Legia ma szczęście, że on dziś nie zagra. Kolejny afrykański talent. Zamiast wielkiego transferu - wielki pech

Legia ma szczęście, że on dziś nie zagra. Kolejny afrykański talent. Zamiast wielkiego transferu - wielki pech
bodo glimt official/wlasne
Aby zostać piłkarzem, olewał szkołę, a już kilka lat później stał się częścią drużyny, która pobiła wszelkie rekordy ligi norweskiej. Pomimo tego, jest uznawany za wielkiego pechowca. Wychował go tylko jeden rodzic, a kontuzja pozbawiła wymarzonego transferu. I, przy okazji, gry przeciwko Legii Warszawa w dwumeczu eliminacji Ligi Mistrzów.
Poznajcie piłkarza, który w wieku 20 lat przeżył więcej niż niejeden stary wyga. Victora Boniface.
Dalsza część tekstu pod wideo

One way ticket

Victor, urodzony pod koniec 2000 roku w Nigerii, nigdy nie poznał ojca. Został wychowany przez babcię oraz samotną matkę - Glorię Okoh, która przez większość czasu pracowałą z daleka od domu, aby zarobić na chleb dla rodziny. Jej głównym celem było zapewnienie dzieciom dostępu do podstawowej edukacji, co jak wiemy, w Afryce wcale nie jest takie łatwe. Dzięki jej wysiłkowi mały Victor mógł się uczyć w szkole, choć miał zupełnie inne plany na przyszłość, bo od najmłodszych lat fascynował się futbolem. Jak sam twierdzi, w szkole podstawowej celowo nie zdał jednego z egzaminów, aby przekonać mamę, że wybór futbolu będzie znacznie lepszym pomysłem niż kariera naukowa. Okazało się, że była to dobra taktyka. Szczególnie, że miał niesamowity dryg do gry w piłkę. Szybko trafił do zespołu Real Sapphire FC, ale po kilkunastu miesiącach zdał sobie sprawę, że musi postawić kolejny krok. Krok ten wiązał się jednak z bardzo ryzykownym wyjazdem do Europy.
Boniface postawił wszystko na jedną kartę i wyjechał do Norwegii. Po przybyciu otrzymał wiadomość, która go bardzo przejęła.
- To twoja jedyna szansa, jeżeli nie znajdziesz klubu w Norwegii, drużyna nie przyjmie ciebie już z powrotem.
Szukanie szczęścia na testach w pobliskich klubach było więc jego jedynym sposobem na kontynuację przygody z piłką.
Na początku trafił do Valerengi Oslo, w klubie jednak uznano, że jest za słabo zbudowany jak na profesjonalnego piłkarza. Musiał więc szukać dalej. Szczęście znalazł dopiero na północy Norwegii, w Bodo/Glimt. Klub przyjął go bardzo serdecznie, a gdy Boniface przeszedł konsultacje z lekarzem i pokazał się z dobrej strony w kilku spotkaniach przedsezonowych, podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt.
- Mamy fajny zespół, który dobrze ze sobą współpracuje. Właśnie dlatego ważne jest dla nas znalezienie odpowiednich zawodników, którzy będą pasować do naszej koncepcji. Victor jest bardzo młody, więc ma przed sobą dużo pracy, ale już go polubiliśmy. To nieco inny typ napastnika niż ci, których już mamy w zespole, lecz wyczuwam w nim wielki potencjał - powiedział podczas oficjalnej konferencji prasowej dyrektor sportowy klubu, Aasmund Bjoerkan.
To właśnie on jako pierwszy dostrzegł talent nastoletniego Nigeryjczyka. Bjoerkan ewidentnie zna się na swojej robocie. Jako piłkarz rozegrał w barwach Glimt ponad dziesięć sezonów, a po zakończeniu kariery zaczął się realizować najpierw jako trener, a następnie dyrektor sportowy. Dzięki niemu zespół ten w kilka lat stał się prawdziwą żyłą złota. Po paru dobrych sezonach piłkarze tacy jak Kasper Junker, czy Jens Petter Hauge zostali sprzedani za granicę, a do klubowej kasy wpłynęło ponad sześć milionów euro. Ale historia Boniface potoczyła się zupełnie inaczej, niż wcześniej wymienionej dwójki.

