Znany klub na skraju przepaści. "Najgorszy właściciel na świecie", wielkie długi i tragiczna śmierć

Znany klub na skraju przepaści. "Najgorszy właściciel na świecie", wielkie długi i tragiczna śmierć
Mike Jones/News Images/SIPA USA/PressFocu
Jeszcze w 2019 roku Cardiff City grało w Premier League. Teraz walczy o utrzymanie na jej zapleczu i jest zadłużone na grube miliony. Możliwe, że ważą się nawet losy jego istnienia. W gigantyczne tarapaty wpadło przez politykę ekscentrycznego właściciela i tragiczne zrządzenie losu.
Cardiff City w ciągu ostatniej dekady dwukrotnie miało okazję rywalizować na murawach Premier League, ale dla jego kibiców to już odległe wspomnienia. Klub zmaga się z wielkimi problemami finansowymi i widmem spadku do trzeciej ligi. Nie byłoby tego bez wielu kuriozalnych decyzji kontrowersyjnego biznesmena, Vincenta Tana. Pisano o nim, że to “najgorszy właściciel w świecie sportu”. Kiedyś miał nawet zarzuty do bramkarza, że ten strzela za mało goli.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie można jednak zapomnieć, że w tej historii jest też wątek tragiczny. Emiliano Sala, który miał odmienić sytuację zespołu jeszcze w czasach gry w najwyższej lidze, tragicznie zginął zanim zdążył zadebiutować w Cardiff. Pomimo licznych perturbacji to właśnie w tym wydarzeniu należy upatrywać początku poważnych problemów “The Bluebirds”. Losy Walijczyków mogły potoczyć się zupełnie inaczej.

Sygnał ostrzegawczy

Opowieść o burzliwych ostatnich kilkunastu latach Cardiff należy zacząć od przejęcia klubu przez Malezyjczyka Vincenta Tana. Miliarder pojawił się w Walii w 2010 roku, gdy drużyna rywalizowała na murawach Championship. Nowy inwestor miał zwiastować lepsze czasy, lecz jego pieniądze niosły ze sobą nieoczekiwany ciężar.
Co więcej, na wielkie wkłady finansowe Tana trzeba było trochę poczekać. W 2012 roku wreszcie pojawiła się pierwsza, głośna deklaracja: 100 milionów funtów na rozbudowę stadionu i infrastruktury. Tyle że ten zastrzyk gotówki wiązał się z haczykiem. Malezyjczyk chciał kupić w ten sposób poparcie fanów w sprawie kontrowersyjnej decyzji. Planował zmianę tradycyjnych niebieskich barw na czerwone, a znajdującego się w herbie ptaka pragnął zastąpić walijskim smokiem. Pomysł tłumaczył intencją zwiększenia potencjału marketingowego klubu. Nie przeszkadzało mu to, że przydomek Cardiff to "The Bluebirds". Tak oczywisty pokaz braku zrozumienia futbolu oraz jego kultury przez właściciela spotkał się z dużym sprzeciwem.
cardiff tan
twitter
- Uważam, że takich rzeczy się po prostu nie robi. Obejmując klub, musisz pokazać szacunek jego kibicom i historii. Próba przeforsowania takiego pomysłu bez zgody społeczności wiąże się z niemal pewną porażką. Tan się o tym przekonał, bowiem ledwo trzy lata później całkowicie się z niego wycofał - opowiada nam Filip Hołdakowski, kibic Cardiff i redaktor portalu “Angielskie Espresso”. - Choć podobał mi się projekt czerwono-czarnych strojów i walijskiego smoka w herbie, w pełni rozumiem złość starszych fanów, dla których stanowiło to całkowite pogwałcenie tradycji.
Mimo że zaadaptowane na trzy lata nowe kolory nigdy nie zostały zaakceptowane przez trybuny, okazały się szczęśliwe. To w nich Walijczycy wywalczyli w 2013 roku pierwszy od lat 60. awans do krajowej elity. Niestety, po wielkim sukcesie nadeszły kolejne absurdalne wydarzenia. Jak się okazało, kontrowersyjne pomysły towarzyszyły Vincentowi Tanowi na co dzień.

