Zorro z Portugalii idzie śladami najlepszych. Arkadiusz Milik może żałować, że nie będzie grał w jego AS Romie

Zorro z Portugalii idzie śladami najlepszych. Arkadiusz Milik może żałować, że nie będzie grał w jego Romie
Giuseppe Maffia / PressFocus
W Portugalii zadziwił wszystkich niedowiarków, prowadząc małe kluby do wielkich sukcesów. Na Ukrainie pokonał Manchester City w oparach wojny i wygnania. Dziś odpowiada za wprowadzenie Romy w erę “post-Totti”. Rzymskie “Wilki” chcą wreszcie pokazać pazurki po latach stagnacji. Liderem tego projektu jest trener Paulo Fonseca.
Może i piąta pozycja Romy na koniec zeszłego sezonu Serie A to wynik, któremu daleko do rewelacyjnego. Chluby “Giallorossim” nie przynosi też kiepski start nowych rozgrywek w postaci remisu z Hellasem, ostatecznie zamienionym w walkower z powodu błędu rzymian przy zgłaszaniu piłkarzy. Paulo Fonseca zasługuje jednak na uznanie, patrząc na okoliczności, w jakich przejmował drużynę ze stolicy Włoch. Musiał zmierzyć się z:
Dalsza część tekstu pod wideo
  • składem w zgliszczach po nieudanej rewolucji kadrowej w wykonaniu Monchiego
  • skłóconym z Francesco Tottim zarządem
  • odejściem legendy, Daniele de Rossiego
  • serią kontuzji, z Nicolo Zaniolo na czele
Mimo tylu problemów, 47-latek nie złożył broni. Podjął rękawicę. Powalczył o swoje. I o jak najlepszy rezultat sportowy Romy.
- Nie mógłbym być szczęśliwszy z Paulo Fonseką. Mamy nadzieję, że zostanie z nami przez wiele lat. Jest niezwykle inteligentny, ma wyrafinowane metody, to wyjątkowy szkoleniowiec. Pamiętajmy, że przyszedł do nowej ligi, musiał nauczyć się języka, a nigdy nie usłyszałem od niego żadnej wymówki - mówił były już prezydent Romy, James Pallotta, w wywiadzie dla oficjalnej strony klubu. Trudno nie przyznać mu racji. Chociaż Fonseca to stosunkowo młody menedżer, zdążył udowodnić własną wartość.

To już nie Braga, to wygrywanie życia

W ostatnich latach Portugalczycy wypuszczają w świat coraz więcej topowych trenerów. Jose Mourinho przestał być rodzynkiem na własnym podwórku. Palmę pierwszeństwa nieśmiało przejął Nuno Espirito Santo z Wolverhampton. Fonseca, podobnie jak szkoleniowiec angielskich “Wilków”, również nie osiągnął wiele jako piłkarz. Jego szczytem było siedzenie na ławce w Porto. Zawodową karierę zakończył w wieku 32 lat.
- Przyznam szczerze, nie miałem zbytniej motywacji, żeby dalej grać. Wolałem podjąć wyzwanie i zostać znacznie lepszym trenerem, niż byłem piłkarzem. Teraz kocham swój zawód, kocham każdą poświęconą minutę na ustawienie drużyny - powiedział dla magazynu “A Bola”.
Z otwartą głową i świeżym spojrzeniem na piłkę rozpoczął pracę w niższych ligach. Chyba sam nie przypuszczał, jakiego tempa nabierze jego przygoda z ławką trenerską. Wystarczyły dwa lata, aby zwrócił na siebie uwagę klubów z portugalskiej czołówki. Jego podopieczni grali efektownie, długo utrzymywali się przy piłce, brylowali pod względem defensywy. Trzecioligowe Pinhalnovense doprowadził do ćwierćfinału krajowego pucharu, a gdy przeniósł się do Pacos de Ferreira, zespół po raz pierwszy w historii zajął miejsce na podium najwyższej ligi.
“Świeżak” pokazał doświadczonej starszyźnie miejsce w szeregu. To nie uszło uwadze potentatów i już w 2013 r. Fonseca podpisał kontrakt z FC Porto. A przecież dwa lata wcześniej prowadził jeszcze CD Aves na zapleczu portugalskiej ekstraklasy. Pech chciał, że trafił do ekipy “Smoków”, gdy te straciły dwóch liderów: Jamesa Rodrigueza i Joao Moutinho. Z okrojoną kadrą nie umiał zaimplementować własnego stylu i stracił pracę po zaledwie kilku miesiącach.
Czy Fonseca poddał się po nieudanej próbie trenerskiej w drużynie z wyższej półki? Wręcz przeciwnie. Prędko przeszedł do Bragi, gdzie ceniono jego nieprzeciętne metody. Prezes Antonio Salvador przyznał, że wystarczyła mu jedna rozmowa, aby zrozumiał, że ma do czynienia z geniuszem, taktycznym pionierem. Słowa momentalnie przekuły się w czyny. Fonseca poprowadził Bragę do pierwszego trofeum od pięciu dekad. Co ciekawe, w finale Pucharu Portugalii pokonał właśnie Porto. Zemsta smakuje najlepiej na zimno.

