Angielski sędzia nie chce prowadzić meczów Premier League przez hejt i groźby. Mike Dean pod ostrzałem

Angielski sędzia nie chce prowadzić meczów Premier League przez hejt i groźby. Mike Dean pod ostrzałem
Cosmin Iftode/shutterstock.com
Nie bez przyczyny wielu kibiców uważa Mike’a Deana za najgorszego angielskiego sędziego wysokiego szczebla. Ale liczne błędy arbitra nie upoważniają nikogo do stosowania wobec niego gróźb karalnych. Może i Dean słynie z pomyłek, lecz jest tylko człowiekiem. A jego złe decyzje są częścią bardziej złożonego problemu.
Doświadczony sędzia Premier League poprosił władze ligi, by nie wyznaczać go do prowadzenia najbliższej serii spotkań, gdyż chce odetchnąć po fali hejtu i gróźb, jakie spłynęły na niego po ostatnich błędach. Anglik powinien ponieść zawodowe konsekwencje tych pomyłek, lecz karanie go nie jest rolą fanów futbolu. A odpowiedzialne za to osoby od dłuższego czasu przymykają oko na absurdalne decyzje rozjemców spotkań angielskiej ekstraklasy, przez co tydzień w tydzień oglądamy kolejne idiotyczne werdykty. Ostatnio byliśmy świadkami erupcji frustracji kibiców, która dotknęła jednego z arbitrów. Właśnie Mike’a Deana.
Dalsza część tekstu pod wideo
Chociaż Dean od lat ma opinię przeciętnego sędziego, to nie możemy zapominać, że to tylko człowiek, taki sam jak my wszyscy. Po tym sezonie miał, zapewne z żalem, odłożyć gwizdek. Teraz wydaje się, że zrobi to z wielką ulgą. I chociaż wielu z nas najprawdopodobniej nie będzie żegnać go ze smutkiem, to można mu współczuć, że jego kariera kończy się właśnie w takich okolicznościach.

Najtrudniejszy tydzień w karierze

Mike Dean znalazł się w centrum uwagi po serii kontrowersyjnych sytuacji, których z pewnością wolałby uniknąć. Zaczęło się we wtorek, 2 lutego, kiedy Manchester United rozbił Southampton 9:0. Anglik zapisał się w historii jako arbiter spotkania wyrównującego rekord najwyższej wygranej w Premier League, ale większość kibiców zapamięta go z innego powodu. Jeszcze przy stanie 6:0 52-latek odgwizdał rzut karny po przewinieniu Jana Bednarka. Po konsultacji z VAR-em (choć należy zaznaczyć, że ustawiony za linią boczną monitor odmówił współpracy) decyzję podtrzymał, pokazując Polakowi czerwoną kartkę. Nasz reprezentant, opuszczając boisko, zarzekał się, że “poszkodowany” Anthony Martial sam stwierdził, że do żadnego przewinienia nie doszło.
Nic to jednak nie dało. Rozbici, kończący mecz w dziewiątkę “Święci” stracili jeszcze trzy bramki. Skończyło się więc gigantyczną kompromitacją. Gospodarz studia w radiu “talkSPORT”, Hugh Woozencroft, stwierdził, że to było “prawdopodobnie najgorsze użycie VAR-u, od kiedy system pojawił się w Premier League”.
W internecie rozgorzały dyskusje na temat wyrzucenia wychowanka Lecha Poznań z boiska. Klub odwołał się od decyzji sędziego, a Komisja Ligi przychyliła się do jego wniosku, dopatrując się pomyłki Deana. Przedstawiciele Southampton, rozżaleni po serii kontrowersyjnych decyzji arbitrów w ostatnich tygodniach, mieli podobno domagać się, by Mike Dean nie prowadził ich spotkań w najbliższej przyszłości.
Kilka dni później, w sobotę 6 lutego, Deana wyznaczono do potyczki Fulham z West Hamem. Nie został zatem odsunięty po fatalnym błędzie ze środka tygodnia. I znów dał “popis”. W samej końcówce dopatrzył się przewinienia Tomasa Soucka na Aleksandarze Mitroviciu. Czech uderzył rywala łokciem w, jak się wydawało, kompletnie przypadkowej sytuacji. Po obejrzeniu powtórek ponownie skończyło się czerwonym kartonikiem ze strony Deana. I znowu Komisja Ligi karę cofnęła.
W ciągu niespełna tygodnia przełożeni Mike’a Deana dwukrotnie dopatrzyli się jego oczywistych pomyłek. Pomyłek utrzymanych po konsultacji z systemem VAR. Podwójne zamieszanie oczywiście postawiło sędziego w złym świetle. Bo jakim cudem mogło być inaczej? Tego typu sytuacje nie powinny mieć miejsca, a już na pewno nie jedna po drugiej. Fani się wściekli. Anglik zresztą od dawna znajdował się u nich na cenzurowanym. Posunęli się jednak za daleko.
Kilka dni temu “Sky Sports” poinformowało, że arbiter, który ma na koncie ponad 500 spotkań w Premier League, poprosił, by nie wyznaczano go do żadnego z meczów nadchodzącej serii gier. Zaczął bowiem dostawać pogróżki. Obraźliwe wiadomości otrzymali także członkowie jego rodziny. Dean stwierdził, że miarka się przebrała. A on sam potrzebuje odpoczynku. Można bez cienia wątpliwości napisać, że to najtrudniejszy tydzień w jego ponad 20-letniej karierze. I to pomimo tego, że wielokrotnie znajdował się w ogniu krytyki.

