Wojciech Kowalewski odpiera zarzuty. "Przez pomówienia nie ma mnie w Stomilu" [NASZ WYWIAD]

Wojciech Kowalewski odpiera zarzuty. "Przez pomówienia nie ma mnie w Stomilu" [NASZ WYWIAD]
Press Focus
Blisko dwa tygodnie temu został odwołany z funkcji prezesa Stomilu Olsztyn. Dymisja nastąpiła po ogromnej fali krytyki. Po artykule, który ukazał się w lokalnym portalu - stomil.olsztyn.pl. Wojciech Kowalewski, a także dotychczasowy dyrektor sportowy, Sylwester Czereszewski, pożegnali się z klubem, ale obaj kategorycznie nie zgadzają się z zarzutami pod swoim adresem. - Zamiast od razu na kogoś pluć, człowiek powinien mieć prawo do obrony, przedstawienia faktów. Zostaliśmy oskarżeni i osądzeni bez prawa do obrony. Nie jesteśmy z Sylwkiem oszustami. Będziemy bronili swojego dobrego imienia - mówi nam w dużym wywiadzie Kowalewski, który tłumaczy dziewięć miesięcy swojej działalności w Stomilu.
Zanim zaprosimy na wywiad, dla przedstawienia pełnego obrazu sprawy warto zapoznać się ze wspomnianym artykułem, który można przeczytać TUTAJ. To właśnie po jego publikacji wybuchła dyskusja na temat pracy niegdyś zasłużonych piłkarzy, a do niedawna głównych sterników Stomilu:
Dalsza część tekstu pod wideo
  • Kowalewski i Czereszewski oberwali głównie za transfery piłkarzy z niższych lig holenderskich i testowanie anonimowych zawodników.
  • Drugi zarzut to powiązania z Patrykiem Mazanem - biznesmenem, który pomagał w ściąganiu zawodników z Holandii oraz wspierał szkółkę Czereszewskiego - Akademię „Czereś Sport”.
Kowalewski potrzebował kilku dni, aby poskładać myśli, ale zgodził się na wywiad. W obszernej rozmowie przedstawia swój punkt widzenia i kategorycznie odpiera zarzuty. Szeroko tłumaczy decyzje podejmowane na fotelu prezesa Stomilu.
TOMASZ WŁODARCZYK: Jak dowiedział się pan o zwolnieniu z funkcji prezesa Stomilu Olsztyn?

WOJCIECH KOWALEWSKI: Dostałem sms-a. Sprawdziłem jeszcze stronę internetową klubu, czy wiadomość jest już oficjalna. No cóż, przyjąłem to z pokorą. Przecież nie stanę w drzwiach i zacznę tupać nogami. Niestety, nie miałem na tę decyzję wpływu.
Spotkał się pan z właścicielem - Michałem Brańskim?

Tak, nastąpiło to następnego dnia po odwołaniu mnie z funkcji prezesa zarządu. Zawsze mieliśmy dobry kontakt - czy to osobiście, czy z pomocą innych środków komunikacji. Szkoda, że właściwej formy zabrakło na samym końcu i w tak ważnym momencie. Na spotkaniu nic konkretnego się nie dowiedziałem. Trudno w kilkunastominutowej rozmowie podejmować złożone kwestie dotyczące kilku miesięcy funkcjonowania klubu. Dlatego poprosiłem o uzasadnienie mojej dymisji na piśmie.
Otrzymał je pan?

W czwartek po południu. Nie chcę jednak komentować jego treści, potrzebuje trochę czasu, aby je przeanalizować. Na pewno jednak odpowiem szeroko na wszystkie zawarte w nim kwestie. W oparciu o fakty i otwarcie, czyli tak jak pracowałem przez dziewięć miesięcy w Stomilu Olsztyn.
Zakładam, że rozmowa czy też uzasadnienie dotyczyło w dużej mierze polityki transferowej. Czyli zarzutów, jakie pojawiły się w artykule, który doprowadził do pana zwolnienia.

Nie będę odsłaniał kulis spotkania z panem Brańskim. Takie mam zasady. Natomiast muszę zaznaczyć, że byłem bardzo zaniepokojony patrząc na to co dzieje się na kanałach społecznościowych członków rady nadzorczej klubu. Zamiast normalnie rozmawiać, wzywali mnie publicznie do ustosunkowania się do treści artykułu. Artykułu, na który brakuje mi parlamentarnych słów. Czy naprawdę w poważnym świecie trzeba tłumaczyć się z każdego zarzutu jaki pojawi się w internecie, a autorami są anonimowe osoby? Trzeba robić z siebie wielbłąda? Przecież to niepoważne. Właściciel i rada nadzorcza doskonale wiedzieli, jaki mam stosunek do treści zamieszczanych na tym portalu, który nie raz publikował półprawdy i konfabulacje uderzające we mnie lub klub. Nie mam zamiaru odnosić się do pokrętnych analiz z domieszką teorii spiskowych. Dlatego poprosiłem radę nadzorczą, aby przesłała mi listę pytań, które ją nurtują w związku z tym tekstem. Zamiast nich otrzymałem dymisję.
Sylwester Czereszewski na łamach „Weszło” nazwał wspomniany tekst bełkotem. Podziela pan tak mocną opinię?

