Przyklejał kolegom buty do podłogi, powstrzymywał Barcelonę, a zadra z Katowic wciąż go uwiera [NASZ WYWIAD]

Przyklejał kolegom buty do podłogi, powstrzymywał Barcelonę, a zadra z Katowic wciąż go uwiera [NASZ WYWIAD]
Maciej Hinc / Bytovia
Ma już 37 lat, ale wcale nie myśli o zakończeniu kariery. Chociaż dziś występuje w drugoligowej Bytovii Bytów, długie lata spędził na ekstraklasowych salonach, reprezentując barwy Polonii Warszawa i Lechii Gdańsk. Czy jest zadowolony z tego, co osiągnął? Jak podchodził do meczu z Barceloną? Po jakich spotkaniach chciał zapaść się pod ziemię? Który stadion ma duszę? Kto z jego kumpli miał wielki potencjał, ale zniszczyły go kontuzje? Jakie futbolowe marzenie mu uciekło? Którego z polskich sędziów ceni najbardziej i kto w jego zespołach odpowiadał za atmosferę? O tym i wielu innych sprawach porozmawialiśmy z Krzysztofem Bąkiem.
W piłce “mogłem osiągnąć więcej” czy “osiągnąłem więcej niż myślałem”?
Dalsza część tekstu pod wideo
Wybrałbym obie opcje. Bo będąc dużo młodszym marzyłem o tym, żeby kupić mieszkanie, mieć jakiś samochód i rzeczy, które zapewniłyby mi po prostu byt. Na zasadzie, że nie muszę martwić się choćby o kredyt. Ale patrząc już teraz z perspektywy zawodnika bardzo doświadczonego i takiego, który przeżył swoje lata w piłce, to gdybym miał wtedy ten rozum, co teraz, wiedzę dotyczącą żywienia, zachowania się przed treningiem i tak dalej, to myślę, że byłbym w stanie zrobić więcej. W obu tych zdaniach jest więc chyba trochę prawdy.
Gdyby od początku grał Pan na jednej pozycji, to ta kariera mogłaby wskoczyć na jeszcze wyższy poziom?
Zdecydowanie. Tak po czasie często się nad tym zastanawiam. Śmieją się ze mnie chłopaki: “jak to jest możliwe, że kiedyś byłeś bocznym pomocnikiem?!”. Dziś to wydaje się niewyobrażalne, patrząc choćby na gabaryty piłkarzy grających na tych pozycjach. Ale było jak było. Zasięgnąłem doświadczenia na różnych pozycjach, no i tak jak Pan powiedział, gdybym grał od małego na środku obrony, moje możliwości byłyby pewnie dużo większe i może gdzieś w pewnym momencie byłbym w stanie osiągnąć więcej. Aczkolwiek nigdy nie powiedziałem, że narzekam na to, co mi się udało zrobić, bo myślę, że i tak wyszło fajnie.
Patrząc na przebieg Pana kariery do głowy przychodzi jedno słowo - stabilizacja. Jak wejście do jakiegoś klubu, to tylko na długie lata.
Tak. Ja nie szukam wrażeń, że tak to ujmę. Więc najpierw długie, długie lata Polonia. Później, gdy zdecydowałem się już zmienić barwy, to padło na Lechię, gdzie naprawdę spędziłem ponad pięć wspaniałych lat. Teraz szósty rok już leci w Bytowie, ale to też świadczy o tym, że tam gdzie byłem, spełniałem te pokładane we mnie nadzieje. Nie byłem zawodnikiem, który przyszedł tylko po to, żeby się odbudować albo zapchać dziurę na pół roku, a potem iść dalej. Brałem też na pewno pod uwagę to, co moi bliscy sądzą, a nie chciałem zrobić z rodziny cyrku obwoźnego, więc też zależało mi przy każdych rozmowach, żeby zostać i nie odwracać życia do góry nogami.
Spotkał Pan na swojej drodze wielu trenerów. Nie zapytam o jednego, a o trzech, których najlepiej Pan wspomina.
