"Nie potrzebuję oklasków". Futbol go zmęczył, mistrz świata woli ekstremalne wspinaczki. Na własnych zasadach

"Nie potrzebuję oklasków". Futbol go zmęczył, mistrz świata woli ekstremalne wspinaczki. Na własnych zasadach
NORBERT BARCZYK / PRESSFOCUS
Andre Schuerrle miał serdecznie dosyć piłki nożnej, dlatego jeszcze przed trzydziestką zakończył karierę. Wcale za tym nie tęskni. Przeciwnie. Ma pasjonujące zajęcie, sprawdza granice wytrzymałości swojego ciała na... zimno. Został ekstremalnym morsem.
Od kilku lat nie gra już w piłkę, co nie znaczy, że na co dzień się nudzi. Większość byłych zawodników po przejściu na piłkarską emeryturę tęskni za pełnymi stadionami, sławą, pieniędzmi. On ani trochę. Piłka średnio go obchodzi.
Dalsza część tekstu pod wideo

Odejść w odpowiednim momencie

- Jaki był twój największy sukces w karierze? - zapytał Andiego Schuerrle jeden z fanów. - To, że przestałem grać, kiedy naprawdę poczułem, że nadszedł czas - odpowiedział.
Nie, że trafił do silnej reprezentacji narodowej i przy mocnej konkurencji utrzymywał się w niej przez siedem lat. Albo że zagrał w finale mundialu 2014. Dołączył do Pelego, Maradony, Zidane’a i innych wielkich lub trochę mniejszych, którzy tego doświadczyli. Zagrał w najwspanialszym spotkaniu, o jakim marzy chłopiec kopiący piłką w bramę od garażu. To jego zawołał Joachim Loew - grzej się chłopie, bo z Kramerem jest coś nie tak. Pojawił się na murawie w miejsce Christopha Kramera, który doznał wstrząsu mózgu i podobno zadał pytanie arbitrowi, czy to właśnie finał mistrzostw świata. Schuerrle nie wymienił także mistrzostwa Anglii z Chelsea ani też w ogóle transferu do tej najbogatszej ligi świata.
Nie pochwalił się statusem pierwszej wielkiej gwiazdy drużyny Thomasa Tuchela i tym, że przyczynił się do sukcesów menedżerskich Niemca. Dziś to jemu najbardziej dziękuje za piłkarski rozwój. Trener odpłacał się tym, że rozumiał jego skomplikowany charakter najlepiej. Budował mu pewność siebie jeszcze w czasach juniorskich. Wręczył kiedyś kartkę z opisem podobieństw z pewną… legendą piłki. Tuchel zestawił Andre z Raulem Gonzalezem. Kartka do dziś jest dumą Luise Schuerrle, matki Andiego.
Schuerrle zakończył karierę w wieku 29 lat, a mimo to i tak powiedział, że decyzja dojrzewała w nim długi czas. Ile? Podobno tliła się już, gdy miał… 25-26 lat i grał w Wolfsburgu! Tam jednak trochę odżył, szalejąc na boisku wspólnie z Kevinem De Bruyne. Ogromny zjazd zaliczył za to w Borussii Dortmund.
Wróćmy do tamtego mundialu. Każdy fan futbolu doskonale zna bramkę Mario Goetze w dogrywce. Eleganckie zgaszenie piłki na klatce piersiowej i świetny, precyzyjny wolej. Piłka nawet nie spadła na trawę. Ktoś mu jednak musiał dośrodkować. Pamiętacie kto? Lewym skrzydłem popędził właśnie Schuerrle. Andre to także autor dwóch trafień ze słynnego 7:1 z Brazylią. Wtedy Mats Hummels prosił w przerwie, żeby trochę zluzować i nie tłuc będących już na kolanach “Canarinhos”. Schuerrle miał to gdzieś i starał się jak nikt. Po przerwie dołożył dwie bramki.
I mimo tych wszystkich dokonań, odpisał, że jego największym sukcesem w karierze jest odwieszenie korków w wieku 29 lat. Jedna, krótka i banalna wypowiedź, ale zaznaczająca cały kontekst kariery Niemca i większej dumy z tego, że podjął trudną decyzję niż ze wszystkich meczów, wielkich transferów i ważnych bramek i… Pucharu Świata! To zresztą byłoby dla Andre zbyt banalne…

