Porywali tłumy, ośmieszyli Bayern w Monachium. Drużynie zbudowanej za grosze wychodziło wszystko

Porywali tłumy, ośmieszyli Bayern w Monachium. Drużynie zbudowanej za grosze wychodziło wszystko
nwzonline.de
Kilka bramek na mecz z ich strony w pewnym czasie było normą. Grali tak zabójczo skutecznie, że wykręcili na koniec sezonu średnią ponad dwóch goli na spotkanie. Lider drużyny i król strzelców Bundesligi zdobył 28 trafień w 32 występach. Momentami wychodziło im wszystko, mogli uchodzić za najbardziej widowiskowy team w Europie. Nie chodzi o Bayern. Szesnaście lat temu na niemieckim tronie zasiadł Werder Brema. Fenomenalny zespół zbudowany za przysłowiowe frytki.
W pierwszej dekadzie XXI w. Bundesliga nie była tak zdominowana przez hegemona z Bawarii, jak ma to miejsce obecnie. Na przestrzeni lat 2001-2010 cztery drużyny dzielnie stawiły czoła dominatorom z Monachium i sprzątnęły im sprzed nosa mistrzowską paterę. Niedawno pisaliśmy o niesamowitym duecie z Wolfsburga, który poprowadził “Wilki” do tytułu w 2009 r. Wcześniej Bayern musiał uznawać wyższość VfB Stuttgart, Borussii Dortmund oraz Werderu Brema. I to właśnie bremeńczycy, dziś rozpaczliwie bijący się o pozostanie w lidze, mogli szczególnie zapaść w pamięć kibicom. To była wyjątkowa drużyna, jedyna w swoim rodzaju, wybitnie realizująca ideę radosnego, skutecznego, ofensywnego futbolu. Znakomita dla przeciętnego widza, głodnego widowiskowych futbolowych wrażeń.
Dalsza część tekstu pod wideo

Krok po kroku

To nie jest historia kopciuszka, który bił się rokrocznie o utrzymanie i nagle dostał skrzydeł wznoszących aż na sam szczyt tabeli. Porównanie Werderu do Leicester City sprzed kilku lat nie ma racji bytu. “Die Grün-Weißen” świętowali tytuł w 1988 i 1993 r., a od chwili powrotu do Bundesligi w 1981 r., tylko raz wypadli poza pierwszą dziesiątkę. Na przełomie wieków pełnili rolę solidnego, mocnego średniaka, któremu jednak zawsze brakowało dystansu do ścisłej czołówki.
Trener Thomas Schaaf mozolnie budował coraz lepszy zespół. Był idealnym kandydatem do tej roboty. Wręcz stworzonym. Jako piłkarz całą karierę spędził na Weserstadion. Dołączył do Werderu w wieku jedenastu lat, przeszedł wszystkie szczeble juniorskie, rezerwy, aż w końcu dotarł do “jedynki”. Nigdy nie zmienił barw klubowych. Tutaj cieszył się wraz z kolegami z obu wspomnianych wyżej tytułów, tutaj podnosił dwukrotnie Puchar Niemiec, tutaj triumfował w Pucharze Zdobywców Pucharów w 1992 r. Pod koniec gry łączył występy na boisku z asystowaniem legendarnemu Otto Rehhagelowi. Jako czynny zawodnik prowadził też juniorów, a po zawieszeniu butów na kołku cztery lata dowodził drużyną rezerw. Powiedzieć, że był przygotowany do roli pierwszego szkoleniowca, to nic nie powiedzieć. Stery objął przed sezonem 1999/00.
Schaaf krok po kroku szedł z podopiecznymi do przodu. W kilku sezonach poprzedzających ten “mistrzowski”, piłkarze z północy kraju zajmowali kolejno miejsca: 9, 7 i dwukrotnie 6. Zanim wyrwali z rąk Bayernu miano najlepszej drużyny Niemiec, rok wcześniej stracili do nich w lidze 23 punkty. Ale w maju 2004 r. kibice oglądali takie obrazki, jak na poniższym zdjęciu.
Ivan Klasnić ośmieszył Olivera Kahna, który wybrał się na przysłowiowe “grzyby”, a następnie skierował piłkę do siatki. Ten sam Klasnić przybył do Bremy trzy lata wcześniej na zasadzie wolnego transferu z St. Pauli. Tak właśnie budowano mistrzowski Werder. Za pół-darmo. Dyrektora sportowego, Klausa Allofsa, nie bez przyczyny określano mianem cudotwórcy.

