Vital Heynen Show, czyli "świr" prowadzi polskich siatkarzy do zwycięstw. Czy w tym szaleństwie jest metoda…na medal?

Vital Heynen Show, czyli "świr" prowadzi polskich siatkarzy do zwycięstw. Czy w tym szaleństwie jest metoda…na medal?
screen z youtube.com
Rzut oka na kadrę reprezentacji Polski przed Mistrzostwami Świata wystarczył, by stwierdzić, że nie ma tu graczy klasy Mariusza Wlazłego, Pawła Zagumnego czy nawet Mateusza Miki, objawienia poprzedniego mundialu. Mówiło się, że siłą tej drużyny jest zespołowość, a lidera wykreuje turniej. Że na obronę złota nie ma większych szans. Po pierwszych meczach trudno nie ulec jednak wrażeniu, że „Biało-czerwoni” mają już przywódcę, który potrafi ich porwać za sobą. To selekcjoner, Vital Heynen.
Już w chwili dokonania wyboru przez władze PZPS mówiło się, że abstrahując od wyników osiąganych przez reprezentację, z 49-letnim Belgiem kibice i sami siatkarze na pewno nie będą się nudzić. Ekscentryk, świr, wariat – takie epitety można było usłyszeć najczęściej. Nie bezpodstawnie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wróg rutyny

Heynen jako zawodnik grał na pozycji rozgrywającego. O siatkarzach, którzy prowadzą grę swoich drużyn często mówi się, że chodzą własnymi drogami, często pod prąd. Rozgrywający musi wybierać rozwiązania niekonwencjonalne, potrafić oszukać i zaskoczyć rywala, wybrać najlepszą opcję dla swojej drużyny.
Najwidoczniej Belg po zakończeniu siatkarskiej kariery przeniósł nawyki spod siatki na trenerską ławkę.
- Jest jak człowiek zagadka, ale jednocześnie jest bardzo kontaktowy i otwarty. Ciągle nas zaskakuje, ale z drugiej strony, paradoksalnie, wiemy czego możemy się po nim spodziewać – mówi o trenerze kapitan reprezentacji Polski, Michał Kubiak.
Jeśli jednak zebrać do kupy wszystkie anegdoty o szkoleniowych metodach Heynena, zdecydowanie więcej znajdziemy tam rozwiązań nieoczywistych. Vital przyznaje, że w czasie kariery zawodniczej rozgrzewka zawsze byłą najbardziej znienawidzoną częścią treningu, do bólu powtarzalną i schematyczną. Dlatego u niego początek zajęć jest zupełnie inny.
Trener nazywa go przewrotnie „stupid games”, ale jak potwierdzają jego podopieczni, z głupotą nie mają one nic wspólnego. I uwielbiają być zaskakiwani przez Heynena.
Nic dziwnego, że zawodnicy z przyjemnością, zaciekawieniem oraz dozą niepewności stawiają się na zajęcia u Heynena. Podczas treningów z reprezentacją Niemiec kazał przyjmować swoim zawodnikom piłkę…krzesłami.
Podczas przeróżnych gierek zakładał się ze swoimi zawodnikami. O drobne kwoty, o cukierki, belgijskie czekoladki, piwo. Ale to nie stawki były najważniejsze, ale fakt, że nawet ten minimalny bodziec potrafił w siatkarzach pobudzić element rywalizacji. A co za tym idzie, wykrzesać z nich 100% zaangażowania, nawet na treningu.
Heynen sam o sobie mówi, że nie jest normalny, że jest czubkiem, a w kontaktach z dziennikarzami świetnie się bawi. Chociaż pokazał też, że nie są mu do końca potrzebni, ponieważ zdarzyło mu się przeprowadzić wywiad z…samym sobą.

Siatkarski Mourinho?

Kontakty z mediami uważa nie tylko za element swojej pracy, ale też stara się wyciągnąć z nich coś dla siebie i drużyny, zbudować lub zmotywować w ten sposób podopiecznych. Pod tym względem przypomina nieco „wczesnego” Jose Mourinho, który skupiając na sobie całą uwagę mediów, zdejmował presję ze swoich zawodników.
Do swoich siatkarzy podchodzi indywidualnie, jest świetnym psychologiem. Jego byli i obecni podopieczni podkreślają, że Heynen doskonale wie, kto jakich bodźców potrzebuje, żeby wydobyć z siebie maksimum umiejętności.
Kiedy trzeba potrafi pogłaskać i pochwalić, ale gdy wymaga tego sytuacja, porządnie ochrzanić bądź nawet podnieść ciśnienie swojemu zawodnikowi. Niektórzy grają najlepiej, kiedy są porządnie wkurzeni, a Belg wie, jak do tego doprowadzić.
Potrafi też zmotywować swoich zawodników, obiecując kibicom…piwo. Kiedyś stawiał złocisty płyn fanom prowadzonej przez siebie drużyny klubowej, to samo obiecał sympatykom reprezentacji Polski przed meczem z Niemcami w Lidze Narodów.
Trudno wyobrazić sobie, żeby jego podopieczni nie dali z siebie wszystkiego w tym meczu. Co prawda Polacy ten mecz z Niemcami przegrali, ale pomysł i gest na pewno należy docenić.

