W pogoni za rekordami. Niesamowity sezon City, Bayernu i Barcelony

W pogoni za rekordami. Niesamowity sezon City, Bayernu i Barcelony
kivnl / Shutterstock.com
Sezon 2017/2018 powoli zmierza ku końcowi. Pod wieloma względami kampania ta będzie wspominana wyjątkowo. Kluby oraz piłkarze wspięli się na wyżyny swoich umiejętności i zadziwili świat, bijąc rekordy, o których kibice nawet nie śnili.
Większość osiągnięć, które zostaną tu opisane są wyjątkowe nie tylko ze względu na to, że ustanowiono je wiele lat wcześniej. Kluczowym czynnikiem nadającym im bezprecedensowy charakter jest wykonawca (lub wykonawcy jeśli mamy na myśli kluby).
Dalsza część tekstu pod wideo
Kto przed startem sezonu podejrzewałby, że sprowadzony na Anfield z AS Romy Mohamed Salah pobije rekord Luisa Suareza i Cristiano Ronaldo? Jeśli już znajdowali się tacy „delikwenci’, pewni odniesienia sukcesu przez Egipcjanina, to stanowili oni mniejszość.
Również tylko garstka osób mogła uważać, że Barcelona po odejściu Neymara i masakrze w Superpucharze Hiszpanii (porażka 1:5 z Realem w dwumeczu) podniesie się i pod wodzą Ernesto Valverde zanotuje być może najlepszą kampanię ligową w historii.
Obecny sezon pokazuje, iż futbol jest nieprzewidywalny i pewnie za to większość z nas – kibiców go kocha. To ta niepewność, ten dreszczyk emocji skłaniają ku widowisku na murawie, gdzie nie wiemy co tym razem „zaserwują” nam główni aktorzy w postaci piłkarzy, walczących o najwyższe cele.

Dominacja „Obywateli”

Premier League jest znana z wyrównanego poziomu. Wielu kibiców na świecie uważa ją za najlepszą spośród wszystkich lig właśnie dzięki temu, iż o mistrzostwo realnie walczy wiele drużyn, a o sukcesie decydują pojedyncze punkty.
Jeszcze rok temu owa teza miałaby odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale wyczyny Manchesteru City wyrzuciły do śmietnika wszystkie frazesy, odnoszące się do zbliżonego poziomu czołowych angielskich ekip.
Drużyna Guardioli, krótko mówiąc „zjadła” Premier League o czym świadczy chociażby to, że wygrała ją…15 kwietnia. Tylko Bayern Monachium może się pochwalić szybszym zdobyciem ligowego trofeum w tym sezonie (Bawarczycy zapewnili sobie mistrzostwo 7 kwietnia).
Oczywiście gwarancja pucharu to nie wszystko, ponieważ przed Manchesterem wciąż stoi wiele okazji do pobicia rekordów i uczynienia kampanii 17/18 najbardziej zdominowaną w nowożytnej historii Premier League.
Jednym z głównych celów na końcówkę sezonu Manchesteru jest pobicie rekordu, dzierżonego przez Chelsea w liczbie zdobytych punktów („The Blues” w sezonie 04/05 zgromadzili 94 oczka). Aktualnie podopieczni Guardioli mają na swoim koncie 90 punktów, a do końca pozostały 4 kolejki.
Musiałby się stać kataklizm, aby Manchester nie zdołał zdobyć minimum pięciu punktów w meczach z kolejno West Hamem, Huddersfield, Brighton oraz Southampton. Patrząc na jakość rywali (a raczej jej brak) wielce prawdopodobne wydaje się pobicie rekordu strzelonych goli, który także należy do Chelsea (103 bramki zdobyte w sezonie 09/10).
Na razie City 98 razy zdołało odnaleźć drogę do bramki rywali. Prawie 3 razy na mecz. Nie wydaje się możliwe, aby w kolejnych 4 kolejkach „Obywatele” nie podtrzymali dotychczasowej skuteczności.
Wysokie zwycięstwa w nadchodzących spotkaniach pozwolą również osiągnąć największą różnicę bramek strzelonych oraz straconych w historii ligi. Aktualnie bilans „The Citizens” wynosi 73, a dotychczasowy rekord należy (a jakżeby inaczej) do Chelsea – 71 goli „na plusie”. Aby przejść do historii Manchester musi „tylko” ten rekord dowieźć.

