Kiedy piłkarz z pracownika staje się zdrajcą? Nie tylko Figo. "Oszukał fanów, to zwykły sprzedawczyk"

Kiedy piłkarz z pracownika staje się zdrajcą? Nie tylko Figo. "Oszukał fanów, to zwykły sprzedawczyk"
Anton_Ivanov / Shutterstock.com
Netflix opublikował film “Transfer Luisa Figo: Dzień, który zmienił futbol”. Dokument przedstawia kulisy przenosin Portugalczyka z FC Barcelony do Realu Madryt, a kibice znów mogą zadać sobie pytanie: kiedy piłkarz z pracownika zamienia się w zdrajcę? Czy takie słowo w ogóle powinno być używane?
Bez wątpienia przenosiny Luisa Figo z FC Barcelony do Realu Madryt w 2000 roku były jednym z najbardziej spektakularnych ruchów transferowych na przełomie XX i XXI wieku. Emocje budziła kwota odstępnego, nazwisko gracza, ale przede wszystkim kwestie tego, między jaki klubami przemieścił się piłkarz. Dla kibiców z Katalonii stał się synonimem zdrady. I do dziś jest jednym z najbardziej dobitnych przykładów tego, że piłkarzy ocenia się inaczej niż innych. Oni, zmieniając pracę, często narażają się na krytykę. Czy słusznie? Trudno to oceniać zero-jedynkowo, co sprawa Figo pokazuje najmocniej, jak tylko się da. Bo obok samego faktu zmiany pracodawcy, doszedł jeszcze styl.
Dalsza część tekstu pod wideo

Obietnica numer jeden

Ważne jest to, w jakim momencie zaczęło się całe zamieszanie. Jako jedna z największych gwiazd Barcelony, Luis Figo miał wszystko, czego może chcieć piłkarz. Zdobywał trofea, przed nim były spore perspektywy, a kibice go uwielbiali. Zakładał też kapitańską opaskę “Dumy Katalonii” i wielokrotnie w superlatywach wypowiadał się o klubie. Doceniał jego wartości, historię i wpływ na całą tożsamość Katalonii. Tak odmienną od “złej centrali”, którą dla autonomicznej wspólnoty był stołeczny Madryt.
Dlatego też sensacją stały się doniesienia o tym, że Figo ma odejść z Barcelony, aby dołączyć do Realu, odwiecznego wroga “Blaugrany”. Taki wydawałoby się niemożliwy do realizacji plan miał Florentino Perez, który w 2000 roku ubiegał się o fotel prezydenta “Królewskich”. To właśnie transfer Figo był numerem jeden jego programu wyborczego. Klauzula rzędu 60 mln euro, wpisana w umowie Portugalczyka z Barceloną, na tamte czasy była kwotą niebotyczną, ale Pereza to nie odstraszało. Temat szybko podchwyciły hiszpańskie media, bowiem kandydat na prezydenta “Los Blancos” zachowywał się tak, jakby miał w rękawie asa gwarantującego zwycięskie rozdanie.

Brudna gra

Jak się okazuje, takim gwarantem było porozumienie Pereza z Jose Veigą, ówczesnym menadżerem Figo. W sprawę transferu zamieszany był także Paulo Futre, eks-reprezentant Portugalii i gracz m.in. Atletico Madryt, który pośredniczył w kontaktach Pereza i Veigi.
Przy okazji przecieków medialnych o rzekomym dokumencie, który miał przesądzać, że Figo przejdzie do Realu Madryt jeśli Perez wygra wybory, po raz pierwszy pojawiło się słowo “zdrada”. Kibice Barcelony zaczęli o nią oskarżać Figo. Świeżo wybrany prezydent Barcelony, Joan Gaspart, twierdził za to, że piłkarza zdradził agent, który nie miał prawa podpisywać dokumentu w jego imieniu. Utrzymywał, że z tego powodu porozumienie nie jest wiążące.
Machina spekulacji była już jednak dwa przystanki dalej, a Gaspart nie uspokoił nikogo. Włącznie z samym sobą. Za kulisami toczyły się małe gierki. Veiga i Futre liczyli na zgarnięcie sowitej prowizji. Gaspart, który w trakcie wyborów odmówił renegocjacji umowy Figo na Camp Nou, został podstawiony pod ścianą. Perez temat rozgrywał na chłodno. Koniec końców, ostateczną decyzję musiał podjąć Luis Figo. Decyzję, która, jak się okazało, na zawsze odmieniła futbol.

