Z nieba do piekła w 4 dni. Lech obnażony, piłkarze zawodzą, dziwne transfery. "Trzeba się zastanowić"

Z nieba do piekła w 4 dni. Lech obnażony, piłkarze zawodzą, dziwne transfery. "Trzeba się zastanowić"
Paweł Jaskółka/Press Focus
Lech Poznań w sezonie 2023/24 zaliczył kolejny kompromitujący wynik. Tym razem to o tyle zaskakujące, że klęska w Szczecinie (0:5 z Pogonią) jest najwyższą porażką "Kolejorza" od 23 lat, kiedy to lechici ulegli w Warszawie Polonii w takim samym rozmiarze. To też o tyle bolesne dla kibiców Lecha, że wydarzyło się to świeżo po najlepszym meczu w tym sezonie. Po czterech dniach z nieba do piekła.
Czy po zwycięstwie z Rakowem można było sądzić, że poznańska lokomotywa wróciła na właściwe tory i będzie wreszcie drużyną grającą oraz punktującą na miarę pretendenta do tytułu mistrza Polski? Myślę, że tak. Lech zaliczył serię trzech wygranych meczów z rzędu, gromiąc przy tym przy Bułgarskiej mistrzów Polski 4:1. Raków był osłabiony, ale patrząc z drugiej strony, to Lech z ekipą spod Jasnej Góry nie mógł wygrać przy Bułgarskiej od trzech i pół roku.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zrozumiałe było, że po takiej przekonującej wygranej wróciła nadzieja na sukces w trwającym sezonie, bo w czwartek zgadzał się nie tylko wynik, a też gra oraz postawa drużyny. I wreszcie było Lecha za co chwalić. Dominował i był konkretny. Wypunktował Raków i po ośmiu kolejkach miał średnią ma poziomie 2,13 pkt na mecz.
I nie można się też dziwić, że po niedzieli wszystko odwróciło się o 180 stopni i powstało mnóstwo pytań. Często się mówi, że w Poznaniu jest "od ściany do ściany". Ale jak ma być inaczej, jak tu się dzieją takie rzeczy na przełomie czterech dni? Czasami odnoszę wrażenie, że tylko Lech tak potrafi podpuścić i skasować. Prowadzić kibiców do takiej huśtawki nastrojów. Najlepiej obrazują to finały Pucharu Polski. Szczególnie ten z Arką. Ale to historia i do tego (chyba) nie ma już po co wracać.
Lech pojechał do Szczecina i się skompromitował. Pierwszy celny strzał oddany w 54. minucie przy 0:4. Cztery stracone gole w 31 minut. Po pokonaniu cztery dni wcześniej mistrza Polski.
Jaka jest prawda o Lechu Poznań? Że za szybko łapie pewność siebie, która błyskawicznie go gubi? Że jak ma dzień, to potrafi wygrać z każdym, a jak go nie ma, to jest punktowany do bólu? W końcu to nie pierwszy raz Lech podchodzi lekceważąco do rywala i kosztuje go to potem bardzo dużo, a przy okazji jest to bardzo bolesne w skutkach.
Przecież w Szczecinie zabrakło względem składu na Raków dwóch zawodników - Jespera Karlstroema i Filipa Dagerstala, a drużyna wyglądała, jakby wyszli juniorzy. Nie było ważnych zawodników, ale nie powinno to wyglądać aż tak źle. To był katastrofalny występ Lecha, gdzie na jakikolwiek plusik zasłużył tylko Kristoffer Velde.
Ledwo co mógł w Poznaniu minąć kac po Spartaku Trnawa i po serii lepszych wyników zostało to poprawione kompromitacją w Szczecinie z Pogonią. Dla kibiców Lecha to bolesna porażka, bo relacje z fanami Pogoni ostatnio były nieco napięte. A prawda o tym meczu jest taka, że drużyna Lecha na boisku została złapana przez "Portowców" tak samo, jak rano w niedzielę popularny grafficiarz Kawu przez kibiców Pogoni.

Zastanawia wiele rzeczy

Po takim blamażu rodzi się szereg pytań. Przecież takim meczem Lech dotknął dna. Okej, ktoś powie, że Legia też przegrała, ale prawda jest dzisiaj taka, że Lech jest piąty w tabeli i jego postawa w żaden sposób nie może napawać optymizmem względem przyszłości. Było bardzo dużo czasu na pracę, bo Lech gra teraz rzadko. Były trzy wygrane spotkania z rzędu, ale taki blamaż kasuje w moment dobrą atmosferę.
I tu nie ma prawa nikt z klubu dziwić się kibicom. Skoro przed sezonem były opowieści o gotowej kadrze na trzy fronty, o najdroższej drużynie w historii, o mocnym starcie, aby nie powtórzyć powtórki sprzed roku, a jest przeciętniactwo i przepychanie meczów z jednym "wyjątkiem", czyli wynikiem z Rakowem.
Jest niewiele lepiej niż rok temu. Właściwie to nawet gorzej, bo Lech nie gra w pucharach, drużyna wydawała się wzmocniona, a trener ma ponad roczny staż pracy w Poznaniu. Jedyny plus dla poznaniaków, że nikt w tabeli jeszcze mocniej nie odjechał, ale już teraz Lech ma pięć punktów staty do Śląska i zaległy mecz z rewelacyjną Jagiellonią.
Przede wszystkim "Kolejorz" z taką sinusoidą wyników nie ma prawa na nic liczyć w tym sezonie. Jeśli drużyna i poszczególni zawodnicy na czele z trenerem się - kolokwialnie mówiąc - nie ogarną, to będzie to kolejny sezon w Poznaniu bez trofeum, a już jest przecież bez pucharów.

