“Był lepszy niż Messi, Cristiano i Neymar razem wzięci”. Kataloński rozdział Ronaldo, pełen artyzmu i awantur

“Był lepszy niż Messi, Cristiano i Neymar razem wzięci”. Kataloński rozdział Ronaldo, pełen artyzmu i awantur
archiwalne
Wyczyny Brazylijczyka w Barcelonie są po dwudziestu latach równie ekscytujące, jak wtedy. Być może istnieli lub istnieją bardziej utalentowani piłkarze, bardziej długowieczni, z lepszą sprawnością fizyczną, z większą liczbą goli i trofeów. Ale przez ten jeden sezon nikt nie dostarczał tylu emocji i nikomu słynny Bobby Robson nie tworzył takich laurek. - Robił rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem - powtarzał. Zapraszamy na kolejną część przygód “Il Fenomeno”.
W latach 1993-2011 strzelił 247 goli w oficjalnych meczach. Wygrał trzy ligowe tytuły, Puchar UEFA, Europejskiego Złotego Buta, dwie Złote Piłki, dwa razy Copa America i dwa razy Puchar Świata. Z kolei na pamiętnym Mundialu w 2002 roku tylko jego gole w półfinale i finale przesądziły o triumfie “Canarinhos”. To wszystko jednak stanowi bardzo mały ułamek rzeczy wobec tego, co w rzeczywistości pokazał.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pomimo tej listy trofeów, nagród i wyróżnień, jeden sezon Ronaldo zaznaczył się w świadomości pokolenia jako być może najwybitniejsze indywidualne 10 miesięcy piłkarza w historii. Paradoksalnie ten, w którym nie zdobył mistrzostwa kraju, zraził do siebie mnóstwo fanów, a nawet nie odebrał nagrody dla najlepszego zawodnika roku w swoim klubie. Przenosimy się więc w czasie i cofamy do 1997 roku. Pierwsza i ostatnia kampania R9 w Barcelonie.

Kontrakt leżał na łóżku

“Duma Katalonii” zagięła na niego parol, a wiceprezydent klubu, Joan Gaspart za cel honoru postawił sobie, by sprowadzić młodego “craque” na Camp Nou. Poleciał więc do Rio, gdzie Brazylijczyk odpoczywał po trudach poprzednich miesięcy w PSV, okupionych zresztą kontuzją kolana. Kiedy delegacja Barcelony dotarła do hotelu, jak spod ziemi wyrośli przed nimi ochroniarze i zagrodzili drogę do pokoju Ronaldo.
Niezrażony tym Gaspart wytropił hiszpańskiego kelnera, który akurat pracował w tym budynku, przejął jego strój, zabrał też butelkę coli.
- Włożyłem przebranie, przywitałem się ze strażnikami i powiedziałem, że gość poprosił o napój bezalkoholowy - wspominał po latach przyszły zarządzający Barcą. - Przepuścili mnie. Zapukałem do drzwi piłkarza, a on zaprosił mnie do środka. Bez zbędnych ceregieli podpisaliśmy umowę właśnie tam, na łóżku - nakreślił sytuację Gaspart.
Brzmi jak urojona fantazja, ale pamiętajmy, że wszystko odbywało się w szalonych latach 90., kiedy agencje menedżerskie zawodników dopiero raczkowały. Ostatecznie na konto PSV trafiła rekordowa suma 19,5 mln dolarów.