Sylwek odniósł się do tego artykułu bardzo emocjonalnie, bo rozmawiał z dziennikarzem niedługo po zdarzeniu. Z treści jego wywiadu przebijają emocje, a wiadomo, że one nie są dobrym doradcą. Rozumiem go. Jesteśmy w tym razem. Ja staram się spojrzeć na sprawę na chłodno, choć nie jest to łatwe. Artykuł to stek domysłów na zasadzie, kto kogo zna, kto z kim prowadzi szkółkę i co z tego może wynikać. Idąc tym tropem trzeba by przyjrzeć się wszystkim transferom w świecie piłkarskim. Przecież one w większości odbywają się właśnie na zasadzie znajomości i dobrych relacji. Nie stać nas na przebijanie ofert jak na zachodzie, gdzie są ogromne pieniądze, a koniec końców to wygląda podobnie. Rynek działa na zasadzie sieci powiązań. To normalne. Jest ciągła komunikacja, budowanie relacji i próba przeciągnięcia danego zawodnika na swoja stronę. Ludzie, którzy działają blisko futbolu wiedzą, jak złożone są to procesy. Dobrym przykładem jest pana news o Fernanie Lopezie. Faktycznie rozmowy były zaawansowane, byliśmy bliscy porozumienia, ale wkroczyła Jagiellonia i go przejęła. Nie mieliśmy szans. Lopeza namówił jeszcze Dani Quintana. Tak to działa. We wspomnianym tekście nie znalazłem nawet jasnych zarzutów, a górę domysłów. Stąd moja prośba do rady nadzorczej o konkretne pytania, na które chętnie bym odpowiedział. Teraz zrobię to już sam dla siebie. Dla świętego spokoju.
Z tekstu można wywnioskować dwa przekazy - sprowadziliście z Czereszewskim do klubu szrot i robiliście to po znajomości. Więc zapytam wprost. Robiliście w Stomilu przekręty na transferach?

Absolutnie nie i ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Sylwek również. Tak właśnie powstają pomówienia. Ktoś coś napisze i zamiast weryfikować tekst, to my ponosimy konsekwencje i musimy się tłumaczyć. Chyba nie taka powinna być kolejność zdarzeń w cywilizowanym świecie? Zamiast od razu na kogoś pluć, człowiek powinien mieć prawo do obrony - przedstawienia faktów. W tym przypadku rada nadzorcza zareagowała zanim na spokojnie usiedliśmy do dyskusji. Dymisja bez postawienia pytań i chęci wysłuchania odpowiedzi. Zostaliśmy oskarżeni i osądzeni bez prawa do obrony. Więc powiem inaczej. Jeśli ktokolwiek nam coś zarzuca, to najpierw proszę to udowodnić. Konkretne zarzuty i dowody. Proszę pokazać, w którym momencie naruszyliśmy zasady czy prawo.
A naruszyliście?

Nie. Myśli pan, że jak nie ma Kowalewskiego i Czereszewskiego, to problemy Stomilu się skończyły? To my ustaliliśmy nowe standardy, między innymi kilkustopniową weryfikację dokumentów. Dotyczyło to także podpisywania kontraktów zawodników. Każda umowa przeglądana była przez co najmniej dwie osoby, zanim złożyłem na niej podpis. Każdy dokument był konsultowany prawnie, przechodził przez dyrektora sportowego, a na koniec dopiero trafiał do mnie.
Co nie zmienia faktu, że mogliście sprowadzać takich zawodników, jakich i od kogo chcieliście.

Od 16 grudnia 2019 roku Stomil nie zapłacił ani złotówki prowizji z tytułu transferów, a tych było zrobionych do klubu szesnaście. Dla porównania w całym roku 2019 pośrednicy finansowi zainkasowali od klubu ponad 80 tys. złotych, dane na podstawie sprawozdania finansowego za rok 2019. Czy tak działa się na szkodę spółki? Czy tak chce się na niej zarobić? Myślę, że jest odwrotnie. Powtarzam, byliśmy do samego końca transparentni. Wszystko jest w dokumentach. A pozbyto się nas na podstawie artykułu bez postawienia jasnych zarzutów. Domysły, pomówienia, półprawdy i proszę - Kowalewskiego i Czereszewskiego nie ma w klubie. Jest mi po ludzku przykro.
Czereszewski we wspomnianym wcześniej wywiadzie zasugerował, że być może komuś nie podobaliście się w Olsztynie.