Oj… było tych trenerów tylu, że gdybym wskazał trzech, to pewnie niejeden byłby poszkodowany. Ale na pewno mam dużo fajnych wspomnień z trenerem Jerzym Engelem. To był chyba pierwszy mój trener, który pokazał mi taki pełen profesjonalizm w futbolu seniorskim. Zobaczyliśmy naprawdę z czym to się je od strony techniczno-taktycznej oraz szkoleniowej. No byli też oczywiście inni. Trener Wdowczyk, trener Probierz, trener Moniz. Naprawdę… było ich wielu. Od każdego zasięgnąłbym dużo wiedzy, również w kwestii prowadzenia drużyny. Te doświadczenia na pewno dają mi dużo w tej chwili, gdy jestem już u schyłku mojej przygody z piłką.
W wywiadzie dla “Weszło” mówił Pan, że koledzy z drużyny, którzy robili największe wrażenie to Daisuke Matsui i Abdou Razack Traore. A wśród rywali? Ktoś szczególnie dał się we znaki? Może oprócz Messiego (śmiech).
Kurcze… powiem szczerze, że nie mam takiego jednego zawodnika, który zapadł mi w pamięć. Ciężko zawsze grało się przeciwko Legii i Lechowi, ale to byli trudni rywale jako zespół. Z drugiej strony zwycięstwo z nimi smakowało podwójnie.
Poniekąd nawiązałem już do tego meczu z Barceloną. To było dla Pana jakieś szczególne wydarzenie?
Raczej tak bym do tego nie podchodził, bo ten mecz nie miał w rzeczywistości żadnego ciężaru gatunkowego, oprócz tego, że był pokazywany w telewizji i była to jednak wielka Barcelona. Może nie w najlepszym składzie, ale jednak z gwiazdami światowej klasy, bo przecież zagrali wtedy Messi, Neymar czy Alexis Sanchez. Na pewno nie podchodziliśmy do tego tak z marszu. To był mecz, w którym chcieliśmy pokazać się z fajnej strony, ale raczej nie mieliśmy spętanych nóg. Wiadomo, że dla nich to też był tylko sparing i raczej nie dawali z siebie wtedy stu procent. Na pewno jest to jednak mecz, który zapamiętam do końca życia, bo od małego jestem kibicem Barcelony, a do tamtego momentu mogłem stanąć naprzeciw nich tylko grając w Fifę. No i tego mi już nikt nie zabierze.
To teraz seria krótkich pytań. Najlepszy mecz w karierze?
Do głowy przychodzą mi dwa takie mecze. Jeden na pewno najlepszy w wykonaniu całej drużyny. Było to na Łazienkowskiej, gdzie jako Lechia wygraliśmy 3:0 pod wodzą Tomasza Kafarskiego. A drugie takie spotkanie to rozgrywane w Gdyni Derby Trójmiasta, zakończone remisem 2:2, gdy straty odrobiliśmy w samej końcówce. Tam akurat udało mi się zaliczyć asystę przy ostatniej bramce. To były na pewno takie dwa mecze, które będę wspominał do końca, bo smaczek choćby tego zwycięstwa na Łazienkowskiej 3:0 to jest coś pięknego. Podobnie jak ten remis, ale dla nas właściwie zwyciestwo w Gdyni, bo tamten wynik sprawił, że Arka spadła z ligi na długie lata. Więc to naszym kibicom, ale też nam wyjątkowo smakowało.
Mecz, po którym chciał Pan zapaść się pod ziemię?
Był taki mecz, gdzie właściwie przed jego rozpoczęciem byliśmy już skazywani na porażkę. To Derby Warszawy, jedno z moich pierwszych spotkań w Polonii. Dostaliśmy wtedy sromotne baty, bodajże 2:7. Nie było co zbierać. Chyba już w 25. minucie było 0:4 czy 0:5, więc to był taki mecz, że już z perspektywy czasu się trochę uśmiecham nad nim, bo tam nie byliśmy w stanie nic zrobić. Zlali nas wtedy mocno, ale udało mi się chociaż strzelić bramkę (śmiech). To w ogóle chyba moja najwyższa porażka w karierze.
