Z "Ogórków" na Camp Nou. Martin Braithwaite podsumowaniem nieudolności zarządu FC Barcelony

Z "Ogórków" na Camp Nou. Martin Braithwaite podsumowaniem nieudolności zarządu Barcelony
NaturSports/shutterstock.com
Chociaż okienko transferowe zostało oficjalnie zamknięte kilka tygodni temu, FC Barcelona właśnie sfinalizowała zakup dosyć nieoczekiwanego zawodnika. 28-letni Duńczyk, Martin Braithwaite zapewne w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że następnym przystankiem w karierze będzie akurat klub z Camp Nou. A jednak dyrekcja sportowa "Dumy Katalonii" wybrała właśnie jego.
Jak wiemy, możliwość przeprowadzenia takiej transakcji w lutym była pokłosiem kolejnej kontuzji Ousmane'a Dembele. Francuz, niestety w swoim zwyczaju, doznał zerwania mięśnia dwugłowego w prawej nodze, co wyklucza go z gry na prawie pół roku.
Dalsza część tekstu pod wideo
Według przepisów klub, którego zawodnik wypada na minimum 5 miesięcy, ma prawo pozyskać jego następcę nawet poza okresem trwania okienek transferowych. Jedyne obostrzenie dotyczy tego, że zakontraktować można jedynie wolnego agenta lub piłkarza z tej samej ligi wykupionego za klauzulę odstępnego.
Długotrwałe kontuzje są w futbolu praktycznie codziennością, jednak rzadko kiedy poszkodowane drużyny decydują się na tego typu transakcje. Przewlekły uraz jednego zawodnika stanowi zwykle okazję do gry dla jego zmiennika. Szkopuł w tym, że nieracjonalne decyzje włodarzy Barcelony doprowadziły do tego, że Dembele... nie miał żadnego zmiennika.

Exodus wychowanków w oparach absurdu

W trakcie minionego już okna transferowego niejednokrotnie przewijały się informacje o zainteresowaniu Barcelony wzmocnieniem linii ataku. Luis Suarez wypadł z gry na kilka tygodni, a Ousmane Dembele dopiero wracał do formy po rekonwalescencji.
Zdrowi i gotowi byli jedynie Leo Messi, Antoine Griezmann i młoda gwardia adeptów La Masii w osobach Carlesa Pereza oraz Ansu Fatiego. Wydawało się, że dyrekcja sportowa z Erikiem Abidalem na czele powinna sobie postawić za punkt honoru sprowadzenie kolejnego snajpera. Aczkolwiek losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Zgubna wiara w rychły powrót Dembele odbiła się w Barcelonie czkawką, ponieważ, jak wiadomo, uraz Francuza się odnowił. Tym, co najbardziej może martwić sympatyków klubu ze stolicy Katalonii, są jednak pozostałe decyzje dot. wyglądu kadry "Blaugrany".
Nie dość, że nie pozyskano żadnej alternatywy dla notorycznie niesprawnego Dembele, to jeszcze tylnymi drzwiami wypchnięto z Camp Nou zdolnych wychowanków. Lekką ręką klub opuścili zawodnicy, którzy powinni być przyszłością Barçy. W obliczu pauzy Dembele, Perez czy Ruiz mogliby odgrywać "drugie" skrzypce już w bieżącym sezonie.
I tak oto przed najważniejszym etapem sezonu Quique Setien miał do dyspozycji zaledwie trzech napastników. Filozofia katalońskiego klubu od lat zakłada grę w systemie 4-3-3, zatem nietrudno zauważyć, że Messi, Griezmann i Fati pozostali tak naprawdę bez zmienników, jakichkolwiek realnych alternatyw. Barcelona, z dużym opóźnieniem, ale wreszcie ruszyła na łowy. Swoistą zdobyczą Bartomeu i spółki został nie kto inny, ale Martin Braithwaite.

