Miał zastąpić legendę, na razie gra jak "ręcznik". Pośmiewisko Premier League. "Płacą cenę za opieszałość"

Miał zastąpić legendę, na razie gra jak "ręcznik". Pośmiewisko Premier League. "Płacą cenę za opieszałość"
Li Ying/Xinhua/PressFocus
Danny Ward został następcą Kaspera Schmeichela w Leicester City. I na razie broni fatalnie. Statystycznie plasuje się w ogonie ligi i, krótko mówiąc, nie daje zespołowi nic.
Swego czasu z Dannym Wardem wiązano duże nadzieje. Gdy Leicester City kupowało trzeciego wtedy golkipera Liverpoolu za zaskakująco duże pieniądze (ponad 10 mln funtów), wydawało się, że inwestuje w długofalowe zabezpieczenie bramki po ewentualnym odejściu Kaspera Schmeichela. Tego lata wreszcie nadszedł wielki czas dla Walijczyka, bo duńska legenda dołączyła do Nicei. Weryfikacja na poziomie Premier League okazała się jednak dla Warda bezlitosna. Znajdujące się w kryzysie “Lisy” potrzebują kogoś, kto będzie w stanie wybronić im punkty. Tymczasem 29-letni golkiper wpuszcza więcej bramek niż jakikolwiek ligowy rywal.
Dalsza część tekstu pod wideo

Niewykonalne zadanie

Latem kibice Leicester musieli pogodzić się z odejściem jednej z największych legend w historii ich ulubionego zespołu. Po 11 latach spędzonych na King Power Stadium Kasper Schmeichel poczuł, że nadchodzi czas na poszukanie nowych wyzwań. Kapitan odszedł do francuskiej Nicei. To był ogromny cios dla klubu i drużyny. Duńczyk rzecz jasna stanowił niepodważalny filar drużyny.
Tym samym w ekipie “Lisów” pozostało już tylko dwóch sensacyjnych mistrzów Anglii z 2016 roku, a w bramce pojawiła się wielka luka. Luka, którą postanowiono uzupełnić bez kupowania nowego golkipera. Między słupki wskoczył Danny Ward, zmiennik 35-latka w ostatnich czterech sezonach. Walijczyk otrzymał ogromny kredyt zaufania, ale stanął też przed ogromnym wyzwaniem. Musiał wejść w buty piłkarza kochanego przez fanów “The Foxes”, reprezentującego ich barwy przez ponad dekadę. Wiedział, że we właściwie każdym porównaniu z Schmeichelem będzie stał na straconej pozycji. Duński zawodnik był bowiem człowiekiem-instytucją. Gwarancją jakości i uosobieniem wspinaczki klubu z odmętów drugiego poziomu rozgrywkowego do czołówki Premier League. Dorównanie mu stanowiło wręcz niewykonalne zadanie.
Sprawę dodatkowo utrudniła aktualna sytuacja Leicester. Z uwagi na problemy finansowe “Lisy” nie mogły bowiem dokonywać wzmocnień bez wcześniejszych sprzedaży. Ten sezon słusznie więc zapowiadał się na bardzo trudny. Podczas gdy reszta ligi się zbroiła i zaliczała rekordowe okienko transferowe, na King Power Stadium tkwiono w miejscu. Zmiana na kluczowej pozycji stanowiła tylko dodatkowy znak zapytania i zwiększała niepewność co do losów zespołu w nowym sezonie Premier League. Choć w Wardzie pokładano duże nadzieje, aktualnie możemy powiedzieć, że postawienie na niego wcale nie pomogło Leicester. 29-latek to na dziś poważny problem zespołu Brendana Rodgersa i jeden z najsłabszych, jeśli nie najsłabszy regularnie grający bramkarz w całej lidze.