Dwa bilety

Szum w mediach nie ustępował, a katalońska i madrycka prasa wzajemnie przerzucały się informacjami. Taki już urok Hiszpanii, w której dwugłos nadal jest obecny. Luis Figo sam zdecydował się sprawę skomentować w wywiadzie, zapewniając, że ma zamiar wypełnić umowę z Barceloną.
- Tak, w tamtym momencie sądziłem, że tak będzie - mówi Portugalczyk w produkcji Netflixa.
Na ile szczerze? Jak podano, Figo miał zarabiać w Realu czterokrotnie więcej niż w Barcelonie. W “Blaugranie” z kolei czuł się ponoć finansowo niedoceniany. Kwestią sporną pozostaje zapis w porozumienia Pereza z Veigą. Jeśli Figo ostatecznie nie trafiłby do Realu, strona piłkarza musiałaby zapłacić 30 mln kary. Florentino miał w tym przypadku nie tylko asa w rękawie, ale mógł decydować o układzie wszystkich kart na stole.
Jak twierdzi Joan Gaspart, Figo próbował jeszcze raz rozegrać Barcelonę, telefonując do niego z wakacji. - Powiedział, że ma dwa bilety powrotne. Jeden do Barcelony, drugi do Madrytu - opowiadał ówczesny szef “Blaugrany”. Sugestia była zatem jasna. Wszystko miało rozbić się o pieniądze, choć sam Figo zaprzecza, że taka rozmowa się odbyła.

Konfrontacja

Ostatecznie Luis Figo spotkał się z Perezem. Czy sprawa rozbiła się o karną klauzulę za zerwanie porozumienia? Czy Figo przekonały słowa nowego prezydenta Realu, który przedstawił mu wizję potęgi, z Portugalczykiem w roli głównej? Pewnie po trosze jedno i drugie. Transfer stał się faktem. W Madrycie Luis został powitany jak król, peanów pod jego adresem nie było końca, a nawet fani “Królewskich” zdawali się pomijać fakt, że w przeszłości Portugalczyk nie miał obiekcji, gdy ich klub obrażany był przez fanów “Blaugrany”.
Zupełnie inaczej do sprawy podchodzono w stolicy Katalonii. “FIGO TRAIDOR” - Figo to zdrajca. Judasz czy sprzedawczyk - to tylko najłagodniejsze z określeń, na jakie mógł liczyć Figo w Barcelonie od końcówki lipca 2000 roku, kiedy oficjalnie związał się umową z Realem Madryt.
Eskalacja nienawiści nastąpiła 21 października tego samego roku, gdy obie ekipy mierzyły się ze sobą na Camp Nou. Figo przez cały mecz lżony był przez fanów “Barcy”, w jego stronę poleciały butelki i inne przedmioty. Z trybun co rusz padały wulgarne hasła pod adresem Portugalczyka i jego rodziny. Palono koszulki, wywieszano obelżywe transparenty. W kolejnych latach w Figo rzucano m.in. świńskim łbem. Jeśli nienawiść można zdefiniować obrazem, to kadry z tych wydarzeń wyczerpują definicję tego słowa.

Było warto?

Sam Figo twierdzi, że dziś sercem bliżej mu do Realu Madryt. Decyzji o transferze nie żałuje, choć, trochę kokieteryjnie, twierdzi, że w Barcelonie mógłby ostatecznie zarobić tyle samo. Przecież nie powiemy wprost, że chodzi o pieniądze. W końcu to w barwach “Królewskich” wygrał Ligę Mistrzów, zdobył Złotą Piłkę i dołożył kolejne dwa tytuły mistrza Hiszpanii. W czasie jego gry w Realu “Barca” ligę wygrała raz.
Dywagacje na temat tego, czy w Katalonii osiągnąłby tyle samo, są wróżeniem z fusów. Po Złotą Piłkę sięgnął “siłą rozpędu”, ale już ligowy regres Barcelony każe się zastanowić, co by było gdyby? Figo został pierwszym “Galactico”, którego Florentino Perez sprowadził na Santiago Bernabeu. Od niego zaczął się wielki projekt, ale też na nim zakończyła się pewna era w futbolu.