Nie chciałbym iść w taką stronę, bo za chwilę zrównam się z poziomem tekstu, o który pan pyta. Wolę trzymać się faktów. Zobaczy pan, na kogo korzyść będzie działał czas. Czy popełniałem jakieś błędy jako prezes? Oczywiście. Jak każdy. Czy sprowadzałem piłkarzy korzystając ze swoich znajomości i kontaktów? Tak, bo tak działa rynek. Czy chciałem dać zarobić koledze lub samemu wsadzić kasę do kieszeni? Nie i jest to absolutne kłamstwo, jeśli ktoś tak sugeruje. Robiłem wszystko, żeby ten klub wyprowadzić na prostą. Oddałem Stomilowi kilka miesięcy swojego życia zawodowego. Zrobiłem tu wiele dobrego z fajną grupą ludzi. Jak to przy transferach - jedne wypaliły, na weryfikację innych trzeba jeszcze poczekać, a inne pewnie okażą się nietrafione. Proszę mi pokazać klub, w którym jest inaczej.
Odczuwał pan, że ma w klubie wrogów?

Znów odpowiem podobnie. Nie chcę budować takich teorii, bo to działanie na szkodę Stomilu. W administracji pracują świetni ludzie. Szatnia też jest spójna. Nawet jeśli nie ma mnie już w tym klubie w roli prezesa, to na pewno nie chcę uciekać się do jakichkolwiek niesprawiedliwych polemik. Życzę Stomilowi jak najlepiej. Dostałem od ludzi z klubu wiele miłych wiadomości. Widać, że nie jest to dla nich obojętna sytuacja. To dla mnie jasny sygnał, gdzie leży prawda. I dowód na to, czy Kowalewski sterroryzował szatnię i biura klubu, bo i takie teorie się pojawiały. Nie mam pojęcia, jak można wypowiadać publicznie takie idiotyzmy bez jakiejkolwiek wiedzy w temacie. Ludzie nie wiedzą nic o funkcjonowaniu klubu, a przez to że są z Olsztyna myślą, że mają legitymację do mówienia o Stomilu – bez jakiejkolwiek weryfikacji faktów. Przez kilka miesięcy pracowałem dla tego klubu, byłem z nim w bardzo trudnych momentach, poznałem tam świetnych ludzi. Przetrwaliśmy wspólnie bardzo trudny czas. Trzy z dziewięciu miesięcy moich rządów to pandemia i lockdown ligi. Różnie to się mogło skończyć, a wyszliśmy z tego kryzysu bardzo silni. Jestem dumny, że pokazywano nas jako przykład, jak w nowych warunkach organizować mecze. To efekt pracy wielu ludzi. A wysnuwanie teorii, że wszystko wokół było źle to krzywdzenie nie tylko mnie, ale i pozostałych pracowników. Bicie w bębny i wymuszanie pewnych decyzji. Brawo, udało się. W tym momencie dorabia się do niej argumentację. Okej, odniosę się do tego ruchu bardzo konkretnie i rzeczowo. W przeciwieństwie do tego jak zostałem potraktowany - ja poświęcę czas na analizę uzasadnienia mojej dymisji.
Czy pasował panu taki układ - powiązanie szkółki piłkarskiej Czereszewskiego z Patrykiem Mazanem, który z kolei pomagał wam jako pośrednik w sprowadzaniu piłkarzy do Olsztyna?

Gdzie jest zarzut? Poproszę konkrety. Prawda jest taka, że Patryk Mazan jest pasjonatem piłki nożnej. Inwestuje swoje prywatne pieniądze aby stwarzać lepsze warunki do piłkarskiego rozwoju dzieci w Olsztynie i okolicach. Mieszka w Holandii i skorzystaliśmy z tego kontaktu. Mazan nic nie chciał w zamian i w żadnym z tych transferów nie występował jako pośrednik. Nie wziął od nas złotówki. Gdzie tu zła wola czy przekręt? To jest to, o czym mówiłem wyżej. Na rynku mamy różne narzędzia, z których korzysta się przy dokonaniu transferu – agentów, pośredników, skautów, platformy multimedialne typu WyScout czy InStat. Przez internet nie da się jednak zbudować pewnych relacji. Tym bardziej zagranicą. Takie kontakty wyrabia się latami – grając w piłkę czy funkcjonując w jej bliskim otoczeniu. Pan Mazan zna rynek holenderski, a my z tego czerpaliśmy. Proszę spojrzeć na zawodników, jakich sprowadziliśmy. Myśli pan, że Ingo van Weert, który rozegrał w ubiegłym sezonie osiem spotkań w Eredivisie, spojrzałby w stronę Olsztyna, gdyby nie te relacje? Obrońca z najwyższego poziomu rozgrywkowego w Holandii trafił do nas tylko dzięki takiemu kontaktowi. Wykorzystaliśmy, że Holendrzy szybko anulowali ligę. Dzięki temu mamy obrońcę, który może grać na kilku pozycjach i widzi w klubie Stomil Olsztyn miejsce do dalszego sportowego rozwoju.
A reszta? Van Huffel, Carolina, Loshi to piłkarze z niższych lig czy głębokich rezerw. Na jakiej podstawie Czereszewski mówi, że Stomil zarobi na tym pierwszym spore pieniądze?

