"Zdrajca" wrócił na Ukrainę. Wcześniej wyjechał do Rosji mimo wojny. "Ludzie chcieli odebrania mu paszportu"

"Zdrajca" wrócił na Ukrainę. Wcześniej wyjechał do Rosji mimo wojny. "Ludzie chcieli odebrania mu paszportu"
Bukharev Oleg / Shutterstock.com
Do Szachtara Donieck wraca piłkarz uznany za “zdrajcę narodu”. Dawna legenda klubu Jarosław Rakicki w 2019 roku zdecydował się na kontrowersyjny transfer do Rosji. Teraz wrócił. I ten ruch budzi duże kontrowersje.
Swego czasu Jarosław Rakicki był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci Szachtara Donieck. Środkowy obrońca zaliczył ponad 300 występów w barwach “Górników”, przez niemal dekadę stanowiąc o ich sile na krajowym i europejskim podwórku. Wychowanek bez dwóch zdań pracował na miano niepodważalnej legendy ukraińskiego zespołu. Aż do czasu, gdy zimą 2019 roku przystał na propozycję przeprowadzki do Zenita Petersburg. Transfer do Rosji sprawił, że szybko uznano go za “zdrajcę”. Wszak przeniósł się do kraju, który w 2014 roku najechał teren Krymu i od tamtej pory okupował część terytorium sąsiadów. Po ataku Rosjan na całą Ukrainę w lutym ubiegłego roku Rakicki uznał jednak, że nie ma innego wyboru i postanowił opuścić kraj agresora. Dawna legenda niedawno wróciła do ojczyzny. Czy odkupi swoje winy w oczach rodaków? Ta sprawa nie jest czarno-biała.
Dalsza część tekstu pod wideo

Legenda

Do 2019 roku Jarosław Rakicki był chodzącym archetypem klubowej legendy Szachtara. Urodził się na terenie Donbasu, w górniczym mieście Pierszotrawieńsk. Przeszedł wszystkie juniorskie szczeble klubu, zespole o górniczych tradycjach, regionalnym i krajowym gigancie. Spędził tam kilkanaście lat, święcąc ogromne sukcesy.
- Rakicki nie był nigdy wielkim patriotą, jeżeli mowa o kraju, ale wielkim patriotą... lokalnym. Uwielbia Donieck i zawsze celebruje święta związane z tym regionem, a nie państwowe. Taki wykreował sobie wizerunek - mówi nam Piotr Słonka, prowadzący na Twitterze konto @Buckaroobanzai, zajmujące się m.in. ukraińskim futbolem.
Bez cienia wątpliwości Rakickiego można nazwać jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w historii “Górników”. Ma na koncie osiem tytułów mistrzowskich, sześć pucharów i sześć Superpucharów Ukrainy. Grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i półfinale Ligi Europy. Łącznie zaliczył aż 326 występów w ich barwach. Z reprezentacją z kolei dwukrotnie zagrał na EURO.
Doświadczony środkowy obrońca stanowił idealny materiał na ulubieńca trybun. Utożsamienie się z takim człowiekiem przychodziło łatwo. W turbulentnym dla Ukrainy okresie, zwłaszcza w dotkniętym rosyjską agresją Donbasie, sukcesy sportowe stanowiły odskocznię dla obawiających się o przyszłość ludzi. Potrzebowali bohaterów, godnych podziwu i zaufania. Styczeń 2019 przyniósł jednak rysę na tym wizerunku.