Brak oparcia

Po sześciu seriach gier Leicester zamyka ligową tabelę z dorobkiem zaledwie jednego punktu. Gorszą obronę ma tylko Bournemouth, które przegrało przecież 0:9 z Liverpoolem. Choć podopieczni Brendana Rodgersa nie mieli łatwego kalendarza na start sezonu, mierząc się z Arsenalem, Manchesterem United czy Chelsea, w dalszym ciągu można mówić o dużym rozczarowaniu ich postawą. A bramkarz w tak słabej formie jak Ward na pewno “Lisom” nie pomaga. Słabo spisująca się defensywa zupełnie nie ma w nim oparcia. Trudno przypomnieć sobie efektowne parady w jego wykonaniu. Statystyki malują katastrofalny obraz postawy Warda. Nic zatem dziwnego, że szybko znalazł się na cenzurowanym u kibiców, zawiedzionych jego postawą. Wydaje się, że 29-latek nie jest w stanie udźwignąć ciężaru statusu “jedynki” Leicester.
Żaden z golkiperów nie puścił więcej bramek w tym sezonie Premier League. Walijczyk i Mark Travers z Bournemouth (zastąpiony między słupkami przez Neto) mają ich po 16. Skuteczność interwencji? Gorzej wypada tylko zawodnik “Wisienek”. Ward obronił zaledwie 42,3% celnych strzałów rywali, a najlepsi pod tym względem Jordan Pickford i Nick Pope mają wyniki przekraczające 80%! Co gorsza, w poprzednich rozgrywkach tylko jeden bramkarz wykręcił rezultat poniżej 60%. Choć pierwsze kilka kolejek to stosunkowo mała próba, takie statystyki są alarmujące. Fatalnie wyglądają też dane związane z modelem expected goals. Ward to zdecydowanie najgorszy golkiper ligi pod tym względem. Puścił 4,4 bramki więcej niż powinien. Tutaj ma wynik niemal dwukrotnie wyższy niż przedostatni w zestawieniu Gavin Bazunu z Southampton (2,3).
I nawet jeśli rywale kreują szansy o bardzo dobrej jakości (modele statystyczne portalu “FBref” wskazują, że do lepszych szans dopuszcza przeciwników tylko 4% klubów z pięciu najmocniejszych europejskich lig), trudno się nie zgodzić z rozczarowanymi fanami “The Foxes”. Z golkiperem w takiej dyspozycji nie sposób walczyć o realizację ambicji takiego klubu jak Leicester City. Ward wypada dobrze właściwie tylko jeśli chodzi o zatrzymywanie dośrodkowań. Nawet w rozegraniu spisuje się fatalnie. Jest niepewny, szybko panikuje i traci spokój. Rywale już go wyczuli, co bardzo dobrze pokazało przegrane 2:5 starcie z Brighton & Hove Albion, kiedy to 29-latek kilkukrotnie sprowokował groźne sytuacje pod własną bramką. Rolą zawodnika ustawionego między słupkami jest zagwarantowanie poczucia pewności linii obrony. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z prawdziwym “elektrykiem”.
To poważny problem Brendana Rodgersa. Alternatywę stanowi 25-letni Daniel Iversen, który tylko raz zagrał dla klubu z King Power Stadium, przez ostatnie cztery lata wędrując po wypożyczeniach, głównie w niższych ligach angielskich. Druga opcja to zakontraktowany niedawno Alex Smithies, bardzo doświadczony na poziomie Championship, lecz nie znający jeszcze smaku gry w Premier League. Wygląda to tak, jakby na King Power Stadium zupełnie nie przygotowano się na ewentualny niewypał postawienia na Warda.

Zbyt duża wiara?

Czemu zaufano Wardowi? Najlepszy dowód wiary stanowi suma, jaką kosztował w 2018 roku. Walijczyk w wieku 25 lat miał za sobą zaledwie 80 występów w dorosłym futbolu, na wypożyczeniach do League Two, Championship i szkockiej Premiership. Dla Liverpoolu w ciągu siedmiu lat zagrał ledwie trzykrotnie. Z drugiej strony, należy pamiętać, że m.in. pomógł Huddersfield Town w wywalczeniu awansu do krajowej elity w 2017 roku. Niemniej, postanowiono wydać na niego 12,5 miliona funtów. Mimo że w Leicester miał odgrywać rolę zmiennika. Zakup uznawano oczywiście za inwestycję w potencjalnego następcę nienaruszalnej "jedynki", Schmeichela. Teraz wreszcie nadszedł czas na wcielenie drugiej części planu. Na King Power Stadium nikomu nie przeszło przez głowę, by go zmienić. Co jakiś czas wychowanek Wrexham dawał bowiem obiecujące sygnały, występując w pucharach czy reprezentacji, gdzie stanowi pierwszy wybór. Zaliczył m.in. bardzo udane EURO 2020, po którym zastanawiano się nawet, dlaczego taki fachowiec siedzi na ławce w klubie.
Gdy jednak Danny’emu Wardowi przyszło wyjść na murawę, uwydatniły się jego poważne problemy. Na wczesnym etapie rozgrywek nowa “jedynka” Leicester wypada fatalnie w porównaniu do innych bramkarzy Premier League. Kibice nie mają wątpliwości, że popełniono błąd.
“Lisy” płacą cenę za opieszałość władz klubu i błędy w zarządzaniu. Gdyby były pieniądze na transfery, zapewne by ściągnięto nowego, wartościowego bramkarza, który rywalizowałby z Wardem. Spekulowano o zainteresowaniu Odisseasem Vlachodimosem, Albanem Lafont czy Alexem Meretem, ale brakowało środków finansowych. Teraz więc ekipa Brendana Rodgersa jest w dużych tarapatach. Danny Ward przechodzi bolesną weryfikację w najgorszym możliwym momencie dla klubu. Akurat teraz na King Power Stadium wyjątkowo potrzebują bohatera między słupkami. A mają, przynajmniej na razie, kolokwialnie mówiąc, “ręcznik”.

Przeczytaj również