W szortach na Śnieżkę

Z Polską ma on swoje koneksje i to nie tylko z boiska, skąd pamięta poślizg Jakuba Wawrzyniaka, porażkę Niemców w eliminacjach, która naznaczyła całą kadencję Adama Nawałki, czy też cenny dla nas remis w grupie na EURO 2016. Tamten słynny mecz na Narodowym z bramkami Arkadiusza Milika i Sebastiana Mili jest zresztą naznaczony podwójną traumą Andiego, bo nabawił się… salmonelli. Nigdy później nie zjadł już kurczaka i został wegetarianinem. Wizyta w Polsce przekreśliła jego karierę w Anglii. Zatruł się kurczakiem, schudł i totalnie osłabł. Kurczak zrujnował mu karierę.
- Spójrz jaki jestem chudy. Zatem gdy zrzuciłem trzy, cztery, pięć kilogramów, to zajęło mi naprawdę dużo czasu, zanim odzyskałem siły. Byłem chory i naprawdę czułem, że nie mogę wstać z łóżka. Dowiedzieliśmy się, że to salmonella. Miałem całkiem dobre statystyki, strzelałem ważne gole, miałem też pełne zaufanie ze strony menedżera. Dopadła mnie paskudna salmonella, byłem po niej bardzo słaby, a próbując wrócić, tak naprawdę nigdy nie dostałem większej szansy, by się wykazać - mówił.
Ostatnio jednak wyparł złe wspomnienia z Polski. W styczniu tego roku postanowił wejść na… Śnieżkę. Niby normalna sprawa. Można sobie przecież wejść, prawda? Wiadomo, że za ciepło nie było, ale on zrobił to jeszcze w samych spodenkach i bez koszulki. Miał tylko czapkę, długie skarpety i plecak. Temperatura spadała momentami do mniej niż -20 stopni. To taka zajawka. Wspinaczka, ale nie na normalnych zasadach, tylko całkowicie ekstremalnych. Didier Drogba śmiał się nawet, że jego ciało to już dawno by w takich warunkach odmówiło posłuszeństwa.
- Najtrudniejsza psychicznie i fizycznie rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem! W ostatnich minutach nic nie czułem i musiałem znaleźć coś głęboko w sobie, żeby w ogóle iść dalej! Doświadczenie, którego nigdy nie zapomnę! -19 stopni, bardzo gęsty wiatr 100 km/h, wiejący prosto w twarz, śnieg i deszcz! Czego się nauczyłem? Moje ciało i ja jesteśmy silniejsi niż myślałem. Jeśli włożę w to umysł i duszę, to mogę wszystko.

Guru morsów

Jego mistrz to Wim Hof. Gość, który wypracował autorską metodę kontroli nad własnym ciałem za pomocą umiejętnego oddychania. Od lat udowadnia wielką odporność na chłód. Dobrze zorientowany mors powinien znać to nazwisko. Hof to guru dla lubiących lodowate kąpiele. 64-letni Holender zyskał przydomek "Iceman". Mając siedem lat, zasnął budując igloo i doznał hipotermii, ale do chłodu się nie zraził. Dziesięć lat później zanurzył się w lodowatej wodzie i doznał jednocześnie szoku, ale też… wielkiej ekscytacji. Wtedy wiedział, że chce iść tą drogą.
Pobił kilka rekordów Guinessa, między innymi na najdłuższą kąpiel w lodzie. Ten akurat pobijał wielokrotnie, czyniąc z tego show. Przebiegł maraton na pustyni Namib bez żadnego łyka wody, przepłynął najdłuższy dystans pod lodem, wspiął się na Kilimandżaro w podobnym stylu, jak Schuerrle na Śnieżkę. Hof stara się kontrolować swoje ciało za pomocą umysłu. Jego zdaniem ubrania tak naprawdę przeszkadzają w pokonywaniu barier, a organizm posiada wspaniałe naturalne zdolności, które są w ten sposób blokowane. Holender prowadzi warsztaty i naucza tej metody na całym świecie. Swój azyl (jeden z kilku) utworzył... w Przesiece, w Polsce. To taka mała wioseczka w centrum Karkonoszy. Tam także odbywają się lekcje (więcej TUTAJ)
To, żeby pokazać, czym zafascynował się Andre Schuerrle, odkładając futbol na boczny tor. Zajął się wyznaczaniem nowych granic wytrzymałości. Podobnie jak dla wielu ekstremalnych morsów, także i dla niego Holender stał się swego rodzaju mistrzem. Niemiec też stara się żyć w zgodzie z naturą. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że GOPR nie lubi tego typu turystów, bo podobne wyprawy często kończą się ich interwencją. Tak było na przykład w 2021 roku. Oto komunikat:
- W dniu dzisiejszym około godziny 13:00 ratownik dyżurny naszej Grupy otrzymał zgłoszenie, że w rejonie Gówniaka w Masywie Babiej Góry znajduje się 5 osób, które - pomimo skrajnie trudnych warunków pogodowych - postanowiły zdobyć szczyt niemal bez ubioru. Jest to nowa moda polegająca na chodzeniu po górach zimą wyłącznie w butach i szortach, bez bielizny termicznej, długich spodni, swetra, czy kurtki.