Zdrajca

Rakicki niespodziewanie zdecydował się na przenosiny do Zenita Petersburg. Przyjęcie oferty rosyjskiego zespołu, biorąc pod uwagę trwającą wojnę i generalną nienawiść do sąsiada, stanowiło policzek dla ukraińskiej opinii publicznej, a przynajmniej jej dużej części. Chodziło przecież o gracza z Donbasu, jednego z najbardziej dotkniętych trwającym od kilku lat konfliktem regionu. Dość powiedzieć, że stadion Szachtara został nawet uszkodzony w trakcie ostrzału. Pojawiły się wyrazy oburzenia, ale z drugiej strony tożsamość narodowa części Ukraińców wciąż się jeszcze kształtowała.
- Mocno mu się oberwało w mediach, ale w różnych portalach społecznościowych już tak jednoznacznie to nie wyglądało. Był zawsze ulubieńcem kibiców, a ci z Doniecka mają różne opinie - tłumaczy nasz rozmówca. - Zresztą podobnie jak spora część społeczeństwa i sam Rakicki. Wojna trwa od 2014 roku, ale duża liczba samych Ukraińców wciąż miała spore powiązania z Rosją, choćby rodzinne. Ta grupa uznała przenosiny do Zenita za sukces, duży krok do przodu w karierze.
Negatywne oceny ruchu Rakickiego wzmagał fakt, że przeniósł się do klubu sponsorowanego przez “Gazprom”, rosyjskiego potentata gazowego - firmę kluczową dla funkcjonowania państwa, kojarzoną z reżimem Władimira Putina. Na 29-letniego wówczas piłkarza wylała się fala krytyki. I trudno się dziwić. Pomimo przychylnego spojrzenia części obserwatorów, największe media i wielu rodaków uważało, że obrońca napluł im w twarz.
- Większość ludzi nie tylko miała mu to za złe, ale nawet chciała pozbawić paszportu, bo to postać medialna, wychowanek klubu, wielki piłkarz i reprezentant, w którego zapatrzeni są młodzi ludzie. Jak gdyby nigdy nic wybrał sobie grę w Rosji, która zajęła sporą część kraju - kontynuuje Słonka. - Skończyło się na wyrzuceniu z kadry i wyciszaniu jego nazwiska z mediów. Co ciekawe, miałem znajomych z Ukrainy, którzy regularnie oglądali go w Zenicie. W prasie od czasu do czasu też można było znaleźć o nim wzmianki.
Ówczesny selekcjoner Andrij Szewczenko podjął decyzję o niepowoływaniu podstawowego do tamtej pory zawodnika kadry. Choć oficjalnie nie podał jej powodu, wszyscy się go domyślali. Były reprezentant, Artem Fedecki, mówił o tym wręcz otwarcie.
- Cokolwiek by się nie działo, musisz szanować swoich ludzi i swój kraj. Brakuje mi słów. Sądzę, że Szewczence trudno będzie ponownie go powołać - cytowało jego słowa “The Sun”.
Powrót do gry w kadrze, nawet dziś, już po odejściu z Rosji, wydaje się niemożliwy:
- Głównie ze względów sportowych. Są w kadrze obrony znacznie lepsi. No a Rakicki staje się coraz starszy - słyszymy, pytając o jego szanse.

“Jestem Ukraińcem”

Rakicki został wykluczony z występów w narodowych barwach, ale w kraju wroga wiodło mu się dobrze. Podobnie jak w Szachtarze, w Zenicie również stanowił kluczowe ogniwo defensywy. Z “Pitercami” grał w Champions League i w każdym sezonie świętował zdobycie mistrzostwa kraju.
Gdy jednak w lutym ub. r. Rosja przeprowadziła zmasowany atak z zamiarem przejęcia kolejnych ukraińskich ziem, piłkarz zespołu z Petersburga zrozumiał, że dłużej nie może w nim pozostać. Gra w kraju usiłującym zniszczyć jego ojczyznę nie wchodziła w grę, podobnie jak pozostanie obojętnym na działania militarne. Rakicki najpierw zareagował tylko w mediach społecznościowych - w dniu zeszłorocznej inwazji za pośrednictwem Instagrama wysłał krótką, ale dosadną wiadomość: “Jestem Ukraińcem! #PokójnaUkrainie #StopWojnie”, a post opatrzył ukraińską flagą.
To pociągnęło za sobą reakcję ze strony pracodawcy. Kolejnego dnia, gdy klub mierzył się w Lidze Europy z Betisem, stoper usiadł na ławce, chociaż wcześniej w europejskich pucharach taka sytuacja nie miała miejsca ani razu. Po następnym meczu ligowym, gdy Rakicki nie znalazł się nawet w kadrze, zapytano o niego trenera, Siergieja Siemaka. Ten udzielił enigmatycznej odpowiedzi.
- Jarosław poprosił o kilka dni wolnego, aby rozwiązać problemy osobiste. Jutro powinien wrócić do treningów. Trudno mi powiedzieć, czy zobaczymy go jeszcze w barwach Zenita. Ma jeszcze trzy miesiące kontraktu. Każdy podejmuje swoje decyzje. W weekend pytał, co będzie dalej. Nie wiem tego - cytowało jego słowa “Daily Mail”.
Dzień później, 2 marca, wszystko stało się jasne. Klub w oficjalnym komunikacie poinformował, że piłkarz odchodzi, a umowa została rozwiązana na jego wniosek. Oczywiście sprawę inwazji na Ukrainę całkowicie w nim pominięto, żeby zachować “poprawność”.
- Jarosław Rakicki poprosił o przedwczesne rozwiązanie kontraktu, na co klub przystał. Podczas pobytu w Petersburgu sięgnął po trzy mistrzostwa kraju, Puchar Rosji i dwa Superpuchary. Klub wraz z kibicami chcą podziękować Jarosławowi Rakickiemu za czas spędzony tutaj i doceniają jego profesjonalizm oraz oddanie. Szczerze życzymy mu, jego przyjaciołom i rodzinie wszystkiego dobrego - napisano.
Rakicki dołączył więc do szerokiej grupy zagranicznych piłkarzy, którzy postanowili opuścić Rosję w obliczu wywołanego przez nią rozlewu krwi na większą skalę. To jedyny wybór, jaki ukraińska opinia publiczna mogła zaakceptować. Inaczej już nigdy nie mógłby pewnie wrócić do ojczyzny. Niekoniecznie uznano to jednak za wystarczający wyraz oporu.
- Sporo ludzi zarzuca mu brak jednoznacznych (albo właściwie jakichkolwiek) wypowiedzi i brak transparentności. Nie wyszedł do społeczeństwa i nie powiedział, że zrobił błąd. Wygląda na to, że siedzi cicho, gdy w kraju umierają ludzie. Nie przyłącza się do akcji przeciw wojnie. Nie miał wywiadu, w którym oczyściłby się z zarzutów. Unika tego, podobnie i sam Szachtar. Nikt nie komentuje decyzji o powrocie poza częścią sportową - mówi nam Słonka.