Nigdy nie mów nigdy

Luis Figo sam mocno “zapracował” na nieprzychylność Camp Nou. Podkreślanie więzi z klubem, wychwalanie wartości i jasna deklaracja o odrzuceniu propozycji transferu do odwiecznego rywala - to nie mogło przejść bez echa, jeśli kilka tygodni później paradujesz już w innej koszulce. Kłania się powiedzenie, że słowo droższe od pieniędzy. Z tym, że nie tylko jeden Luis Figo to słowo łamał. Z miejsca można sypać przykładami piłkarzy, którzy w karierze wycałowali więcej herbów niż wywalczyli trofeów albo przywdziewali barwy odwiecznego rywala. Jednym z nich jest zresztą Luis Enrique, który jeszcze przed transferem Figo zamienił Real Madryt na Barcelonę. Aktualny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii sam zresztą nie unikał zwady z fanami Realu, mówiąc: - Nie pasuje do mnie biały kolor. Lepiej mi w bordowo-granatowych barwach.
Podwójną “zdradę” zanotował jeden z największych piłkarzy ery współczesnej, Brrazylijczyk Ronaldo. Grał w Barcelonie, Interze Mediolan, Realu Madryt i Milanie. Co prawda znienawidzone kluby zmieniał “na zakładkę”, ale jednak potrafił podnieść ciśnienie fanom zarówno w Hiszpanii, jak i we Włoszech. Podobnych przykładów są dziesiątki, jeśli nie setki. Wniosek z tego prosty. W takim biznesie jak futbol deklaracje wierności nie są wiele warte. Mniej jest piłkarzy jak Paolo Maldini, Francesco Totti czy Mark Noble. Więcej jest Luisów Figo. Pytanie tylko, czy podziwiając tych pierwszych, na pewno trzeba aż tak szykanować tych drugich?

Zawód: piłkarz

Zagorzałym kibicom trudno zrozumieć, że piłkarze mogą traktować piłkę nożną jak zwyczajną pracę. Owszem, pewnie większość zawodników do futbolu trafiła z pasji, ale gdy przychodzi codzienne życie i poważne kontrakty, priorytety mogą się zmieniać. Liczy się to, co w każdej “normalnej” pracy. Kasa, stabilizacja i samorealizacja. Jeśli spojrzeć na zawód piłkarza tak, jak patrzymy na każdy inny, sprawa Figo i jemu podobnych nie jest już czarno-biała. Piłkarze są jednak na świeczniku. Trudno im utrzymać za plecami negocjacje kontraktu w nowej “firmie”, a jeszcze trudniejsze są konsekwencje zmiany miejsca pracy. Nie tylko były szef może spojrzeć krzywo. Ściągasz na siebie gniew dziesiątek tysięcy ludzi. I to wyłącznie dlatego, że chcesz w życiu czegoś innego. Być może jest to po prostu większa pensja. I nie ma w tym nic złego.
O ile zatem kibice często przesadzają, zazwyczaj nie znając do końca kulisów transferowych negocjacji, o tyle sami piłkarze też życia sobie nie ułatwiają. Chodzi o drobne rzeczy, które w specyficznym środowisku kibiców znaczą dużo. Przykład? Paweł Kaczorowski śpiewający z kibicami Lecha Poznań obraźliwe przyśpiewki skierowane w stronę warszawskiej Legii. Tu trudno mieć za złe, że przechodząc z jednego klubu do drugiego został mocno zdyskredytowany przez fanów.
W takich historiach trzeba zatem zachować odpowiednie proporcje. Figo? Tak naprawdę trudno uważać go za “wybitnego” zdrajcę. Nie był przecież wychowankiem Barcelony, już wcześniej miał przeboje z podpisaniem podwójnej umowy we Włoszech (z Juventusem i Parmą), dostał o wiele lepszą propozycję finansową. No ale jednak popełnił wszystkie możliwe wykroczenia, które zniechęciły do niego tłumy. Od fałszywych wyznań miłości i wierności, przez zaprzeczenie chęci odejścia, po próby gry na dwa fronty.
Podsumowując? Kibicu, zrozum, że piłkarz to pracownik i ma prawo zmienić pracę. Piłkarzu, nie miej kibica za idiotę i nie kłam w żywe oczy. Można z klubu odejść z klasą, ale nie każdy to potrafi.

Przeczytaj również