Głównie rozczarowania

Patrząc detalicznie na to, co obnażył niedzielny mecz. Zastanawia postawa Bartosza Mrozka. Na razie jest rozczarowaniem. Przyjął w niedzielę pięć sztuk i w niczym w tym sezonie jeszcze nie pomógł. Nie tego w Poznaniu oczekiwano od jednego z najlepszych bramkarzy poprzedniego sezonu PKO Ekstraklasy.
Alan Czerwiński więcej zawala niż pomaga. Nie daje tej solidności, o którą wielu go posądza. Antonio Milić? W ostatnich meczach, w których grał, wyglądał jak obrońca z dołu tabeli, a nie czołowego polskiego klubu.
Myśląc o lewej obronie w Lechu, można się tylko uśmiechnąć. Całkowicie zawalona pozycja pod kątem wzmocnienia - ściągnięcie Eliasa Anderssona, który nie pasuje poziomem do Lecha Poznań. Przedłużono kontrakt z Barrym Douglasem, który nic tej drużynie na boisku już nie da (podobnie jak Artur Sobiech). To wszystko ratuje młody Michał Gurgul, którego jak mawiał klasyk "można najmniej winić", ale w Szczecinie się nie popisał i został wypunktowany jako jeden z najsłabszych punktów drużyny.
W środku pola brakowało Karlstroema i Radosław Murawski już sam nie ogarnął. Szczególnie przy tak grającym Ulvestadzie. Afonso Sousa, grający obok, to jednak bardziej "10" niż "8" i to w Szczecinie było widać.
Filip Marchwiński? Kiedy jest cofnięty na "10", gra bardzo słabo. Nie może tam grać, jeśli ma dawać Lechowi jakość.
Filip Szymczak jest totalnie bez formy, ale nie ma alternatywy, skoro dalej nie jest gotowy do gry Mikael Ishak.
Bawić może też wystawianie na skrzydle Joela Pereiry. Przecież Lech kupił dwóch skrzydłowych, mówił o promowaniu Filipa Wilaka, a na koniec gra tam prawy obrońca przesunięty wyżej.
Krótko podsumowując występ z Pogonią - prawie nikt nie dojechał i praktycznie nic nie działało.

Ostatni dzwonek

Trener van den Brom mówi na konferencji, że "drużyna nie miała dnia" i "wynik 0:5 jest czymś, co robi wrażenie i czego się nie spodziewaliśmy". A może wystarczyłoby też po prostu powiedzieć "przepraszam"? Do kibiców, do środowiska lechowego. I przede wszystkim wziąć się ostro do pracy, bo jak tak dalej pójdzie, to po tym sezonie nie będzie w Poznaniu ani trofeum, ani trenera, a dla niego samego też ciekawych ofert na stole.
Trener John van den Brom ma do swojej dyspozycji ciekawą kadrę. Da się z niej na pewno wycisnąć więcej niż to, co widzimy. Czyli w większości wygrane mecze indywidualną jakością piłkarską.
Jak może drużyna walcząca o trofea w dziewięciu ligowych meczach siedem razy pierwsza tracić gola? Jak można było dostać 0:5 w Szczecinie od Pogoni? Jak można było odpaść ze Spartakiem Trnawa w tak kompromitującym stylu?
Jeśli spojrzymy na czołówkę z poprzedniego sezonu, to wszyscy zaliczyli porażkę i zwycięstwo, czyli mam na myśli Raków, Legię, Pogoń i Lecha. I to oczywiście w Poznaniu po takim tygodniu są najgorsze nastroje.
Dla Lecha to był już ostatni dzwonek, żeby się obudzić. Kolejna kompromitacja i starty punktów będą już obdarciem fanów z jakichkolwiek złudzeń, że w tym sezonie coś z tego Lecha jeszcze będzie. Dzisiaj można się jeszcze łudzić. W piątek może Lech pokona nawet Puszczę Niepołomice, ale co z tego, skoro po jednym meczu - takim jak z Pogonią czy Spartakiem Trnawa - kac jest przez kolejny miesiąc.
Lech musi się wziąć ostro do roboty, żeby znowu obudzić w kibicach wiarę w sukces. Czyli za "work", a nie za "life" albo "balance".

Przeczytaj również