A mecz w Katowicach już w barwach Bytovii? Wygrywacie w samej końcówce dzięki trafieniu bramkarza, jest szał radości, a zaraz okazuje się, że i tak spadacie do II ligi.
Faktycznie. Z tych meczów rozgrywanych w ostatnich latach na pewno. Przegrane zwycięstwo? Nawet nie wiem jak to nazwać. Wygraliśmy mecz, a łzy same cisnęły się do oczu już później w szatni. To rzeczywiście. Tak jak w poprzednim pytaniu wymieniłem dwa mecze, tak tutaj też dwa pasują do tego zestawienia idealnie. Te Derby Warszawy traktowałem już później z przymrużeniem oka, tak z perspektywy wielu lat, a tutaj ta zadra ciągle jeszcze siedzi w sercu, bo nikt się nie spodziewał, że piłka jest w stanie napisać taki scenariusz.
Najlepszy kumpel z szatni Polonii?
Tam kumpli mam faktycznie już od takich czasów juniorskich. Właściwie od pierwszych dni w klubie. Na pewno Wojtek Szymanek, który później był świadkiem na moim ślubie, a już z czasów seniorskich Paweł Głowacki, dziś będący w Stomilu Olsztyn. To z kolei chrzestny mojej córki. Te dwie osoby mogę powiedzieć z marszu, aczkolwiek z czasów Polonii mam naprawdę wielu dobrych kolegów, z którymi też utrzymuje kontakt.
Najlepszy kumpel z szatni Lechii?
W Lechii bardzo dobry kontakt miałem zawsze z zawodnikami zagranicznymi. Marko Bajić, Sergejs Kożanś, Ivans Lukjanovs. Do tego już z Polaków na pewno Sebastian Małkowski. Wielu było tych chłopaków, bo w Gdańsku mieliśmy faktycznie drużynę i do tańca, i do różańca. I na boisku, i poza boiskiem. Tutaj więc nie mogę wymienić jednej, konkretnej osoby, bo wielu bym skrzywdził, tak samo jak w przypadku trenerów.
Najlepszy kumpel z szatni Bytovii?
Tutaj bardzo podobnie. Jest wielu chłopaków, z którymi cały czas trzymam kontakt, cały czas gdzieś tam dzwonimy do siebie, rozmawiamy. Trudno więc wskazać jednego czy dwóch, bo po prostu byłbym nie fair.
Kolega z drużyny, który miał wielki potencjał, a nie zrobił kariery?
Dzisiaj nawet rozmawiałem z moim bardzo dobrym kumplem, Marko Bajiciem, który uważam, że miał przeogromne możliwości piłkarskie, ale jego karierę wyhamowały kontuzje, bo zerwał najpierw bodajże więzadła krzyżowe, potem odbudował się, zerwał achillesa, a w połowie rehabilitacji tego achillesa zerwał ponownie. Stracił w sumie chyba ze dwa lata.
Uważam, że to jest chłopak, który miał wielkie umiejętności. Pokazywał je, gdy był w formie, ale te kontuzje bardzo mocno mu przeszkodziły. Pamiętam taki mecz z Villarrealem, który graliśmy w Gdańsku. Po meczu ich trener, nie wiem czy mówił to pół żartem czy serio, to już nie mi oceniać, ale sam powiedział, że jakby miał wziąć kogoś z naszego zespołu, to by wziął Bajicia, bo naprawdę grał koncert, robił na boisku, co chciał. "Przezawodnik", a do tego bardzo dobry człowiek, o gołębim sercu, więc pod każdym względem same plusy. Szkoda, że tak się ułożyło jego życie sportowe.
Kolega z drużyny, który nie rokował wcale aż tak dobrze, a zrobił dużą karierę?
