Kibice Boca kochają go bardziej niż Maradonę. “To piłkarz z innej galaktyki. Pokazał, że piłka jest łatwa”

Kibice Boca kochają go bardziej niż Maradonę. “To piłkarz z innej galaktyki. Pokazał, że piłka jest łatwa”
YouTube
Reprezentował futbol romantyczny. Z dawnej epoki. Nie musiał wiele biegać. Nie zachwycał przygotowaniem fizycznym. Wystarczyło jednak, że znalazł się przy piłce. Wtedy - jak wspomina jeden z jego byłych trenerów - widział wszystko trzy razy szybciej. Juan Roman Riquelme miał być drugim Diego Armando Maradoną. Czy był? No nie. Ale i tak pokochały go tłumy kibiców.
25 października 1997 roku. Boca Juniors rywalizuje z River Plate w słynnym Superclasico. Po murawie snuje się Maradona. Odkąd wrócił z europejskich wojaży, jest cieniem samego siebie. Ma problemy z narkotykami. Na boisku nie pomaga. Do przerwy jego zespół przegrywa 0:1, a on sam prosi o zmianę. Zastępuje go 19-letni Juan Roman Riquelme. Jak się później okazuje - jest to ostatni mecz w zawodowej karierze Diego. Jego zmiennik pomaga drużynie w odwróceniu losów meczu. Boca wygrywa 2:1.
Dalsza część tekstu pod wideo

Tam gdzie gasła jedna gwiazda, właśnie rodziła się nowa

Riquelme został w klubie aż do 2002 roku. Przez ten czas gablota co rusz bogaciła się o kolejne trofea. Trzy mistrzostwa Argentyny, dwa triumfy w Copa Libertadores, zwycięstwo w Pucharze Interkontynentalnym, gdzie rady ekipie z Buenos Aires nie dał sam Real Madryt. Jednym z głównych architektów tych sukcesów był właśnie on. Juan Roman Riquelme.
Nic dziwnego, że Argentyńczycy widzieli w nim nowego Maradonę. Choć różnił ich styl gry, bo jeden biegał dużo i szybko, a drugi wolał wyczyniać cuda niemal w miejscu, analogie pojawiały się cały czas. Pierwszy klub w karierze - Argentinos Juniors. Drugi - Boca. Na plecach “10” będąca w Argentynie świętym numerem. W końcu także transfer do Barcelony.

Kiepski rok na Camp Nou

Przenosiny Riquelme do stolicy Katalonii były trochę ucieczką. Po pierwsze - od problemów osobistych, bo chwilę wcześniej brat zawodnika został porwany, a on musiał zapłacić za niego okup, co na pewno wyryło w nim trwały ślad. Po drugie - od coraz częściej pojawiających się konfliktów z włodarzami Boca. Nie wyglądało to na w pełni zaplanowany i wyczekany transfer. Potwierdził to później prowadzący “Dumę Katalonii” Louis van Gaal, który nie ukrywał, że cała transakcja została przeprowadzona za jego plecami. A on - delikatnie ujmując - wielkim fanem stylu gry Argentyńczyka nie był.
Riquelme przez cały sezon uzbierał co prawda 42 występy, strzelając sześć goli i notując dziewięć asyst, ale wiele spotkań rozegrał wchodząc z ławki lub grając na skrzydle. Dla zawodnika o takiej charakterystyce była to prawdziwa męka. Latem 2003 roku perspektywy na podbicie Camp Nou stały się jeszcze bardziej mgliste. Kontrakt z “Blaugraną” podpisał Ronaldinho. Riquelme spakował walizki i udał się na wypożyczenie do Villarreal. To był strzał w dziesiątkę. Do Katalonii już nie wrócił. Po dwóch latach wypożyczenie zamieniło się w transfer definitywny. Argentyńczyk na dłużej osiadł w niewielkim miasteczku z prowincji Castellon, krok po kroku budując tam swoją legendę.

Rysa na pięknej historii

W końcu został pełnoprawnym liderem drużyny. Zawodnikiem, przez którego przechodziła niemal każda akcja. Pod batutą Manuela Pellegriniego mógł całkowicie rozwinąć skrzydła. W sezonie 2004/05 mając do pomocy m.in. Diego Forlana, Marcosa Sennę czy Santiego Cazorlę doprowadził “Żółtą Łódź Podwodną” do zajęcia trzeciego miejsca w La Liga. Sam zdobył wówczas 16 bramek. Jego wspomniany wyżej kolega z Urugwaju uzbierał ich 25, wygrywając, wspólnie z Thierrym Henrym, klasyfikację Złotego Buta. A rozgrywki te były i tak zaledwie preludium do fantastycznej przygody z Ligą Mistrzów, która miała dopiero nadejść.
Villarreal przedzierał się przez kolejne fazy Champions League. Już w grupie zostawił za plecami Benfikę, Lille i Manchester United. Później wyeliminował Rangersów oraz Inter. O wielki finał walczył z Arsenalem. Dziś te dwa zespoły zagrają w półfinale Ligi Europy. Wtedy stawka była dużo większa. “Kanonierzy” po golu Kolo Toure wygrali pierwszy mecz 1:0. W rewanżu przez długi czas było 0:0. W samej końcówce arbiter dopatrzył się jednak faulu w polu karnym i odgwizdał rzut karny dla Villarreal. Przed szansą na doprowadzenie do dogrywki stanął oczywiście Riquelme. I - jak pewnie wielu z was pamięta - przegrał pojedynek z Jensem Lehmanem.

