Tajna broń reprezentacji Polski. Grzechem będzie tego nie wykorzystać. "Największa słabość Walijczyków"

Tajna broń reprezentacji Polski. Grzechem będzie tego nie wykorzystać. "Największa słabość Walijczyków"
Piotr Matusewicz / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski25 Mar · 08:00
Reprezentacja Walii to nie Estonia, rzecz oczywista. Nie oznacza to jednak, że do Wyspiarzy trzeba podchodzić ze strachem, wręcz przeciwnie. Polacy potrzebują odwagi, która pozwoli na wykorzystanie największej słabości rywali - ich bramkarza.
Trzeci bramkarz Leicester City nie może być kozakiem. Danny Ward z miejsca został posadzony na ławce przez Madsa Hermansena, w klubowej hierarchii przeskoczył go też Jakub Stolarczyk. Reprezentant Walii nie ma na swoim koncie żadnego występu w bieżącym sezonie, o czym szerzej pisaliśmy już TUTAJ. Z oczywistych względów jest więc jednym z najsłabszych elementów drużyny przyszłych rywali biało-czerwonych. Pewien element wyróżnia jednak Warda w sposób szczególny. Strzały z dystansu mogą być tajną bronią Polski, chociaż świadomość tego, jak słabo w tym aspekcie radzi sobie golkiper Walii, powinna być dla sztabu szkoleniowego co najwyżej tajemnicą poliszynela.
Dalsza część tekstu pod wideo
30-letni zawodnik naprawdę nie ma dobrych notowań. Liverpool opchnął go "Lisom" za 12,5 mln funtów, do tego zapewnił sobie 20% z tytułu kolejnego transferu. Z perspektywy czasu uchodzi to za jeden z najlepszych interesów w nowej historii "The Reds". Ward nie miał szans na to, aby przebić się do podstawowej jedenastki ekipy z Anfield, zaś jego popisy w barwach Leicester City okazały się generalnie dyskwalifikujące. Sezon 2022/23 był w wykonaniu Walijczyka katastrofalny, co przyczyniło się do spadku zasłużonej drużyny. Golkiper, jak już wspomnieliśmy wyżej, stracił też miejsce w wyjściowym składzie. Trenerom drużyny z King Power Stadium nie można się jednak dziwić, Ward odstawał od swoich konkurentów właściwie w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła.

I raz, i dwa, i trzy

Z oczywistych względów trudno mówić o liczbach Danny'ego Warda w bieżącym sezonie. Jeśli już grał, to tylko dla kadry Walii. Wystąpił w półfinałowym spotkaniu z Finlandią (4:1), gdzie nie zachował czystego konta. Wypadł w gruncie rzeczy przeciętnie, rywale oddali tylko trzy celne strzały, a jeden z nich i tak trafił do siatki. W 45. minucie golkipera pokonał sam Teemu Pukki, niekwestionowana ikona Norwich City. Strzał oddany przez doświadczonego napastnika nie był najtrudniejszy, Ward kompletnie nie wyczuł intencji rywala, zostawił mu tyle miejsca, że ten zmieścił piłkę przy słupku. Dla 30-latka jest to swego rodzaju klasyka gatunku, ale nie do końca w niej upatrujemy największych szans dla reprezentacji Polski. W końcu w meczu z Estonią (5:1) biało-czerwoni pokazali, że kreowanie szans w "szesnastce" przeciwników nie wychodzi im najlepiej. Mieli natomiast dużo miejsca przed polem karnym.
Oczywiście, Walia to drużyna na kompletnie innej półce niż Estonia. Niemniej nie ma powodu, aby robić z Chrisa Mephama albo Bena Daviesa najlepszych defensorów w świecie futbolu. Szanse na oddanie uderzenia z kilkunastu metrów powinniśmy mieć tym bardziej, że zespół Roba Page'a raczej woli zrzucić ciężar prowadzenia meczu na barki oponentów. W końcu Finlandia miała zaskakujące 59% posiadania piłki, posłała też cokolwiek przyzwoite dziewięć strzałów. Wydaje się jednak, że Skandynawowie zbyt rzadko próbowali szczęścia zza "szesnastki", takie uderzenie było raptem jedno. A przecież Ward aż prosi się o to, aby go przetestować.
W poprzednim sezonie wystąpił w 26 meczach na poziomie Premier League. Wpuścił w nich aż 46 goli, dziesięć z nich z dystansu, co stanowi blisko 22%. Co więcej, rywale oddali 35 celnych uderzeń z większej odległości, co oznacza, że współczynnik interwencji bramkarza wynosi 71%. Mniej więcej jeden na trzy strzały zza "szesnastki" kończył w sieci "Lisów". A to przecież nie jest tak, że każdy z rywali wspinał się na wyżyny swoich umiejętności. Wręcz przeciwnie - bywało tak, że Ward sam wyciągał pomocną rękę do przeciwników. Jego największym grzechem jest bodaj fatalne czucie przestrzeni, doświadczony golkiper nie potrafi skutecznie ustawić się, zostawia mnóstwo luk. Kto ma odwagę, ten spróbuje to wykorzystać.
Danny Ward
PressFocus
W rozgrywkach 2022/23 uderzeniami z dystansu pokonali go między innymi Alexis Mac Allister, Rodrigo Bentancur, dwukrotnie Heung-min Son. Bywało też tak, że golkiper wpuszczał dośrodkowania bezpośrednio z rzutu rożnego, ale ratowali go sędziowie. Niemniej wspomniane już dziesięć goli zza "szesnastki" to wynik po prostu słabiutki. Średnia na mecz wynosiła u Warda 0,38. Jak radzili sobie inni bramkarze z Premier League, którzy wcale nie należeli do angielskiej czołówki?
  • Mark Travers (Bournemouth) - 6 wpuszczonych goli, 12 występów - 0,5
  • Neto (Bournemouth) - 1 wpuszczony gol, 27 występów - 0,03
  • Keylor Navas (Nottingham Forest) - 3 wpuszczone gole, 17 występów - 0,17
  • Dean Henderson (Nottingham Forest) - 12 wpuszczonych goli, 18 występów - 0,66
  • Ilan Meslier (Leeds United) - 7 wpuszczonych goli, 34 występy - 0,20
  • Gavin Bazunu (Southampton) - 6 wpuszczonych goli, 32 występy - 0,18
  • Daniel Iversen (Leicester City) - 8 wpuszczonych goli, 12 występów - 0,66
Trzech golkiperów z tego grona ma gorszy współczynnik, a obecność Iversena tylko pokazuje, jak wielki problem z bramkarzami miały "Lisy". Nie można przy tym zapominać, że Ward wpuścił 8,7 gola więcej niż "powinien" zgodnie z przyjętymi parametrami. Pod tym względem reprezentant Walii był trzecim najgorszym w poprzednim sezonie. Słabiej, według statystyk Sofascore, poradzili sobie jedynie Bazunu oraz Meslier. Nie ma przypadku w tym, że Leicester City, Southampton i Leeds United finalnie wylądowały w Championship. Jednocześnie Irlandczyk oraz Francuz otrzymali kolejne szanse, są młodymi piłkarzami. W wypadku Warda zdecydowano, że na naukę jest już za późno.

