Najbardziej znienawidzony człowiek w futbolu. Wciąż prowadzi prywatną wojnę. "Dokonał autodestrukcji"

Najbardziej znienawidzony człowiek w futbolu. Wciąż prowadzi prywatną wojnę. "Dokonał autodestrukcji"
PressFocus/Alan Stanford
Swoich mediów społecznościowych używa tak, jak używał nóg na boisku - uczynił z nich broń. Nawet we wciąż silnie prawicowym środowisku piłkarskim został uznany za zbyt radykalnego, niebezpiecznego. Joey Barton prowadzi osobistą wojnę o świat, o którym słusznie zaczęto już zapominać.
Słynne FourFourTwo stworzyło ostatnio ranking dziesięciu najbardziej nielubianych osób w świecie futbolu. Na liście znalazło się miejsce dla Cristiano Ronaldo, Seppa Blattera, Haralda Schumachera i Jose Mourinho. Nie wygrał jednak żaden z Portugalczyków, nie wygrał człowiek, który oddał swą twarz piłkarskiej korupcji, nie wygrał również Niemiec, chociaż dosłownie zniszczył Patricka Battistona po najbrutalniejszym faulu w historii mistrzostw świata. Na pierwszym miejscu w tym niechlubnym plebiscycie wylądował Joey Barton.
Dalsza część tekstu pod wideo
Takie postawienie sprawy można uznać za pewien przejaw brytyjskiego poczucia wyższości. W każdej przesadzie jest jednak coś z racjonalności. W tym wypadku opiera się ona na ostatnich wydarzeniach dotyczących jednokrotnego reprezentanta Anglii. 41-latek, grający niegdyś dla Manchesteru City, Newcastle United czy QPR, stał się futbolowym outsiderem. To, jaki Barton był na boisku - a był szalony - przeniósł na dalszą część swojej kariery. W publicznych wypowiedziach regularnie zaprasza do świata równie przyjemnego, co ten z pierwszego sezonu serialu "True Detective". Za Anglikiem nie stoi jednak nihilizm, nietzscheanizm, lecz usilna chęć okazania się tym, który mówi rzeczy, o jakich inni boją się mówić.
Barton podpalił lont i dokonał spektakularnej autodestrukcji. Wszystko to w imię niczego.
Joey Barton
PressFocus/Jeremy Landey