Hiszpańscy „Invincibles”

Manchester City jest bliski pobicia wielu rekordów, jednak nie udało im się wyrównać osiągnięcia Arsenalu Londyn z sezonu 03/04, kiedy to „Kanonierzy” nie przegrali ani jednego spotkania ligowego, przechodząc do historii jako „Invincibles” – „Niepokonani”.
Przed takim wyzwaniem stoi za to FC Barcelona. Katalończycy w bieżącej kampanii są nieugięci i wciąż nie zaznali smaku porażki. Aby stać się hiszpańską wersją „Niepokonanych” muszą co najmniej zremisować jeszcze 5 spotkań.
Terminarz jednak nie jest „usłany różami”. Na Camp Nou Barcelona podejmie Real Sociedad, Villareal oraz Real Madryt. Dodatkowo na wyjazdach czekać będą walczące o utrzymanie Deportivo i Levante. Seria trudnych spotkań, ale Barcelona już z nie takich opresji na ligowym podwórku wychodziła obronną ręką.
Jeśli znów im się to uda, osiągną coś niewątpliwie historycznego, ponieważ od momentu rozgrywania 38 kolejek w La Lidze ani jeden zespół nie zdołał przebrnąć całego sezonu bez przegranego meczu. Ta sztuka udała się Athletikowi Bilbao w sezonie 1929/30 czy Realowi Madryt 2 lata później, ale były to czasy, kiedy rozgrywano zaledwie 18 spotkań ligowych.

Passa meczów bez porażki zaczęła się jeszcze za kadencji Luisa Enrique, dzięki czemu Barcelona może się już pochwalić pobiciem rekordu, należącego dotychczas do Realu Sociedad w liczbie kolejnych meczów bez porażki w La Lidze. „Txuri-Urdin” w 1980 roku byli niepokonani przez 38 spotkań. „Blaugrana” pobiła ich wyczyn i nadal śrubuje rekord.

W Niemczech bez zmian

Widząc poczynania City czy Barcelony na krajowym podwórku, Bayern postanowił również pokazać dominację. Mimo słabszego początku sezonu oraz zawirowań na ławce trenerskiej, już w kwietniu Bawarczycy mogli świętować zdobycie mistrzostwa Bundesligi.
Tytuł ten jest historyczny pod wieloma względami. Po raz pierwszy w historii niemieckiej piłki jakikolwiek klub zdołał 6 razy z rzędu wygrać Bundesligę. Co ciekawe jeśli chodzi o pięć czołowych lig (Anglia, Hiszpania, Włochy, Niemcy, Francja) tylko Olympique Lyon może się pochwalić lepszą serią, bo w latach 2002-2008 aż 7 razy z rzędu wygrywał tytuł ligowy.
Jest to także trzecie najszybsze zdobyte mistrzostwo w historii. Poprzednie dwa przypadki to…także wygrane Bayernu Monachium, odpowiednio w sezonie 13/14 (kolejka nr 27) oraz 12/13 (kolejka nr 28).
Architektem sukcesu „Bawarczyków” niewątpliwie był Robert Lewandowski, który w 28 meczach ligowych zdobył 28 bramek. Gol w ostatniej kolejce strzelony Hannoverowi 96 sprawił, że Polak stał się najskuteczniejszym obcokrajowcem pod względem goli strzelonych dla jednego klubu Bundesligi.
Dodatkowo „Lewy” wskoczył na 7. miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców Bundesligi w historii z dorobkiem 179 goli. Do Ulfa Kirstena, który zajmuje 6.miejsce Polak traci zaledwie dwie bramki więc można się spodziewać, że w najbliższej przyszłości „Lewy” przegoni legendę Bayeru Leverkusen.

