Był najdroższy i najlepszy, odmienił też Chelsea i rzeźnika z Wimbledonu. Nie potrafił minąć tylko Maldiniego

Był najdroższy i najlepszy, odmienił też Chelsea i rzeźnika z Wimbledonu. Nie potrafił minąć tylko Maldiniego
Youtube
Niesamowity piłkarz. Wielka osobowość. Człowiek nie bojący się wyzwań, wyrażania własnego zdania czy podejmowania z pozoru nieoczywistych decyzji. Ponad wszystko jednak - miłośnik pięknego futbolu. Takiego, jakiego nauczył się w Holandii, jaki kultywował we Włoszech, a nawet próbował zaszczepić na Wyspach. W historii piłki nożnej można odnaleźć niewiele postaci tak wyrazistych jak Ruud Gullit.
W naszym cyklu, w którym przywołaliśmy dotychczas wybrane historie z trenerskich życiorysów Harry’ego Redknappa, Sir Alexa Fergusona i Carlo Ancelottiego, wędrujemy tym razem zarówno na Wyspy, jak i na Półwysep Apeniński. Z jednym zastrzeżeniem. Bo choć Ruud Gullit też spróbował swoich sił w roli szkoleniowca, na zawsze pozostał piłkarzem.
Dalsza część tekstu pod wideo

“Ruud, proszę!”

- Glenn powiedział mi w przerwie: “Ruud, ja wiem, że tak powinno się grać. Ale nie tutaj!”
Wyobraź sobie, że jeden z najlepszych piłkarzy na świecie decyduje się pod koniec swojej kariery na transfer do przeciętnego, angielskiego klubu, który swoje ostatnie trofeum zdobył niemal ćwierć wieku temu. I nie ma choćby przyzwoitego ośrodka treningowego, a jego zawodnicy raz w roku udają się razem z kibicami… pooglądać wyścigi konne.
- Grałem jako libero - przywoływał ostatnio na antenie “Sky Sports” jeden ze swoich pierwszych występów w Premiership Ruud Gullit. - Ktoś zagrał długą piłkę. W końcu byliśmy w Anglii! Ja po prostu przyjąłem ją na klatkę piersiową. Publiczność zareagowała gromkim “woooooow”! Po przyjęciu próbowałem rozegrać piłkę za pomocą krótkiego podania. Zawodnik, który grał obok mnie, nie był jednak przyzwyczajony do takiej gry!
Można tylko zgadywać, jak szybko musiało zabić serce ówczesnego menedżera Chelsea, Glenna Hoddle’a, kiedy jego gwiazdor postanowił spróbować przenieść najlepsze, kontynentalne wzorce na siermiężne piłkarsko Wyspy.
- Proszę, graj w pomocy, bo sprawiasz trudności moim zawodnikom - Hoddle miał następnie wręcz błagać Gullita we wspomnianej przerwie przywoływanego spotkania.
Holender został zatem przesunięty bliżej bramki przeciwnika. A w zasadzie dalej od własnej!

“Chodziło o niego, nie o Chelsea”

- Dla nas, Holendrów, był najlepszym angielskim piłkarzem na świecie - wspominał Gullit. - Na kontynencie kochaliśmy sposób jego gry.
Jak to się w ogóle stało, że latem 1995 roku niegdyś najdroższy piłkarz świata, zdobywca “Złotej Piłki”, kapitan holenderskich mistrzów Europy i wreszcie jedna z kluczowych postaci legendarnej drużyny Milanu z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia, trafiła właśnie na Stamford Bridge? Jak to często bywa, wszystko za sprawą jednego człowieka. Kończącego wówczas swoją karierę zawodniczą, grającego menedżera Chelsea, który ze względu na swój “techniczny” styl gry był dużo bardziej doceniany za granicą aniżeli w ojczyźnie.
- Glenn Hoddle przyjechał mnie odwiedzić - opowiadał Gullit. - Rozmawialiśmy o piłce nożnej. To był odpowiedni moment. Pomyślałem sobie, że może potrzebuję wydostać się z Włoch. Byłem tam przez osiem lat. Chciałem odzyskać coś ze swojego starego życia, do czego byłem przyzwyczajony. Gdy Glenn powiedział mi o Londynie, pomyślałem: “o, to blisko domu, to może być dobry pomysł”. Znałem trochę Londyn, choć nie wiedziałem zbyt wiele o Chelsea. Miałem natomiast dobre przeczucia co do Glenna. Podjąłem decyzję o przeprowadzce, ale chodziło o Hoddle’a, nie o Chelsea.
Zanim Holender sam został grającym menedżerem “Niebieskich”, szybko okazało się, że mimo 33 lat na karku i permanentnych problemów z kolanami, nadal potrafi grać w piłkę. I to jak! Na koniec sezonu 1995/1996 najlepszym zawodnikiem Premier League uznano Erika Cantonę. Gullit był drugi.