Fanaberie “najgorszego właściciela”

Promocja na najwyższy szczebel rozgrywkowy oznaczał konieczność wzmocnień zespołu. Zaraz po letnim okienku transferowym właściciel stwierdził jednak, że szef działu rekrutacji, Iain Moody, wydał na wzmocnienia zbyt dużo. Zwolnił go i zastąpił zaledwie 23-letnim przyjacielem swojego syna, Aliszerem Apsaljamowem. Kazach nie miał doświadczenia w futbolowej branży i nawet nie dostał wizy na pracę. Szybko ustąpił ze stanowiska.
Gdy zbliżał się styczeń, autor awansu, menedżer Malky Mackay, zaczął otwarcie wypowiadać się o konieczności kolejnych zakupów. Przełożonemu nie przypadło to do gustu i zaczęły się medialne przepychanki. Anglik przemycał uszczypliwości pod adresem skąpiącego szefa, a tamten docinał trenerowi. Raz można było nawet dostrzec, jak z loży na stadionie wygwizduje zespół prowadzony przez nielubianego pracownika. Wreszcie właściciel postawił szkoleniowcowi ultimatum: “odejdziesz sam lub zostaniesz zwolniony”. Po dwóch kolejnych przegranych meczach usunął go ze stanowiska, choć drużyna plasowała się punkt nad kreską w ligowej tabeli. Potem miliarder oskarżył jeszcze Anglika o wysyłanie wiadomości o rasistowskim wydźwięku w trakcie rozmowy ze wspomnianym Moodym.
Po zmianie trenera na Ole Gunnara Solskjaera środki na transfery się znalazły. Biznesmen znowu za to zaczął stawiać absurdalne warunki. Oczekiwał, że kupowani będą zawodnicy z uważaną w Azji za szczęśliwą liczbą osiem w dacie urodzenia. Ściągnięto wówczas sześciu graczy. Warunek spełniało trzech: Magnus Wolff Eikrem (08.08.1990), Kenwyne Jones (05.10.1984) i Juan Cala (26.11.1989).
Dziwne zachowania dotyczące spraw pozaboiskowych to jedno, kompletny brak wiedzy na temat piłki nożnej to drugie. Tą Tan niestety nie grzeszył. Beniaminek w sezonie 2013/14 miał duże kłopoty ze skutecznością. Problemu oczywiście należałoby szukać w formacjach ofensywnych. Malezyjczyk składał za to pretensje do bramkarza i obrońców, bo ich cyferki wyglądały zdecydowanie najgorzej.
Nie bez powodu “USA Today” pisało o nim wówczas, że to “najgorszy właściciel w świecie sportu”. Biorąc pod uwagę jego fanaberie, z jakimi musieli zmagać się kibice i pracownicy klubu, trudno dziwić się, że “The Bluebirds” spadli z ligi zajmując ostatnie miejsce. Hołdakowski nie zamierza jednak demonizować Tana.
- Osobiście nie uważam go za antybohatera. Cardiff przez wiele lat błąkało się po niższych ligach, więc naprawdę dużo zawdzięcza zagranicznemu inwestorowi. Dzięki zapewnionym przez niego pieniądzom ponad dekadę plasowało się w górnej części tabeli Championship i wywalczyło dwa awanse do Premier League, pokazując się wielkiemu światu. Właściciel ma swój charakter i kontrowersyjne pomysły, ale nie stawiałbym go tylko w negatywnym świetle - ocenia.