Plaga egipska

W Hiszpanii oraz w Niemczech sukces drużyny wiąże się również z dominacją w klasyfikacjach indywidualnych przez zawodników w niej występujących. Leo Messi jest liderem „pichichi”, a Robert Lewandowski nie ma żadnej konkurencji w wyścigu o koronę króla strzelców za zachodnią granicą.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w Premier League. Mimo wyczynów Manchesteru City na ustach wszystkich kibiców znajduje się skrzydłowy Liverpoolu – Mohamed Salah. Egipcjanin latem został sprowadzony za 42 mln z Romy i do końca nie było pewne czy nie stanie się on uzupełnieniem składu, „jokerem” z ławki.
Linia ofensywna „The Reds” składała się z Firmino, Mane oraz Coutinho, którzy dotychczas grali „pierwsze skrzypce” na Anfield. Ale jak się okazało dla takiego piłkarza jak „Momo” miejsce zawsze się znajdzie. Od momentu debiutu prawe skrzydło stało się autorytarnym terytorium Egipcjanina, który bezwzględnie na nim dzieli i rządzi.
Były piłkarz Romy już wyrównał rekord 31 goli w sezonie ligowym, którym dotychczas mogli pochwalić się tylko Cristiano Ronaldo, Luis Suarez oraz Alan Shearer. Do końca Liverpoolowi pozostały 3 mecze, a rywalami będą Stoke, Chelsea oraz Brighton. W rundzie jesiennej Salah trafiał przeciw tym drużynom trzykrotnie. Teraz wystarczy 1 gol, aby przejść do historii.

Trzech Jeźdźców Apokalipsy

Mimo niespotykanych dotąd wyczynów Salaha, Liverpool nie jest jednoosobową armią. Cała formacja ofensywna funkcjonuje wyśmienicie, kompletnie nie zważając na odejście w zimowym okienku transferowym Philippe Coutinho, który zdążył zanotować w bieżących rozgrywkach 12 goli oraz 9 asyst.
Transfer Brazylijczyka nie zatrzymał reszty napastników. Sadio Mane oraz Roberto Firmino znajdują się w życiowych formach i wraz z Salahem tworzą najlepszy aktualnie tercet ofensywny świata. Napastnicy już prześcignęli w Lidze Mistrzów MSN pod względem liczby strzelonych bramek w jednym sezonie (tercet z Barcelony w sezonie 14/15 strzelił 27 bramek).
Dodatkowo po raz pierwszy w historii tych rozgrywek, każdy z trzech piłkarzy jednego klubu strzelił minimum 8 bramek. Wisienką na torcie był niewątpliwie mecz z Romą, kiedy Salah, Firmino oraz Mane po raz kolejny wznieśli się na nieosiągalny dla innych poziom i zaaplikowali „Wilkom” 5 bramek.
Kolejnym „smaczkiem” do kolekcji były 2 gole oraz 2 asysty zanotowane zarówno przez Salaha, jak i Firmino. Nigdy przedtem nie zdarzyło się, by jakikolwiek piłkarz dokonał tego na etapie półfinału Ligi Mistrzów. No to jak już się tego dokonało, to dwa razy jednego wieczoru. Taka siła właśnie drzemie w napastnikach Liverpoolu.