“Będziesz grać w reprezentacji”

- Posłuchaj, chcę po prostu, żebyś grał jak dobry zawodnik i nie “rozbijał” więcej przeciwników - starał się wytłumaczyć swojemu kapitanowi jego trener. - Jesteś dobrym zawodnikiem i coś ci powiem: jeżeli będziesz grać tak, jak uważam, że potrafisz, będziesz występować też w reprezentacji Anglii.
- Tak, na pewno! - wyśmiał swojego menedżera krnąbrny piłkarz.
Podczas swojego niespełna trzyletniego pobytu w zachodnim Londynie Ruud Gullit nie odmienił wszystkich dookoła. Powiodło się mu za to z Dennisem Wisem. Choć po tym, jak Hoddle został selekcjonerem reprezentacji Anglii i na stanowisku grającego menedżera Chelsea zastąpił go właśnie Holender, były członek “szalonego gangu” Wimbledonu raz poważnie się na swojego nowego szkoleniowca obraził.
- Nie chciał rozmawiać ze mną tygodniami - wspominał Gullit. - Graliśmy na wyjeździe z Leicester. Do przerwy przegrywaliśmy 0:1 i nie graliśmy dobrze. Powiedziałem mu wcześniej parę razy: “nie chcę, żebyś grał tak jak w Wimbledonie. To nie jest Wimbledon, chcę, żebyś grał w piłkę, jesteś dobrym zawodnikiem”. Ciągle łapał niepotrzebne żółte kartki i popełniał głupie faule. Ściągnąłem go z boiska, a był kapitanem. Wygraliśmy tamten mecz 3:1.
W rolę mediatora wcielił się wspólny znajomy, z którym obaj panowie grywali w golfa. Wise i Gullit w końcu się spotkali. Choć ten pierwszy zadebiutował w reprezentacji Anglii jeszcze w 1991 roku, większość spośród swoich 21 występów w narodowych barwach zanotował dziewięć lat później. Zagrał nawet we wszystkich trzech meczach Anglików podczas Euro 2000.
Tymczasem jego grający menedżer odmienił nie tylko jego, ale również Chelsea. Sezon 1996/1997 klub z zachodniego Londynu zakończył na wysokim, szóstym miejscu w tabeli ówczesnej Premiership oraz sięgnął po Puchar Anglii - swoje pierwsze trofeum od 26 lat. W kolejnych rozgrywkach dołożył do tego Puchar Ligi oraz Puchar Zdobywców Pucharów. Tego Gullit już jednak nie doczekał. W trakcie sezonu, w kontrowersyjnych okolicznościach, opuścił Chelsea.

Z wariatem i dryblerem

- Rok wcześniej Rijkaard podpisał kontrakt z dwoma klubami w tym samym czasie - Gullit wracał tym razem pamięcią do lat osiemdziesiątych. - Jak wiadomo, nie wolno tak zrobić! Sacchi myślał, że to wariat! Powiedziałem mu: “nie, nie, on po prostu się zagubił. Potrzebujemy tego zawodnika, ściągnij go proszę”. Mówiliśmy mu to cały czas. Okazał się brakującym ogniwem w linii pomocy.
Piłkarska kariera Ruuda Gullita jest nierozerwalnie związana z tą jego dwóch rodaków - Frankiem Rijkaardem i Marco van Bastenem. Ta trójka zdobyła razem mistrzostwo Europy wraz z reprezentacją Holandii w 1988 roku. Następnie stworzyła zaś niezapomniane, “pomarańczowe” trio w jednym z najlepszych i najbardziej historycznych, klubowych zespołów w historii futbolu.
- Jako dziecko, Marco długo był bardzo mały - wyjaśniał fenomen napastnika jego wieloletni, boiskowy kolega. - On miał tę umiejętność krótkiego dryblingu i “szybką” nogę. Kiedy urósł, zachował tę umiejętność. To uczyniło go tak bardzo wyjątkowym. To tak, jakbyś miał zawodnika mierzącego ponad 190 centymetrów wzrostu dryblującego prawie tak jak Messi.

“Byli tak bardzo dobrzy!”

- Nie potrafiliśmy zdobyć bramki! - przywoływał Gullit. - Jedynym skutecznym sposobem były strzały z dystansu.
Drużyna, która trzykrotnie w latach 1989-1994 sięgnęła po Puchar Europy, nie była oczywiście oparta wyłącznie na holenderskim trio ani trenerskim geniuszu Arrigo Sacchiego czy Fabio Capello. Klucz stanowiła także jej defensywa.
- Na treningach graliśmy 11 na 7 przeciwko bramkarzowi, czterem obrońców i dwójce defensywnych pomocników, Rijkaardowi i Ancelottiemu - zdradził Gullit. - Ja grałem na prawym skrzydle przeciwko Maldiniemu. Przejście przez linię obrony było niemożliwe! Potem graliśmy całą jedenastką przeciwko czwórce defensorów. I też nie potrafiliśmy się przez nich przedrzeć! Byli tak bardzo dobrzy.
Choć sam Gullit przyznaje, że największą przyjemność z gry w piłkę nożną czerpał już po odejściu z Milanu, jako zawodnik Sampdorii i Chelsea, równocześnie zdaje sobie sprawę, że nigdzie indziej nie występował na tak wysokim poziomie jak właśnie w Mediolanie.
- Graliśmy też 11 na 11 na polu o długości połowy boiska i szerokości pola karnego - podał jeszcze jeden przykład. - Na jeden kontakt, na spalone!. Było tak bardzo trudno! Tak wysoki był poziom. Chodziło o świadomość przestrzeni i podejmowanie szybkich decyzji.
Nic dziwnego, że kiedy pod koniec kariery prawy obrońca Chelsea, mając przed sobą wolną przestrzeń, w ogóle nie pokazywał się Gullitowi do podania, sam Holender mógł poczuć się zagubiony. Tak bardzo, że aż… postanowił to zmienić.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również