Stabilizacja

Życie po relegacji okazało się trudne - Solskjaera po słabym starcie zwolniono, ale drużynie i tak udało się uplasować w środku tabeli. Podobnie wyglądała sytuacja w kolejnych latach. Atmosfera wokół klubu za to się poprawiała. Zimą 2015 roku, pół roku po spadku, Tan zgodził się nawet na powrót do tradycyjnych barw. Po gigantycznym zamieszaniu nastąpiła stabilizacja i ocieplenie relacji z kibicami.
Jak dobrze wiadomo, w futbolu często potrzeba harmonii, by ruszyć do przodu. I właśnie tak też było w przypadku “The Bluebirds”. Pierwszy krok ku ponownemu wybiciu się ponad przeciętność stanowiło zatrudnienie doświadczonego Neila Warnocka. Trenera pragmatycznego, preferującego bardzo prosty styl, ale dobrze znającego wszelkie tajniki rywalizacji na drugim poziomie rozgrywkowym. W 2018 roku poprowadził on klub z powrotem do Premier League. Walka na najwyższym poziomie ponownie okazała się wielkim wyzwaniem. Długie piłki, dalekie wrzuty z autu, przekwalifikowany z prawej obrony Callum Paterson w ataku - Cardiff momentami wyglądało aż kuriozalnie w świecie nowoczesnej piłki, ale część kibiców zakochanych w duchu angielskiego futbolu mocno z nimi sympatyzowała. Zimą 2019 roku nadszedł jednak potężny, nieoczekiwany cios.

Tragedia

Styczniowe okienko transferowe miało stanowić okazję na dokonanie kluczowych wzmocnień w walce o przetrwanie. Vincent Tan zgodził się na przeprowadzenie rekordowego zakupu - z Nantes pozyskano Emiliano Salę. Skuteczny argentyński napastnik miał znacznie poprawić siłę ognia Cardiff. Nie zdążył. Po uzgodnieniu wszystkich warunków kontraktu wrócił jeszcze do Francji, aby pożegnać się z kolegami z zespołu, a następnie wsiadł na pokład wynajętej na własną rękę awionetki. Ta spadła do Kanału La Manche. Zarówno piłkarz, jak i pilotujący samolot David Ibbotson zginęli w tragicznym wypadku. Potem zaczęły się problemy.
Z czasem na jaw wyszły nieprawidłowości. Okazało się, że pilot nie miał ważnej licencji, a stan techniczny samolotu budził poważne wątpliwości. Walijczycy zaczęli z kolei przepychanki z Nantes. Klub Ligue 1 twierdził, że powinien otrzymać należne 15 milionów funtów. Walijczycy z kolei argumentowali, że Sala oficjalnie jeszcze nie był ich zawodnikiem. Spór trwał jeszcze długo, a wypadek miał też wpływ na wydarzenia boiskowe.
- To stanowiło punkt kulminacyjny ostatniego sezonu w Premier League. Wypadek Sali oznaczał nie tylko stratę napastnika z prawdziwego zdarzenia, ale i koniec marzeń o transferach. Po takim wydarzeniu nagle zabrakło chętnych, żeby dołączyć do zespołu - opowiada nam Hołdakowski. - Nikt nie chciał zastąpić tragicznie zmarłego kolegi po fachu ani pakować się w atmosferę smutku i przygnębienia. Myślę, że nastrój w klubie nie zachęcał również do intensywnych poszukiwań na ostatnią chwilę. W efekcie druga połowa rozgrywek zaczęła się bez skutecznej “dziewiątki”, wzmocnień i z długiem finansowym wobec Nantes.
Kolejny raz skończyło się spadkiem. Kampania 2018/19 została zapamiętana głównie z tragicznej katastrofy, która kosztowała życie dwóch osób. I pięknego hołdu kibiców dla Sali. Jeden z najpiękniejszych obrazków stanowił stworzony przez nich baner z napisem: “Nigdy nie było nam dane zobaczyć, jak grasz, nigdy nie było nam dane zobaczyć, jak strzelasz, ale Emiliano, nasz piękny “Bluebirdzie”, będziemy kochać cię na zawsze”.