Bo zna się na piłce i widzi w chłopaku potencjał. Nasza polityka transferowa zakłada, że sprowadzamy piłkarzy młodych, których będzie można sprzedać. Van Huffel i Carolina to obecnie wiodący zawodnicy Stomilu. Dopytują się kluby Ekstraklasy i kluby czołówki Fortuna I Ligi. Oni też się mylą? Dlatego zastanawiam się, gdzie jest problem. Wiem, że jest liczna grupa ludzi w tym środowisku, która nie może w to uwierzyć. Tylko dlatego, że oni robią inaczej. Nie mieści im się w głowie, że takie rzeczy można robić z czystej pasji, a nie z chęci zysku.
I pan Mazan nie brał?

Niech ktoś jasno postawi taki zarzut. Czekam. Jest przecież dokumentacja finansowa klubu. Wszystkie wykazy przelewów - czarno na białym. Moją inicjatywą było jak największe usprawnienie spraw administracyjnych. Dlatego zmieniłem biuro księgowo-kadrowe po pierwszym tygodniu swojej pracy. Wchodząc do klubu nie posiadałem od poprzedniego partnera kompletnej wiedzy na temat stanu finansowego spółki, który dawałby mi możliwość analizy jej kondycji i konstruowania budżetu. Dlatego na założenia musieliśmy czekać do III kwartału, bo w pierwszym zagraliśmy tylko dwa mecze, a potem wygasiliśmy procesy przez pandemię.
Wyciągając z listy van Weerta, który ma dość mocne CV. Van Huffel przyszedł z trzeciej ligi holenderskiej, Carolina praktycznie nie grał nawet w lidze rezerw, Loshi podobnie - trzecia liga i rezerwy. Jak nie wierzyć, że ci dwudziestolatkowie to nie szrot i jakieś dziwne deale?

Aha, czyli lepiej wierzyć ocenie internautów niż trenerów, fachowców, skautów i ludzi działających w piłce od kilku dekad, którzy występowali w reprezentacji Polski i silnych klubach? Naprawdę to niesamowite, z czego muszę się tłumaczyć. Kto ustalił kryteria, aby od razu skreślać niektórych chłopaków? Na jakiej podstawie to robi, bo na pewno nie realnych danych i obserwacji. Ja dysponuję faktami, a nie domysłami i teoriami spiskowymi. Dlatego nie odnoszę się do internetowych bzdur. Ktoś napisze, że piłkarz X to szrot, bo zrobił pseudo dochodzenie. A jak do tej pory mało grał to taki opiniotwórca jest kozakiem – bez zagłębiania się w sprawę. Nie mając pojęcia o funkcjonowaniu, problemach czy czasie, jaki daliśmy zawodnikowi na przystosowanie się, aby pokazał swój potencjał. W Stomilu budżet na transfery powstało dopiero po „uprzątnięciu” szatni, w której na początku stycznia znajdowało się około 39 zawodników na liście płac. To spadek po osobach poprzednio zarządzających klubem. Myśli pan, że stać nas na czołowych zawodników z wypchanym mocnymi klubami CV? Niestety nie. Musimy szukać, czasami ryzykować, stawiać na młodych. Przecież nie robimy niczego odbiegającego od polskich realiów piłkarskich. Proszę spojrzeć jaka moda zrobiła się na sprowadzanie zawodników z hiszpańskiej trzeciej ligi. Jedni wypalili i grają z powodzeniem. A inni nie. To właśnie to ryzyko. Dani Ramirez jest najlepszym przykładem. Dziś wszystkich zachwyca, a do Olsztyna trafił jako trzecioligowy zawodnik bez jakiś szalonych liczb. Wieszano tu na nim psy. Mówiono, że to szrot. Dopiero w ŁKS-ie rozwinął skrzydła i gdzie dzisiaj jest? W Górniku świetnie radzi sobie Jesus Jimenez. Omran Haydary grał w niższych ligach holenderskich, wypalił w Olimpii Grudziądz, a dziś jest silnym ogniwem Lechii. Lista przypadków jest długa. My też próbujemy. Nie każdy wypali. To oczywiste. Są różne przypadki. Ramireza oceniało dokładnie to samo olsztyńskie środowisko, co teraz nasze transfery. Kto nie wyciąga wniosków? Na pewno nie ja.
Jest pan w stanie obronić te transfery?