Imperium za grosze

Partner Klasnicia z linii ataku, Brazylijczyk Ailton, trafił na Weserstadion jeszcze za czasów Felixa Magatha. W przeliczeniu marek na euro zapłacono za niego niespełna trzy miliony. Krępy snajper nie mógł się odnaleźć pod okiem surowego trenera, ale zamiana Magatha na Schaafa okazała się dla niego zbawieniem. Z roku na rok napastnik był coraz skuteczniejszy. 12, 14, 16, 16. Cztery sezony Bundesligi i 58 goli. Szczyt formy osiągnął w mistrzowskiej kampanii. Tytuł króla strzelców zdobył z 28 bramkami na koncie. Przeciwnicy nie potrafili znaleźć na Ailtona sposobu, a on popisywał się tak cudownymi trafieniami, jak choćby w decydującym o tytule spotkaniu z Bayernem.
Idealnym odzwierciedleniem polityki transferowej klubu była linia pomocy, ustawiona w czteroosobowym, charakterystycznym rombie bez klasycznych skrzydłowych. Mózg drużyny, rewelacyjny Johan Micoud, przyszedł kilkanaście miesięcy wcześniej za darmo z Parmy i odwdzięczył się włodarzom klubu za zaufanie dorobkiem dziesięciu goli i ośmiu skutecznych ostatnich podań. Za kapitana Franka Baumanna w 1999 r. też nie zapłacono ani marki. Król asyst, Fabian Ernst, kosztował w przeliczeniu około milion euro. Niewiele droższy był Kristian Lisztes, czwarty do brydża. Piąty, zwykle zmieniający się z Lisztesem Tim Borowski, grał dla Werderu od szesnastego roku życia. Dziś niemal podąża drogą Schaafa i jest szykowany w najbliższym czasie do roli pierwszego trenera.
Zasieki obronne też zostały zbudowane za niewielkie pieniądze. Duet stoperów Valerien Ismael - Mladen Krstajić to autorski pomysł dyrektora Allofsa. Pierwszego z nich wypatrzono w lidze francuskiej i ściągnięto ze Strasbourga na wypożyczenie za kilkaset tysięcy euro. To był strzał w dziesiątkę. Z kolei serbski defensor zjawił się w Bremie w 2000 r. Na konto Partizana Belgrad wpłynęło około 2.5 mln marek, czyli mniej więcej 1.2 mln euro. Etatowych bocznych obrońców, Paula Stalteriego i Umita Davale, sprowadzono za darmo. Grający częściej na lewej flance w drugiej połowie sezonu Christian Schulz to wychowanek, jeden z trzech dziś aktywnych piłkarzy tamtej ekipy. Na golkipera Andreasa Reinke, a jakże, nie wydano nic.
Stosunkowo niewielka liczba wymienionych graczy nie jest przypadkowa. Bremeńczyków omijały kontuzje, Schaaf mógł trzymać się żelaznego składu, dokonując minimalnych korekt. Piłkarze nie mieli nadmiernych obciążeń w trakcie sezonu, bo rywalizowali tylko na arenie krajowej. Z Europy odpadli błyskawicznie - w Pucharze Intertoto przeszkodą nie do pokonania okazał się… austriacki Pasching. Skupili się tylko na grze na niemieckim podwórku i je kompletnie zdominowali.

