Za takie historie kochamy Puchar Narodów Afryki. "Nawet teraz nie mogę w to uwierzyć"

Za takie historie kochamy Puchar Narodów Afryki. "Nawet teraz nie mogę w to uwierzyć"
screen youtube
Grający w irlandzkim Shamrock Rovers Roberto Lopes nie spodziewał się, że dzięki sile Internetu zyska szansę na… grę w reprezentacji Republiki Zielonego Przylądka. Wszystko dzięki jednej wiadomości, której o mały włos nie zignorował.
LinkedIn to założony w 2003 roku popularny serwis społecznościowy, specjalizujący się w kontaktach zawodowo-biznesowych. Znajdują się na nim oferty różnych podmiotów, a każdy użytkownik może traktować swój własny profil jako pewnego rodzaju wirtualne CV. Takie konto założył też swego czasu urodzony na obrzeżach Dublina Roberto Lopes. Wtedy jeszcze nie wiedział, że niewinny profil okaże się być może kluczowy dla jego dalszej kariery piłkarskiej.
Dalsza część tekstu pod wideo
W wieku 24 lat Lopes wciąż grał w swoim macierzystym Bohemians, a więc dla jedenastokrotnych mistrzów Irlandii, którzy jednak po ostatni tytuł sięgnęli w 2009 roku. W niedawnym wywiadzie dla “Sky Sports” środkowy obrońca mówił, że same występy boiskowe nie byłyby w stanie mu pozwolić na dostanie choćby kredytu hipotecznego. Dlatego musiał łączyć kopanie futbolówki z pracą w banku jako nomen-omen… doradca hipoteczny. A że niezbyt tę pracę lubił, pewnego dnia zdecydował się odmienić swoje życie.

Niewinny żart

Bohemians w minionych latach raczej nie narzekali na nadmiar reprezentacyjnych powołań dla swoich piłkarzy. Dość sporym zaskoczeniem było więc to, które w 2016 roku dostał klubowy kolega Lopesa, Ayman Ben Mohamed. Urodzony w Londynie, a wychowany w Dublinie boczny obrońca lub pomocnik został wtedy zaproszony na zgrupowanie… reprezentacji Tunezji. To właśnie wtedy w jednym z wywiadów Lopes zażartował, że w sumie on też byłby w stanie zagrać dla jednej z afrykańskich reprezentacji.
- Ayman rozgrywał naprawdę niezłą rundę i nie bez powodu dostał to powołanie. Udzieliłem wtedy wywiadu, w którym luźno rzuciłem, że ja też mógłbym został reprezentantem kraju, ponieważ pochodzę z Republiki Zielonego Przylądka i właśnie zamierzałem załatwiać papiery, by było to możliwe. Jeden z dziennikarzy wziął to chyba aż nadto serio, bo skontaktował się z kimś z tamtejszej federacji, ale wtedy nie miało to swego dalszego ciągu - opowiadał niedawno w rozmowie z “BBC Sport Africa”.
Lopes zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli chce postawić w pełni na futbol, musi podjąć dość ryzykowną decyzję. Choć w przeszłości był powoływany do młodzieżowej reprezentacji Irlandii, od kilku lat jego kariera piłkarska stała poniekąd w miejscu. Dlatego w listopadzie 2016 roku postawił wszystko na jedną kartę. Rzucił pracę w banku i podpisał umowę na pełny etat z Shamrock Rovers, a więc arcy rywalem jego ukochanego Bohemians.
- Pomyślałem wtedy tylko, że tym, co nastąpi wskutek tej decyzji, będę martwić się później. I że przynajmniej będę szczęśliwy przez tych kilka kolejnych lat. Tak to się wszystko zaczęło, a dla mnie było to niczym jeden wielki sen - mówił w 2019 roku w rozmowie z “The Guardian”.

Myślał, że to spam

Ta decyzja ostatecznie okazała się jednak strzałem w dziesiątkę. W nowej ekipie od początku wskoczył do wyjściowej jedenastki i już po pół roku zadebiutował w rozgrywkach kontynentalnych, a dokładniej eliminacjach Ligi Europy. Później przyszły ligowe sukcesy z Rovers. Od momentu, kiedy Lopes dołączył do zespołu, ten ani razu nie skończył sezonu poza podium, a w minionych dwóch sięgnął po tytuł. Najważniejsze z punktu widzenia kariery Lopesa wydarzenie miało jednak miejsce w październiku 2018 roku. To właśnie wtedy ówczesny selekcjoner reprezentacji Republiki Zielonego Przylądka Rui Aguas po raz pierwszy się z nim skontaktował.
- Konto na LinkedInie założyłem, kiedy byłem jeszcze w college'u, ale używywałem go jedynie od czasu do czasu. Często przychodził tam różnego rodzaju spam, więc kiedy dostałem jakąś wiadomość w języku portugalskim, pomyślałem, że to kolejna tego typu wiadomość. Na szczęście trener napisał do mnie jeszcze raz, tylko że już po angielsku. To pozwoliło mi na rozpoczęcie tej niesamowitej przygody - mówił niedawno w rozmowie ze “Sky Sports”.
Bo choć Lopes zignorował pierwszą z wiadomości, to już na drugą odpisał. Wtedy zrozumiał, że ktoś w ojczyźnie jego taty naprawdę w niego uwierzył. Ten opuścił rodzimy kraj jeszcze jako nastolatek. Spędził lata pracując jako kucharz na statkach, aż wreszcie otworzył własną kawiarnię w Belgii. Pewnego dnia trochę przypadkowo trafił do Irlandii i tak oto znalazł kobietę swojego życia, czyli mamę Roberto. Po latach jego syn wreszcie mógł poznać dziedzictwo, które pozostawił po sobie w rodzinnych stronach.