Van Huffel praktycznie od razu wskoczył do podstawowego składu. Po drodze przytrafiały mu się bolesne kontuzje mięśniowe, które wybijały go z rytmu. Dziś pewnie byłby już na innym etapie jako zawodnik. Jeszcze więcej dawałby zespołowi. Carolina nie był dostrzegany przez trenera Zajączkowskiego. U nowego, po zmianie systemu gry, wskoczył do jedenastki. Ma duże walory defensywne, ale jeszcze potrzebuje czasu, aby wypracować lepsze nawyki w ofensywie. Loshi to ciekawy przypadek. Miał zagmatwany status prawny. Pozyskując go nie mogliśmy do końca ustalić jego historii przynależności klubowej, a to ważne przy rejestracji. Sprawdzaliśmy to poprzez FIFA i federację holenderską. To trwało. Stanęliśmy przed ryzykowaną decyzją, że nie zagra przez trzy miesiące. Podjęliśmy ją, bo widzieliśmy jego potencjał i szanse na dalszy jego rozwój. Na rynku ogólnie jest deficyt napastników, a my bardzo go potrzebowaliśmy, gdyż mieliśmy świadomość , że po zakończeniu sezonu nie zdołamy utrzymać Szymona Sobczaka, co stało się faktem. Loshi mógł zostać zatwierdzony do gry dopiero 6 czerwca. Wziął udział w trzech spotkaniach sezonu 2019/2020. Czekał całe 44 minuty, żeby wpisać się na listę strzelców. O van Weercie już mówiliśmy. Co do jego CV chyba „eksperci” nie mają wątpliwości? Na razie nie gra, bo skoro w marcu zakończyły się rozgrywki w Eredivisie, musiał mieć czas na odbudowę formy. Ingo przyjechał do nas po długim okresie treningu indywidualnego. Podczas letniego obozu doznał kontuzji mięśniowej, która wyłączyła go na dziesięć dni. Wrócił na chwilę i nabawił się zatrucia pokarmowego. Nie jest więc w odpowiednim rytmie, ale nikt mi nie powie, że nie ma odpowiednich kwalifikacji.
Czereszewski dla Weszło: „Z Caroliną zaryzykowaliśmy, wzięliśmy go bez testów, ale spodobał nam się styl poruszania się. Za trenera Zajączkowskiego nie grał, bo trener twierdził, że ma nadwagę. Myślę, że on ma tak nabite pośladki, że niektóry nie mają takich ud, więc u niego to naturalne.” Nie brzmi to jak poważna analiza możliwości piłkarza.

Chce pan, abym łapał Sylwka za słowa. A tak jak mówiłem - był bardzo poruszony wydarzeniami z początku poprzedniego tygodnia i może niektóre stwierdzenia były niefortunne. Trzeba zrozumieć człowieka. Ja dałem sobie czas na ochłonięcie i teraz spokojnie mogę podejść do tematu.
Okej, z pośladkami może wyszło niefortunnie. Ale faktycznie musieliście brać piłkarza bez testów?

Chodziło o sprowadzanie go i testowanie na boisku przed podpisaniem kontraktu, a nie testy medyczne - jeśli ktoś tak to zrozumiał. Oczywiście, że przeszedł wszelkie testy medyczne, zanim podpisaliśmy umowę. Nie jesteśmy szaleńcami. O początku letniego okna transferowego 2020 wszyscy nowi zawodnicy przed podpisaniem kontraktu w Stomilu przechodzili dodatkowo testy medyczne w jednej z sportowych klinik medycznych w Warszawie, dokładnie tak jak to czyni wiele klubów ESA i to są też nowe standardy, które wprowadziliśmy. Odnosząc się do pierwszego zdania Sylwka - tak, zaryzykowaliśmy. Wszyscy ryzykują. Tym bardziej jeśli masz ograniczony budżet i nie posiadasz profesjonalnej sieci skautingu. Takie są realia. Przecież duża część klubów z ekstraklasy jej nie posiada. Nie ma co opowiadać bajek. To struktury, które wciąż wymagają budowy. My staraliśmy się działać skromnie, ale na podstawie naszych analiz – wyników badań, obserwacji wideo, czy opinii partnerów i trenerów. Powtórzę któryś raz. Nie ma szans, że każdy transfer, zwłaszcza z takiego poziomu – trzeciej ligi hiszpańskiej, włoskiej czy holenderskiej – wypali. Dodatkowo nie wiemy, czy piłkarz dostosuje się do wymagań trenera, taktyki zespołu, kraju i wielu innych czynników. Dla niektórych takie ruchy mogą wydawać się dziwne, ale tak wyglądają realia. Najgłośniej krytykują ludzie, którzy pozostają w strefie komfortu. Ta strefa to mieszkanie, ekran i klawiatura komputera. W prawdziwym świecie i roli prezesa musiałem podejmować decyzje, czasami trudne i ryzykowne, ale wszystkie w interesie klubu.
Potrzebny był w Olsztynie bramkarz sprowadzany aż z Kosowa?