Myślę, że bardzo dużo daje też trener, który wierzy w zawodnika. To pokazał Paweł Dawidowicz. Przychodząc do Gdańska na początku był traktowany jako piłkarz rezerwowy, czasami nie mieścił się nawet w kadrze meczowej. I przejął nas trener Probierz, postawił na Pawła i zrobił z niego naprawdę piłkarza, który teraz pokazuje, co potrafi, bo gra w Serie A. On miał zawsze umiejętności, ale wielu takich jest chłopaków, którzy je mają, tylko brakuje im charakteru. Tego Pawłowi nie można było zarzucić. Był to chłopak, który od tego charakteru faktycznie zaczynał, a dopiero później dorzucał umiejętności. I one z dnia na dzień rosły. Widać to było na przestrzeni pół roku, jak on poszedł w górę. Dostał szansę od trenera i skrzętnie ją wykorzystał.
Konwiktorska, Traugutta czy Stadion Energa? Gdzie grało się najlepiej?
Zdecydowanie i bezapelacyjnie stadion na Traugutta. On miał taką duszę. Mimo, że Stadion Energa jest piękny, niezwykle nowoczesny, pomieści 44 tysięcy kibiców, to jednak wychodząc na Traugutta, czy to był mecz z Legią, Lechem, Arką, Wisłą, a nawet i tymi drużynami, które nie były gdzieś na topie, to tam zawsze te 10-12 tysięcy ludzi robiło taki hałas, taki młyn, że człowiek nie musiał iść po murawie, bo te trybuny go niosły. Nie dotykaliśmy czasami trawy, chodząc po niej.
Na Konwiktorskiej tego niestety nie było, bo Polonia w stosunku do Legii cieszyła się mniejszym zainteresowaniem. Tych kibiców było dużo mniej, chociaż też potrafili zrobić wspaniałą atmosferę. A jeśli chodzi o Stadion Energa to tam te 12-13 tysięcy też robi dużą robotę, ale jednak ten oddźwięk kibicowania jest zupełnie inny, bo to się inaczej roznosi po tym stadionie. Aż tak mocno tego nie czuć, jak to było na Traugutta, dlatego też wielu zawodników grających najpierw na Traugutta, później na Stadionie Energa może potwierdzić, że na tym pierwszym była dusza, którą trudno odnaleźć na nowym obiekcie.
Zostając w temacie stadionów. Obiekt rywali na którym panowała najlepsza atmosfera?
Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie stadiony, również klubów, które reprezentowałem, to dalej zostałbym przy Traugutta. Ale u rywali zawsze imponowało mi kibicowanie na Legii. Naprawdę, czy tam jest dobrze, czy jest źle, czy grają dobrą piłkę, czy słabszą, to w większości przypadków te 90 minut mają poparcie ze strony trybun. Chociaż byłem zawodnikiem drużyny przeciwnej, to też ten doping pomagał, bo wtedy się człowiek czuł - można powiedzieć - jak piłkarz, a nie jak zawodnik (śmiech). Na niektórych stadionach tego się w życiu nie odczuje, bo 1500 czy 2000 osób nie jest w stanie czegoś takiego zrobić, a na Legii zawsze to minimum jest. Oni naprawdę tworzą świetną atmosferę, też przy użyciu rac czy opraw. Pod tym względem czołówka w Polsce, a może i nawet w Europie.
Największy jajcarz w szatni?
Było takich wielu. Też nie ukrywam, że ja sam zawsze starałem się być w centrum różnego rodzaju żartów i dowcipów. Czy to było w Polonii, później w Gdańsku, czy teraz w Bytowie. Jeszcze w Lechii z Marko Bajiciem i Sebastianem Małkowskim zdarzyło się, że przytwierdzaliśmy komuś klejem buty do podłogi, związywaliśmy łańcuchami spodnie kolegów, którzy siedzieli akurat obok siebie. Czasami przywiązywaliśmy jakieś butelki do samochodu, które później ciągnęły się przez cały Gdańsk. I tak dalej.
W Polonii na pewno po połączeniu z Groclinem takim człowiekiem dowcipów był Radek Majewski. Dusza towarzystwa. Chyba do dzisiaj mu zostało, że jest taki wesoły, radosny, bije od niego pozytywne nastawienie. A to było widać też na boisku, że on się tym futbolem bawi. I chociaż się bawił, to grał przy tym na najwyższym poziomie.