“Ufoludek” na Camp Nou

Gola strzelił w piątej minucie swojego debiutu przeciwko Atletico Madryt w Superpucharze. Cały mecz był karmiony przez Giovanniego podaniami w połowie drogi między linią środkową, a polem karnym. Brazylijczyk wykorzystał przestrzeń, zrobił jeden zwód, “la croqueta”, uniknął wślizgu, po czym uderzył silnie, płasko, obok bezradnego Jose Moliny. Poezja. Czasami publiczność oglądająca jego show wyglądała jak na meczu tenisa. Kibice wyciągali szyję, przenosili ciężar z prawej na lewą stronę i na odwrót, gdy Ronaldo przejmował piłkę, biegł kilkadziesiąt metrów do bramki, strzelał, a następnie nonszalancko wracał do linii środkowej.
Następnie “Il Fenomeno” dodał 16 trafień w pierwszych 14 występach, w tym hattricka przeciwko Valencii. Rozegrał mecz absolutnie perfekcyjny. Na tak wczesnym etapie rozgrywek obrona już wiedziała, że Brazylijczyka nie można powstrzymać bronią konwencjonalną. Strefa? Nie działa. Plaster, jeden, drugi? Bez efektów. Ronaldo był tak szybki, że pędził między tymi barierami defensorów, zanim zdążyli się uformować. Przebijał się jak pędzący czołg, który zsuwa na bok tekturową blokadę.
Szkoleniowiec Valencii, Luis Aragones zasapał się wręcz, raz po raz doskakując do linii bocznej z uwagami. Był wściekły, że jego proste instrukcje pozostają bez reakcji. Wkrótce stało się jasne, że “Los Che” mogą zrobić niewiele. W drugiej połowie doczłapali do wyniku 2:2, ale końcowy głos i tak należał do niego. Otrzymał futbolówkę w okolicy połowy boiska, wszedł w “wąskie gardło” między dwóch rywali i zdążył jeszcze tak ustawić ciało, by solidnym, technicznym strzałem pokonać Andoniego Zubizarretę. Niezwykły obrazek.

Piękno prostoty

Jeśli jesteśmy już przy pięknych bramkach, to ta najładniejsza przyszła kilka tygodni wcześniej. Santiago de Compostela to stosunkowo małe miasto w północno-zachodniej Hiszpanii, dobrze znane z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z Sanktuarium św. Jakuba, miejsca pielgrzymek z całego świata. Po drugie, z nieziemskiego gola Ronaldo strzelonego wczesną jesienią 1996 roku.
Nawet jak widzieliście to trafienie, a ufamy, że tak było, to zobaczcie je jeszcze raz. Zauważcie, jak wielki Christo Stoiczkow, będąc sam w polu karnym, błagalnym wzrokiem prosi o piłkę, po czym zdaje sobie sprawę z daremności swojej życzenia. Zwróćcie uwagę na obrońców, jak próbują najpierw uczciwie zagarnąć mu piłkę, a później dopuszczają się wszelkich środków i bezwzględnie zawodzą. Obserwujcie Bobby’ego Robsona, który nie wierzy własnym oczom, co przed chwilą zobaczył.
- Możesz iść, gdziekolwiek zechcesz na całym świecie, a i tak nie znajdziesz zawodnika strzelającego takie gole - mówił trener Barcelony. - Nie sądzę, bym kiedykolwiek widział, aby 20-letni zawodnik miał tyle rzeczy - dodawał przy każdej okazji. Problem polegał na tym, że wielu zgadzało się z Robsonem. W tym agenci Ronaldo, których piłkarz nazywał “biznesowymi współpracownikami”.
Zaledwie kilka miesięcy po tym, jak podpisał kontrakt z “Blaugraną”, ludzie R9 zażądali wyższego wynagrodzenia. Uzbrojeni w zainteresowanie Milanu, Interu i Manchesteru United, mieli bardzo dużą siłę nacisku. A to była i tak tylko drobna niedogodność w wachlarzu sporów mających dopiero nadejść. Pod koniec października “Il Fenomeno” doznał kontuzji wykluczającej go z gry przez kilka miesięcy.

Kłopotliwy gwiazdor

Nie pomagał sobie też w regularnych wylotach do Brazylii, częściowo po to, by konsultować się z zaufanym lekarzem w sprawie utrzymujących się udręk z kolanami. Ale nie ukrywał, że w ojczyźnie prowadził bogate życie towarzyskie. W grudniu i styczniu odbył 9 takich podróży, w tym dwudniowy break z okazji Nowego Roku i kolejną dłuższą wyprawę na karnawał do Rio, w którym ostentacyjnie wziął udział. Podczas jednego z tych wojaży od niechcenia kupił sobie też wyspę. Ot, fanaberia.
Oczywiście nie mogło się to odbić dobrze na jego statusie. Pokłócił się z zarządem, fanami, kolegami z drużyny. Ale nawet gdy strzelał gole, nie zadowalał wszystkich.
- Nie możesz leżeć w łóżku przez 89 minut, tylko dlatego, że zdobyłeś fantastyczną bramkę - kto inny mógłby wypowiedzieć taką kwestię, jak nie Jose Mourinho, ówczesny asystent i tłumacz Robsona. Przyszły portugalski mistrz trenerki bardzo wcześnie wykazywał skłonność rzucania wszystkich swoich graczy pod autobus.
Jego agenci ciągle węszyli, jątrzyli i szkodzili, a Ronaldo po każdym spotkaniu kwestionował taktykę angielskiego fachowca, raził też fanów arogancją. Pewnego razu do Barcelony przyleciała Cindy Crawford, amerykańska supermodelka i aktorka. Piłkarz został poproszony o pozowanie z nią do zdjęć. Odmówił i żachnął się mówiąc: - To ją powinni poprosić, żeby ze mną stanęła do zdjęć.