Stomil ma bardzo silną konkurencję na tej pozycji. Jest doświadczony Piotr Skiba, młody Slava Kudrjavcevs, który właśnie otrzymał kolejne powołanie do młodzieżowej reprezentacji Łotwy oraz Jacek Troshupa. To ja pilotowałem ten transfer, tak jak i w przypadku Slavy. Propozycje przedłużenia kontraktu Piotrek Skiba również otrzymał ode mnie. Liczyłem i nadal liczę na jego profesjonalizm i to, że w przyszłości podzieli się swoimi doświadczeniami z młodymi bramkarzami Stomilu Olsztyn. Jacka natomiast zaprosiliśmy do współpracy po to, aby podniósł poziom rywalizacji na tej pozycji i wierzę, że w dłuższej perspektywie się obroni. Na razie przegrywa rywalizację, ale taki jest sport. Nic w tym dziwnego. Mieliśmy na ten profil zawodnika określony budżet. Zresztą to też jeden z mechanizmów, który wprowadziłem. Standaryzacja kontraktów w klubie tak, aby łatwiej było nam panować nad budżetem płac. W klubie panował chaos kontraktowy. W umowach było zapisanych mnóstwo klauzul od których na przykład zależało ich przedłużenie czy bonusy. To powodowało, że mieliśmy w szatni zawodników, których zarobki uzależnione są od niespójnych celów. Nie chcieliśmy tego. Nie da się dobrze zarządzać taką grupą. Jeden musi strzelić dziesięć goli, drugi wystąpić w dwudziestu spotkaniach, a trzeci zaliczyć pięć asyst. Nie wpływa to ani dobrze na szatnię, ani na zarządzanie grupą, w której trener nie ma zielonego pojęcia o zapisach kontraktowych. Postanowiliśmy więc stworzyć ramy dla piłkarzy, którzy przychodzą do klubu. Podzieliliśmy je na różne kategorie – w zależności od wieku, doświadczenia i roli, jaką piłkarz ma odgrywać w zespole. Powstały cztery kategorie z limitami płac plus bloki z premiami za wynik sportowy. 95 procent zawodników ma podpisane kontrakty zgodnie z tym mechanizmem – jasnym i motywującym, bo pensja uzależniona jest od dyspozycji sportowej oraz wyniku drużyny na koniec sezonu. Pełna transparentność, której wcześniej nie było.
Oprócz zaciągu holenderskiego szerokim echem odbiła się informacja o testowaniu piłkarza z dziewiątej ligi włoskiej. Po co w ogóle próbować amatora na I-ligowym poziomie?

Jak testujemy – źle. Jak nie testujemy – też źle. Sens testowania jest zawsze. Nie widzę w tym nic szokującego. To właśnie łapanie się bezsensownych treści. Różnie toczą się losy ludzi i lądują na takim, a nie innym szczeblu rozgrywkowym. Człowiek dokonał złych wyborów, miał kontuzje czy jest zagranicznym uchodźcą we Włoszech. Jaki więc problem, aby zawodnik przyjechał i pokazał nam się w kilku treningach i sparingach? Jeśli będzie miał coś w sobie, zostanie dłużej i będziemy się mu przyglądać. Może podpiszemy kontrakt. Jeśli nie, odejdzie. Kluby na każdym szczeblu testują.
Ale piłkarz z dziewiątej ligi?

A jakim przykładem jest Robert Lewandowski? Doznał poważnej kontuzji, był w rezerwach Legii, każdy go skreślił. Trafił do Znicza, bo ktoś go przetestował, zobaczył to coś, dał mu szansę i podpisał kontrakt. Chłopak niesamowicie odpalił. Historia z naszego podwórka. Jest w klubie Jakub Staszak – rocznik 2002. Dostaliśmy informację od zaprzyjaźnionego trenera, że widział ciekawego chłopaka. Namawiał, abyśmy go zobaczyli w akcji. Spojrzeliśmy na jego statystyki. Coś już grał w III lidze. Zaufaliśmy tej opinii i chłopak do nas przyjechał. Pierwszy trening i trener Zajączkowski kręcił nosem. Powiedział, że ten poziom to dla niego za wcześnie. Ale jeszcze daliśmy mu czas. Następnego dnia przeprowadziliśmy testy motoryczne. I co? Okazało się, że wykręcił drugi wynik wydolnościowy. Ma bardzo dobre parametry motoryczne. Zatrudniliśmy go, mimo że sztab miał wątpliwości. Wziąłem to na siebie. Też podejmując jakieś ryzyko. Chłopak jest dziś w pierwszej drużynie. Już zadebiutował. Ma 18 lat i duże perspektywy. Młody, lewonożny obrońca – duży potencjał. Nie mielibyśmy o tym pojęcia, gdyby nie opinia zaprzyjaźnionego człowieka i nasze obserwacje. Nie zajrzeliśmy mu w papiery i od razu przekreśliliśmy. Daliśmy czas i to wypaliło. A niektórzy już wyssaliby z palca jakąś teorię, że przysłał go kumpel, spojrzeli na Transfermarkt i chłopak byłby pozamiatany. My tak nie działamy.
A jak?