Panowie, próbujcie!

Wiadomo przy tym, że - o kimkolwiek byśmy nie mówili - trzeba mu dać szansę na to, aby się pomylił. Jacek Krzynówek w rozmowie z nami nawoływał do tego już przy okazji poprzedniego zgrupowania reprezentacji Polski. Kto jak kto, ale akurat on doskonale znał się na uderzeniach z dystansu. Jednocześnie zauważył, że w drużynie Michała Probierza panuje pewny deficyt.
- Na pewno jest paru chłopaków, którzy to potrafią, ale boją się. To już zależy od ich charakterów. Na pewno Piotr Zieliński ma predyspozycje, żeby uderzyć z dalszej odległości. Trzeba po prostu próbować, dać zrobić błąd bramkarzowi - tak było w moim przypadku. Nie zawsze się to uda, wiadomo. Bez strzałów się bramek nie zdobędzie - wskazał Krzynówek (szczegóły TUTAJ).
Nawet jeśli uwagi te wydają się dość ogólne, to trudno się z nimi nie zgodzić. Polacy, w znamienitej większości, wolą rozgrywać piłkę dookoła pola karnego rywala, szukać kolejnej wrzutki. Tymczasem okazje ku temu, aby, metaforycznie lub nie, zamknąć oczy i przyłożyć, zdarzają się dość często. Przełamanie oporów nastąpiło dopiero przeciwko Estonii, gdy zza pola karnego uderzyliśmy 11 razy na 25 wszystkich strzałów. To wynik najlepszy za kadencji Michała Probierza. Z Łotwą takich prób było sześć, z Czechami osiem, z Mołdawią trzy, a z Wyspami Owczymi cztery.
Kolejną kwestią, jaką należy podjąć, jest oczywiście jakość tych uderzeń. Pewniaka, w gruncie rzeczy, mamy tylko jednego - Jakub Piotrowski. Środkowy pomocnik się nie boi, a to, w połączeniu z naprawdę niezłą techniką, przynosi wymierne efekty. W trakcie eliminacji do EURO 2024 oddał cztery strzały z dystansu (celne dwa). W wypadku Roberta Lewandowskiego takich prób będzie dziesięć (celne trzy). Piotr Zieliński zaś ma ich na koncie raptem cztery i żadnej celnej, co boli ze względu na to, jak często zawodnik Napoli przebywa na boisku. Mimo tego, że posiada niekwestionowalne umiejętności, to konsekwentnie stawia na inne rozwiązania, chociaż te niekoniecznie okazują się dobre. Niemniej to właśnie ta trójka wydaje się najbardziej optymalną do przetestowania Warda.
Niezależnie jednak od tego, kto wybiegnie na murawę, sprawdzenie bramkarza Walijczyków wydaje się obowiązkiem, to największa słabość wyspiarskiej reprezentacji. Grzechem będzie to nie wykorzystać, a przecież nasi piłkarze sporo już nabruździli w tych eliminacjach. Na pokutę trzeba sobie zasłużyć.
Jakub Piotrowski w meczu Polska - Estonia
Mateusz Porzucek / pressfocus

Przeczytaj również