Wbrew przeznaczeniu. Kopciuszkowie, którzy w XXI wieku zawojowali Ligę Mistrzów

Wbrew przeznaczeniu. Kopciuszkowie, którzy w XXI wieku zawojowali Ligę Mistrzów
YouTube
Żadne rozgrywki nie wywołują takich emocji jak Liga Mistrzów. Jasne, weekendowe granie w wielu krajowych rozgrywkach też ma niepowtarzalny klimat, ale kiedy przychodzą wtorkowe i środowe wieczory, a ze stadionowych głośników rozbrzmiewa przeszywający całe ciało hymn, wiemy już, że nie ma niczego jak Champions League. To rozgrywki zarezerwowane dla najlepszych, największych, najbogatszych. Ale zdarza się, że jakiś kopciuszek postanowi na salony wejść, wcale nie zmywając się z balu przed północą.
Mam trochę tak, że lubię kibicować słabszym. Na arenie europejskiej nie ma drużyny szczególnie bliskiej mojemu sercu, więc w Lidze Mistrzów trzymam kciuki po prostu za dobry futbol, fajne historie, nieoczekiwane zwroty akcji. Bolało mnie serce, gdy musiałem patrzeć na zdruzgotanych piłkarzy Ajaxu, którzy w minionym roku zaprzepaścili szansę na finał Ligi Mistrzów, zaledwie kilka sekund przed końcem starcia z Tottenhamem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Takich historii było zresztą w ostatnich kilkunastu latach więcej. Zebrałem je więc do kupy, skupiając się na zespołach, które w XXI wieku dochodziły przynajmniej do półfinału Ligi Mistrzów, choć raczej mało kto się tego spodziewał.
Chyba niesprawiedliwe byłoby ustalanie w tym przypadku jakichkolwiek miejsc. Wszystkie wymienione niżej ekipy dokonały czegoś rewelacyjnego. Nie ma tu ważnych i ważniejszych. Kolejność zatem chronologiczna.

Leeds United - 2000/2001

Przełom wieków, ale faza pucharowa zalicza się już do analizowanego okresu, a więc Leeds musiało się tu znaleźć. Młodsi fani mogą być w niezłym szoku. Leeds w półfinale Ligi Mistrzów?! Przecież dziś nie grają nawet w Premier League! Ano tak. Niecałe 20 lat temu ten angielski klub szturmem przedzierał się przez kolejne fazy Champions League, zatrzymując się dopiero na 1/2 finału, gdzie lepsza okazała się Valencia.
Kto na wcześniejszych etapach padł ofiarą podopiecznych Davida O’Leary’ego? Rozgrywki toczyły się jeszcze wówczas innym systemem. Najpierw była jedna faza grupowa, później druga, dopiero play-offy zaczynające się od ćwierćfinałów.
Już w pierwszej grupie Leeds dokonało czegoś wielkiego, bo odprawiło z kwitkiem FC Barcelonę, która zajęła dopiero trzecie miejsce. Rywalizację wygrał AC Milan, ale zgromadził tylko dwa punkty więcej niż “Pawie”. Stawkę zamknął natomiast Besiktas. Druga grupa - znów drugie miejsce. Tym razem za Realem Madryt, a przed Anderlechtem i Lazio. Udało się więc awansować do ćwierćfinału, gdzie łupem Leeds padł Deportivo La Coruna. Marsz do wielkiego finału przerwała dopiero wspomniana Valencia, która drugi raz z rzędu mogła powalczyć bezpośrednio o trofeum.
W szeregach Leeds można było wtedy oglądać wielu ciekawych piłkarzy, którzy robili później całkiem udane kariery. Byli to choćby Rio Ferdinand, Mark Viduka, Harry Kewell, Robbie Keane czy Jonathan Woodgate.