Persona non grata

Po kilku miesiącach bezrobocia środkowy obrońca przed startem obecnego sezonu związał się z Adana Demirsporem. Wcześniej trenował trochę z Szachtarem, ale nie przyjął jego oferty. W Turcji jednak zaliczył tylko dziewięć występów i już w połowie rozgrywek na zasadzie wolnego transferu przeniósł się z powrotem tam, gdzie rozpoczynał przygodę z futbolem.
Taki ruch może zaskakiwać, bo Rakicki w swoim kraju miał właściwie status persona non grata. Choć od chwili jego wyjazdu do Petersburga minęły już cztery lata, trudno spodziewać się zmiany zdania Ukraińców. Wszak jeszcze w 2021 roku, przed eskalacją działań wojennych na cały kraj, prowadzący reprezentację Ołeksandr Petrakow mówił otwarcie, że zawodnicy grający u agresywnego sąsiada nie będą mieli miejsca w jego zespole, co nie budziło żadnych kontrowersji wśród kibiców.
- Od stron ulicy Michajłowskiej znajdują się fotografie z osobami, które poległy. Widziałem żołnierzy, dziewczynki, chłopców, wszyscy młodzi. Tak wiele nazwisk, tak wiele zdjęć ludzi. Zrozumiałem, że teraz nie ma miejsca dla piłkarzy z Rosji ani na pojednanie. Jest tego tak dużo… Zostało tam tyle dzieci i sierot. Dlatego na pewno nie, teraz nie, nie ma mowy. Może w przyszłości, ale w danej chwili nie. Mówię szczerze i wprost - cytował go portal “Transfery.info”.
Z drugiej strony znajdą się i osoby nastawione pozytywnie do ponownego pojawienia się obrońcy w Donbasie.
- Jego powrót w lecie był odbierany raczej negatywnie, ale nie związał się długotrwałą umową z klubem, grał w meczach towarzyskich - zwraca uwagę Słonka. - Teraz, gdy już podpisał kontrakt na stałe, też widzę negatywne opinie, ale głównie w dużych mediach. Pod nimi z kolei można znaleźć nawet komentarze pozytywne, wręcz hurraoptymistyczne. Jedni twierdzą, że to hańba podpisać człowieka zbanowanego z życia społecznego, drudzy cieszą się, że kapitan, wychowanek i dusza klubu wraca na swoje miejsce.

Będzie musiał z tym żyć

W normalnych okolicznościach zakontraktowanie 33-latka stanowiłby ogromny powód do radości i nikt by z tym nie dyskutował. Przypadek Rakickiego jest jednak dużo bardziej złożony. Kilka lat temu zawiódł wielką część kraju, wybierając pieniądze płynące z Kremla. Czy zostanie mu to wybaczone?
- Pomaga mu zachowanie jednego z najlepszych ukraińskich piłkarzy w historii, Anatolija Tymoszczuka, który do tej pory jest w Rosji, ma wojnę w poważaniu i został prawnie uznany za zdrajcę. Rakicki szybko podjął decyzję o opuszczeniu Rosji i odciął się od związków z nią. Mimo wielu kontrowersji ludzie z czasem wybaczą mu przeszłość, jednak do końca życia będzie musiał się liczyć z tym, że ktoś mu co chwilę będzie o niej przypominać - uważa nasz rozmówca.
- To oczywiście woda na młyn dla sympatyków innych klubów, ale nie widzę, by trwały jakieś wojenki na tym tle między kibicami. Dla niektórych wciąż jest zdrajcą, dla innych synem marnotrawnym. Warto zwrócić uwagę, że wciąż natrętnie używa rosyjskiego. I raczej tak, jak nie śpiewał hymnu Ukrainy przed meczami, tak i nie przejdzie na ukraiński - konkluduje Słonka.
To sprawa bardzo kontrowersyjna i niesamowicie skomplikowana. Nawet jeśli fani z Doniecka wybaczą mu decyzję o przenosinach do Zenita, sympatycy ligowych rywali nie muszą być równie wyrozumiali. Bo czy ktoś, kto w obliczu wojny wybrał grę w Rosji, może bez konsekwencji wrócić na Ukrainę? Ten temat pewnie jeszcze długo będzie budził wątpliwości.

Przeczytaj również