Obawy były

Choć wyjazdowi na pierwsze zgrupowanie towarzyszył spory entuzjazm, przed dołączeniem do drużyny narodowej Lopes miał jednak sporo wątpliwości. Nie znał języka i obawiał się problemów z adaptacją w zespole. Kiedy poproszono go o zaśpiewanie piosenki na wejście do szatni, piłkarz zastanawiał się nad którąś z piosenek Drake’a. Ci powiedzieli mu jednak, że najlepiej, by był to jednak utwór w języku kreolskim. Ostatecznie padło na “Danca Ma Mi Criola”, a gdy zaczął go śpiewać, już po chwili dołączyli do niego jego nowi koledzy.
- To bardzo pozytywne środowisko. I było dla mnie bardzo inspirujące zobaczyć, jak wiele znaczy dla tych wszystkich ludzi gra dla ich kraju, jak bardzo są mu oddani, choć przecież ten pierwszy mecz graliśmy przy zamkniętych drzwiach bez kibiców - wspominał w rozmowie z dziennikiem “The Guardian”, opowiadając przy tym o debiutanckim występie przeciwko Togo. Doszło do niego w Marsylii przy zamkniętych trybunach we wspomnianym październiku 2018 roku, a “Niebieskie Rekiny” wygrały to spotkanie 2:1.
Dla zawodnika dorastającego w Crumlin, czyli przedmieściach Dublina, gra dla ojczyzny jego ojca była ważnym wydarzeniem. W dzieciństwie zdarzało mu się odpowiadać na pytania odnośnie jego pochodzenia. Wyróżniał go wygląd, a także imię i nazwisko. Sam w wywiadach przyznawał później, że do momentu powołania do reprezentacji narodowej, poznał w Irlandii tylko jedną osobę pochodzącą z Wysp Zielonego Przylądka. Nic dziwnego, że jego powrót w rodzine strony taty wywarł na nim tak wielki wpływ. Szczególnie, że mecz w Marsylii nie był dla Lopesa pojedynczym epizodem i od tego momentu jest on regularnie powoływany do kadry.
- Podróżuję teraz do miejsc, do których pewnie nigdy bym nie pojechał na wakacje. Obserwacja tubylców doceniających to, co mają, pozwoliła mi otworzyć mój umysł. Chcę teraz nauczyć się języka i lepiej poznać kulturę oraz po prostu dowiedzieć się więcej o Afryce jako o kontynencie. Senegal był piękny. Ważna była też podróż do Rwandy. To kraj o strasznej historii, ale byłem tym bardzo zafascynowany. Ludzie tam byli szalenie przyjaźni, a przy tym udało się nam zobaczyć miejsca pochówku [ofiar wojny domowej w latach 90.], co było z jednej strony szokujące, a z drugiej bardzo ważne - powiedział w rozmowie ze “Sky Sports”.

Lekcja wyciągnięta

Mimo że Aguista, a więc człowiek, który odkrył Lopesa dla jego zaginionej ojczyzny, nie jest już selekcjonerem wyspiarskiej reprezentacji, obrońca Shamrock Rovers wciąż jest jej częścią. Bubista, obecny opiekun drużyny narodowej, obdarzył go sporym zaufaniem choćby w eliminacjach katarskiego mundialu. W drugiej ich fazie zagrał we wszystkich możliwych meczach od deski do deski, a “Niebieskie Rekiny” były o włos od awansu do decydujących dwumeczów, kończąc zmagania w grupie o dwa punkty za Nigerią.
Choć więc w Katarze wraz z kadrą Lopes nie zagra, właśnie rozpoczął z nią inny piękny etap, którym bez wątpienia jest Puchar Narodów Afryki. Na rozgrywanym w Kamerunie turnieju reprezentacja Republiki Zielonego Przylądka ma za sobą inauguracyjne spotkanie, w którym pokonała Etiopię 1:0. 29-latek rozegrał pełne 90 minut i wiele wskazuje na to, że wyjdzie też w pierwszym składzie na kolejne spotkanie przeciwko Burkina Faso, które odbędzie się już w czwartek. Na zakończenie zmagań w grupie jego ekipę czeka natomiast w teorii najcięższe starcie z gospodarzami. Już sam awans do 1/8 finału będzie jakimś sukcesem dla jego drużyny, a kto wie, co być może wydarzy się dalej. I pomyśleć, że Lopesa mogłoby nie być w tym miejscu, gdyby nie ta niewinna konwersacja na LinkedInie…
- Patrząc na to z perspektywy czasu nawet teraz nie mogę uwierzyć, jak mogłem być tak niemiły, by ignorować jakąś wiadomość tylko dlatego, że była ona w języku portugalskim. Jedyne, co musiałem przecież wtedy zrobić, to przekopiować ją do Google Translatora, co zresztą później uczyniłem. Jestem więc przede wszystkim wdzięczny, że Rui Aguas wykazał się wtedy wystarczającą cierpliwością i poświęcił mi swój czas, by odezwać się do mnie już po angielsku. Z tej całej sytuacji na pewno wyniosłem pewną lekcję. Sprawdzam teraz codziennie swojego LinkedIna. I od tamtego momentu już nigdy nie pominąłem żadnej wiadomości, która tam do mnie przyszła - podsumowuje w wywiadzie dla “Sky Sports”.
***
Pisząc ten tekst, korzystałem z następujących źródeł:

Przeczytaj również