Boiskowy bandytyzm

Swoją profesjonalną karierę Joey Barton rozpoczął w Manchesterze City, ale na lata przed erą szejków. W pierwszej drużynie zadebiutował jeszcze w 2003 roku, pierwszego gola strzelił w ligowym starciu z Tottenhamem. Chociaż wcześniej klubowi włodarze mieli duże wątpliwości względem środkowego pomocnika - obawiano się, że nie jest on wystarczająco utalentowany - to z roku na rok Barton pełnił coraz ważniejszą rolę w "The Citizens". W okolicach 2005 roku stał się już podstawowym zawodnikiem, zaś w sezonach 2005/06 i 2006/07 kluczową postacią całej drużyny. Przeszedł wówczas boiskową transformację, bo z defensywnie usposobionego gracza stał się kimś figurującym bliżej "10". We wspomnianych rozgrywkach dwa razy z rzędu zdobył sześć bramek, żaden piłkarz nie miał lepszych liczb. Problemem pozostawała psychika.
Anglik od zawsze gotował się w trakcie spotkań, niezależnie od tego, czy była to standardowa rywalizacja, czy też potyczka treningowa. W 2007 roku miał na koncie 40 żółtych kartek oraz trzy czerwone, przy jednym z ataków nieomal połamał nogi Abdoulaye'a Faye'a. O jego temperamencie przekonał się też Ousmane Dabo, czyli kolega z szatni "The Citizens". Barton pobił Francuza podczas ćwiczeń w drużynie. Kilkukrotnie go uderzył, Dabo zemdlał, trafił do szpitala z podejrzeniem odklejenia siatkówki oka. Manchester City nie mógł tolerować takiego zachowania, wychowanek znalazł się na wylocie z klubu, a jednocześnie na autostradzie do sądu. Długi proces zakończył się wielokrotnym ukaraniem Anglika. Musiał zapłacić klubowi, poszkodowanemu zawodnikowi, a także wymiarowi sprawiedliwości. W 2008 roku został finalnie zawieszony przez Football Asssociation.
- Próbował mnie uderzyć, ale to ja go znokautowałem. Jednym uderzeniem! Jest dupkiem, więc poszedł do gazet. Założył sobie plaster na oko i zaczął opowiadać bzdury. Każdy, kto był wtedy na treningu, wie, że nie uderzyłem go od tyłu. To była jego wina, nie mogłem pozwolić, żeby ktoś mnie popychał - argumentował Barton w 2022 roku. Efekt wydaje się równie nieskuteczny, co pod koniec przygody w Manchesterze City, wszak sąd - poza wymienionymi już karami - wlepił mu jeszcze cztery miesiące więzienia w zawieszeniu.
W międzyczasie pomocnik zaliczył duży transfer, przeniósł się do Newcastle United za około sześć milionów funtów. "Srokom" tak bardzo zależało na tym wzmocnieniu, że dołożyły 300 tysięcy w celu pokrycia bonusu lojalnościowego, którego Manchester City nie zamierzał uiszczać. Po przeprowadzce pod względem sportowym wiodło mu się różnie - a to stracił znaczną część sezonu ze względu na kontuzje, a to został skreślony w reprezentacji po słownych atakach na Franka Lamparda i Stevena Gerrarda, co nie spodobało się przede wszystkim pierwszemu. Jeśli zaś idzie o względy dyscyplinarne, to Barton znalazł się na równi pochyłej. Z Newcastle United rozstał się w 2011 roku, ale głośno było przede wszystkim o tym, co Anglik wyprawiał poza stadionem.
W 2008 roku w końcu wylądował w więzieniu. Pod koniec 2007 roku dokonał brutalnego pobicia dwójki osób - nastolatkowi połamał zęby, zaś dorosłego mężczyznę uderzył 20 razy, co doprowadziło do utraty przytomności. W końcu przyznał się do winy, został skazany na pół roku odsiadki. Ostatecznie za kratkami spędził znacznie mniej czasu, wyszedł po zaledwie 74 dniach. Dla "Srok" nie miało to jednak większego znaczenia, bo niedługo później uprawomocnił się wyrok za atak na Ousmane'a Dabo, co znów sprawiło, że Barton został zawieszony. Gdy już wrócił na boisko, przy okazji derbów z Sunderlandem, kibice "Czarnych Kotów" rzucali w niego czym popadnie. Dość mieli też ludzie odpowiadający za Newcastle United, a konkretnie Alan Shearer.
Legendarny piłkarz, pełniący wtedy funkcję trenera, przywrócił Bartona do składu. Ten odwdzięczył się czerwoną kartką z Liverpoolem oraz kłótnią w szatni. Shearera określił jako "g*wnianego szkoleniowca z g*wnianymi pomysłami i g*wnianą taktyką", zaś jego asystenta nazwał "kuta*em". Koniec końców sprzedany nie został, wciąż grał dla zespołu już po spadku z Championship. Łapał coraz więcej czerwonych kartek, względem Fernando Torresa wykonywał homofobiczne gesty, natomiast FA wlepiała mu zawieszenie za zawieszeniem. St. James' Park pozbyło się Anglika dopiero w 2011 roku, gdy rękę wyciągnęło QPR. W drużynie z Londynu Barton doczekał się nawet opaski kapitana.
Joey Barton w barwach QPR
Catherine Ivill / AMA / PRESSFOCUS / pressfocus
Uznanie przez Neila Warnocka nie sprawiło jednak, że Barton zaczął postępować bardziej racjonalnie. Do historii przeszło już spotkanie z... Manchesterem City z maja 2011. Anglik łokciem uderzył Carlosa Teveza, kopnął Sergio Aguero, a na koniec próbował zadać cios głową Vincentowi Kompany'emu. "The Citizens" wygrali legendarne spotkanie 3:2 i zdobyli historyczne mistrzostwo Premier League. Barton zaś został ponownie ukarany przez FA, tym razem zawieszono go na 12 meczów. Czas mijał, a recydywista wciąż pozostawał niereformowalny. Niezależnie od tego, czy grał w QPR, czy w Olympique Marsylii (sic!), czy Burnley lub Rangersach, przemawiało przez niego jedno - wściekłość. Dajmy na to incydent z Biramem Kayalem, któremu najpierw dosłownie skoczył na nogi, a następnie zdzielił łokciem.
Po latach niemal nikt nie pamięta, że Anglik sporo strzelał dla Manchesteru City, zaś w Newcastle United imponował dokładnymi podaniami. Uwagę skupiały inne czynniki, było ich zdecydowanie więcej. Dość powiedzieć, że łączny bilans Bartona na boiskach Premier League to 76 żółtych kartek, pięć bezpośrednich czerwonych i jedna podwójna żółta w 269 meczach. Oczywiście, więcej "asów kier" obejrzeli między innymi Patrick Vieira oraz Roy Keane, ale raz, że grali oni znacznie więcej, a dwa, że ich wybryki raczej ograniczały się do strefy boiskowej. Danny Mills (eks-Manchester City) stwierdził nawet, że "Barton to Keane dla biedaków".
Od 2008 roku i historii z pobiciem Anglik doczekał się jeszcze aresztowania po bójce przed klubem nocnym w Liverpoolu oraz 18-miesięcznego zawieszenia za złamanie zakazu gry u bukmachera. Przede wszystkim jednak zapłacił 65 tysięcy funtów za polubowne rozwiązanie sprawy, w której Jamie Tandy, były junior Manchesteru City, oskarżył go o zgaszenie cygara na oku.