Falstart prezydenta

Piłki jednak nadal lądowały w siatce. Strzelił 24 gole w 21 meczach pomiędzy końcówką lutego a finałem sezonu, w tym decydującego z karnego w dość słabym finale Pucharu Zdobywców Pucharów przeciwko PSG. Przez cały czas trwały rozmowy o nowym kontrakcie, co gwarantowało codzienne mocne tytuły w katalońskiej prasie. Podpisze czy nie podpisze?
W końcu doszło do przełomu, gdy prezydent Josep Lluis Nunez wyłonił się z odmętów pertraktacji i ogłosił, że “jest nasz do końca jego kariery!”, mówiąc o nowej, 9-letniej umowie, wedle której klub miałby płacić piłkarzowi 2,5 miliona dolarów co roku. Dzień później zebrali się agenci i wszystko się posypało.
- Wszystko, co powiedział Nunes to bujda - rzucił dziennikarzom Ronaldo. - Mówi mi jedno, a współpracownicy co innego. Oszukuje nas od siedmiu miesięcy. To smutne, ale muszę odejść - obwieścił.
W czas przybyli działacze Interu z grubym czekiem w wysokości 27 milionów dolarów. Dokładnie takiej sumy potrzebowali, by wypełnić klauzulę odejścia napastnika. Tak zakończyła się przygoda z Barceloną.
Opuścił nawet ostatnie mecze ligowe trwające aż do końca czerwca, wybrał zgrupowanie reprezentacji Brazylii i występ w turnieju Tornoi de France, będący generalnym sprawdzianem przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata. Najbardziej zabrakło go w ostatnim spotkaniu, kiedy Barcelona mierzyła się z Herculesem i przegrała 1:2. To oznaczało, że po tytuł sięgnął Real, mając w końcowym rozrachunku dwa punkty więcej od wiecznego rywala. Po latach Robson stwierdził, że gdyby miał w składzie Ronaldo, wygraliby. Rezerwowy napastnik Juan Antonio Pizzi tylko jęknął. - Jestem zwykłym graczem, a on nie pochodzi z tej planety.
W podobnym tonie fragment kariery Ronaldo w Barcelonie opisał Quinton Fortune, który na własne oczy widział rodzący się na światowych stadionach fenomen.
- Był fizyczną doskonałością. Wydawał się mityczną postacią. Uwielbiam Messiego, wielokrotnie grałem z Cristiano, Neymar jest wyjątkowy, Ronaldinho też był wyjątkowy. Jeśli złożysz ich wszystkich razem, i tak nie uzyskasz tego, co Nazario da Lima robił w tamtym sezonie - mówił kiedyś. Rodzaj legendarnej hybrydy najlepszych cech piłkarza.
Ten okres od 1996 do 1997 roku hiszpański historyk futbolu i znany komentator Sid Lowe określił jako “prawdopodobnie najlepszy indywidualny sezon jednego zawodnika, jaki kiedykolwiek widział”. Istotnie. Murawa dla Ronaldo stawała się paletą, na której łączył barwy tempa, mocy i umiejętności. Stworzył coś, co można interpretować jedynie jako sztukę za pośrednictwem futbolu. Ten artyzm teraz mógł przenieść do Mediolanu, na San Siro, do La Scali futbolu.
CDN...
Tobiasz Kubocz
***
Zapraszamy do sprawdzenia pozostałych tekstów o "Il Fenomeno"

Przeczytaj również