Heynen potrafi w reprezentacyjne klocki

Potrafi także w klubowe, ponieważ praktycznie w każdym miejscu, w którym pracował osiągał dobre wyniki. Z belgijskim Noliko Maaseik sięgnął po cztery tytuły mistrza Belgii, dochodził też do strefy medalowej Pucharu CEV.
Wyciągnął z głębokiego kryzysu turecki Ziirat Ankara, w ciągu niespełna dwóch sezonów bydgoski Transfer wywindował z ostatniego na piąte miejsce w PlusLidze. Od 2016 roku prowadzi też niemiecki VfB Friedrichshafen, z którym sięgnął już po dwa tytuły wicemistrza kraju.
Na arenie międzynarodowej zasłynął jednak z pracy z kadrami narodowymi Niemiec i Belgii. Zaczęło się od reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów, w roku 2012 typowego europejskiego średniaka. Tymczasem pod wodzą Belga już w pierwszym roku pracy udało się zdobyć 5. miejsce podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie, a dwa lata później sięgnąć po sensacyjny brąz podczas Mistrzostw Świata w Polsce.
„Biało-czerwoni” pokonali wówczas podopiecznych Heynena w półfinale 3:1, ale Belg już wówczas musiał wpaść w oko władzom PZPS.
Ogromne wrażenie zrobił z pewnością także awans do najlepszej „czwórki” Eurovolley 2017, podczas którego Heynen prowadził reprezentację swojego kraju. Drużyna bez gwiazd była rewelacją turnieju, a po drodze pokonała między innymi Włochów 3:0. Zatrzymali ich dopiero Rosjanie w meczu o finał, a w spotkaniu o brąz Belgowie ulegli Serbom po dramatycznym tie-breaku.
Właśnie dlatego władze PZPS, chociaż zaraz po Mistrzostwach Europy zarzekały się, że czas na polską opcję szkoleniową, zdecydowały się ostatecznie powierzyć kadrę Heynenowi. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej Belg podobno po prostu zagadał działaczy. Nie mogli mu nie zaufać.

Szaleństwo się udziela

Szkoleniowiec miał stosunkowo niewiele czasu, żeby przygotować aktualnych mistrzów świata do obrony tytułu. Dlatego poligonem doświadczalnym dla jego selekcji były rozgrywki Ligi Narodów, w których „Biało-czerwoni” startowali ze zmiennym szczęściem.
Obok wygranych z Francją czy Włochami przydarzyły się także gładkie porażki z Iranem, USA czy Serbią. I mimo że Heynen podkreślał, że przygotowuje drużynę na mundial, po serii trzech przegranych spotkań wśród kibiców nie brakowało sceptyków i pesymistów.
Tymczasem pierwsza faza grupowa Mistrzostw Świata dobiega końca, a zwycięstwo Polski nad Iranem 3:0 było jedenastym z rzędu, jakie odniosła reprezentacja Polski. Oczywiście część z tych spotkań to tylko towarzyskie sprawdziany, ale każdy trener powie, że w sparingu lepiej wygrywać niż przegrywać. A siatkarze Heynena od ponad dwóch miesięcy nie przegrali.
Co prawda najważniejsze spotkania czekają na naszą kadrę dopiero w kolejnych etapach turnieju, ale widać, że „Biało-czerwoni”, pod batutą szalejącego przy linii bocznej Belga są do imprezy po prostu optymalnie przygotowani. A na parkiecie i poza nim zaczyna im się udzielać pozytywne szaleństwo szkoleniowca.
- Mogę wiązać buty, grać na fujarce, bylebyśmy wygrywali – stwierdził po meczu z Finlandią w rozmowie z dziennikarzami przyjmujący polskiej kadry, Aleksander Śliwka.
Na samym turnieju zaskoczył też sam Heynen, przed meczem inaugurującym imprezę zamieniając pozycjami przyjmującego Bartosza Kwolka i libero Damiana Wojtaszka. Decyzja Belga była szeroko komentowana i nie wszystkim przypadła ona do gustu.
Nie zmienia to jednak faktu, że Polska z Kubą wygrała, a kolejnych rywali, mających rozpracować grę „Biało-czerwonych” roszada ta przyprawiła jedynie o dodatkowy ból głowy. I bardzo dobrze. Niech inni się martwią.
Turniej dopiero się rozkręca, a przed naszą reprezentacją jeszcze dużo spotkań do rozegrania. Wszyscy zgodnie podkreślają, że awans do najlepszej szóstki imprezy byłby dużym sukcesem Polaków, ale póki co drużyna prowadzona przez szalonego trenera radzi sobie bardzo dobrze. I miejmy nadzieję, że w tym szaleństwie jest metoda. Metoda na miarę medalu Mistrzostw Świata.
Michał Faran

Przeczytaj również