Europa da się lubić

Oczywiście, aby opisać wszystkie rekordy, które zostały pobite podczas kampanii 17/18 trzeba by wydać książkę o dosyć potężnych gabarytach. Warto skupić się jednak na diametralnej różnicy w rezultatach klubów na arenie europejskiej i krajowej.
Barcelona oraz Manchester City nie dały żadnych szans ligowym konkurentom. Kluby te są najlepsze pod względem strzelonych bramek, mają niebotyczną przewagę nad resztą stawki, a ich mecze co rusz przynoszą porcje kolejnych historycznych osiągnięć.
Nie wszystko jednak idzie po myśli tych drużyn. Zawiodły one w najważniejszych klubowych rozgrywkach – Lidze Mistrzów. City poległo aż 1:5 w dwumeczu z Liverpoolem, a Barcelona pomimo wygranej 4:1 w pierwszym meczu z Romą, nie zdołała awansować do półfinału.
Oczywiście nie wymazuje to w żadnym razie pobitych rekordów, ale skłania ku refleksji, czy granie na pełnych obrotach, nawet w starciach z drużynami pokroju Swansea albo Malagą, było wymagane.
Nikt i tak nie zdołałby odebrać ani „Obywatelom” ani Katalończykom mistrzostw, a sił zmarnowanych na podbijanie statystyk w meczach z ligowymi outsiderami zabrakło w końcowym rozrachunku. W najważniejszym momencie – Lidze Mistrzów, gdy wygłodniali i jednocześnie wypoczęci rywale (np. Liverpool) przejechali się jak walec po (tylko) ligowych „konkwistadorach”.

Perfekcja

Trio z Liverpoolu prezentuje się niesamowicie w bieżącym sezonie jednak prawdziwy postrach wśród wszystkich drużyn, biorących udział w Lidze Mistrzów wzbudza uosobienie rekordów, człowiek dla którego bariery strzeleckie istnieją tylko do momentu, gdy ich nie przeskoczy – Cristiano Ronaldo.
Portugalczyk z najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywek uczynił sobie strzelnicę. Po wyczynach w sezonie 16/17 (5 bramek w dwumeczu z Bayernem, hat-trick z Atletico, dublet z Juventusem) wydawało się, że lepiej już się nie da grać. Nic bardziej mylnego.
Nadszedł sezon 17/18 i CR7 znów rozstrzeliwuje wszystkich rywali, którzy stoją na drodze Realu Madryt do wygrania Ligi Mistrzów po raz trzeci z rzędu, co oczywiście będzie kolejnym, historycznym rekordem.
Cristiano zdobył już 15 bramek w dotychczasowych jedenastu spotkaniach i jest na najlepszej drodze do pobicia swojego wyniku sprzed czterech lat, kiedy licznik goli zatrzymał się dopiero na siedemnastu.
To co na przestrzeni lat poprawił Ronaldo to (co może zabrzmieć groteskowo) regularność. Oczywiście, że w poprzednich edycjach strzelał w najważniejszych momentach i prowadził „Królewskich” do końcowego sukcesu.
To w tym sezonie jednak Ronaldo osiągnął perfekcję, strzelając w dziesięciu kolejnych meczach z rzędu, dzięki czemu pobił rekord Ruuda Van Nistelrooya z sezonu 02/03. „Zaciął” się dopiero w środowym półfinale w Monachium, gdzie co prawda też znalazł drogę do siatki, ale wcześniej przyjął sobie piłkę ręką.
Idealna forma Crisitano sprawia, że powoli zaczyna brakować rekordów do pobicia i Portugalczyk po prostu śrubuje te, które już ustanowił jak np. najwięcej zdobytych bramek w Lidze Mistrzów (120) czy najwięcej tytułów króla strzelców tychże rozgrywek (aktualnie 6).
Zarówno Portugalczyk, jak i Real Madryt, osiągają rekordy dotychczas nieosiągalne, zapisują się na kartach historii jako najlepszy zawodnik oraz najlepszy klub w historii Ligi Mistrzów. Tak samo Barcelona może z całą pewnością nazwać się „królową” Hiszpanii, a Bayern hegemonem Bundesligi.
Opisane drużyny i piłkarze przekraczają granice, wyznaczają nowy bieg historii futbolu, ale to co jest w tym wszystkim najpiękniejsze to fakt, że nic nie trwa wiecznie, a każdy ustanowiony rekord zostanie pobity. Lata miną, futbol wyewoluuje i tak jak Ronaldo pobił rekord Van Nistelrooya, tak samo ktoś inny prześcignie w przyszłości Portugalczyka. Wyścig trwa i nigdy się nie zakończy.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również