Na cenzurowanym

Dean większości fanów angielskiego futbolu nie kojarzy się najlepiej, gdyż ma tendencje do podejmowania błędnych, a czasami nawet absurdalnych decyzji. Zresztą sympatycy Premier League dobrze wiedzą, że zachowania tamtejszych sędziów, również w dobie wideoweryfikacji, wołają często o pomstę do nieba. Pochodzący z Merseyside arbiter należy jednak do tych, którzy najczęściej trafiają na tapet kibiców. Wpływ na to ma nie tylko jego skłonność do pomyłek, ale też boiskowy “sposób bycia”.
52-latek to bowiem człowiek wyłamujący się z modelowego obrazu arbitra - faceta wydającego werdykty z kamienną twarzą i zachowującego się na murawie w sposób niesamowicie poważny. Jak zwrócił uwagę na łamach portalu “The Athletic” Daniel Taylor, jest on zdecydowanie bardziej ekspresyjny i autentyczny. Sam zainteresowany mówił zresztą o tym “Daily Mail”:
- Nigdy nie byłem “robotycznym” sędzią. (...) Nie mam problemu ze złą opinią na mój temat, bo to część sportu, który kochamy. Rozmawiam po meczach z innymi arbitrami, gdy wracam do domu, lecz staram się nie martwić swoimi decyzjami. Dobre czy złe - wszystkie z nich podejmuję, dając z siebie wszystko - podkreślał Dean.
Przez to wyróżnia się z tłumu. Można odnieść wrażenie, że kreuje się na “showmana”, wręcz zarozumialca i pragnie znaleźć się w centrum uwagi. Uśmieszki, dziwne pozy, uszczypliwe komentarze możliwe do odczytania z ruchu warg - pod tym względem Dean wyróżni się na tle kolegów po fachu, a to nie podoba się dużej części kibiców. Samo zachowanie sprawia, że patrzą na niego krzywym spojrzeniem. Teraz dorzućmy do tego liczne wpadki i mamy kogoś, kto często doprowadza widzów do szewskiej pasji.
Bo chociaż ze względu na takie podejście króluje, jeśli chodzi o kompilacje “pozytywnych”, humorystycznych wpadek, to zalicza też niesamowicie wiele tych niepożądanych i irytujących.

Lista wstydu Mike’a Deana

Dwie anulowane czerwone kartki w ciągu tygodnia to jedne z wielu pozycji na liście kontrowersji z udziałem doświadczonego arbitra. Chyba najbardziej popularne z nich to oskarżenia o sympatyzowanie z Tottenhamem. Zaczęło się od “radości” z trafień “Kogutów”. Najpierw w derbach z Arsenalem, w 2012 roku:
Potem, drugi raz, gdy Spurs grali z Aston Villą w sezonie 2015/16.
- Pokazałem, że stosuję przywilej korzyści. To błąd, bo nie robi się tego w polu karnym. Albo dajesz karnego, albo nie robisz nic - opowiadał w podcaście Petera Croucha. - Gdy piłka wpadła do siatki, powiedziałem “ok, jest gol” i pokazałem na środek boiska, lecz nie zdawałem sobie sprawy, jak długo trzymałem ręce w górze, dopóki nie zobaczyłem tego na powtórce - wyjaśniał tamto zamieszanie sam zainteresowany.
Dean przez lata był persona non grata zwłaszcza wśród zwolenników Arsenalu. I to nie tylko przez pomówienia o sympatię do odwiecznych rywali “Kanonierów”. W 2015 roku, gdy prowadził derby Londynu z udziałem “Armatek” i Chelsea, usunął z boiska Gabriela Paulistę po spięciu z Diego Costą. Nie zauważył jednak, że napastnik “The Blues” chwilę wcześniej niczym zapaśnik zaatakował Laurenta Koscielnego. To on powinien zakończyć udział w spotkaniu i gdyby zobaczył czerwony kartonik, prawdopodobnie nie doszłoby do starcia z Brazylijczykiem. Zamiast w przewadze, drużyna Arsene’a Wengera kończyła więc mecz w osłabieniu.
W efekcie sympatycy “The Gunners” przygotowali petycję, mającą na celu zabronienie Deanowi sędziowania meczów ich zespołu. Udało się zebrać ponad 100 tysięcy głosów w ciągu tygodnia.
Minęły dwa lata i w rozgrywkach 2017/18 weteran znowu rozzłościł sympatyków ekipy z Emirates. Odebrał zwycięstwo ich ulubieńcom, dyktując błędny rzut karny dla West Bromu. Potem sam przyznał, że faktycznie podjął niesłuszną decyzję, co postawiło go w jeszcze gorszym świetle i poskutkowało wielką falą krytyki.
“Grabił sobie” jednak nie tylko u fanów Arsenalu. W 2017 roku, gdy prowadził konfrontację West Hamu z Manchesterem United, wyrzucił z boiska Sofiane’a Feghouliego za starcie z Philem Jonesem. Problem w tym, że Algierczyk nic złego nie zrobił, a bliżej brutalnego faulu był defensor “Czerwonych Diabłów”. Tę decyzję również cofnęli jego przełożeni. Co więcej, sędzia został wtedy karnie “zesłany” do drugiej ligi.
Anglik ma na koncie również wlepienie drugiej żółtej kartki Raheemowi Sterlingowi za świętowanie zwycięskiej bramki w doliczonym czasie gry z kibicami. To tylko kilka najbardziej znanych, stosunkowo “świeżych” przykładów z jego długiej listy wstydu. Łatwo zrozumieć, czemu powszechnie uważa się go za jednego ze słabszych arbitrów w Premier League. Problem w tym, że poza incydentem z Feghoulim w roli głównej, nie ponosił prawie żadnych konsekwencji. Przełożeni umywali ręce.