Dobry człowiek, przeciętny napastnik

Dotychczasowa kariera Duńczyka raczej nie zwiastowała transferu do Barcelony. Wychowanek Midtjylland zwiedzał kluby, które nie odgrywały większych ról w światowym futbolu, a jego najlepszy sezon zwieńczony 14 trafieniami miał miejsce przed czterema laty.
Tym, co niewątpliwie musiało przykuwać uwagę w przypadku Braithwaite'a, była do niedawna jego bujna czupryna a'la Marouane Fellaini oraz niecodzienne wyzwanie, którego Duńczyk podjął się w sezonie 2016/17. Reprezentując jeszcze barwy Tuluzy, napastnik przyrzekł wspomóc organizacje charytatywne, które dzięki jego 11 trafieniom w Ligue 1 otrzymały zastrzyk gotówki.
Po tak dobrym sezonie Braithwaite wyemigrował do Middlesbrough, jednak na Wyspach nie dostrzeżono talentu Duńczyka. Martin najpierw został wypożyczony do Bordeaux, a potem do Leganes, które finalnie kupiło napastnika za 5 milionów euro.
Kwota ta może nie wywoływać gęsiej skórki, gdy co rusz przeprowadzane są transakcje opiewające na dziesiątki, a czasem nawet setki milionów. Dla klubu z Estadio Butarque był to jednak drugi największy zakup w historii. Braithwaite miał zostać żywą legendą drużyny spod Madrytu.

Szabrownictwo "Ogórków"

Wbrew pozorom, przydomek "Los Pepineros" nie ma nic wspólnego z wątłą jakością drużyny Javiera Aguirre. Leganes zyskało miano "Ogórków" za sprawą niezwykle rozwiniętego przemysłu warzywniczego, który przed wieloma laty był podstawą utrzymania większości mieszkańców.
Historia Leganes nie jest zbyt okazała, próżno w niej szukać trofeów, a klubowe muzeum zapewne nie obfituje w błyszczące eksponaty. Nie zmienia to jednak faktu, że od momentu awansu do La Liga w 2016 r. klub z Butarque dzielnie unika spadku.
Niestety, bieżąca kampania w wykonaniu Leganes nie należy do najlepszych. Po 24 kolejkach "Pepineros" zajmują przedostatnie miejsce w lidze, a ich głównym mankamentem jest ofensywna impotencja. 18 zdobytych goli na tym etapie sezonu to niezbyt chwalebny wynik.
Po utracie Braithwaite'a szanse drużyny Aguirre na uniknięcie relegacji drastycznie spadną. Duńczykowi daleko do miana napastnika z topu, aczkolwiek, jak na warunki Leganes, 28-latek jest po prostu wybitny. Braithwaite maczał palce przy 40% trafień swojej drużyny. To tak, jakby teraz wyjąć z Barcelony Leo Messiego lub pozbawić Realu usług Karima Benzemy.

Upadek romantyzmu w świecie konsumpcji

I chociaż Martin Braithwaite spełnia swoje marzenia, a do klubu spod Madrytu trafi rekordowe 18 mln euro, trudno nie współczuć Leganes. Malutki klub w niespodziewanych okolicznościach traci swojego najlepszego strzelca, boiskowego lidera i nawet nie może pozyskać następcy, choć działacze wystosowali już oficjalne pismo do władz ligi z prośbą o zgodę na sprowadzenie jakiegokolwiek zawodnika. Bez napastnika z prawdziwego zdarzenia szanse "Ogórków" na utrzymanie w La Liga są już tylko iluzoryczne.
A to wszystko z powodu gapiostwa zarządu Barcelony, który liczył na nagłe ozdrowienie Ousmane'a Dembele. "Blaugrana" miała cały styczeń na pozyskanie nowego snajpera, jednak Abidal, Bartomeu i cała reszta przespali ten okres.
Okazji na rynku nie brakowało, ponieważ w ubiegłym miesiącu barwy zmieniali choćby dobrze znany na Camp Nou Paco Alcacer czy Erling Braut Haaland, który kosztował Borussię zaledwie 20 mln euro. Tymczasem jedyne działania "Dumy Katalonii" na rynku wiązały się z wyprzedażą kolejnych wychowanków.
Ogołocenie Leganes jest idealną demonstracją kierunku, w którym od lat zmierza futbol. Hegemoni, finansowi giganci, którzy niczym disneyowski Sknerus McKwacz mogą wręcz pływać w swoim skarbcu, bezdusznie pożerają futbolowe płotki. Leganes w żaden sposób nie może się postawić, wyrazić sprzeciwu, zawetować transferu swojego gwiazdora. Wielka Barcelona płaci i wymaga.
Działaczom "Pepineros" pozostało jedynie przygotować dla Braithwaite'a pożegnalny koszyk pełen ogórków oraz przeliczyć pieniądze wysłane przez "Dumę Katalonii". Sterta banknotów nie zdoła jednak otrzeć łez, które zostaną uronione po nadchodzącym spadku Leganes do Segunda Division. Ale kogo na Camp Nou to obchodzi...
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również