju w 2002 roku nie pytano, czy, ale jak wysoko “Trójkolorowi” pokonają rywali.
- Pamiętam, kiedy oglądałem losowanie w szatni i ten moment, gdy dostaliśmy Francję. Moi koledzy z Lens wstali i zaczęli się ze mnie nabijać. Oni już wiedzieli, że Senegal nie miał szans. Ja wiedziałem, że mamy silną drużynę, bez gwiazd, ale z solidnymi zawodnikami tworzącymi jedność. Wszyscy spodziewali się, że Francja zdmuchnie nas z powierzchni ziemi, ale chcieliśmy dać chwilę radości naszemu narodowi, który tak długo czekał, aż zagramy na mundialu. Pamiętam też, że dzień przed meczem Francuzi nawet nie przyjechali na stadion, żeby odbyć trening. Wyglądało na to, że postanowili, że nie muszą tego robić. Francuska prasa przewidywała, że przegramy 0:8 - opowiedział później El Hadji-Diouf.
Każdy zdroworozsądkowy kibic typował wówczas wysokie zwycięstwo “Les Bleus”. Byli oni mistrzami świata i Europy, a ich skład wyglądał jak grupa na miarę meczu “all stars”. Wystarczy przytoczyć takie nazwiska, jak Thierry Henry, David Trezeguet, Youri Djorkaeff, Zinedine Zidane, Patrick Vieira, Emmanuel Petit, Marcel Desailly, Bixente Lizarazu, aby zrozumieć potęgę “Trójkolorowych”. Potęgę, która została zgładzona. Senegalskie lwy rozszarpały bezradne koguty.

Ściany sprzyjają gospodarzom

W 2006 roku FIFA zmieniła nieco zasady turnieju, wracając do korzeni. Znów w meczu otwarcia mieli grać gospodarze, a nie obrońcy tytułu. Dzięki temu w 2006 roku Niemcy mogli zainaugurować mundial zwycięstwem 4:2 nad Kostaryką. Znacznie mocniej w historii futbolu zapisał się jednak następny mundial, pierwszy rozgrywany na afrykańskiej ziemi. Republika Południowej Afryki w pierwszym starciu zremisowała 1:1 z Meksykiem. Oczywiście, nie był to wyczyn na miarę wygranej Senegalu z Francją czy Kamerunu z Argentyną. Wystarczy jednak przypomnieć sobie legendarne trafienie Siphiwe Tshabalali, aby zrozumieć, jak ważny był to moment w dziejach afrykańskiej piłki.
- Ten gol był większy ode mnie, to było trafienie dla całego RPA, dla całej Afryki. Wtedy zrozumiałem, w jaki sposób mundial jednoczy ludzi na całym świecie.Minęło ponad 10 lat, ale ludzie nadal pamiętają o tej bramce. Często spotykam przypadkowych ludzi, którzy przypominają o tamtym golu, o tym, co wtedy czuli. Napisaliśmy wtedy historię - przyznał Tshabalala w rozmowie z portalem “Safa.net”.
Już osiem razy w historii gospodarze mundialu brali udział w meczu otwarcia. Patrząc na wyniki, łatwo dojść do wniosku, że ściany sprzyjały organizatorom, ponieważ nie przegrali oni żadnego z tych spotkań. W 2014 roku Brazylia wygrała 3:1 z Chorwacją po dublecie wybitnego wówczas Neymara, a na ostatnich mistrzostwach Rosja zdemolowała 5:0 Arabię Saudyjską.
Katarczycy ewidentnie zapoznali się z przebiegiem minionych meczów otwarcia. Pierwotnie tegoroczny mundial miał przecież rozpocząć się 21 listopada spotkaniem Senegalu z Holandią. Dopiero w sierpniu przesunięto rywalizację Kataru z Ekwadorem na 20 listopada. Tak oto już dziś na Al-Byat Stadium ujrzymy początek najważniejszej imprezy w piłce reprezentacyjnej. Oby to wszystko zaczęło się, jak u Alfreda Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a później tylko wzrost napięcia. Tego sobie i państwu życzymy.

Przeczytaj również