Bayer Leverkusen - 2001/2002

Bayer Leverkusen w finale Ligi Mistrzów? Dziś brzmi jak abstrakcja, ale w 2002 roku “Aptekarze” stanęli w szranki z wielkim Realem Madryt, walcząc o najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. To w tym spotkaniu Zinedine Zidane strzelił chyba swojego najpiękniejszego gola w karierze, znakomitym wolejem posyłając piłkę w okienko bramki. Real okazał się wówczas minimalnie lepszy, wygrywając na stadionie w Glasgow 2:1.
Wcześniej jednak niemiecki zespół wyeliminował na etapie fazy pucharowej dwie angielskie ekipy - Liverpool i Manchester United, a w poprzedzających je fazach grupowych wyprzedzał chociażby Juventus, Arsenal czy Olympique Lyon.
Barwy klubu z Leverkusen reprezentowali w tamtym sezonie m.in. Hans-Jörg Butt, Michael Ballack, Carsten Ramelow, Oliver Neuville, Bernd Schneider, Lucio czy Dimitar Berbatov. Wielu z nich niedługo później występowało w jednym zespole z naszym Jackiem Krzynówkiem.

Deportivo La Coruna - 2003/2004

Wkraczamy w chyba najbardziej sensacyjny sezon Ligi Mistrzów w historii, ale za nim o finalistach, warto też wyróżnić ekipę, która zatrzymała się na etapie półfinału. Dziś Deportivo występuje na zapleczu La Liga, a w sezonie 2003/2004 niemal do końca biło się o tytuł najlepszej drużyny w Europie.
Antidotum na hiszpańskiego kopciuszka znaleźli dopiero piłkarze FC Porto, którzy zresztą w tamtym sezonie sięgnęli po trofeum. Półfinały były jednak niezwykle zacięte. Na wyjeździe Deportivo ugrało jeszcze niezły wynik, remisując 0:0, ale na własnym stadionie podopieczni Jose Mourinho zdobyli jedynego gola w tym dwumeczu, zapewniając sobie awans do wielkiego finału.
Wcześniej jednak zespół z La Corunii dokonał czegoś wielkiego. W ćwierćfinale przegrał pierwszy mecz z Milanem 1:4, by na własnym stadionie odrobić straty z nawiązką, wygrywając 4:0. Niesamowity comeback, który na wiele lat przeszedł do historii. Podobnie zresztą jak grupowy mecz przeciwko AS Monaco, zakończony porażką… 3:8. Jedenaście goli z tego spotkania przez długi czas było rekordem Champions League, aż w końcu Legia pojechała do Dortmundu, gdzie przegrała 4:8.
W koszulce hiszpańskiego klubu błyszczeli wtedy m.in. niesamowici Walter Pandiani, Albert Luque, Juan Carlos Valeron i Diego Tristan.

AS Monaco - sezon 2003/2004

W tym samym sezonie do wielkiego finału zaszli natomiast piłkarze AS Monaco, którzy dopiero tam musieli uznać wyższość prowadzonego przez Jose Mourinho FC Porto. Wcześniej zdobyli jednak serca kibiców, prezentując niezwykle ofensywny, widowiskowy styl gry. Zresztą bardzo skuteczny.
Świadczyć może o tym nie tylko wspomniane już zwycięstwo 8:3 z Deportivo, ale przede wszystkim wyeliminowanie w ćwierćfinale galaktycznego Realu Madryt, mającego w składzie brazylijskiego Ronaldo, Zidane’a, Figo, Raula czy Roberto Carlosa. Na Santiago Bernabeu lepsi okazali się jeszcze “Królewscy”, którzy wygrali 4:2, ale w rewanżu Monaco po bramkach dwóch Giuly’ego i jednej Morientesa odrobiło straty. Na nic zdało się trafienia Raula. Dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe piłkarze z Księstwa awansowali do półfinału.
Tam też byli skazywani na pożarcie, ale bez większych problemów poradzili sobie z londyńską Chelsea. U siebie znów zagrali na 3:1, a na Stamford Bridge nie dali się pokonać, remisując 2:2. Finał Ligi Mistrzów stał się więc faktem. Jego jednak wygrać się już nie udało.
O sile Monaco w tamtym sezonie stanowili choćby Patrice Evra, Fernando Morientes, Dado Prso, Jerome Rothen czy Ludovic Giuly.