Z jak Zorro, F jak Fonseca

W 2016 r. opuścił ojczyznę, podejmując się nie lada wyzwania. Przyjął ofertę Szachtaru Donieck, z którego odchodził wtedy jego symbol renesansu, rumuński fachowiec, Mircea Lucescu. Na Ukrainie presja dorównania utytułowanemu poprzednikowi szła w parze z niesprzyjającymi okolicznościami. “Górnicy” od kilku lat nie mogą wrócić do domu, bo w Doniecku nadal trwają walki z rosyjskimi separatystami. Szachtar rozgrywa spotkania w Charkowie, a ich baza treningowa mieści się w Kijowie. Miasta dzieli prawie 500 kilometrów. Tak naprawdę każdy mecz jest dla nich wyjazdowy.
Nie zważając na przeszkody, Fonseca zdołał natchnąć zawodników do gry. Wydobył wszystko, co najlepsze, z takich piłkarzy, jak Marlos czy Taison. Osobiście odpowiadał za transfer Juniora Moraesa. Pierwszy rok Portugalczyk skończył z potrójną koroną. Zbieranina wygnańców i banitów odzyskała palmę pierwszeństwa na Ukrainie. Szachtar grał pięknie, z polotem, zdobywał średnio ponad dwie bramki na mecz. Wszystko w zgodzie z filozofią trenera.
- Dla mnie sama wygrana nie wystarcza. Chcę jakości, chcę, żeby moja drużyna miała piłkę, ciągle atakowała. Chodzi o to, żeby stworzyć coś pięknego dla kibiców. Dla mnie rezultat to tylko dodatek - mówił Fonseca dla “The Associated Press”. - W tej chwili moimi zawodowymi idolami są Pep Guardiola i Maurizio Sarri. Podziwiam ich, bo są odważni, mają własne pomysły, liczy się dla nich tylko ofensywa - kontynuował.
Los skrzyżował zresztą drogi “Górników” i Manchesteru City w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Przez wzgląd na budżet, jakość obu kadr oraz renomę menedżera, “The Citizens” byli oczywistymi faworytami. A tu psikus. W grudniu 2017 r. doniecki kopciuszek skradł show gwiazdom z niebieskiej, angielskiej konstelacji. Fonseca przeczytał Guardiolę jak otwartą książkę. Ówcześni mistrzowie Ukrainy rywalizowali także z ekipami Feyenoordu i Napoli. Szanse Szachtara na wyjście z grupy śmierci były dość nikłe. Fonseca zdawał sobie z tego sprawę. Na jednej z konferencji prasowych zapowiedział, że po ewentualnym awansie włoży kostium Zorro. Mało kto przypuszczał, że będzie musiał spełnić obietnicę. Ale słowa oczywiście dotrzymał.