Strzelona bramka, którą najlepiej Pan wspomina?
To chyba moja pierwsza bramka w Lechii, bo to był gol bodajże w moim trzecim meczu. Na Traugutta z Ruchem. Strzeliłem na 1:0, a niewiele wcześniej urodził mi się syn. Więc to na pewno było takie trafienie, które dedykowałem jemu. No i też bramka dla Bytowii w moim debiucie. Zdobyłem wtedy gola przeciwko Wiśle Płock, co też dobrze pamiętam, bo rzadko się zdarza, żeby od razu w pierwszym meczu wpisać się na listę strzelców. To były chyba takie dwa najbardziej istotne dla mnie gole.
Najlepszy arbiter, którego spotkał Pan na swojej piłkarskiej drodze?
No to nasz najlepszy sędzia - Szymon Marciniak. Nie dość, że to bardzo dobry arbiter, to jeszcze człowiek, który stara się, żeby na boisku - można powiedzieć - nie było go widać. Stanowczy, jednoznaczny, ale nie robi z siebie najważniejszej osoby podczas meczu. Właśnie tacy arbitrzy, którzy sprawiają, że mówi się nie o nich, a o piłkarzach, są najbardziej pożądani.
Największe niespełnione marzenie piłkarskie?
Tak jak chyba każdego zawodnika, który nie zagrał w reprezentacji - właśnie kadra. Żeby spróbować wystąpić z orzełkiem na piersi. Czy to w reprezentacji juniorskiej, pierwszej, a nawet i tej składającej się niegdyś tylko z naszych ligowców. Nieważne jaki to zespół. Ważne, że się założyło tę koszulkę. No mi to nie było dane, dane już nie będzie, ale może kiedyś uda mi się być gdzieś tam przynajmniej przy reprezentacji. Zobaczymy!
A było kiedyś blisko tego powołania?
Ja nie rozmawiałem na ten temat z żadnym z selekcjonerów, ale podobno po tym meczu, gdy wygraliśmy na Łazienkowskiej 3:0, moje akcje wywindowały mocno do góry u trenera… bodajże Smudy. Ale tak jak mówię, ja z nikim wtedy nie rozmawiałem, także nie wiem ile w tym prawdy. I w tej chwili sobie już nie zaprzątam tym głowy. Plotki plotkami, a rzeczywistość rzeczywistością.
Dziś ma Pan na karku 37 wiosen. Uda się dobić do 40-stki na boisku?
Powiem szczerze, że ja nie czuję się wypalony w żaden sposób. Śmieję się, że im jestem starszy, tym bardziej o siebie dbam i nie widzę, żebym gdzieś odstawał umiejętnościami, wydolnością czy fizycznością. Także dopóki mi zdrowie pozwoli, nie złapię żadnego urazu, no to będę starał się grać ile wlezie, bo ja się nie czuję słabszy na treningach, a tym bardziej na meczach. W tym sezonie nie zagrałem tylko w jednym spotkaniu, bo pauzowałem za kartki, no i raz zszedłem gdzieś w 70. minucie, gdy poczułem lekki ból. Stwierdziłem wtedy, że nie będę ryzykował, jak mamy 2:0 na boisku. Nie powinno się nic złego stać. No i akurat zremisowaliśmy (śmiech). A tak to zagrałem wszystko od deski do deski, dlatego też wiem, że jestem w stanie podołać.
Nawet Łukasz Surma powiedział mi: “Graj, bo to jest życie, które masz już x lat, a jak to skończysz, to zobaczysz, jak będzie Ci tego brakowało”. Dopóki mnie to cieszy, a cieszy mnie każdy trening i mecz, dopóki będą chcieli podpisywać ze mną prezesi jakąkolwiek umowę, to naprawdę zrobię wszystko, żeby grać, bo mówię, mi to sprawia cały czas radość. Dużą radość.
Plany po zawieszeniu butów na kołku? Na sto procent trenerka? Czy są też inne pomysły?