Pora odłożyć gwizdek

Obecny sezon ma być ostatnim dla doświadczonego sędziego. I wydaje się, że to dobry wybór. Z jednej strony, jego decyzje często sprawiały, że zbierało się na śmiech przez łzy. Brak Mike’a Deana na boiskach Premier League może więc po prostu sprawić, że będziemy oglądać mniej absurdalnych werdyktów. Z drugiej, należy życzyć mu dużo spokoju. W końcu groźby to przekroczenie granicy człowieczeństwa. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Dlatego też 52-latek zapewne rozstanie się z ukochanym sportem z poczuciem ulgi.
Niemniej, piłka nożna to jego pasja. By mógł zostać arbitrem, musiał walczyć z nadwagą. Ambicje sędziowskie dawały mu motywację do treningów i utrzymania właściwej sylwetki i wagi. Prywatnie Dean jest wielkim fanem czwartoligowego Tranmere Rovers i czasem można znaleźć obrazki z trybun Prenton Park, gdzie zasiada u boku innych, “zwyczajnych” fanów.
Mike Dean żyje futbolem, to prawdziwy pasjonat. Jest takim samym człowiekiem, jak każdy z nas i dlatego też popełnia błędy, choć - szczerze mówiąc - zdecydowanie zbyt często, jak na zawodowego arbitra (i to eks-międzynarodowego!). Ale w obliczu fali hejtu i gróźb wypada mu po prostu współczuć. A nie jest pierwszym angielskim sędzią, który stał się ich ofiarą. Wystarczy przypomnieć brutalne ataki na Howarda Webba po pamiętnym meczu Polski z Austrią. Lub Michaela Olivera, który kiedyś w obawie o zdrowie rodziny ewakuował ją z domu po meczu Realu Madryt z Juventusem, zaraz po tym, jak podyktował rzut karny dla “Królewskich”. Sędziów powinno się chronić przed takimi reakcjami kibiców, podobnie jak robi się to w przypadku piłkarzy.
Podstawowy problem to fakt, że angielscy decydenci stronią od karania sędziów podejmujących absurdalne decyzje. Gdyby wyciągali odpowiednie konsekwencje, ani Mike Dean, ani żaden inny arbiter, nie frustrowaliby kibiców tak często. Oczywiście, degradacja do ligi niżej byłaby bolesna, ale należy postawić sprawę jasno. Przełożony ma prawo ukarać w ten sposób pracownika, który nie wykonuje pracy w satysfakcjonujący sposób. Ba, powinien to zrobić.
To nie wina Deana, że wciąż sędziuje w Premier League, pomimo swoich licznych błędów. Ludzie “na górze”, opieszałością, czy też brakiem zdecydowanych kroków, wystawili go na ostrzał, który w ostatnim czasie przybrał na sile i ma haniebną formę. Zamiast więc gnębić arbitra i poniżać, warto zastanowić się nad tym, co należy zmienić.
Mike Dean nigdy nie był wielkim sędzią, ale i tak poprowadził finał Pucharu Anglii i ma ponad pół tysiąca gier w Premier League. Może więc czuć się spełniony. Czy będziemy za nim tęsknić? Cóż, koniec jego kariery na pewno podniesie poziom sędziowania w UK. On jednak jest tylko częścią większego problemu. A emerytura to najlepsze rozwiązanie. Dla wszystkich. W tym dla niego.

Przeczytaj również