Prochy kibica podczas fety. Wielki powrót na angielskie salony. Czekali szmat czasu

Prochy kibica podczas fety. Wielki powrót na angielskie salony. Czekali szmat czasu
Andy Thomas / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski29 Apr · 16:30
Był czas, gdy Portsmouth znaczyło wiele na piłkarskiej mapie Anglii i wiodło życie ponad stan. Konsekwencją tych działań były trofea, ale też bolesny upadek. Teraz zasłużony klub wraca na zaplecze Premier League odmieniony, lepsze dni w końcu nadeszły. Awans świętowały tysiące.
Portsmouth to jeden z ikonicznych klubów, które wrosły w świadomość sympatyków Premier League na początku XXI wieku. Nazwiska pokroju Yakubu, Nwankwo Kanu, Petera Croucha, Davida Jamesa, Milana Barosa czy Niko Kranjcara oddziaływały bardzo mocno, swoje robiły też wyniki. Bo przecież "Pompey" nie tylko ściągało znanych piłkarzy, ale też odnosiło wielkie sukcesy. Opowieść o pięknych zwycięstwach została jednak wygaszona w związku z tym, co działo się w gabinetach Fratton Park. Nie da się opowiedzieć o historii tej drużyny bez Milana Mandaricia.
Dalsza część tekstu pod wideo

Na szczycie

Milan Mandarić urodził się w dawnej Jugosławii, ale po trzydziestce wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam zrobił dużą karierę w branży technologicznej, dorobił się fortuny. Jednocześnie cały czas interesował się futbolem, dyscyplinę tę kochał od dziecka. Pasja zaowocowała założeniem San Jose Earthquakes, które w ówczesnej formie wytrzymało 14 lat, istniało do 1988 roku. Niemniej Serb zdołał doprowadzić wówczas do swojego pierwszego wielkiego transferu, w Ameryce wylądował legendarny George Best.
Znajomość ta wróciła do Mandaricia pod koniec XX wieku. Miał on za sobą nie tylko opuszczenie USA, gdzie nie widział perspektyw na dalszy rozwój piłki nożnej, ale też inwestycje w drużyny z Belgii oraz OGC Nice. We Francji cieszył się z pucharu, a z drugiej strony musiał pogodzić się ze spadkiem z Ligue 1. Niedługo później do dawnego przyjaciela zwrócił się wspomniany Best. Zgodnie z miejską legendą ikona Manchesteru United namówiła Mandaricia do wejścia na rynek angielski. Wybór padł na Portsmouth, które znajdowało się w fatalnej kondycji finansowej oraz sportowej. Walka o przetrwanie ruszyła w 1999 roku. Jednocześnie powstał wielki plan Mandaricia.
Pierwszym krokiem było utrzymanie "Pompey" na drugim poziomie rozgrywkowym, czego dokonał Tony Pulis. Walijczyk nie zagrzał jednak miejsca zbyt długo, to samo tyczyło się jego dwóch następców. Sytuacja zmieniła się dopiero za kadencji Harry'ego Redkanppa. Anglik otrzymał nominację w 2002 roku. Szybko awansował z drużyną do Premier League, już wtedy miał do dyspozycji Shakę Hislopa, Paula Mersona, Yakubu czy Tima Sherwooda.
Drugi sezon pobytu w elicie został zaburzony przez pierwsze kontrowersyjne decyzje Mandaricia. Na stanowisko dyrektora sportowego ściągnął swojego przyjaciela Velimira Zajeca. Były reprezentant Jugosławii do tego stopnia nie dogadywał się z Redknappem, że ten przeszedł do Southampton, największego rywala Portsmouth. Jakby tego było mało, za stery beniaminka chwycił wówczas Zajec. Jakimś cudem udało się utrzymać w elicie, dzięki awaryjnym zatrudnieniu Alaina Perrina.
W 2005 roku Redkanpp wrócił na Fratton Park. Miał za sobą spadek z Southampton, zaś Portsmouth słaniało się na deskach po słabym początku sezonu. Anglik, uważany wtedy za jednego z największych fachowców, znowu dokonał cudu. W dziesięciu ostatnich kolejkach jego zespół zgromadził aż 20 punktów, zdołał powstrzymać Arsenal czy West Ham United. Szalona ucieczka wystarczyła na 17. pozycję i cztery punkty zapasu nad strefą spadkową. Dzięki temu, że "Pompey" występowało w Premier League już trzy sezony z rzędu, do kasy trafiły konkretne pieniądze. Rozpoczął się festiwal wydatków.
Przez następne dwa lata na wybrzeże trafili, uwaga, Glen Johnson, Sol Campbell, David James, Nwankwo Kanu, Andy Cole, Niko Krancjar, Lauren, Sulley Muntari, Milan Baros, Sylvain Distin i Lassana Diarra. Nawet jeśli część z nich znajdowała się już po drugiej stronie rzeki, to nadal transferowa ofensywa robiła wrażenie. Redknapp był w stanie wycisnąć z drużyny jej maksymalny potencjał. Miejsca dziewiąte oraz ósme w Premier League satysfakcjonowały, gorzej w tamtym czasie wypadły między innymi Blackburn Rovers, Aston Villa oraz Manchester City. Przede wszystkim zaś udało się wygrać Puchar Anglii, dzięki czemu otworzyły się wrota do Europy.
Portsmouth wskoczyło na szczyt. I niezwykle boleśnie z niego spadło.