Nie ukrywam, że chciałbym. Chciałbym związać swoje życie ze sportem, z piłką nożną, bo podoba mi się to. Jestem już gdzieś półtora roku przy trenerze Stawskim jako jego asystent. Pomagam w rozgrzewkach, prowadzeniu treningu, robię analizy przeciwników, gdzieś tam przygotowuje drużynę, mówię, jak ja to bym widział. Oczywiście trener wszystko sobie analizuje, patrzy, czy on się zgadza z moim podejściem, bo jednak on jest pierwszym szkoleniowcem, ale naprawdę nadajemy na tych samych falach, więc bardzo często jest tak, że ja pokazuje coś przez trzy minuty, a trener mówi: “dobra, jestem za, pokazuj to”.
Wtedy dociera do mnie, że gdzieś tam sprawdza się to, co robię, z czego czerpię dużą przyjemność, aczkolwiek nie ukrywam, że zostając asystentem te półtora roku temu zderzyłem się z rzeczywistością dość brutalnie. Będąc zawodnikiem wychodzę na boisko, robię to, co mi trener mówi i tyle, a jak już mam przygotować ćwiczenie stricte piłkarskie pod taką albo taką liczbę osób, to czasami czasami siedzę pół godziny i się zastanawiam, jakie ćwiczenie będzie optymalne, dlaczego tak, a nie inaczej, co zrobić, żeby chłopaki się nie nudzili. To też jest fajne doświadczenie, bo my zawodnicy nie patrzyliśmy na to wcześniej. Wychodzisz, robisz to, co ci trener każe, a tu się okazuje, że to jednak nie jest takie łatwe i przyjemne, bo naprawdę trzeba mieć duże doświadczenie, żeby tak przez 10-15 minut móc złożyć bez problemu trening dla całej drużyny. Ale to mi się podoba. Lubię takie wyzwania.
A jak forma po tak długim czasie praktycznie w zamknięciu? Trudno było trzymać jakiś reżim treningowy?
My współpracujemy jako Bytovia z Profesorem Jastrzębskim, a trener Stawski - po konsultacjach z Profesorem - wysyłał nam wszelkie dane dotyczące codziennego treningu. I naprawdę myślę, że my ciężej trenowaliśmy teraz niż w okresie zimowym, więc jestem przekonany, że jeżeli chodzi o fizyczność zespołu, jesteśmy przygotowani lepiej niż przed początkiem rundy. Naprawdę… ja już miałem dość adidasów do biegania, bo przebiegliśmy w tym czasie chyba z 250 kilometrów, jak nie więcej. Brakowało bardzo piłki, ale teraz już wróciliśmy do treningu drużynowego z futbolówkami, także wróciła taka czysta przyjemność. Jestem na pewno spokojny o nasze przygotowanie.
Na koniec jeszcze pytanie o przewidywania dotyczące tej końcówki sezonu. Teraz zajmujecie ostatnie miejsce dające baraże. Tak zostanie?
My tak po cichutku, po cichutku, krokiem po kroczku gdzieś sobie drepczemy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, jesteśmy bardzo dobrze przygotowani fizycznie i chcielibyśmy mocno powalczyć o te baraże. Później zostałyby już tylko dwa mecze, a tam się może zdarzyć wszystko, każdy może wygrać z każdym.
Myślimy na pewno o tym, żeby jak najszybciej zapewnić sobie jakąś tam przewagę, utrzymać w tej górnej części tabeli, ale jeszcze dużo wody musi upłynąć w rzece, żeby taka sytuacja w ogóle miała miejsce. Także po cichutku na pewno o tym myślimy, chociaż jeszcze przed sezonem nawet w najśmielszych snach nikt otwarcie by o tym nie powiedział, bo drużyna była budowana na szybko, troszkę po omacku. Nie wiedzieliśmy, jak to się wszystko zazębi. Czas pokazał, jak zostało to przez trenera bardzo dobrze dopracowane, a my udowadniamy z kolei, że jesteśmy w stanie powalczyć z każdym.
ROZMAWIAŁ DOMINIK BUDZIŃSKI

Przeczytaj również