Nieszczęścia chodzą parami

Już dwa tygodnie po podpisaniu umowy Boniface doznał pierwszej poważnej kontuzji. Do zdarzenia doszło podczas obozu przygotowawczego w Hiszpanii. Glimt mierzyło się z SK Brann, dobrze znanym rywalem z ligi norweskiej. To miał być typowy mecz towarzyski, o którym w trakcie sezonu już nikt nie będzie pamiętał. Nie tym razem. W okolicach 80. minuty spotkania Victor zderzył się z rywalem, po czym upadł na murawę ze łzami w oczach. Próbował wstać i wrócić do gry, ale ból w nodze był zbyt silny. Diagnoza? Zerwanie więzadła krzyżowego, jedna z najgorszych kontuzji mięśniowych, jaka może się przytrafić piłkarzowi.
- Tamten uraz... to wszystko popsuło. Może i nie byłem nastawiony na grę w pierwszym składzie Bodo/Glimt, ale najbardziej bolał mnie fakt, że ominęły mnie mistrzostwa świata U-20, na których miałem reprezentować Nigerię. Ciężko pracowałem na powołanie, więc to był dla mnie bardzo smutny moment - powiedział kilka miesięcy później.
To był zdecydowanie najgorszy okres w życiu młodego piłkarza. Szczególnie, że wciąż mocno przeżywał odejście własnej mamy, która niewiele wcześniej zmarła. Wiedział, że czekają go długie miesiące podczas których będzie musiał zadbać nie tylko o swoje kruche zdrowie, ale i o rodzinę, która czekała na niego w Nigerii.

Chichot losu

Rok 2020 okazał się przełomowy zarówno dla afrykańskiego snajpera (który wrócił do zdrowia zgodnie z planem), jak i całego Bodo/Glimt. To właśnie wtedy podopieczni Kjetila Knutsena zdobyli mistrzostwo Norwegii jako pierwsza drużyna z północy kraju. Sam fakt wygranej to jedno, a styl w jakim tego dokonali to drugie. Glimt jako pierwszy klub w historii Eliteserien zdobyło więcej niż 100 goli w jednej kampanii ligowej, przy okazji wyprzedzając resztę rywali o ponad 20 punktów. To było prawdziwe "one team show", skandynawscy kibice jeszcze czegoś takiego nie widzieli.
Spośród dokładnie 101 bramek, które zdobył norweski zespół w zeszłym sezonie, sześć należało właśnie do Victora. Pojawił się on na murawie aż 20-krotnie, chociaż zazwyczaj był zmiennikiem Kaspera Junkera. Przez pewien okres czasu Duńczyk leczył jednak uraz, a Boniface zastąpił go w najlepszy możliwy sposób, zdobywając pięć bramek w pięciu spotkaniach.
Dzięki temu Nigeryjczyk przyciągnął uwagę dużo większych zespołów, przede wszystkim z ligi belgijskiej. Najpoważniejszą ofertę przedstawił Club Brugge, który zaoferował aż trzy miliony euro. Boniface stanął więc o krok od upragnionej kariery. Kluby z Beneluksu potrafią szkolić piłkarzy jak nikt inny, czego przykładem może być Krepin Diatta, który grając w lidze norweskiej został wypatrzony przez klub z Brugii, a po niespełna trzech sezonach sprzedany do AS Monaco. Patrząc na warunki fizyczne, szybkość oraz wiek Victora, jego historia mogła potoczyć się podobnie. W najgorszym możliwym momencie przytrafiła mu się jednak bardzo pechowa kontuzja. Po raz kolejny zerwał więzadła krzyżowe. Jakby tego było mało, tym razem do urazu doszło poza boiskiem, co jeszcze bardziej zaniepokoiło klubowych lekarzy.
- Obudziłem się w nocy, ponieważ poczułem dość dziwny ból w stopie. Gdy poszedłem z tym do swojego fizjoterapeuty, zbadał mnie i powiedział, że to kolejny poważny uraz. Ta wiadomość naprawdę mnie przygniotła. Następne dni były dla mnie bardzo ciężkie - przyznał w wywiadzie dla stacji TV2 Sport.
Historia się powtórzyła, a napastnik ponownie został zmuszony do opuszczenia całego sezonu. Wymarzony transfer się wysypał, a Nigeryjczyka czekała kolejna żmudna rehabilitacja. W ten oto sposób dzisiejsze spotkanie przeciwko Legii Warszawa obejrzy tylko przed telewizorem.
Czy po dwóch tak poważnych kontuzjach Boniface będzie w stanie grać na najwyższym poziomie? O tym dowiemy się dopiero w okolicach późnego listopada. To właśnie wtedy lekarze przewidują powrót napastnika na norweskie boiska. Gracze tacy jak Arkadiusz Milik, Giuseppe Rossi, a nawet legendarny Roberto Baggio pokazali, że po zerwaniu więzadeł krzyżowych można osiągać sukcesy, choć wiąże się to z wieloma wyrzeczeniami. Nigeryjczykowi pozostaje więc życzyć zdrowia oraz szczęścia, którego w ostatnich latach mu naprawdę brakowało.

Przeczytaj również