Zmęczony futbolem

Próżno szukać jakiejkolwiek piłkarskiej zaczepki na Instagramie Schuerrle. Gdyby ktoś nie wiedział, że to były piłkarz, to z tego profilu na pewno by tego nie wywnioskował. Natura, wspinaczki, lodowata woda i żona - Anna Szarypowa. To jego życie. Ani śladu piłkarskich wspomnień, które zostawił gdzieś za sobą. Tak jakby grubą kreską oddzielił stare życie od nowego. Zajmuje się zupełnie czymś innym, a do przeszłości nie ma ochoty wracać i się w niej zagłębiać. Woli to robić w lodowatej wodzie i wystawiać swoje ciało na kolejne próby.
- Nie potrzebuję już oklasków. Ta głębia stawała się większa, a świateł widziałem coraz mniej. Zawsze trzeba pełnić określoną rolę, żeby przetrwać w tym biznesie, inaczej straci się pracę i nie dostanie nowej. Liczy się tylko występ na boisku - opowiadał po zakończeniu kariery w "Der Spiegel".
W karierze przeszkadzało mu to, że... za dużo myślał, analizował, rozkminiał. Nienawidził zwłaszcza nocy hotelowych. To one przygnębiały go najbardziej. Trener Dieter Hecking, z którym pracował w Wolfsburgu, właśnie na tę cechę u zawodnika zwrócił uwagę. Tak samo rozmyślał, w jaki sposób traktuje go w Chelsea Mourinho. To styl prowadzenia zespołu nie do zaakceptowania dla takiego "rozkminiacza".
- On jest brutalnym facetem. Zawsze myślałem sobie: co on w ogóle robi? Dlaczego mnie tak traktuje? Dlaczego robi to ludziom? Patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, czego chciał i z jakimi zasobami pracował. W tamtym czasie nie mogłem jednak poradzić sobie z rzeczami, których ode mnie chciał, z powodu całej surowości i presji psychologicznej. Wtedy było to niezwykle trudne. Często wracałem do domu po rozmowach z nim i po prostu myślałem, że już dłużej tak nie dam rady. Co mogę zrobić? Budował taką ekstremalną presję.
Najwięcej myślał po zatruciu salmonellą. Schuerrle rozegrał niewiele ponad 100 minut i odszedł do Wolfsburga, grając tam przez półtora roku. Następnie Thomas Tuchel, jego stary druh, chciał go znów w swojej drużynie po tym, jak Andre odżył. Sprowadzono go do Dortmundu za 30 milionów euro, ale w dwa sezony zdobył zaledwie osiem bramek. Zderzał się z krytyką. Sam siebie dodatkowo dołował. Jeszcze więcej rozkminiał, bał się konfrontacji z kibicami. Zawsze dążył do tego, by się przypodobać, a tutaj został uznany flopem. Nie mógł pomóc przez liczne kontuzje. Kpili z niego nawet fani jego własnej drużyny, śpiewając: “Będziemy pić, dopóki Schürrle nie zdobędzie bramki”.
Cały czas pozostaje wierny metodom i dopiero co wspiął się, znów bez koszulki, na Zugspitze - najwyższy szczyt górski w Niemczech, w którym wysokość to prawie 3000 metrów. - 2 w nocy, cisza, kompletnie wyczerpany, jeszcze 5 godzin do szczytu, zimno, milion pytań w mojej głowie… - napisał na Instagramie, dzieląc się krótkim filmikiem. Jakże to inny sposób na życie niż strzelanie goli przed dziesiątkami tysięcy kibiców na stadionie. Znów w szortach, z gołą klatą i plecakiem postanowił przełamać kolejną barierę. Żyje na własnych zasadach.

Przeczytaj również