Niespełnione nadzieje

Wspomniane zawieszenie z 2017 roku właściwie zakończyło karierę Joeya Bartona, ale nie sprawiło, że zakończył on swoją przygodę z futbolem. Portal The Athletic przypomniał, że Anglik stwierdził niegdyś, że o ile zawsze marzył o staniu się piłkarzem, o tyle zawsze wiedział, że szkoleniowcem będzie wybitnym. Teza tyleż odważna, co kompletnie niesprawdzona. Chociaż Barton ma dopiero 41 lat, to jego szanse na poprowadzenie wielkiego klubu wydają się zerowe. Nie bierze się to z niczego.
W połowie 2018 roku, po wygaśnięciu kary od FA, Anglik dostał szansę od trzecioligowego Fleetwood Town. Wiodło mu się tam przyzwoicie, do stycznia 2021 roku miał średnią blisko 40% wygranych. Nie udało się wprawdzie awansować do Championship, ale zespół spokojnie utrzymywał się w czołówce trzeciej ligi angielskiej. Cały pobyt w ekipie "The Fishermen" stał jednak pod znakiem rzekomego ataku na Daniela Stendela, trenera Barnsley. Barton nie pojawiał się na kolejnych rozprawach, jednocześnie utrzymywał, że jest niewinny. Z zarzutów oczyszczono go dopiero w grudniu 2021 roku, kilkanaście miesięcy po tym, jak działacze Fleetwood zrezygnowali z jego usług.
Kolejnym przystankiem okazało się Bristol Rovers. Klub niezbyt długo czekał na pierwsze problemy ze swoim szkoleniowcem, bo w połowie 2021 roku oskarżono go o pobicie żony. Barton miał uderzyć swoją partnerkę pod wpływem alkoholu, kopnąć ją w głowę oraz złapać za gardło. Sąd nie był jednak w stanie zagwarantować oskarżonemu sprawiedliwego procesu, ponieważ nie wezwano na przesłuchanie domniemanej poszkodowanej. Sprawę umorzono jeszcze w 2021 roku, ale Anglik i tak nie miał jakichkolwiek powodów do zadowolenia. Otaczała go już nie tyle zła prasa, co wręcz nienawiść. Wyniki też nie pomagały, Bristol Rovers grało fatalnie. W sezonie 2021/22 zespół z hukiem spadł z League One. - Kilku naszych zawodników powinno być zawstydzonych. Przegrywamy skomląc. Obieramy z warstw tę cebulę i zastanawiamy się, w co się wpakowaliśmy. Myślę, że w drużynie powinno zostać maksymalnie dziewięciu z obecnych piłkarzy - wypalił, cytowany przez BBC.
Na poziomie League Two obie strony zdołały się odbudować. Barton otrzymywał nagrody dla Trenera Miesiąca, zaś "The Pirates" wrócili na wyższy poziom rozgrywkowy. Szybko udało się nawet ugasić pożar po ze wszech miar niewygodnej wypowiedzi na temat "meczów przypominających Holocaust". Spokój zakończył się w październiku 2023 roku. Barton został wyrzucony z hukiem przez zarząd Bristol Rovers. Oficjalnie ze względów sportowych - chociaż klub dysponował przyzwoitym budżetem, to plasował się na 16. pozycji w trzeciej lidze. Odejście szkoleniowca wydawało się racjonalne, ale dla Bartona posłużyło niczym iskra piromanowi.
Joey Barton dyskutuje z sędzią po meczu Bristol Rovers
Alan Stanford / pressfocus