“Pokazał mi, że piłka jest łatwa”

Jak potoczyłyby się losy tego meczu, gdyby Argentyńczyk trafił do siatki? Tego nie wiemy. Pewne jest jednak, że Villarreal nie wykorzystał wtedy szansy na stworzenie jeszcze piękniejszej historii. Fani “Żółtej Łodzi Podwodnej” z pewnością szybko wybaczyli mu pomyłkę. Zrobił dla nich zbyt wiele dobrego. Był piłkarzem, dla którego chodzi się na stadion.
- Riquelme pokazał mi, że piłka nożna jest łatwa. Miałem szczęście, że z nim grałem i zawsze chciałem grać tak, jak on - mówił Robert Pires.
Horacio Pagani, legendarny dziennikarz sportowy z Argentyny twierdził, że piłkę nożną wynaleźli Anglicy, ale Riquelme odkrył ją na nowo.
- Roman to piłkarz z innej galaktyki, piłkarz światowej klasy, który zawsze nosi drużynę na barkach. Gra u jego boku to przyjemność - twierdził Alessio Tacchinardi, klubowy kolega z Villarreal.
Riquelme ostatecznie opuścił “Żółtą Łódź Podwodną” w 2008 roku, przenosząc się do Boca Juniors. Nie zdobył z hiszpańskim klubem żadnego trofeum, ale na stałe zapisał się w historii ekipy z El Madrigal. Wystąpił w 141 meczach, strzelając 45 goli i notując 9 asyst.

Nie po drodze z Maradoną

Piłkarze z Argentyny zawsze pozostaną w jakimś stopniu niespełnieni, jeśli nie osiągną sukcesu z reprezentacją narodową. Tam kadra jest największym dobrem. Ogromnym wyznacznikiem sukcesu. Leo Messi - mimo wspaniałej kariery - dalej ma z tyłu głowy fakt, że nie wygrał nic bardzo ważnego w koszulce "Albicelestes". Zrobił to Maradona. Ale nie Messi. Także nie Riquelme. Niewiele znaczy tu złoto olimpijskie, zdobyte przez dwóch ostatnich.
Riquelme swoją wielką szansę miał podczas mundialu w 2006 roku. Jose Pekerman opierał grę zespołu w dużej mierze właśnie na nim. Riquelme asystował w grupowym meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Później także podczas starcia 1/8 finału z Meksykiem. W ćwierćfinale z Niemcami obsłużył decydującym podaniem Roberto Ayalę. Gdy w 72. minucie schodził z boiska, Argentyna prowadziła jeszcze 1:0. Niedługo później wyrównał jednak Miroslav Klose. Niemcy ostatecznie wygrali w rzutach karnych. Nadzieje na upragniony sukces legły w gruzach.
Rok później Riquelme zachwycał także na Copa America. Zdobył aż pięć goli i zaliczył trzy asysty, ale Argentyna - jak to ma w zwyczaju do dziś - przegrała finał. 0:3 z Brazylią. Ostatnich występów w koszulce narodowej wychowanek Argentinos Juniors doczekał się w 2008 roku. Wygrał z kadrą złoty medal olimpijski. Mógł jechać na mistrzostwa świata do RPA, ale nie po drodze było mu z Maradoną, wówczas prowadzącym zespół.
- Nie myślimy w ten sam sposób i nie mamy tego samego kodeksu etycznego. Nie możemy współpracować - tłumaczył Riquelme.
Riquelme
Transfermarkt

Powrót i kolejne sukcesy

Ostatnie lata kariery spędził już w ojczyźnie. Wrócił do Boca, kolejny raz prowadząc zespół do wielkich sukcesów. Wygrał m.in. dwukrotnie ligę argentyńską. Triumfował też w Copa Libertadores, Copa Sudamericana i Pucharze Argentyny. Kibice pokochali go jeszcze bardziej. Mógł dalej grać w Europie, ale wolał budować swój pomnik w Buenos Aires. W przenośni i dosłownie. Dziś jego monument stoi w klubowym muzeum obok postaci Diego Maradony. Kto jest dla kibiców większą legendą?
- Riquelme jest niewątpliwie największym idolem klubu. On i Maradona kochali się aż do walki przed mundialem. Ale od tamtej pory nigdy ze sobą nie rozmawiali, a gdy fani Boca musieli wybrać jedną stronę, okazali miłość Riquelme - mówił Matias Baldo, dziennikarz z Argentyny.
Na sam koniec kariery Riquelme przeszedł jeszcze do Argentinos Juniors, gdzie zaczynał swoją karierę. Pomógł drużynie w wywalczeniu awansu na najwyższy szczebel ligowy. Na początku 2015 roku poinformował, że zawiesza buty na kołku.
***
Riquelme przez lata szedł drogą Maradony. Urodził się natomiast - podobnie jak Leo Messi - 24 czerwca. Z jednym i drugim łączyła go piłkarska magia. Umiejętność rozkochiwania w sobie publiczności grą wręcz artystyczną. I chociaż nikt - może oprócz kibiców Boca - nigdy nie postawi go w jednym szeregu z tymi postaciami, zawsze pozostanie jedną z najlepiej wspominanych “10” w Argentynie. Chyba nawet nie tylko tam. Grono jego "wyznawców" można znaleźć nawet w Polsce.

Przeczytaj również