Gdzie Rzym, gdzie Krym

47-latek to przede wszystkim tytan pracy. Wypowiedzi o jego odważnym stylu nie biorą się znikąd. Portugalczyk niemal codziennie poświęca czas na analizę gry najlepszych. Szuka taktycznych nowinek. To typ trenera, który układa dwadzieścia różnych sposobów na wyrzut piłki z autu i wie, co defensywny pomocnik rywali zwykle jada na kolację. W Szachtarze jako pierwszy przyjeżdżał na zajęcia i jako ostatni opuszczał ośrodek treningowy w Kijowie. Premierową konferencję po podpisaniu kontraktu w Rzymie rozpoczął przemowa po włosku. To mała rzecz, ale pokazuje profesjonalizm szkoleniowca. W trakcie apogeum pandemii koronawirusa napisał zaś list, w którym doceniał walkę mieszkańców stolicy Włoch z chorobą. On utożsamia się z tym miastem.
- Jasno przedstawił nam wizję Romy. Powiedział czego oczekuje od konkretnych piłkarzy, w jaki sposób chce ich wykorzystać. Ostrzegam piłkarzy, że mówił też sporo o dyscyplinie. Chce z każdego wydobyć pełnię potencjału - zapowiadał szef Romy po zatrudnieniu Portugalczyka.
Na razie jego pracę na Stadio Olimpico trzeba odbierać pozytywnie. Uporał się z kadrowym misz-maszem, który pozostawił mu duet Eusebio di Francesco-Monchi. W cuglach awansował do Ligi Europy. W lidze “Giallorossi” zanotowali więcej trafień niż mistrz z Turynu. To wszystko bez wielkich transferów, bez Nicolo Zaniolo, który większość sezonu spędził w szpitalnych gabinetach.
Włoskie media, z dziennikiem “La Stampa” na czele, zaczęły jednak ostatnio grzać temat zatrudnienia przez “Wilki” Massimiliano Allegriego, który ponoć ma wyjątkowo odpowiadać nowym właścicielom klubu. Tego typu rozwiązanie należy raczej włożyć między bajki. Allegri to świetny trener, ale władze Romy na tę chwilę nie mają żadnego powodu, aby zakończyć współpracę z Fonseką.
I aż żal, że przenosiny Arkadiusza Milika do “Wiecznego Miasta” nie doszły do skutku. Polak z pewnością skorzystałby na występach w systemie, gdzie taktyka kręci się wokół napastnika. Portugalczyk korzysta wyłącznie z formacji 4-2-3-1 i 3-4-2-1, gdzie skrzydłowi/wahadłowi pracują na rzecz “dziewiątki”. Edin Dżeko zakończył poprzednie rozgrywki z dorobkiem 19 trafień i 14 asyst.
W rzymskiej układance reprezentant Polski w końcu mógłby wejść w buty lidera, a nie tylko opcji numer dwa czy trzy. Niestety, wedle ostatnich doniesień, temat transferu do “Giallorossich” całkowicie upadł. Paulo Fonseca raczej nie jest z tego powodu smutny, bo wielokrotnie przyznawał, że Dżeko to najlepszy napastnik, z jakim miał okazję współpracować. “Zorro” na razie nie straci swojej najgroźniejszej broni. Za to Milik przegapił być może życiową okazję na pracę z futbolowym perfekcjonistą. Dziś Fonseca ma kolejną okazję na udowodnienie, że jest trenerem z bardzo wysokiej półki. Do Rzymu przyjeżdża mistrz Włoch z Turynu. Zwycięstwo z Juventusem pozwoliłoby Romie na zmazanie plamy z nieudanej inauguracji sezonu. I stanowiłoby kolejny sukces w karierze szkoleniowej Portugalczyka.

Przeczytaj również