FC Porto - 2003/2004

I trzecia sensacja z sezonu 2003/2004 do kompletu. Chyba największa, bo zakończona zdobyciem przez Porto Ligi Mistrzów. Co ciekawe, to ostatni przypadek wygrania trofeum przez drużynę nie reprezentującą żadnej z pięciu topowych lig europejskich.
Dopiero rozpoczynający swoją karierę trenerską Jose Mourinho dokonał wtedy czegoś wielkiego. W grupie prowadzony przez niego zespół zajął jeszcze co prawda drugie miejsce, ustępując Realowi Madryt, ale faza pucharowa była prawdziwym koncertem ekipy z Portugalii, choć… już awans do ćwierćfinału wisiał na cienkim włosku.
W 1/8 finału Porto trafiło bowiem na Manchester United, a pierwsze spotkanie zakończyło się ich zwycięstwem 2:1 po dwóch bramkach niezawodnego Benny’ego McCarthy’ego. W rewanżu “Czerwone Diabły” długo miały los w swoich rękach, bo na 1:0 trafił Paul Scholes, ale w 90. minucie Costinha doprowadził Mourinho i cały zespół do euforii, strzelając gola wyrównującego, co oznaczało oczywiście awans FC Porto.
Na etapie ćwierćfinału było nieco lżej, bo Olympique Lyon nie sprawił “Smokom” wielu problemów, a w półfinale trzeba było trochę namęczyć się z Deportivo. Finał był już tylko zwieńczeniem znakomitego sezonu. Carlos Alberto na 1:0, Deco na 2:0, Aleniczew na 3:0 i pozamiatane. Porto zabiło marzenia AS Monaco o końcowym triumfie, a Jose Mourinho wyrobił sobie pozycję, która ustawiła jego karierę na lata.

PSV Eindhoven - 2004/2005

Sezon zakończony słynnym finałem w Stambule, gdy Liverpool dokonał niemożliwego, a Jerzy Dudek swoim tańcem na linii bramkowej zapewnił “The Reds” wygraną. Ale ten finał mógł wyglądać zupełnie inaczej, bo na poprzednim etapie “Rossonerrich” postraszyli piłkarze PSV Eindhoven. W Mediolanie gospodarze wygrali co prawda 2:0, ale w rewanżu przez długi czas pachniało dogrywką. Marzenia Holendrom odebrał w doliczonym czasie gry Ambrosini. Chociaż chwilę później na 3:1 podwyższył jeszcze Cocu, to PSV nie było już stać na czwartego gola, koniecznego w tamtym momencie do awansu.
Na wcześniejszych etapach podopieczni Guusa Hiddinka mieli natomiast patent na francuskie kluby. W 1/8 uporali się z AS Monaco, a w ćwierćfinale nie zatrzymał ich Olympique Lyon. Ale PSV wcale nie musiało dotrzeć do fazy pucharowej, bo w grupie uzbierało tylko oczko więcej niż trzeci Panathinaikos.
W czerwono-białej koszulce w tamtym sezonie biegało wielu dobrze znanych piłkarzy, na czele z Park-Ji Sungiem, Jeffersonem Farfanem, Markiem van Bommelem czy Philippem Cocu. Dostępu do bramki bronił Heurelho Gomes, za defensywę odpowiadali Alex i Wilfred Bouma, a z ławki wchodził młody i nieobliczalny Ibrahim Afellay.

Villarreal CF - 2005/2006

Czy jest tu ktoś, kto nie pamięta zmarnowanego rzutu karnego przez Juana Romana Riquelme? Argentyńczyk mógł w rewanżowym meczu półfinałowym przeciwko Arsenalowi przedłużyć emocje, ale w doliczonym czasie gry jego strzał z jedenastu metrów obronił Jens Lehmann, dzięki czemu to “Kanonierzy” awansowali do finału.
Wcześniej “Żółta Łódź Podwodna” - choć nie bez problemów - poradziła sobie z Rangersami oraz Interem, a w grupie okazała się najlepsza, wyprzedzając Benficę, Lille i Manchester United. Co ciekawe, wcześniej musiała też przechodzić eliminacje, odsyłając z kwitkiem Everton.
Przygoda z Ligą Mistrzów była więc długa i niezwykle udana, choć lekki niedosyt na pewno pozostał. Riquelme pewnie do dziś śni się niewykorzystana jedenastka, jednak to właśnie Argentyńczyk był wtedy jednym z liderów zespołu. Z niezwykle dobrej strony pokazali się też choćby Diego Forlan czy Marcos Senna.