Wielkie kłopoty

Po drugim spadku w erze Premier League sprawy potoczyły się zupełnie inaczej niż w 2014 roku. Fani z Cardiff City Stadium marzą o stabilizacji, ale polityka dotycząca trenerów przypomina funkcjonowanie drzwi obrotowych. Niedawno zatrudniony został piąty stały menedżer w ciągu trzech i pół sezonu, Sabri Lamouchi.
- Po relegacji klub poparł Neila Warnocka i zainwestował kilkanaście milionów funtów w graczy o wątpliwej jakości piłkarskiej, ale pasujących do jego taktyki. Już wtedy wiadomo było, że archaiczny “hoofball” daje coraz gorsze efekty, ustępując miejsca grze podaniami po ziemi. Trzy miesiące później wiekowego Anglika pożegnano i nagle zaczęły pojawiać się pomysły, by grać ofensywną piłkę i intensywnie rozwijać akademię - opisuje Hołdakowski.
Kłopoty w zarządzaniu miały odzwierciedlenie nie tylko na polu sportowym, ale i finansowym. Na początku 2022 roku okazało się, że klub jest zadłużony na ponad 100 milionów funtów, a perspektywy na przyszłość wyglądały bardzo blado. Utrzymanie stabilnej kadry w takich warunkach to sprawa wręcz niemożliwa. Z obecnego zespołu grę w Premier League pamięta tylko kapitan, Joe Ralls.
- Latem doszło do rewolucji w składzie i podpisano kilkunastu nowych graczy - słyszymy. - Co z tego, jeśli na zatrudnienie menedżera z doświadczeniem musieliśmy czekać do stycznia?
Fani ponownie zaczęli krytykować Tana. Okazało się bowiem, że przez lata prowadził on klub na manowce. A na nawoływania do odejścia z dużą pogardą odparł: “skoro jesteście tacy mądrzy, to wydajcie własne pieniądze”.

Przegrana sprawa

Jakby kłopotów finansowych miało nie wystarczyć, po niemal czteroletnich dywagacjach doszło do niekorzystnego rozstrzygnięcia sprawy dotyczącej feralnego transferu Emiliano Sali. W grudniu postanowiono, że “The Bluebirds” rzeczywiście powinni dokonać przelewu na konto Nantes. Nałożono też na nich zakaz transferowy, choć został zniesiony niedługo później, po wpłacie pierwszej raty i należnych odsetek. Przyszłość Cardiff stoi dziś pod dużym znakiem zapytania, podobnie jak plany właściciela.
- Bardzo trudno go rozgryźć. Podjął wiele niekonsekwentnych kroków. Mimo to, spłacenie długu względem Francuzów i zatrudnienie Lamouchiego pokazują, że Tan wciąż ma losy klubu na względzie. Myślę, że tak jak każdy związany z zespołem stara się obecnie zrobić wszystko, by pozostać na kolejny sezon w Championship - mówi Hołdakowski.
Obecnie sytuacja wygląda jednak na dramatyczną. Brak pieniędzy oznaczał, że w styczniu, pomimo zniesienia ograniczeń, nie udało się wzmocnić drużyny. Cardiff plasuje się tuż nad strefą spadkową, a pod wodzą nowego szkoleniowca przegrało na razie oba mecze. Ewentualny spadek zepchnąłby Walijczyków na skraj przepaści.
- Śledząc poczynania “The Bluebirds” nie przywykłem do częstego świętowania sukcesów. Mimo to, każdy nowy menedżer czy gracz to zastrzyk nadziei. Każdy kolejny mecz zespołu to nowa szansa na odbicie się od dna. Nie ma wyjścia. Kibicując, trzeba wierzyć we własny zespół. Obecnie największą nadzieję pokładam w trenerze Lamouchim. Francuz ma na swoim koncie kilka ciekawych projektów. W tym momencie kluczowe jest przede wszystkim pozostanie w Championship - podsumowuje nasz rozmówca.
Fani Cardiff City rzeczywiście muszą żyć nadzieją. Po latach pełnych turbulencji, jeśli chodzi o relacje z właścicielem, wyniki sportowe i nastroje towarzyszące zespołowi, nadszedł kluczowy sezon. Od jego zakończenia może zależeć nawet istnienie jednego z największych walijskich klubów, który jeszcze niedawno rywalizował w Premier League.

Przeczytaj również