Mistrzowski koncert

Werder rozkręcał się z każdym kolejnym meczem, choć w pierwszej fazie rozgrywek zdarzyły im się dwie porażki z Dortmundem i Stuttgartem. “Die Grün-Weißen” prezentowali futbol widowiskowy, z polotem i przyjemny dla oka. Jakby właśnie grali fantastyczny piłkarski koncert. Ich boiskowa orkiestra porywała tłumy. Niektórych rywali armia Schaafa wręcz rozdeptywała. 4:1 z Schalke, 4:1 z Koeln, 5:3 z Wolfsburgiem, 4:2 z Freiburgiem, 5:1 z Hannoverem, 3:1 z Bochum, 4:0 z Herthą. Kibice absolutnie nie mogli narzekać na nudę. Andreas Reinke rzadko zachowywał czyste konto, ale wiedział, że na każdego straconego gola zwykle z impetem odpowiedzą jego koledzy z pola. A jak bramkarz akurat nie wpuścił nic, ofensywa bawiła się jak na najlepszym weselu. Przekonali się o tym choćby gracze Hamburgera SV.
Fani Werderu lubujący się w zakładach mogli co kilka dni pędzić do punktu bukmacherskiego i obstawiać typ over 2.5 gola w meczu ich ulubieńców. W pewnym momencie to było pewne jak Boże Narodzenie 25 grudnia. Ailtona i spółkę po prostu chciało się oglądać. Gwarantowali show nie z tej ziemi. A jak mieli akurat słabszy dzień w defensywie, to potrafili zremisować 4:4 ze Stuttgartem, kiedy duet snajperów zanotował po dwa gole i dwie wzajemne asysty. Współpraca brazylijsko-chorwackiego tandemu przebiegała wzorowo, zresztą na koniec sezonu mieli oni odpowiednio osiem i jedenaście ostatnich skutecznych podań. Iniemamocni. A jak potrzebowali odpoczynku, to z ławki wchodzili późniejszy bohater Euro Angelos Charisteas oraz Nelson Valdez. I też pakowali piłkę do siatki.
Werder na dobre objął fotel lidera po wygranej w 16. kolejce z Bayerem i nie oddał go do końca sezonu. Po rundzie jesiennej miał cztery punkty przewagi nad grupą pościgową. Prędzej spodziewano się wyczekiwanego w Leverkusen od dziada pradziada tytułu dla “Aptekarzy” albo udanej pogoni naszpikowanej gwiazdami ekipy Bayernu. Nic z tych rzeczy. Mistrzowską paterę uniósł Frank Baumann i jego kumple. Cytując klasyka, “zasłużenie, proszę pana, zasłużenie”. A nie było lepszego miejsca do przypieczętowania sukcesu niż monachijski Olympiastadion.
Słynne wyjście z bramki Kahna, jego katastrofalny błąd i gol Klasnicia to 19 minuta. Drugi cios wyprowadził Micoud - Francuz wykorzystał rewelacyjne podanie niezawodnego Fabiana Ernsta (11 asyst w całym sezonie). A w 35. minucie śrubę dokręcił pięknym uderzeniem w samo “okienko” Ailton, który od pół roku miał już podpisany obowiązujący od lipca kontrakt z Schalke. To było bez znaczenia. Bayern na kolanach, Werder w raju. Trafienie Roya Makaaya na 1:3 nic nie zmieniło. Licznie zgromadzeni na trybunach kibice “Zielono-Białych” oszaleli i płakali ze szczęścia. Zawodnicy przeszli do historii.
Samolot ze zwycięską drużyną został powitany na lotnisku w Bremie przez tłumy uradowanych sympatyków. Dwa tygodnie później Baumann uniósł upragnione trofeum, odbyła się wielka miejska parada na cześć bohaterów, z pompą zorganizowano ceremonię w ratuszu. Nikt nie przejmował się porażkami w dwóch ostatnich kolejkach ligowych, szczególnie, że piłkarze Werderu dorzucili do mistrzostwa jeszcze Puchar Niemiec. Krajowym dubletem tamta drużyna na zawsze zapisała się w historii klubu i całej niemieckiej piłki.
***
W sześciu kolejnych sezonach Bundesligi Werder tylko raz opuścił ligowe podium, zdobył Puchar Niemiec i dotarł do finału Pucharu UEFA. Sielanka dobiegła końca w drugiej dekadzie XXI w. Thomas Schaaf odszedł z drużyny w 2013 r., dwanaście miesięcy wcześniej to samo zrobił Klaus Allofs. Dziś sympatycy klubu z Bremy z pewnością tęsknią za nie tak dawnymi, a niezwykle owocnymi czasami, gdy wszystkie niemieckie zespoły z respektem podchodziły do rywalizacji z nimi. Szczególnie, że mistrzowie sprzed szesnastu lat są na dobrej drodze do spadku na zaplecze Bundesligi. Ale zielono-biała społeczność kibicowska i tak wierzy w pozytywne zakończenie sezonu. Tak jak w 2004 r. wierzyła w tytuł.
Mateusz Hawrot

Przeczytaj również