Olympique Lyon - 2009/2010

Były to jeszcze czasy, gdy Lyon regularnie sprawiał psikusy Realowi Madryt. Akurat we wspomnianej edycji Ligi Mistrzów “Królewscy” musieli uznać wyższość Olympique na etapie 1/8 finału. We Francji gospodarze wygrali 1:0, a jedynego gola strzelił Jean II Makoun (pamiętacie tego gościa?), a na Santiago Bernabeu Miralem Pjanić odpowiedział na trafienie Cristiano Ronaldo, doprowadzając kibiców z Madrytu do płaczu.
W ćwierćfinale Olimpijczykom przyszło toczyć natomiast francuski bój z Girondins Bordeaux, zakończony ostatecznie zwycięstwem 3:2 w dwumeczu. Dopiero w 1/2 finału patent na rewelację z Lyonu znalazł Bayern. W Monachium było tylko 1:0 dla “Die Roten”, więc przed rewanżem sprawa wciąż wydawała się otwarta, ale na francuskiej ziemi polowanie urządził sobie Ivica Olić, strzelając hat-tricka.
Barwy Lyonu reprezentowali w tamtym czasie tacy piłkarze jak Hugo Lloris, Michel Bastos, Sidney Govou, Miralem Pjanić, Kim Kallstrom, Bafetimbi Gomis czy Lisandro Lopez. Zestawienie niezłe, choć czy na pewno na półfinał Ligi Mistrzów? Nie będzie przesadą stwierdzenie, że podopieczni Claude’a Puela osiągnęli wtedy wynik ponad stan.

Schalke 04 - 2010/2011

Nie Bayern, Nie Borussia, nie wspominany już w tym zestawieniu Bayer Leverkusen, a właśnie Schalke reprezentowało Bundesligę w półfinale sezonu 2010/2011. Tam co prawda dostało lekcję futbolu od Manchesteru United, przegrywając w dwumeczu aż 6:1, ale wcześniej Raul i spółka w imponującym stylu pokonywali kolejne przeszkody.
Pierwsze miejsce w grupie z Lyonem, Benfiką i Hapoelem Tel-Awiw to może jeszcze nie coś wielkiego (choć i tak wartego docenienia), ale już pokonanie w 1/8 Valencii, a zwłaszcza rozstrzelanie w ćwierćfinale Interu (7:3 w dwumeczu, wygrana 5:2 w Mediolanie), może robić duże wrażenie.
Liderami zespołu z Veltins Arena byli wówczas m.in. Manuel Neuer (choć akurat na Giuseppe Meazza jego ofensywne zapędy pięknie wykorzystał Dejan Stanković), Joel Matip, Jefferson Farfan, Edu czy Raul.

AS Monaco - 2016/2017

Przenosimy się o kilka ładnych lat do przodu, do wydarzeń, które większość kibiców ma pewnie jeszcze całkiem świeżo w pamięci. Właśnie w sezonie 2016/2017 AS Monaco w składzie z Kamilem Glikiem, Bernardo Silvą, Fabinho, Kylianem Mbappe czy Falcao szturmowało kolejne przeszkody w Lidze Mistrzów, zatrzymując się dopiero na Juventusie w półfinale.
Dziś patrząc na te nazwiska można pomyśleć: “Co to za kopciuszek? Przecież to same gwiazdy”. Wtedy jednak raczej nikt nie spodziewał się po piłkarzach z Księstwa aż tak znakomitych wyników, talent Mbappe dopiero rozkwitał, a Bernado czy Fabinho zaczynali wskakiwać na swój najwyższy poziom.
W 1/8 finału po FENOMENALNYM dwumeczu podopieczni Leonardo Jardima wyeliminowali naszpikowany gwiazdami Manchester City, a w ćwierćfinale okazali się lepsi od Borussii Dortmund. Juventus okazał się już zbyt silny, ale Monaco i tak skradło serca postronnych kibiców. Po sezonie większość wyróżniających się zawodników znalazło sobie jednak większe kluby, co szybko sprowadziło nad Stadion Ludwika II ciemne chmury, których rozgonić nie udało się do dziś.