Na zakręcie

W 2006 roku na Fratton Park doszło do kluczowej zmiany. Milan Mandarić sprzedał 50% udziałów w klubie Alexandre Gaydamakowi. Gdy Portsmouth utrzymało się w Premier League, francuski biznesmen przejął pełną kontrolę. Wybór następcy był prawdopodobnie najgorszą decyzją w karierze Serba.
Gaydamak zaczął stopniowo wypompowywać pieniądze, co stanowiło sporą komplikację wobec wcześniejszych wydatków. Podejmowano również fatalne decyzje dotyczące trenerów. W 2008 doszło do zapowiadanego odejścia Harry'ego Redkanppa, o którego zwolnieniu nowi właściciele myśleli od samego początku rządów. W następnych latach za wyniki odpowiadali Tony Adams, Paul Hart i wreszcie Avram Grant. "Pompey" z przytupem spadło do Championship w sezonie 2009/10.
Taki wynik był oczywiście wiadomością fatalną, a goryczy tylko dodawało posiadanie hojnie opłacanej kadry. Już wcześniej rozpoczęto proces sprzedaży największych gwiazd, ale teraz działania te musiały stać się jeszcze bardziej poważne. We wspomnianym sezonie doszło w końcu do sytuacji, gdy nie było pieniędzy na pensje dla piłkarzy oraz sztabu szkoleniowego. Ratunkiem miała okazać się kolejna zmiana na stanowisku właściciela. Ale ratunku nie było.