Wprowadziliśmy bazę danych z wynikami badań zawodników, aby dokładnie ocenić ich potencjał piłkarski i motoryczny. Na początku stycznia przeprowadziliśmy testy przy współpracy z Instytutem Sportu w Warszawie i wsparciu Sebastiana Krzepoty, który współpracuje z trenerem Jackiem Magierą. Każdy nasz piłkarz jest prześwietlony. W ten sposób mogliśmy stworzyć raport i charakterystykę zawodników. Testy zostały powtórzone przed letnim okresem przygotowawczym. Wprowadziliśmy również arkusz okresowej oceny potencjału zawodnika. Zawodnik oceniany jest w pięciu obszarach, w skali od 1 do 6, 3 do 4 razy w sezonie. W ten sposób sztab trenerski może zaobserwować proces rozwoju zawodnika, zidentyfikować obszary deficytowe, zastosować trening zindywidualizowany, czy też sprawdzić czy średnia kompetencji zespołu wzrasta. Taki arkusz został już wprowadzony na poziomie I i II zespołu. Dołożyliśmy do tego monitoring indywidualnych obciążeń – coś, czego w klubie nigdy nie było. Zakupiliśmy system Catapult w maju, gdy z powrotem ruszyła liga, bo nie chcieliśmy wydawać w trakcie lockdownu. Na poziomie akademii Stomilu Olsztyn dzięki współpracy z firmą SportBM została wprowadzona elektroniczna platforma zarządzania procesem treningowym i komunikacji. Jak pan widzi, to wszystko procesy, a nie działania ograniczające się do: dzwoni menedżer, wciska piłkarza, a my się potulnie zgadzamy i robimy transfer. Efektem naszej pracy jest między innymi wynik w klasyfikacji Pro Junior System w sezonie 2019/2020. Postawiliśmy na młodszych zawodników i awansowaliśmy z siódmej na czwartą pozycję, a mogło być lepiej gdyby nie pandemia. To dodatkowe 800 tysięcy złotych premii dla klubu. Otworzyliśmy ścieżkę rozwoju dla kliku młodych utalentowanych zawodników, między innymi: Hinokio, Tecław, Jarosz, Szota, Staszak, Carolina, Loshi, Van Huffel, Kudrjavcevs, Serbintowicz. W niespotykanej dotąd dyspozycji znajdują się Bucholc i Biedrzycki, o którego również dopytują się inne kluby. Zabrakło tylko wyniku sportowego na początku sezonu, a tak naprawdę jednego zwycięstwa. Tyle, że za wyniki sportowe odpowiada w pierwszej kolejności trener, a nie prezes.
Musiał się pan w pośpiechu pakować i szybko wyjeżdżać z klubu? Wrzucił pan zdjęcie na Twittera z pożegnania z pracownikami, aby zaprzeczyć tego typu pogłoskom.

I jak to z pogłoskami bywa – ich autorzy nie mają imienia i nazwiska. Puszczają w eter jakieś dziwne plotki, a naiwni wierzą. Największy ubaw z plotki ma jej twórca. Inny puści kolejną i tak w swoim gronie mogą zachwycać się rezultatami swojego działania. Ani nie musiałem uciekać z klubu, ani z Olsztyna, gdzie byłem do ubiegłego czwartku. Pożegnałem się z pracownikami. Poprosiłem o spotkanie z kibicami, na którym z Sylwkiem odpowiadaliśmy na różne pytania. Od początku zależało nam na dialogu ze środowiskiem kibiców. Wypracowaniem dialogu. Graliśmy w otwarte karty i tak było do samego końca. Na pożegnanie usłyszeliśmy: „Dzięki prezes, szkoda, że tak wyszło”. No szkoda.
Odchodząc od działalności sportowej. Do Olsztyna nie sprowadził pan ani jednego sponsora - to też spora słabość pana prezesury i zarzut stawiany pod pana adresem.