AS Roma - 2017/2018

Koszmar senny FC Barcelony. Chyba nikomu nie trzeba przypominać niesamowitej remontady w wykonaniu Romy, która w ćwierćfinale najpierw przegrała na Camp Nou 1:4, by w rewanżu zwyciężyć 3:0, tym samym zapewniające sobie awans do kolejnej fazy.
Później na drodze “Giallorossich” stanął Liverpool, ale w tym dwumeczu emocji też nie brakowało. Na Anfield ekipa z Rzymu uległa 2:5, na własnym stadionie była z kolei blisko doprowadzenia do dogrywki, jednak ostatecznie zabrakło jej do tego jednego gola.
Tak dobra dyspozycja w fazie pucharowej zdecydowanie nie była przypadkiem. Już w grupie piłkarze prowadzeni przez Eusebio Di Francesco pokazali swoją moc, zajmując pierwsze miejsce w rywalizacji z Chelsea, Atletico Madryt i zdecydowanie odstającym od reszty stawki Karabachem.
Wiele bezcennych bramek strzelał wówczas dla Romy Edin Dżeko (co robi do dziś), który w całej ówczesnej edycji Champions League uzbierał osiem trafień, a z dobrej strony pokazywali się też choćby Radja Nainggolan, Konstantinos Manolas, doświadczony Daniele De Rossi czy dzisiejszy gwiazdor Liverpoolu - Alisson.

Ajax Amsterdam - 2018/2019

Najnowsza historia. Poprzedni sezon Ligi Mistrzów i fantastyczna przygoda młodych wilków z Amsterdamu, którą w dramatycznych okolicznościach powstrzymał w półfinale Tottenham, strzelając decydującego gola na kilka sekund przed końcem rewanżu. Widok leżących na murawie, szlochających piłkarzy z Amsterdamu mógł budzić naprawde szczere współczucie.
Wcześniej jednak na widok gry podopiecznych Erika ten Haga mogły tylko otwierać się oczy. W 1/8 nie powstrzymał ich Real Madryt, dostając u siebie aż cztery gole, później na tarczy z ćwierćfinału schodził Juventus. Teoretycznie więc Ajax pokonał trudniejsze przeszkody, a wyłożył się na tej - wydawałoby się - łatwiejszej do pokonania.
Znakomita dyspozycja w fazie pucharowej zrobiła jednak piłkarzom z Amsterdamu bezcenną reklamę. Nic dziwnego, że już chwilę później Frenkie de Jong za grube miliony zasilił Barcelonę, Matthijs de Ligt Juventus, a Hakim Ziyech po kilku miesiącach odszedł do Chelsea. Następny w kolejce czeka chyba Donny van de Beek.
***
Główny wniosek? W pierwszej dekadzie XXI wieku drużyny z drugiego szeregu częściej potrafiły zagrażać tym największym, a niemal co sezon w najlepszej czwórce meldował się ktoś nieoczywisty.
Ostatnie lata są bardziej ubogie w takie historie. Udało się to jedynie Monaco, Romie i Ajaxowi. Być może różnice między ścisłym topem, a drużynami nieśmiało do niego aspirującymi są już dużo większe, na co wpływ z pewnością mają coraz potężniejsze pieniądze przeznaczane na transfery.
Wierzę jednak, że raz na jakiś czas ktoś w Champions League wyskoczy jak królik z kapelusza, pokazując, że koniec końców piłka jest dla wszystkich taka sama. W tym sezonie aspiracje do tego zgłaszają grające znakomity futbol Atalanta i RB Lipsk.
Dominik Budziński

Przeczytaj również