Spisek przeciwko swojej rasie

O ile sportowe wybryki Joeya Bartona pewnie zginęłyby gdzieś w odmętach historii lub służyłyby jako przykład popierający konieczność wprowadzenia systemu VAR, o tyle w połączeniu z pozostałymi incydentami tworzą porażającą wręcz kombinację. W 2023 roku do tej agresywnej mieszanki Anglik dodał jeszcze swoją prywatną wojnę, którą toczy za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nie ma w niej zmaterializowanego rywala, cała zabawa polega na głoszeniu tez na prawo od prawicowego przecież środowiska futbolu. Bo chociaż w piłce nożnej w istocie pojawia się coraz więcej myśli oraz tez lewicowych, czy raczej równościowych, to większość kibiców ma poglądy konserwatywne, co tyczy się też znacznego grona piłkarzy, szkoleniowców i wszystkich osób związanych z tą dyscypliną. Barton wieszczy jednak kompletny upadek moralitetu, jego wpisy brzmią jak krążek "Przeciwko kure**wu i upadkowi zasad" podniesiony do potęgi drugiej. Albo czwartej.
Na celowniku Anglika znalazła się jedna z najbardziej oczywistych grup, jeśli idzie o futbol - kobiety. Poza homoseksualistami są one najbardziej marginalizowaną grupą, co, całe szczęście zaczęło zmieniać się w ostatnich latach. Rozgrywki pań przyciągają większą uwagę, sporo w kierunku popularyzacji zrobiło też EA Sports, które w najnowszej odsłonie serii FIFA (pokój jej pamięci) dało możliwość stworzenia drużyn mieszanych. Gdyby Barton odpalił sobie mecz, w którym jego rywal gra jednocześnie Lauren James i Erikiem Cantoną oraz łoi go 5:0, wykonując daba po każdym trafieniu, prawdopodobnie padłby na zawał. Żarty wypada jednak odłożyć w pewnym miejscu na bok, bo sprawa jest poważna.
- Kobiety nie powinny rozmawiać o męskim sporcie. No dalej. Bądźmy poważni. To zupełnie inna gra. Jeśli tego nie zaakceptujesz, zawsze będziemy widzieć wiele rzeczy inaczej. Gra kobiet kwitnie. Jest fantastyczna, żeby ją zobaczyć. Nie mogę brać na poważnie tego, co mówią na męskich stadionach. Każdy mężczyzna, który słucha kobiecego komentarza, musi przebadać swoją głowę - napisał na swoim Twitterze 7 grudnia. Sprawę szybko wzięły w obroty media, wylała się fala krytyki, odezwał się nawet Janusz Michallik, ale Barton nie poczuł się do wyrażenia jakiejkolwiek skruchy. Winę zrzucił na zbyt dużą liczbę piw. Krucjaty jednak nie zakończył.
W kolejnych dniach Anglik zaatakował słownie Alex Scott (BBC), Mary Earp (wicemistrzyni świata z reprezentacją Anglii) oraz Eni Aluko i Lucy Ward (ITV). Dwie ostatnie określił mianem "Freda i Rose Westów futbolu". Ta mordercza rodzina to najbardziej znani zabójcy w historii Wielkiej Brytanii, życie przez nich straciło 12 lub 13 młodych kobiet. Barton ponownie zasłonił się wolnością słowa, stwierdził, że ludzie są przewrażliwieni, zbagatelizował zwrócenie mu uwagi przez Gary'ego Neville'a. Niezmiennie utrzymywał, że to świat oszalał, a nie on sam, a już na pewno nikt mu nie wmówi, że jest mizoginem lub szerzy nienawiść. Raczej nie zgodzi się z tym Eni Aluko, która, po konsultacji prawniczej, podjęła decyzję o tymczasowym opuszczeniu Anglii w obawie o swoje bezpieczeństwo.
Miesiące spędzone za kratkami nie nauczyły Bartona niczego. Chociaż przyznaje, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji swoich czynów, to górę zawsze bierze płynąca w krwiach nienawiść lub, co być może gorsze, chęć poklasku. Od wąskiego grona osób o podobnych irracjonalnych poglądach, ale niezmiennie poklasku.
Szkoda, że te trudne lata nie zostały lepiej spożytkowane. Szkoda, że nie wyciągnął lekcji z tego, że jego brat otrzymał karę dożywocia za współudział w zamordowaniu Anthony'ego Walkera w 2005 roku. Nie pomogły też liczne wywiady, wyznania, przyznanie się do alkoholizmu i uzależnienia od hazardu. Joey Barton od kilkunastu lat toczy ciągłą walkę, ale wydaje się, że ze sobą samym przegrał. Nie ma pięknego świadectwa człowieka, który zdołał wyjść na prostą. Nie ma Erica Cantony malującego obrazy, grającego w filmach, zakładającego zespoły muzyczne. Jest dowód na to, że nie zawsze mądrzejemy z czasem.
Joey Barton spaceruje przy linii w meczu Bristol Rovers
Alan Stanford / pressfocus

Przeczytaj również