Na dnie

W 2009 roku Alexandre Gaydamak zdołał sprzedać Portsmouth w ręce Aliego Al-Faraja. Ruch ten tylko pogrążył angielski klub, zapaść finansowa stała się już nie do zatrzymania. Najpierw Premier League nałożyła na "Pompey" zakaz transferowy, następnie zgłoszono wniosek o likwidację zespołu. Wycofano go w marcu 2010 roku, ale jednocześnie zabrano dziewięć punktów, co w tamtym momencie stanowiło największą karę w dziejach.
Ujawniono, że dług sięgnął wówczas 135 milionów funtów. Portsmouth nie dało się już uratować. Degradacja jedynie się pogłębiała, czemu dotyczyły kolejne zawirowania właścicielskie. A to proces przejmowania udziałów się przeciągał, a to za stery chwytali Rosjanie, których ścigało prawo. W międzyczasie Gaydamak zgłaszał pretensje względem swojego klubu, oczekiwał 2,5 mln funtów płatnych z góry w związku z zaciągniętym zadłużeniem. Takich pieniędzy w kasie oczywiście nie było.
Ostatecznie "Pompey" uniknęło likwidacji, chociaż konsekwentnie trafiało pod zarząd administratorów, co było bezpośrednio związane z odejmowaniem kolejnych punktów. W 2012 roku pokiereszowany zespół spadł do League One. W konsekwencji drużynę opuścili wszyscy (!) piłkarze na profesjonalnych kontraktach. Sklecona naprędce zbieranina zleciała do League Two. Wydawało się, że to już koniec historii, że tym razem klub definitywnie zatonie. Wtedy jednak do gry wkroczyli kibice.
W 2013 roku udziały przejęło Pompey Supporters Trust. Do gry wkroczył nawet brytyjski parlament, który nakazał dogadanie się PST z Balramem Chainraiem, który pełnił wtedy funkcję właściciela. Kluczowe okazało się spłacenie wszystkich wierzycieli i utrzymanie się na czwartym poziomie rozgrywkowym. Oba te cele udało się zrealizować, pod koniec 2014 roku klub był wolny od długów. Można było zacząć o przyszłości.

Na kursie powrotnym

W maju 2017 roku, gdy klub miał już awans do League One, PST sprzedało Portsmouth do The Tornante Company. Suma transakcji sięgnęła niespełna sześciu milionów funtów. Jednocześnie szef amerykańskiej firmy, będący przy okazji dyrektorem generalnym Disneya, Michael Eisner, zadeklarował się do zainwestowania kolejnych 10 mln. To zapewniło stabilny grunt, na którym w końcu wybudowano kolejny awans.
Nie przyszedł on jednak od razu. A to zespół wykładał się na samym finiszu, a to szyki krzyżował COVID-19, a to po prostu brakowało jakości. W poprzednich rozgrywkach "Pompey" zajęli ósme miejsce, ale w dużej mierze dzięki nowemu szkoleniowcowi. Chociaż John Mousinho może brzmieć jak ktoś z żartu "mamy Jose Mourinho w domu", to taktykiem jest przednim. W minionej kampanii przegrał cztery z 23 spotkań. Teraz zaś poszło mu jeszcze lepiej.
A przecież 36-latek był pomysłem absolutnie szalonym. The Tornante Company zarzucano brak pomysłu, stagnacja w League One przestała kibicom wystarczać. W związku z tym w styczniu 2023 roku, gdy dochodziło do zmiany szkoleniowca, na liście potencjalnych trenerów znajdowali się Neil Warnock, Robbie Keane czy Chris Wilder. Tymczasem działacze postawili wszystko na jedną kartkę. Mousinho nie miał żadnego doświadczenia, "Pompey" było jego pierwszym klubem. Anglik chwilę wcześniej zakończył karierę piłkarską w Oxford United.
Gdyby ten manewr się nie udał, 21 tysięcy kibiców doprowadziłoby do kolejnego przewrotu. A jednak. W bieżącym sezonie Portsmouth było niepokonane przez pierwszych 17 kolejek. Ostatecznie zespół przegrał tylko pięć spotkań, przy czym jedno, gdy miał już zapewniony awans do Championship. W rozgrywkach League One ci piłkarze nie mieli sobie równych, przewaga nad trzecim Bolton Wanderers wyniosła aż dziesięć punktów. Zgromadzone 97 "oczek" to najlepszy wynik w ostatnim pięcioleciu na tym poziomie.
Teraz 21 tysięcy kibiców nie myśli już o tym, aby pogonić Amerykanów. Ich serca wypełniła niepohamowana radość. Przy okazji świętowania awansu na murawie Fratton Park rozsypano prochy zmarłego fana, tłum nawet się tym nie przejął, futbol naprawdę bywa sprawą życia i śmierci.
Jeśli celebrować wielki powrót to albo w tak, albo wcale.

Przeczytaj również