Gdy zacząłem działać w Stomilu, najpierw zajęliśmy się pracą organiczną, czyli porządkowaniem tego co dzieje się wewnątrz klubu. Analizowaliśmy stan kadry zespołu, kontrakty piłkarzy, a także przygotowywaliśmy się do rundy wiosennej. Priorytetem było chociażby wyremontowanie naszego zaplecza sportowo-administracyjnego. Odświeżyliśmy szatnie, pokój dla sędziów, a także biura. To zostanie z klubem i każdy, kto pojawi się w budynku, zauważy włożoną tu pracę. Pracy było tyle, że nawet nie zdążyłem pomyśleć o swoim kontrakcie, który podpisałem dopiero na początku kwietnia. Równolegle rozpocząłem wiele rozmów z potencjalnymi sponsorami. Odbyłem kilka spotkań. Ale już w marcu, zaledwie po ponad dwóch miesiącach od objęcia funkcji prezesa, wybuchła pandemia. Z własnej inicjatywy złożyłem wniosek do rady nadzorczej o czasowe obniżenie o 30 procent mojego wynagrodzenia na okres 4 miesięcy. Wszystko po to aby obniżyć koszty funkcjonowania klubu. Większość firm wdrożyło procedury oszczędnościowe i Stomil również. Nie dość, że bezpośredni kontakt z potencjalnymi partnerami był niemożliwy, to część naszych dotychczasowych sponsorów musiała podziękować nam za współpracę lub ją zawiesić. Trzeba było zrozumieć tę sytuację. Nie miałem na nią wpływu. Każdy się bał. Nie wiedział, jaka będzie przyszłość. W ramach procedur oszczędnościowych obcinał koszty. W tych okolicznościach jedyne co mogłem zrobić to podziękować naszym partnerom i liczyć na ponowną współpracę w przyszłości. Dostałem zapewnienia, że jest taka wola, ale trzeba poczekać na lepszy czas i nowe budżetowanie. Tak jak wiele przedsiębiorstw skorzystaliśmy z możliwości „tarczy antykryzysowej” i do kasy klubu wpłynęło prawie 400 tys. złotych. Na sezon 2020/21 zostały przedłużone umowy z kluczowymi i sponsorami, czyli DBK, Fortuna i Przemysłówka Holding. Po odmrożeniu rozgrywek i gospodarki zainteresowanie potencjalnych sponsorów również było, jednak konkrety wymagają czasu. Firmy ustalają przyszłoroczne budżety w czwartym kwartale tego roku. Dopiero teraz okaże się, czy podejmą współpracę ze Stomilem. Mam nadzieję, że tak.
Ma pan żal, że wszystko potoczyło się tak szybko?

Mam żal za to, że nikt nie chciał dostrzec pozytywnych aspektów mojej i nie tylko mojej pracy, a jak widać jest ich sporo, ale takie jest życie. Nie ja o wszystkim decyduję. Te dziewięć miesięcy było dla mnie bardzo dużym wyzwaniem i świetnym doświadczeniem, które na pewno zaprocentuje. Dużo widziałem, poznałem fantastycznych ludzi, rozwinąłem się. Udało się zrobić kilka rzeczy, między innymi uzyskanie licencji na grę w Ekstraklasie potwierdza, że ta praca szła w dobrym kierunku. Warto podkreślić również, że po raz pierwszy od lat policja nie miała zastrzeżeń do organizacji meczów domowych. Na pożegnalnym spotkaniu z komendantem olsztyńskiej policji, inspektorem Piotrem Zabuskim, dostałem potwierdzenie tej rekomendacji. Pan komendant podziękował za współpracę. Usłyszałem ważne dla mnie słowa. Nie zmienia to faktu, że ten klub potrzebuje jeszcze dużo czasu i przemyślanej, intensywnej pracy we wszystkich obszarach oraz zaplecza finansowego. Zespół zacznie wygrywać seryjnie i będzie w stanie realizować sportowe cele w obecnym składzie osobowym, to tylko kwestia czasu. Przy odpowiedniej polityce transferowej klub będzie miał możliwość zarobienia pieniędzy na zawodnikach, których z Sylwkiem ściągnęliśmy do Stomilu lub otworzyliśmy im ścieżkę rozwoju. Mam na myśli przede wszystkim Kokiego, Van Huffela, Kudrjavcevsa, Carolinę, Staszaka, Szotę czy Biedrzyckiego. Osobiście uważam, że nie mam się czego wstydzić. Wyzwań było dużo, czasu niezbyt wiele, a okoliczności wyjątkowe. Nie musiałem uciekać z Olsztyna. Pożegnałem się z tym miastem normalnie. Z prezydentem Piotrem Grzymowiczem, sponsorami czy innymi partnerami. Dziękuję całej społeczności Olsztyna, pracownikom, sztabowi i piłkarzom Stomilu. Jeszcze raz podkreślę. Popełniałem błędy, ale nie wynikały one z mojej złej woli czy nieuczciwości. W tej kwestii nie mam sobie nic do zarzucenia. Czas wszystko zweryfikuje.

Przeczytaj również